19. To już koniec?

Rozległ się trzask łamanych kości, po czym Fnets upadł bezwładnie na kamienie. Zgiął się w pół, zanosząc krzykiem. Za każdym razem, gdy kogoś zabijał, kiedy się nad kimś znęcał, czuł ból, więc zdążył się do niego przyzwyczaić, ba! Nawet go polubił, ale ten... ten był inny. Ten był prawdziwy. Chwycił się za kręgosłup, chcąc zmniejszyć cierpienie. Słyszał krzyki, ktoś go wołał po imieniu. Roksana? Dźwięk został na tyle zniekształcony, że nie rozumiał słów, a jedynie bełkot wymieszany z nieznośnym dźwięczeniem w "uszach" .

Kościotrup ze strachem wypisanym na twarzy spojrzał na dolną połowę swego ciała. Zaklął cicho, po czym uderzył pięścią w ziemię. Stracił nogę... jego prawa noga została oderwana, a druga ledwo trzyma się na miejscu. Zagryzł zęby oraz zamknął oczodoły. Musi się uspokoić. To nic wielkiego, wytrzymywał gorsze rzeczy, więc i tym razem powinien dać sobie radę. Nie, on musi dać sobie radę.

- Fnets! - Roksana kucnęła przy przyjacielu, kładąc dłoń na jego ramieniu.

Chłopak z bólem wypisanym na twarzy spojrzał w jej stronę. Źrenice dziewczyny były powiększone. Ze strachem patrzyła to na chłopaka, to na coś po drugiej stronie rzeki. Mutant, pomimo obrażeń, odwrócił się, mając nikłą nadzieję, że to nie oni. Z przeciwległego lasu, niczym czarne upiory, zaczęli wychodzić ochroniarze. Ich ciężkie kroki niosły się echem po polanie, a wydawane rozkazy, zagłuszały szum wolno płynącej wody.

- Uciekaj. Uciekaj! - krzyknął Fnets, poganiając dziewczynę.

- Idziesz ze mną. - Złapała przyjaciela za rękę. Próbowała biec ciągnąc go za sobą, lecz nie miała wystarczająco dużo siły, a ludzie z każdą chwilą byli coraz bliżej.

Szkielet wyrwał dłoń z jej uścisku. Nerwowo odepchnął od siebie nastolatkę tak, że upadła na ziemię. Syknęła cicho, przyciskając do siebie dłoń, z której pociekła krew. Spojrzała na mutanta, chcąc zobaczyć chociaż cień współczucia czy poczucia winy, ale nic takiego nie dostrzegła. Kościotrup, próbując zapanować nad bólem, wpatrywał się w nią bezwzględnym i gniewnym wzrokiem. Jakby to ona była wszystkiemu winna, jakby to ona zawiodła.

- Powiedziałem uciekaj - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Jego oczy zamigotały jakby źródło, dające im energię, miało się za chwilę wyczerpać. Szkielet włożył palce do oczodołów. Widział niewyraźnie i coraz ciężej było mu się skupić. - Uciekaj - powtórzył raz jeszcze, ale tym razem brzmiało to bardziej jak prośba niż rozkaz.

Roksana wstała. Zachwiała się. Z trudem mogła ustać na nogach, które odmawiały posłuszeństwa, jakby już teraz chciały się poddać i powiedzieć, że ucieczka i tak nic nie da. Ostatni raz spojrzała na mutanta, nie chciała go zostawiać. Coś się w nim zmieniło... był straszny. Dziewczyna zawahała się. Przygryzła dolną wargę, powstrzymując napad histerii. Następnie, ile miała sił w nogach, pobiegła w stronę kotliny.

Fnets obrócił się. Ochroniarze zaczęli przechodzić przez wodę. Roksana powinna mieć wystarczająco dużo czasu na ukrycie się. Szkielet położył czaszkę na kamieniach. Z ulgą obserwował oddalającą nastolatkę. Nagle widok zasłonił mu masywny czarny but. Wzrok chłopaka powędrował ku górze, aż napotkał zadowolony uśmiech mężczyzny. Ostatkami sił Fnets spróbował przejąć kontrolę, ale nadaremno. Zmęczony i zrezygnowany położył się bezwładnie.

Ochroniarz za pomocą noża rozdarł bluzę mutanta, upewniając się, że nie ma przy sobie żadnej broni, po czym związał mu ręce i zakrył oczodoły grubym materiałem. Zanim mutant stracił przytomność, usłyszał strzał i cichy kobiecy pisk. Następnie zapanowała błoga ciemność.

