28. Musimy porozmawiać, ojczulku...
Kiedy tylko Fnets przerwał połączenie, Gustaw stracił przytomność. Szkielet sprawdził czy puls i oddech przyjaciela są w normie i uśmiechnął się lekko, kiedy nic nie zwróciło jego uwagi.
- Przepraszam... - wyjąkał zmęczonym głosem osuwając się na ziemię. - Mam tego wszystkiego dość...
Chwilę siedział ze spuszczoną głową, aż w końcu spojrzał w stronę szklanych drzwi. Były one popękane w miejscach, w których Air starał się je przestrzelić... na szczęście dla Fnetsa, nieudolnie. Szkielet postawił jedną nogę na kafelkach, a zaraz potem i drugą. Następnie spróbował wstać co jednak nie okazało się łatwe. Już po paru sekundach, upadł na podłogę.
- Cholera! - syknął, siadając.
Schował twarz w dłoniach, jednak po krótkiej chwili spojrzał na nogi. Niepewnie przejechał po nimi palcami, następnie wziął do ręki za długi ogon. Teraz to jego kończyny. Ponownie wstał i podpierając się o ścianę, podszedł z trudem do drzwi. Widział jak jego ojciec wpisuje kod, umiałby go powtórzyć, ale czy chciał je otwierać? Oni mu nie wybaczą tego co zrobił...
Po chwili namysłu przybliżył się do niewielkiego urządzenia, po czym wcisnął po kolei odpowiednie przyciski. W końcu rozległo się ciche pstryknięcie, a szklane wrota delikatnie się uchyliły.
- Wiem, że może...
Nim zdążył powiedzieć coś więcej jego "ciało" ktoś uniósł nad ziemię tak, że jedynie ogon jeszcze dotykał kafelek. Wzrok szkieletu natrafił , na wściekłą twarz Diany, której policzki rozwarły się szerzej niż kiedykolwiek, a jej wzrok mówił jasno, że nie zamierza odpuścić. Na początku oczy Fnetsa przybrały kolor czerwony, a on sam szarpał się, jednak po krótkiej chwili zaprzestał walki i zawisł bezwładniej całkowicie oddając się woli Diany.
- Diana! - krzyknęła Nora.
- Zamknij się! - odparła, poprawiając chwyt. - On zapłaci za to co zrobił.
- Nie możesz - Air wyszedł przed innych. - Zostaw łysego.
Niespodziewanie po pomieszczeniu rozległ się cichy chichot, a uwaga wszystkich skupiła się na osobie Fnetsa. W oczodołach chłopaka zaświeciło się białe światełko, a on sam uśmiechnął szczerze... a uśmiech ten był pełen ulgi jak i odrobiny smutku.
- Też cię kocham... blondasku - odparł, na co wszyscy spojrzeli na niego zszokowani.
- Jest gorzej niż myślałem, on postradał całkowicie rozum - warknął Kundel, co wywołało jeszcze większy wybuch śmiechu u mutanta.
- Powiedzmy, że tęskniłem... - dodał w końcu. Niespodziewanie jednak wylądował z hukiem na ziemi, po czym poczuł mocne uderzenie w głowę.
- Diana! Zostaw go! - rozkazał Air, celując w kobietę z broni. Żona barmana wyprostowała się pewnie i rozpościerając skrzydła, zasyczała w jego stronę. - Diana, ja nie żartuję... odsuń się od Fnetsa, albo nie zawaham się strzelić, rozumiesz? - spytał głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- Air, przestań. - Fnets pomału wstał, trzymając się za czaszkę. - Macie się nie wtrącać.
Po tych słowach Diana ponownie odwróciła się w stronę kościotrupa. Wymierzyła w niego parę ciosów których nawet nie starał się unikać, nie próbował też za pomocą swojej umiejętności przerwać, a tym bardziej oddawać zadawanych uderzeń. Po prostu stał i przyjmował każde uderzenie, a kiedy upadł, kobieta podniosła go za kręgi szyjne i przycisnęła do ściany.
