18. Będzie dobrze?
- Fnets? Daleko jeszcze? - spytała Roksana, dotykając zimnej ściany jaskini. - Nogi mnie bolą.
Chłopak odwrócił się w jej stronę. Uśmiechał się tajemniczo, a jego oczy rozświetlały drogę niczym latarki.
- Już niedaleko - stwierdził, chwytając jej drobną dłoń i przyspieszając kroku. - Uwierz, ta niespodzianka ci się spodoba.
- A czy opuszczanie kotliny nie jest niebezpieczne? Sam mówiłeś, że to głupota.
- Ze mną będziesz bezpieczna. Zresztą tam nigdy nikogo nie widziałem.
Jeszcze nikomu tego nie pokazywał. To był jego sekret.
Nagle do oczu dwójki przyjaciół dotarło światło, a zaraz potem wyszli z ciemnego tunelu. Na pierwszy rzut oka to miejsce niczym się nie wyróżniało. Krzaki, które zakrywały wejście do kotliny, drzewa rosnące dookoła, chmury leniwie sunące po błękitnym niebie i promienie słońca przedzierające się przez liście nad ich głowami.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie tutaj przyprowadziłeś. Tu jest to samo, co w miasteczku.
- Spokojnie. Musimy jeszcze kawałek podejść - powiedział szkielet i ruszył przed siebie truchtem. - No chodź! Założę się, że mnie nie złapiesz! - dodał, na co rozbawiona Roksana poszła w jego ślady. Uśmiechnęła się na widok takiego Fnetsa.
Biegli, mijając kolejne rośliny. Suche patyki pękały z cichym trzaskiem pod ciężarem mutanta, natomiast Roksana, jako że nie miała obuwia, musiała ostrożnie stawiać kroki. Fnets dobrze o tym wiedział, więc specjalnie wybierał drogę, która spowolni nastolatkę, a jemu da przewagę. Droczył się z nią, a ona szybko zrozumiała jego przekaz. Mogła ubierać buty, tak jak jej kiedyś kazał... ale nie zamierzała przyznać się do błędu. Zamierzała go dogonić.
W końcu zmęczona dziewczyna usiadła na ziemi. Łapczywie wciągała powietrze, a jej twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Ostre kłucie w dolnej części brzucha nie dawało jej spokoju. Chwyciła obolałe miejsce, zginając się w pół. Zaniepokojony Fnets kucnął przed nastolatką, podniósł jej podbródek tak, że ich spojrzenia się spotkały. Wtedy oczy szkieleta zmieniły kolor na czerwony, po czym na jego twarzy dało się dostrzec wyraz ulgi.
- Nie martw się. Nic ci nie jest, po prostu dostałaś kolki. Nie masz jeszcze kondycji - wyjaśnił, biorąc dziewczynę na barana. - Chwilę cię poniosę. Pasowałoby dojść tam przed wieczorem.
Roksana kiwnęła głową, następnie objęła rękami szyję mutanta. To było przyjemne.
- A ty się nie męczysz? - spytała, pomiędzy oddechami.
- Nie mam mięśni, płuc, serca. W moim przypadku nie ma co się zmęczyć.
Nagle przed nimi przebiegł zając, znikając za krzakami, tak samo szybko, jak się pojawił. Ta sytuacja przyciągnęła uwagę nastolatki. Widziała już dość sporo zwierząt. Jeże, sarny, ptaki, owady, ryby, lisa. Patrząc na nie, zrozumiała jedną rzecz: mutanty są bardzo do nich podobne. Ale nie chodzi tu o wygląd, a coś więcej. Każdy jest charakterystyczny i nawet w obrębie jednego gatunku nie ma dwóch takich samych osobników. Czy z ludźmi jest tak samo? W końcu wszyscy pod kopułą byli identyczni...
- Fnets? - zwróciła na siebie uwagę towarzysza. - Ja jestem charakterystyczna?
- Co cię wzięło na takie pytanie?
- Bo każdy mieszkaniec wioski jest inny... niepowtarzalny, tak samo ty, a ja przyszłam spod kopuły... a tam wszystko jest identyczne, niewyróżniające się... łatwe do zastąpienia.