~~.~~

- Dwadzieścia jeden - powiedział jedenastolatek, lecz jego głos był prawie niesłyszalny przez wyjący alarm.

Ciało kobiety głucho upadło na ziemię. Podłogę zabarwił kolejny odcień szkarłatu. Ochroniarz patrzył z przerażeniem na lufę swojej broni. Nie mogąc ustać na nogach, przeszedł do pozycji siedzącej. Ręce mu drżały, ostatkami sił spróbował uciekać z tego koszmaru, ale coś nie pozwalało mu na chociażby najmniejszy ruch. Kątem oka spojrzał w stronę obiektów... jeden z nich szedł chwiejnie w jego stronę, mijając martwe ciała ludzi. Pracownik wpadł w panikę. Ta sytuacja nie miała prawa bytu! To było niemożliwe!

- Dlaczego nie panuję nad ciałem?, Dlaczego zastrzeliłem ją, a nie mutanta? Pewnie takie myśli krążą ci po głowie. - Szkielet zaśmiał się kpiąco. - Jakie to zabawne - stwierdził, obserwując krople potu spływające po ciele mężczyzny. Był taki bezbronny. -Teraz to wy boicie się mnie! Teraz to ja widzę strach w waszych oczach! - Obrócił w dłoni skalpel, który wziął z laboratorium. - To ja jestem górą.

Delikatnie zbliżył narzędzie do twarzy nieznajomego, która wykrzywiła się w grymasie bólu. Dziecko uśmiechnęło się z satysfakcją, po czym szybkim ruchem przejechał po twarz ochroniarza. Z gardła pracownika wydobył się nieludzki wrzask. Fnets zawahał się. Wyglądał na zdziwionego, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co robi, ale trwało to tylko krótką chwilę, po czym przeciął szyję swej ofiary. Mężczyzna osunął się na czerwoną od krwi podłogę. Szkielet przekręcił czaszkę, obserwując jak z mężczyzny z każdą chwilą uchodziło życie.

- Dwadzieścia dwa - szepnął zmęczonym głosem.

- Jesteś psychopatą! - zaśmiał się Kundel, za którym chowała się zszokowana Nora. - Zarżnąłeś go jak zwierzę i sprawia ci to przyjemność!

Kościotrup popatrzył w jego stronę, po czym, próbując złapać równowagę, oparł się o ścianę, pozostawiając na niej czerwony odcisk dłoni.

- Zasada jest prosta, albo my zabijemy ich, albo oni zabiją nas. - Zamilkł. Nie mógł pozbierać myśli, a ciało coraz bardziej odmawiało mu posłuszeństwa. - Niech cierpią. Niech cierpią tak samo, jak ja... jak my cierpieliśmy. - Po tych słowach usiadł. Schował czaszkę w rękach. Głowa coraz bardziej go bolała, jakby zaraz miała pęknąć. - Uwolnijcie innych... Ja zostanę na czatach.

Kundel popatrzył na lwicę, która trzęsła się ze strachu. Rozczochrał jej włosy, próbując dodać otuchy. Dziewczynka spojrzała na niego zdziwiona, na co wilk spróbował uśmiechnąć się przyjaźnie, lecz na jego twarzy pojawił się nieokreślony grymas. Następnie gestem łapy zachęcił mutantkę, by ta wskoczyła na jego grzbiet. Nora zrozumiała przekaz, wplotła palce w jego skołtunioną sierść i szybkim ruchem weszła na jego plecy. Wilk niechętnie ruszył po zakrwawionej podłodze. W powietrzu unosił się intensywniejszy niż zazwyczaj metaliczny zapach, przyprawiający o mdłości. Kundel ze wstrętem spojrzał na ochroniarzy. Większość z nich była martwa, lecz część dogorywała jeszcze w kałużach własnej krwi. Zmarszczył czoło na wspomnienie mordującego Fnetsa. To dziecko było nieprzewidywalne.

Kiedy dotarli do metalowych drzwi, Nora otworzyła je za pomocą bransoletki jednego z ochroniarzy. Weszła do środka, po czym od razu przystąpiła do uwalniania obiektów z cel, podczas gdy Kundel pozostał na zewnątrz i z niepokojem obserwował walczącego o zachowanie przytomności Fnetsa. Widać było, że młody stracił siły i z trudem się trzymał. To z jego pomocą dotarli dalej, niż przypuszczał. Może mają szansę na ucieczkę? Jednak teraz szkielet im za wiele nie pomoże... Będą musieli radzić sobie sami.