- Co z Gustawem? - wysyczała, wzmacniając uścisk.
- Żyje - odparł. - Usunąłem mu dwie ręce.
- Jakieś komplikacje? Konsekwencje?
- Się okaże jak się wybudzi. - Szkielet specjalnie nie chciał drążyć tematu, przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Oby nie było żadnych, inaczej to ja zabiję ciebie i twoja przyjaźń z Gustawem nie będzie mnie obchodziła - odparła, po czym puściła mutanta, a sama podeszła w stronę nieprzytomnego barmana, przy którym usiadła delikatnie gładząc jego dłoń.
- Fnets... - Nora podbiegła w stronę przyjaciela, którego przytuliła.
- Tak mam na imię - stwierdził z lekkim uśmiechem, jednocześnie odwzajemniając uścisk. - Dziękuję. Dziękuję, że przyszliście.
- A co w tym dziwnego? Ja, jako że jestem najwspanialszym, najpiękniejszym, najszlachetniejszym, najodważniejszym, najcudowniejszym i najlepszym bratem musiałem iść ci tyłek, którego swoją drogą nie masz, ratować. - Air kucnął obok mutanta. - Ale jestem obrażony. Jak mogłeś nie odzyskać pamięci po moim wspaniałym monologu, wychwalającym moją osobę!
Nagle do rodzeństwa podszedł Kundel, trzymając w pysku niewielki pakunek, który upuścił na ziemię.
- Ubierz się, twoje kości nie są na tyle piękne bym chciał je oglądać - powiedział, po czym położył się zmęczony.
- Kundel? - Pies spojrzał w stronę Fnetsa, którego oczy ponownie stały się czerwone, lecz tylko na krótką chwilę. - Dobrze... nie umrzesz. Air? Nora?
- Nic poważnego nam nie dolega - skomentowała lwica. - Natomiast Diana...
- Nie chcę jego pomocy! - krzyknęła. - Wolę już umrzeć.
- Ale Diana... - zaczęła Nora, lecz Fnets pokręcił przecząco głową, dając jej jasno do zrozumienia by nie kontynuowała.
- Już ją zbadałem - szepnął lwicy. - Kula minęła najważniejsze narządy. - Po tych słowach zwrócił się do Aira. - Podałbyś mi ubrania?
- Ależ oczywiście, że to zrobię.
Podniósł z ziemi pakunek, który rozwinął. Następnie podszedł do Fnetsa i pomógł mu ubrać czerwoną bluzę, a nim szkielet naciągnął na siebie czarne dresy, Air zrobił w nich niewielki otwór na ogon. Fnetsowi coraz ciężej było utrzymać przytomność i już bliski był zaśnięcia, aż doszedł do niego stłumiony głos, który od razu rozpoznał. Wstał pomału, rozglądając się dookoła. Na korytarzu przy Niemym leżał skrępowany mężczyzna w białym fartuchu. Szkielet uśmiechnął się paskudnie i ruszył w jego kierunku, a całe zmęczenie jakie jeszcze przed chwilą odczuwał, zniknęło.
- No proszę, proszę... - powiedział, cały czas się zbliżając. - Miło cię znów widzieć, ojczulku. - Kucnął i poklepał mężczyznę po policzku. - Musimy pogadać. Niemy, weź go rozwiąż - rozkazał, a on wykonał polecenie. - Wstań, idziesz za mną - zwrócił się ponownie do ojca.
Mężczyzna zrobił to niechętnie. Widać było, że nie ma wpływu na swoje ruchy, gdyż próbował stawiać opór. Nadaremno.
- Zostawcie nas samych - poprosił, kiedy Nora chciała ruszyć za nimi. - Za długo czekałem na taką okazję.
