24. Echo
Łatwo jest zatracić się w samotności
Gdy tylko pustka zapewnia ciszę
Łatwo jest poddać się bezsilności
Gdy echo to wszystko co słyszę
Ciężko jest zabić w sobie wspomnienia
Więc pozwól mi w końcu na sen
Pozwól odnaleźć wśród zapomnienia
Bym zapragnęła zobaczyć dzień
Znajdź słowa które mnie skruszą
By nigdy nie odpowiadać lamentem
Ułóż się wraz z mą duszą
Pod gwiazd firmamentem
~~.~~
Gustaw westchnął, zamykając drzwi do baru. Zimne, nocne powietrze wypełniło z lekkim świstem jego płuca. Ten dzień był ciężki, jak każdy, ale miał też wiele innych zmartwień na głowie.
Spojrzał w stronę ciemnego lasu i ledwo widoczny zarys gór na czarnym niebie. Zawsze miał ochotę udać się na ten odległy, niemal niewidoczny teraz masyw i spojrzeć na świat z innej perspektywy.
Teraz czekała go jednak o wiele groźniejsza podróż. Góry będą musiały poczekać. Być może bedą musiały tak czekać bez końca...
Westchnął ponownie, kiedy uświadomił sobie ile czeka go drogi i jak jest daleko w tyle jest za przyjaciółmi. A nocne wędrówki po okolicznych lasach nigdy nie były bezpieczną rozrywką.
- A ty nie miałeś zostać?
Mężczyzna wstrzymując oddech, odwrócił się w stronę głosu. Na dachu lokalu siedziała niewielka postać. Jej ogon delikatnie poruszał się, zwisając z skraju domu, a zielone oczy, niemal świeciły w ciemności. Nastolatka zeskoczyła zwinnie i bezszelestnie pod stopy barmana. Następnie wstała i otrzepała starą, potarganą już koszulkę.
- Szmitka... co ty tutaj jeszcze robisz? - Właściciel lokalu odetchnął z ulgą, na widok niewielkiej mutantki.
- A nie mogę? - dziewczynka spuściła głowę. - Przepraszam za kłopot...
- Nie, nie o to chodzi... po prostu... zdziwiłaś mnie. Zwykle nie przebywasz w mieście zbyt długo...
- Diana kazała mi pilnować, byś nie poszedł za nimi. - odparła, wchodząc w słowo mutantowi.
Gustaw przejechał palcami po długich włosach, po czym westchnął przeciągle. Mógł się spodziewać, że jego żona nie zostawi go całkowicie samego.
- Ja i tak tam pójdę... Szmitka, nie zatrzymuj mnie, proszę.
- Ale dlaczego, aż tak ci na tym zależy? - spytała dziewczynka, podchodząc bliżej. - Wszyscy cię tutaj lubią i ci pomagają jak mogą... a ty i tak chcesz tam iść, pomimo że samo dotarcie do celu będzie dla ciebie trudne... a co dopiero ewentualna ucieczka lub walka. Nie chcę byś zginął... - wyjąkała, chwytając jego dłoń. - Jesteś najmilszą osobą jaką znam, nie możesz zginąć.
Gustaw delikatnie dotknął policzka małej i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Po co chcesz tam iść? - ciągnęła dalej. - I tak się tam nie przydasz...
- Oj, Szmitka... ja czuję, że muszę iść... chociaż raz chcę. - Nabrał powietrza, spoglądając na gwiazdy. - Nie chcę być kaleką... Poddanie się jest prawdziwym kalectwem, a ja... ja nie zamierzam się poddawać.
Po tych słowach minął dziewczynę, która szybko chwyciła jego dłoń. Wyglądała jakby się nad czym zastanawiała lub wręcz toczyła wewnętrzną walkę, aż w końcu podniosła wzrok na mężczyznę.
- Obiecałam, że przypilnuję byś za nimi nie szedł. - Westchnęła przeciągle i pociągnęła go za rękaw koszuli. - Więc za nimi nie pójdziesz. Chodź pokażę Ci inną drogę.
~~.~~
Air delikatnie wylądował w wysokiej trawie na skraju lasu. Przycupnął na ziemi, rozglądając się nerwowo dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. Przez chwilę obserwował, jak mgła powoli przepływa w kierunku obozu i przenikając przez siatkę, rozlewa się na jego obszernych przedpolach, pochłaniając ściany obozowych baraków. Jednocześnie wsłuchiwał się w nieśmiałe granie świerszczy, a gdy był już pewien, że jest sam, wszedł w zarośla.
Panowała całkowita cisza, kiedy przemieszczał się pomiędzy drzewami, w końcu jednak dostrzegł zarysy siedzących na podłożu sylwetek.