Z pomieszczenia zaczęły wychodzić pierwsze mutanty. Rozglądały się nerwowo, nie wiedząc, co mają teraz robić. Zaniepokojenie wymieszane ze strachem malowało się na ich twarzach. Szeptali rozkojarzeni między sobą. Nie mogli uwierzyć w słowa Nory. To miała być prawda, że uciekną? Że mają szansę na wolność?

- Fnets! - krzyknął ktoś, torując sobie drogę w tłumie. W końcu udało mu się wydostać i czym prędzej podbiegł do malca, którego przytulił z całej siły.

- Cześć, Niski - odparł szkielet, kładąc na jego piersi głowę. - Przepraszam, że nie posłuchałem... ale oni chcieli zabić... ja chciałem wam pomóc... Niski, to boli.

Szczur uścisnął dłoń chłopca. Drugą ręką delikatnie głaskał malca po czaszce, próbując dodać mu otuchy.

- Nie martw się. Jest dobrze... jest dobrze. Zaraz coś wymyślimy.

Wstał, trzymając na rękach dziecko, następnie przełknął głośno ślinę. Z niepokojem rozejrzał się dookoła. Wszystko wyglądało okropnie, ale to nie był koniec rozlewu krwi. Nie mają dużo czasu. Za chwilę przyślą cały oddział ochroniarzy, a nie pojedyncze jednostki i dopiero rozpocznie się rzeź. Musi wszystkich wyprowadzić na zewnątrz. Westchnął głęboko, by uspokoić myśli. Czasami myślał o zorganizowaniu ucieczki, jednak plany te zawsze były niemożliwe do wykonania... jednak teraz, teraz zostali postawieni przed faktem dokonanym. Bunt się rozpoczął.

- Słuchajcie! - zwrócił się do zebranych, którzy, nie mając lepszego planu, zamilkli, słuchając z uwagą, co ma do powiedzenia ten szaleniec. Potrzebowali przywódcy. - Mamy szansę uciec! Być wolni! Ale to nie będzie proste. Jest duża szansa, że nam się nie powiedzie! Że zginiemy! Ale w tym miejscu jedyne, co jest pewne, to śmierć! A tam - wskazał w głąb korytarza - tam, za obozem... czeka inny świat. Świat, w którym będziemy mogli sami o sobie decydować! Świat, w którym będziemy mogli być szczęśliwi! Ale by tam trafić i przeżyć, musimy współpracować. Musimy trzymać się razem... niczym rodzina. Wyprowadzę nas w miarę bezpieczną drogą, ale na dworze... na dworze musicie być przygotowani na najgorsze. Nie będę was okłamywał. By jedni mogli przejść przez płot, zapewne inni będą musieli zapłacić za to życiem. A jak już będziecie wolni, ukryjcie się w lesie. Co będzie potem? Się okaże...

Po tych słowach odwrócił się i pomału ruszył ciemnym korytarzem. Mutanty popatrzyły po sobie. Dostali szansę na odmianę swego losu. Śmierć nie była im obca, tutaj i tak by ich szybko dopadła. Nie mieli nic do stracenia. Wypełnieni nadzieją z nieśmiałymi uśmiechami podążyli za szczurem. Zamierzali chociaż raz zadecydować o czymś, co dotyczyło ich życia... nawet jeśli chodziło o sposób, w jaki je zakończą.

~~.~~

Krzyk. Ktoś krzyczał... Dziewczyna? Szkielet wytężył słuch. Maszyny. Rytmicznie pracujące maszyny. Kolejny krzyk. Płynąca woda. Skrzypienie metalu. Krzyk. Kroki. Szelest ubrań. Kaszel. Krzyk. Czyjś oddech i... cisza. Jakby ktoś wyłączył film.

Fnets spróbował otworzyć oczodoły, jednak jasne światło oślepiało go, jak tylko uchylił powieki. Skrzywił się. Miał coś w ustach, odruchowo chciał to wyciągnąć, lecz nieskutecznie. Następnie stwierdził, że wcale nie może się ruszyć. Jest przywiązany? Dlaczego? Co się właściwie stało? Nic nie pamiętał, a w próbie przypomnienia sobie ostatnich wydarzeń nie pomagał pulsujący ból głowy.

- FS5225 - westchnął nieznajomy.