Po tych słowach zniknął za zakrętem. Wszedł do pierwszego lepszego gabinetu, który szybko zamknął jak tylko mężczyzna przekroczył próg. Następnie odwrócił się w kierunku naukowca i wymierzył w jego stronę parę ciosów. Pracownik ośrodka zachwiał się lekko, po czym stracił równowagę i upadł na zimne kafelki. Fnets uśmiechnął się szeroko i zaśmiał szyderczo.
- Nienawidzę cię - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Ciebie i wszystkich twojego pokroju! - krzyknął o wiele głośniej niż zamierzał. - Nie ruszaj się. - Podszedł do jednej z półek i wyjął z niej ostrze, które sprawnie założył na trzon narzędzia. - Gdzie Roksana? - spytał, wracając do ojca. Ten jednak nie odpowiedział, a jedynie odwrócił wzrok. - Rozumiem... czyli chcesz się bawić, jak sobie życzysz.
Ostentacyjnie obrócił w dłoni skalpel, następnie chwycił palcami twarz mężczyzny i zbliżył ostrze do jego twarzy. Naukowiec pisnął przestraszony, jednak nadal nic nie mówił. Jego źrenice były rozszerzone, a oddech przyśpieszony. Na twarzy szkieletu ponownie zagościł obrzydliwy uśmiech. Liczył na takie zachowanie tego idioty.
- Oko za oko - szepnął, po czym wbił skalpel w jego gałkę.
Naukowiec wrzasnął przeraźliwie, a pod wpływem bólu, ślina zaczęła skapywać mu z ust. Mutant czuł to wszystko i delektował się tą chwilą, każdym jęknięciem. Niech cierpi. Przekręcił parę razy koniec ostrza, pogłębiając ranę i całkowicie niszcząc delikatny narząd. Następnie wyjął narzędzie i otrzepał je z resztek tkanki i krwi.
- Zapytam raz jeszcze, gdzie Roksana?
- W nowym ośrodku!
- A więc umiesz mówić, już się zastanawiałem czy ten język w ogóle jest ci do czegoś potrzebny - skomentował, głaszcząc mężczyznę po głowie. - Gdzie on się znajduje?
- Odpowiem na wszystkie pytania jeśli obiecasz, że mnie nie zabijesz. - W jego głosie pojawiła się pewność. - Inaczej nie będę mówić.
- Jak sobie chcesz. Obiecuję, a teraz gadaj.
- W drugim ośrodku . Za pięć dni ma przyjechać pociąg by zabrać stąd ostatnie rzeczy.
- Co chcą zrobić Roksanie?
- Nie wiem..
Mutant wbił koniec skalpela w dłoń mężczyzny, na co ten krzyknął.
- Naprawdę nie wiem! Nie została mi ona przydzielona! - wyjąkał, a po policzku popłynęły mu łzy. - Jak możesz tak mnie traktować! Jestem jednym z najważniejszych naukowców ośrodka, nie masz prawa! Naukowcem klasy B! Nie masz prawa, jestem twoim ojcem! Jestem ważniejszy od ciebie!
Szkielet wstał. Po tym wszystkim czego doświadczył z jego strony, słowa naukowca nie wywołały w nim nawet rozbawienia. Popatrzył na niego z pogardą, po czym usiadł na krześle, zaplatając ręce na piersi. Uważnie się mu przyjrzał. Jego ślina spływała na biały fartuch, na którym pojawiły się wgniecenia, a miejscami widoczne były świeże krople krwi.
- A więc spójrz na siebie. Teraz ty leżysz przede mną na ziemi. To ty jesteś skazany na moją łaskę. To ja jestem ważniejszy. Gdzie podziała się Twoja wyższość? - Uśmiechnął się wrednie. - To całkiem miłe uczucie, wiesz? Jednak zastanawia mnie jedno... Jak po tym wszystkim nadal śmiesz nazywać się moim ojcem? Nie masz prawa!