Chłopak prychnął i pokręcił czaszką. Ona naprawdę nie rozumie świata.
- A ja nie pochodzę spod kopuły? - spytał, na co dziewczyna zaczerwieniła się. Miał rację, on też stamtąd pochodził. - Oczywiście, że jesteś charakterystyczna.
- Ale jestem tylko człowiekiem. Takich jak ja jest mnóstwo.
Fnets odłożył przyjaciółkę na ziemię, położył dłonie na jej ramionach i spojrzał głęboko w niebieskie oczy. Wyglądała niczym dziecko... aż przez chwilę zaczął się zastanawiać, czy ona na pewno ma piętnaście lat. Była taka naiwna i niewinna.
- Jesteś aż człowiekiem. - Odwrócił czaszkę, nerwowo strzelając palcami. - Powiem ci tyle: rozpoznaję twój dotyk, nim zobaczę twarz. W tłumie to ciebie dostrzegam jako pierwszą, a dźwięk twojego głosu słyszę wyraźniej niż wszystkich innych. Masz swoje zdanie, marzenia, nadzieje, charakter. Jeśli to nie czyni cię wyjątkową, to już nie wiem co. Może dla innych jesteś nikim, ale dla mnie jesteś moją pierwszą przyjaciółką... Dla mnie jesteś kimś ważnym. - Zamilkł, po czym wznowił podróż, zostawiając dziewczynę w tyle. - Pośpiesz się, bo nigdy nie dojdziemy.
Roksana zaskoczona potrząsnęła głową. Nie spodziewała się takiej... osobistej odpowiedzi z ust Fnetsa. On nigdy się tak nie zachowywał. Nastolatka niepewnie dotknęła klatki piersiowej. To, co powiedział, było bardzo przyjemne. Sprawiło jej radość, tylko dlaczego? Coś w nim sprawiało, że czuła się dziwnie.
- Mogę ci zadać pytanie? - spytała, dorównując mu kroku.
- Zadać zawsze możesz, ale czy dostaniesz odpowiedź, to już inna sprawa.
- Jak przejmujesz nad innymi kontrolę?
Chłopak spojrzał na nią kątem oka, po czym skupił uwagę na kamieniu, którego kopanie nagle stało się bardzo ciekawe.
- Efekt uboczny mutacji - odparł niechętnie.
- To niczego nie wyjaśnia. Powiedz coś więcej, powiedz, co się z tobą działo przez tyle lat. Chcę o tobie wiedzieć najwięcej, jak się da!
- Ale ja nie chcę o tym rozmawiać - przerwał jej oschle. Nagle stał się bardzo spięty.
- Dlaczego? - nie odpuszczała. On był zagadką, która ją intrygowała i tylko prosiła o odkrycie wszystkich sekretów. - Dlaczego? - powtórzyła, kiedy chłopak nie odpowiadał.
- Bo wspomnienia bolą...
~~.~~
Jedenastolatek leżał przypięty do stołu operacyjnego i zmęczonym wzrokiem wpatrywał się w biały sufit. Kiedy naukowiec przejechał kostką lodu po żebrach obiektu, dziecko wygięło kręgosłup w łuk, a na jego twarzy zagościł nieprzyjemny grymas. Następnie dorosły wziął do ręki kawałek gorącego metalu i powtórzył doświadczenie. Szkielet krzyknął, próbując się uwolnić... uciec od bólu. Naukowiec mruknął do siebie zadowolony, po czym włożył pręt do kubła z zimną wodą. Fnets nienawistnym wzrokiem wpatrywał się w swojego ojca, który niczym niewzruszony zapisywał obserwacje.
- Nie patrz się tak. To twoja wina. Nie podporządkowałeś się, nie byłeś idealny. - Zamilkł, w zamyśleniu przeglądając akta. Kartki papieru cicho szeleściły, kiedy je przekładał. - Ale teraz... kiedy patrzę na twoje wyniki, nie mogę się nadziwić. FS5225, jesteś arcydziełem. Mój syn jest idealny!