Chłopak zamarł. Ten głos. Ten głos... Tak długo go nie słyszał, lecz nadal nie byłby w stanie go zapomnieć. Ten szorstki, pewny siebie i swojej wyższości głos, mógł należeć jedynie do niego. Miał nadzieję, że to jedynie jeden z jego koszmarów. Dopiero po jakimś czasie, odważył się otworzyć oczy. Ktoś nad nim stał. Rozmazana sylwetka, z każdą chwilą stawała się coraz bardziej wyraźna, aż mutant miał pewność z kim ma do czynienia.

Spróbował się wyrwać, ale nadaremno. Skórzane pasy zapięte na kościach promieniowych mocno trzymały. Nie mając wyboru spojrzał w obojętne oczy mężczyzny, chcąc zobaczyć w nich choć odrobinę człowieczeństwa, jednak nic takiego nie dostrzegł.

- Synu, dawno cię nie widziałem - powiedział naukowiec, siadając na krześle przy stole operacyjnym.

Fnets obrzucił ojca nienawistnym wzrokiem. Mężczyzna zmienił się, zestarzał. Jego ciemne włosy miejscami pokryła siwizna, na twarzy widniały pierwsze zmarszczki, a on sam strasznie wymizerniał. Szkielet poczuł odrobinę satysfakcji. Jego ucieczka musiała przysporzyć mu kłopotu.

- To wszystko, to twoja wina - kontynuował swój monolog. - Ja nie chciałem, by to tak się skończyło, ale nie dawałeś nam wyboru.I tak miałeś szczęście, że straciłeś jedynie nogi. Bałem się, że ta broń cię zabije. Głupotą było stosowanie na tak cennym obiekcie broni, która jest dopiero w fazie testów. - Mruknął z irytacją, następnie wyciągnął z kieszeni fiolkę z bezbarwną cieczą, którą energicznie wstrząsnął. - Jesteś moim największym osiągnięciem.

Światło w oczodołach Fnetsa zmieniło kolor na czerwony, lecz chłopak nic nie poczuł. Poruszył się nerwowo. To możliwe, by stracił swoją umiejętność? A może jest za słaby? Nie... musieli zasłonić mu oko. Mógł się spodziewać.

Naukowiec ożywił się na ten widok. Przejechał końcami palców po skostniałym policzku syna. Przyglądał się temu zjawisku z wielką fascynacją.

- Twoje oczy. Posiadłeś niezwykłą zdolność, która sprawiła nam tyle problemów - stwierdził, odkręcając fiolkę. - Porozmawiamy później. Na razie muszę się zająć twoją towarzyszką. - Po tych słowach, wlał do oczodołu chłopaka ciecz.

Następnie odszedł na drugi koniec sali i dopiero wtedy Fnets dostrzegł przypiętą do stołu Roksanę. Dziewczyna była przytomna i z przerażeniem obserwowała wszystko, co działo się dookoła. Policzki miała mokre od łez, a z prawej ręki przez bandaż przesiąkała krew. Szkielet ponownie zaczął się wyrywać, lecz po chwili jego ruchy stały się ociężałe, a powieki same opadały. Chłopak próbował walczyć o zachowanie przytomności. Nadaremno. Ponownie leżał bezwładnie, obojętny na świat zewnętrzny... pogrążony w beztroskim śnie.

- To na czym skończyliśmy? - spytał naukowiec, podchodząc do stolika z narzędziami.

- Fnets - wyszeptała nastolatka gwałtownie, łapiąc powietrze. Patrzyła na mutanta błagalnym wzrokiem, szukając wsparcia.

- On ci nie pomoże. Śpi - odparł obojętnie mężczyzna, czyszcząc przyrządy chirurgiczne. - Mój syn już dostał karę za ciekawość. Drugi raz nie popełni tego błędu. Ja sobie z nim porozmawiam, a tym czasem zajmijmy się tobą. - Podszedł do do nastolatki z uwagą analizując jej twarz. - Większość już mamy za sobą, pozostaje pobrać ostatnią próbkę. Tylko co będzie najlepsze?

~~.~~

Szkielet obudził się w ciemnym pomieszczeniu. Minęła chwila, nim jego wzrok przywykł do panującego półmroku. Usiadł z trudem, podpierając się jedną ręką, a drugą dotknął czaszki, która nieznośnie bolała. Syknął wściekły, spoglądając na okaleczone nogi. Następnie rozejrzał się dookoła, po czym zrezygnowany ponownie położył się na zimnych kafelkach. Zakrył ramieniem oczodoły. Wspomnienia wróciły. Znowu tutaj trafił. Znowu jest obiektem doświadczeń, ponownie stał się niczym więcej jak rzeczą. Do tego wpakował w to wszystko Roksanę. Właśnie, Roksana! Gdzie ona jest?