- A myślisz, że nie chciałem dla ciebie jak najlepiej! To ty wszystko zepsułeś! Mogłeś wieść idealne życie, ale spieprzyłeś! I winisz za wszystko mnie, a ja... ja robiłem to co rozkazano, ale ty tego nie zrozumiesz. Nigdy niczego nie rozumiałeś.
Fnets nachylił się do ojca.
- Więc mi wytłumacz. Wytłumacz po co robicie to wszystko?
- To nie takie proste...
- Gadaj! - krzyknął, rzucając skalpel na ziemię. - Po co ten ośrodek? Po co kopuła? Dlaczego ludzie nie mogą być wolni?
- Synu... zrozum, emocje i wspomnienia to zło. Może czasami są przyjemne, może i czasami dają uśmiech... lecz zazwyczaj pozostawiają po sobie jedynie smutek i ból. Kopuła jest dobra, daje spokój, daje ochronę, daje stabilność. Dzięki niej ludzkość przetrwała, a nasze badania... one są konieczne. Musimy rozwijać nasz gatunek, musimy postępować w rozwoju. Ludzi nie może być też za dużo... kiedyś wybuchały wojny, epidemie, panował głód, brakowało wody pitnej i leków... Teraz tego nie ma. Wszystko ma swoje stabilne i bezpieczne miejsce. Ograniczamy populację, a Ci, którzy tu trafiają nie są ludźmi. Nie zasługują na takie miano. Są wadliwi. Zepsuci. Są odmieńcami i nie pasują do idealnego społeczeństwa. Mogą zakłócić panujący w nim ład i spokój, ale naukowcy... my, staramy się im pomóc, chcemy uczynić ich ponownie idealnymi, lepszymi... chcemy na powrót uczynić z nich ludzi.
- Jak śmiesz! - Fnets w jednej chwili znalazł się przy swoim ojcu. - Jak śmiesz uważać osoby które trafiają tu za rzeczy, które trzeba naprawić! Kim wy, tak zwani naukowcy, jesteście by tak ich traktować!
- Mówiłem, że nie zrozumiesz - westchnął i przymknął oczy. - Oni nie mają prawa życia w naszym społeczeństwie, bo tak jest lepiej... dla wszystkich. Ja robię to co pomoże innym, co pomoże tym którzy zasługują na spokojne życie. Zapamiętaj jedno... życie jednostki jest nic nie warte w obliczu życia społeczeństwa.
Przez chwilę panowała całkowita cisza, w końcu jednak Fnets uniósł delikatnie kąciki ust. Następnie przyłożył koniuszki palców do klatki piersiowej mężczyzny tak, że ledwie ją muskały.
- Co ty... Nie! Obiecałeś, że mnie nie zabijesz! - Naukowiec ze strachem wypisanym na bladej twarzy uważnie obserwował poczynania syna, ten jednak nie dał po sobie nic poznać. - Jesteś potworem... - szepnął, zrozumiawszy swój los.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni. - Szkielet uśmiechnął się szerzej, lecz tylko na jedną krótką chwilę, w mgnieniu oka poważniejąc. - Powiedz mi... - zaczął. - Czy ty w ogóle masz serce?
Po tych słowach przebił brzuch mężczyzny tuż pod żebrami. Następnie wyciągnął z śródpiersia jeszcze lekko bijący narząd. Mężczyzna nie zdążył zareagować, czy wydusić z siebie czegoś więcej oprócz stłumionego jęknięcia. Jego oczy w jednym momencie stały się mętne i pozbawione blasku, a on sam stracił przytomność niemal od razu. Fnets jednak ciągle czuł pracę jego mózgu. Czuł ostatnie, gasnące myśli które za chwilę i tak miały zniknąć na zawsze. Szkielet szybko zerwał kontrolę nad mężczyzną. Moment obumarcia mózgu był najgorszy do wytrzymania podczas połączenia i niemal zawsze kończył się dla mutanta utratą przytomności, a tego teraz nie chciał.