- I jak? - pierwsza odezwała się Nora, przerywając na moment ostatnie sprawdzanie broni.
- Nikogo nie widziałem i nikt też nie zareagował na moją obecność... rzeczywiście wygląda to tak jakby był opuszczony... ale...
- Ale? - powtórzyła z niepokojem Diana.
- W jednym z budynków świeci się światło... mogę się mylić, jednak o ile dobrze pamiętam, to istnieje duże prawdopodobieństwo, iż to piętro, na którym pracuje ojciec...
- Fnetsa... - dokończyła Nora, przechodząc do kucania i ubierając na dłonie rękawice z metalowymi szponami. - Bierzcie broń - rozkazała, po czym obrzuciła Niemego niechętnym spojrzeniem, nie ukrywając przy tym swego braku sympatii - A ty, chłoptasiu - powiedziała, rzucając w jego stronę ciężki plecak. - Zajmujesz się wyposażeniem.
Torba wylądowała na ziemi z hukiem u stóp mężczyzny. Niemy, nawet jeżeli poczuł się urażony, nie dał po sobie tego poznać. Podniósł go i odłożył spokojnie na bok.
Przez chwilę wszyscy patrzyli na siebie niepewnie, lecz w końcu chwycili za ekwipunek leżący na podłożu. Podczas kiedy Nora, miała przy sobie głównie broń białą, niemal całe wyposażenie Aira stanowiła broń palna, którą wybierał z największą precyzją przez cały ostatni dzień. Kundel natomiast ubrał metalowe pazury na łapy, znacznie większe od tych, które nosiła Nora. Diana wzięła jedynie niewielki pistolet i scyzoryk. Ostatni z bronią uporał się Niemy. Długo i delikatnie sprawdzał dwie katany, po czym schował je do pochwy mieszczącej się na plecach, a pozostałą broń umieścił w kieszeniach swojego paska.
Nora ostatni raz oplotła wszystkich wzrokiem, uważnie im się przyglądając, a kiedy kiwnęła lekko głową, wyruszyli w kierunku obozu. Z każdym krokiem niepewność i strach były coraz bardziej wyczuwalne, w końcu doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, iż przy starciu z ochroniarzami na ich terenie, nie mają szans i być może właśnie podpisują na siebie wyrok śmierci... jednak żadna z zebranych osób nie miała odwagi wypowiedzieć tego na głos, decyzja została podjęta i nikt nie chciał niszczyć swymi wątpliwościami ,tych iskierek pewności, które jeszcze się w nich tliły.
Droga wiodła przez skraj lasu. Chwilę temu przebył ją Air, a teraz wszyscy szli nią w szeregu ze spuszczonymi głowami i pogrążeni w ciężkim milczeniu, którego nie przerwał nawet widok obozu. Otoczony wysokim na kilka metrów płotem z drutem kolczastym i pogrążony w niemal nieprzeniknionym mroku, sprawiał wrażenie pustego... wręcz wymarłego.
- Myślisz, że płot jest pod napięciem? - spytała Nora, marszcząc czoło i podchodząc do metalowego ogrodzenia.
- Nie mam pojęcia, ale prąd przynajmniej w jednym budynku jest, więc i płot nadal może pracować - odparł Air.
Kobieta popatrzyła się na przeszkodę z niepewnością i podeszła bliżej. Nie usłyszała zdradzieckiego brzęczenia... nic to jednak nie oznaczyło.
-Nie ma co ryzykować - zaczęła. - Idzie...
Nim jednak skończyła mówić, do jej uszu doszedł dźwięk grającej stali i metalowy jazgot, towarzyszący dwóm, cichym świstom. Wszystkie oczy skierowały się w stronę Niemego, który zdążył już schować broń. Stał teraz przy wyciętym przez siebie, dość sporym otworze.
- Jednak nie był pod napięciem - skomentował Kundel z wrednawym uśmiechem. - No. - Podniósł się z ziemi. - To kto pierwszy wchodzi do piekła?
Niemy już miał przejść na teren ośrodka, gdy usłyszał cichy pomruk.
- Niemy, co ja bym zrobiła gdybyś teraz zginął? - syknęła z irytacją lwica. Ten obrzucił ją krótkim spojrzeniem, po czym pierwszy skorzystał z przejścia. Lwica uśmiechnęła się z przekąsem.
- Jeszcze musiałabym dać Kundlowi rzeczy do niesienia...
- To nie czas na kłótnie - odezwała się Diana, idąc za mężczyzną. - I tak nie ma nas wielu, nie możemy sobie pozwolić na chociażby najmniejsze sprzeczki. Musimy działać razem. - Podkreśliła ostatnie zdanie i spojrzała w stronę budynków.