- Młoda?! - wrzasnął, szukając jej wzrokiem, lecz jedynie echo jego własnego głosu mu odpowiedziało.

Dopiero teraz szkielet zrozumiał jedną rzecz. Tutaj było nienormalnie cicho. Zero krzyków bólu czy pojękiwań konających. Tylko cisza... grobowa cisza. Z trudem poczołgał się do krat. Nikogo nie dostrzegł. Był sam, sam w wielkim bloku. Gdzie się podziały setki mutantów?

Niespodziewanie jego uwagę przykuło pociągnięcie nosem.

- Roksana? - zapytał, spoglądając w ciemny kąt klatki obok. - Pokaż się.

Czekał na jakąś oznakę życia, jakiś ruch, czy dźwięk. Jednak nic takie się nie wydarzyło. W końcu zaczął mieć wątpliwości i przypuszczać, że to jedynie umysł płata figle, aż odpowiedziało mu ciche szlochanie.

- Roksana! Co jest?! - krzyknął, czołgając się jak najbliżej dziewczyny.

- Fnets to boli... tak bardzo boli - odpowiedziała, po chwili, po czym ponownie zaczęła płakać.

- Nie płacz, proszę. Podejdź bliżej. Nie widzę cię.

Od ścian odbił się dźwięk bosych kroków, a zaraz potem pomału do krat doszła nastolatka. Nie miała na sobie swojej zielonej sukienki, a białą szmatę, gdzieniegdzie poplamioną krwią. Ledwo szła na trzęsących się nogach. Pomimo faktu, że jej rozczochrane włosy zasłaniały połowę twarzy, ślady zaschniętych i świeżych łez rzucały się w oczy.

Dziewczyna upadła przed chłopakiem na kolana. Spuściła głowę i łkając, próbowała złapać oddech. Szkielet przełożył rękę do jej celi i delikatnie pogładził ją po policzku. Jednak nie poczuł skóry, a mokry materiał przylegający do jej ciała. Wzdrygnął się. Zamknął na chwilę oczodoły, by się uspokoić.

- Co ci jest? - spytał drżącym głosem, na co dziewczyna zaczęła głośniej płakać. - Roksana, co ci jest?

Nastolatka podniosła głowę. Przygryzała wargę, po czym odgarnęła włosy do tyłu. Zapanowała nerwowa cisza, którą przerywało rytmiczne pociąganie nosem dziewczyny. Roksana zalewając się łzami czekała na reakcję Fnetsa... Chłopak zamarł w bezruchu. Jedynie patrzył na nią pustym, czarnym wzrokiem, zaciskając pięści. W końcu oparł czaszkę na kratach, zagryzając zęby.

- Przepraszam - wyszeptał, po chwili. Następnie dotkną zakrwawionego opatrunku na lewym oku dziewczyny. - To moja wina. Zawsze muszę wszystko spieprzyć... Przepraszam. On ci... Czy ty masz oko?

Roksana schowała twarz w dłoniach. Ledwo widocznie pokręciła przecząco głową, dając przyjacielowi niemą odpowiedź na jego pytanie.

- Nie przepraszaj - odparła, chwytając jego dłoń. Następnie usiadła obok, tuląc kończynę chłopaka do siebie. - Tylko powiedz, że będzie dobrze... Obiecaj, że będzie... Bo będzie, prawda?

Fnets spuścił wzrok. Nikt nie wiedział, gdzie są. Nikt nie przyjedzie im pomóc. Ty razem jego umiejętność nie pomoże w ewentualnej ucieczce. Jak może być dobrze? Nie może, nie ma prawa być. Są zdani jedynie na siebie i łaskę jego ojca... Są skończeni. To ich koniec. Prawdziwy koniec. Czeka ich śmierć. Czy może skłamać w takiej sprawie? Może dać jej nadzieję, która nie ma prawa się spełnić? Nie może, nikt nie ma prawa tak robić. Delikatnie otarł jej łzy i uśmiechnął się smutno, próbując dodać otuchy, nie tylko Roksanie, ale i sobie.

- Będzie. Obiecuję, że będzie.

.

.

.

Witojcie! (Bardzo po góralsku :P)
Co myślicie o tym rozdziale?
Co się z nimi stanie? Czy rzeczywiście będzie dobrze?

Co planuje ojciec Fnetsa?
Zaczyna się robić mroczno... :D ciekawe, kto przewidzi rozwój wydarzeń ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top