- No proszę... Miałeś - zaśmiał się szyderczo, przekręcając czaszkę na bok. - Dlaczego więc z niego nie korzystałeś? - Wypuścił z dłoni narząd, który upadając pozostawił u jego stóp, sporych rozmiarów plamę. Przez chwilę obserwował jak strużki krwi łączą się wzdłuż zmaltretowanego ciała w jedną, dużą kałużę. - Ja go jednak nie posiadam - dodał, odsuwając się od zwłok.
Następnie oparł się dłonią o ścianę i upadł na ziemię, chwytając się za żebra. Czuł ulgę pomieszaną z dziwną pustką. Nagle cały obraz stał się czerwony, a on poczuł jak czyjeś dłonie oplatają jego barki.
- W końcu ci się udało. - Usłyszał znajomy głos, a w nim rozbawienie. - Jak się czujesz?
Szkielet odwrócił się w kierunku kobiety. Zmierzył ją otępiałym wzrokiem, po czym ponownie spuścił głowę.
- Zostaw mnie. Jesteś tylko halucynacją... nie istniejesz.
Kobieta dotknęła policzka mutanta, zmuszając go do odwrócenia twarzy w jej stronę.
- To dlaczego tak wyraźnie mnie czujesz? - spytała, po czym podeszła w stronę zakrwawionego ciała i zmarszczyła nos. - Za bardzo to go nie pomęczyłeś. Co za marnotrawstwo. Można było jeszcze tyle zrobić. Zedrzeć skórę, połamać kości. Strzaskać czaszkę... Jak dla mnie zabiłeś go za szybko. - Pokręciła głową, jakby z niezadowoleniem. - Na Twoim miejscu pobawiłabym się z nim znacznie dłużej. No Fnetsik, jesteś z siebie zadowolony?
- Bardzo - odparł po chwili. - Możesz mnie już zostawić?
-Jak mogę cię zostawić skoro nie istnieję? Mnie tu nie ma. Ale to dobrze, że się cieszysz... zabiłeś potwora. Rodzi się tylko jedno pytanie. - Kucnęła tuż przy jego twarzy. - Czy w takim wypadku ty nie jesteś większym?
- Zostaw mnie! - krzyknął, nie mogąc dłużej znieść jej obecności.
- Ciekawe kto odebrał więcej żyć. On? Czy ty? A kto zadał im więcej cierpienia? - Zjawa usiadła na krześle zakładając nogę na nogę. - Kto wmawiał sobie, że bez tych których zabijał świat będzie tylko lepszy? A kto robił to też dla własnej, chorej przyjemności?
Mutant zerwał się na nogi, jednak zdążył zrobić jedynie parę kroków nim poczuł obezwładniający spokój. Świat zawirował wokół niego i ponownie wylądował na ziemi, tym razem jednak straciwszy przytomność.
Kobieta wstała, a dźwięk obcasów odbijał się echem od ścian, kiedy szła w kierunku okna za którym zaczynało świtać.
- Nowy dzień wita nas czerwienią - powiedziała, rzucając mutantowi ostatnie spojrzenie. - Ale ty śpij mój mały, piękny chłopczyku. Śpij i śnij koszmary.
.
.
.
Witojcie :)
Rozdział pojawił się tak wcześnie ze względu na fakt, iż ze mnie ciekawski człek, a fakt ten wykorzystała Kitusia, która coś planuje :P
Swoją drogą... co myślicie o rozdziale? Wiem, że dużo osób czekało na to spotkanie. Byłabym wdzięczna za wasze opinie ^^
A jeśli chodzi o wasze prace... to pojawią się w rozdziale jak wrócę do domu (czyli w następny, tygodniu), gdyż obecnie nie mam do nich dostępu :( Wybaczcie. A tymczasem... Dobrej nocki, albo dnia ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top