Nora kiwnęła głową i ruszyła, zaciskając dłoń na rękojeści jednego z noży. Za nią szedł Air, następnie Diana, Niemy, który ustąpił miejsce na czele lwicy i szedł na tyłach. Cały pochód zamykał idący na czworaka Kundel.
Na tak dużej otwartej przestrzeni, wiatr zaczął wiać niemiłosiernie, rozpraszając mgłę, przedzierając się przez ubrania i rozwiewając włosy, a jego szum zdawał się opłakiwać los nieszczęśliwców, którzy tutaj trafili... Z czasem cisza ta stała się nie do wytrzymania, a jedyne co było w niej dobrego to fakt, iż nigdzie nie było widać najmniejszych oznak życia. Nikt ich nie gonił, nie atakował, ani śladu ochroniarzy czy chociażby syren alarmu.
W końcu podeszli do najbliższego z budynków i stanęli przed drzwiami. Nora położyła dłoń na chłodnej klamce i pchnęła ciężki metal, który otworzył się z posępnym zgrzytem. Oczom grupki mutantów ukazał się długi, spowity w mroku korytarz, a zaraz potem uderzył ich odór chemikaliów, krwi, odchodów i... czegoś jeszcze... Prochu?
- Skrzydło więzienne... - szepnęła Nora, a do jej oczów napłynęły pojedyncze łzy, które szybko starła. - To najkrótsza droga do budynków naukowców. Chyba wszyscy dajemy sobie radę w ciemności czy jednak ktoś potrzebuje latarki? - Nikt się nie odezwał, na co kobieta z zadowoleniem pokiwała głową. - Pamiętajcie, że pomimo wszystko ktoś tu jednak został i jest szansa, że nie jest to jedna osoba. Musimy uważać, nie dotykajcie więc niczego, nie walczcie bez potrzeby... i cały czas zachowujcie ostrożność.
Po tych słowach weszła jako pierwsza do środka. Ich kroki odbijały się echem od nieskazitelnie białych ścian. Czasem stały przy nich pojedyncze łóżka na kółkach ułożone krzywo i niechlujnie. Niejedno z nich było zaplamione krwią. Nie licząc tych porzuconych w pośpiechu noszy, wszystko lśniło sterylnością. Pracownicy dbali o to miejsce. Nigdy jednak nikt nie podszedł z choćby po części taką troską do uwięzionych tu osób.
- Słyszycie? - spytał nagle Kundel, rozglądając się dookoła, uważnie nastawiając uszy i skupiając na sobie uwagę innych. - Krzyk...
Pies odwrócił się i podszedł do najbliższego okna. Wydał z siebie zduszony jęk.
W środku niewielkiego pokoju znajdował się chłopczyk, na oko dziesięcioletni, porośnięty czarnym, zakrwawionym futrem, psiej sylwetce i rysach twarzy. Siedział w najdalszym kącie, szczelnie zakrywając oczy, chcąc uciec od kawałków kończyn, leżących przed nim.
- To boli... tak bardzo boli... - wyjąkało, chociaż mowa najwyraźniej sprawiała mu wielki trud. - Będę grzeczny, tylko nie chcę być sam, nie zostawiajcie mnie... Chcę do domu, do mamy. - Malec nabrał głęboko powietrza, które szybko wypuścił. - Wszystko boli, tak boli... Nie chcę być sam... Ja nie chcę być sam...
- Kundel? Kundel? - Nora szturchnęła swojego przyjaciela w ramię.
Mutant zjeżył sierść i nieobecnym wzrokiem spojrzał na kobietę.
- Wszystko w porządku? Co cię boli? - kontynuowała najwyraźniej zaniepokojona. - Kundel? Co się dzieje? Nie jesteś sam - powiedziała z nieukrywaną troską, dotykając mu twarzy. - Przecież wszyscy tu jesteśmy, tam nikogo nie ma. To pusta izolatka... Chodźmy dalej, dobrze?
Mężczyzna pokiwał lekko głową i ruszył za znajomymi... jednak w jego uszach cały czas odbijało się, niczym echo, lament i krzyki chłopca.
.
.
.
A więc kolejny rozdział. Co o nim myślicie? W końcu są w obozie, jak myślicie, co ich spotka? Ile ich wspomnień odżyje?
(Wykonała: BakaHarusia) Swoją drogą to jedna z moich ulubionych scen ;) ten nieudany pocałunek :P
No patrzcie... Fnets dostał perukę :P Uważam, iż to jego kolor ;)
Dziękuję za wszystkie fanarty ^^ i żegnom.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top