- Nie nazywaj mnie swoim synem...
- Dlaczego jesteś taki uparty? Ulepszyłem cię, dałem ci nowe ciało, nowe możliwości. Gdybyś tylko zechciał współpracować, twoje życie byłoby wspaniałe. Stałeś się człowiekiem idealnym, jesteś naszą przyszłością. Nie musisz jeść, nie wypróżniasz się, nie chorujesz, nie zginiesz ze starości...
- Po to prowadzicie badania? Próbujecie stworzyć człowieka idealnego? - Odwrócił czaszkę na bok. - Szkoda tylko, że to, co z nich powstaje, już człowiekiem nie jest - dodał szeptem.
Mężczyzna zdjął okulary i ostrożnie postawił je na biurku. Westchnął z irytacją, następnie przysunął do stołu operacyjnego krzesło, na którym usiadł. Chwycił twarz chłopca zmuszając go do spojrzenia w swoją stronę.
- Próbujesz być mądry... mądrzejszy od reszty, a to błąd. Wychodzisz jedynie na głupca. Jesteś jeszcze młody, młody i głupi. Za parę lat zmądrzejesz, wtedy powrócę do tej rozmowy. Na razie nie widzę sensu jej kontynuować.
Kościotrup spojrzał na swego ojca. Przez chwilę obydwoje mierzyli się chłodnymi spojrzeniami.
- Czyli uważasz, że do was dołączę? Skąd ta pewność?
Naukowiec nachylił się. Był tak blisko, że Fnets czuł jego równomierny oddech na skroni.
- Stąd, że jesteś moim synem... Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy ludźmi spod kopuły, a tymi, co pracują za nią? - Umilkł, obserwując reakcję jedenastolatka, który jedynie pusto wpatrywał się w sufit. - Tu są kolory, zwierzęta, widzimy, jaki świat jest różny, musimy dokonywać wyborów. Właśnie przez to, chcąc, nie chcąc, posiadamy jakieś emocje i żadna substancja tego nie zmieni... jeszcze. - Odchylił się na krześle, krzyżując ręce na piersi. - Byłem wściekły, kiedy złamałeś zakazy, jednak postanowiłem dać ci szansę i nie zgłaszać tego od razu centrali. Jedynie cię obserwowałem, ale ty, z dnia na dzień, coraz pewniej grzebałeś w moim laboratorium i łamałeś zasady. W końcu nie mogłem cię uchronić przed karą. Jednak nadal jestem za ciebie odpowiedzialny. Wybrałem kobietę, która cię urodziła, dałem mój materiał genetyczny... jesteś częścią mnie. Tylko osoby na najwyższych stanowiskach posiadają prawdziwe dzieci, więc miałeś być moją chlubą! Miałeś zająć moje miejsce! - Mężczyzna uderzył pięścią w stół, aż metal zadrżał. - Jednak wszystko zepsułeś... przyniosłeś mi jedynie wstyd, ale jeszcze się nam przysłużysz. Jeszcze będę z ciebie dumny... posiedzisz trochę w celi, złamię cię FS5225. Będziesz jeszcze błagał, by do nas dołączyć.
Po tych słowach wstał z krzesła. Poprawił biały fartuch i wyszedł z sali, zostawiając Fnetsa samego.
- Obyś zdechł! - krzyknął szkielet, kiedy jego ojciec zniknął za drzwiami.
~~.~~
Oczom dziewczyny ukazała się rozległa polana, przez którą leniwie przepływała rzeka. Delikatny wiatr poruszał zieloną trawą i kwiatami o najróżniejszych kolorach, a dookoła panowała cudowna cisza, przerywana przez szum wody i śpiewy ptaków. Jednak po chwili uwagę dziewczyny przykuło coś w oddali. Grupa zwierząt. Wyglądały trochę jak jelenie, ale nie posiadały poroża i były bardziej masywne. Wydawały się silne. Miały długie ogony, przepiękne pyski... były inne, niż wszystko, co do tej pory widziała.
- To konie - odrzekł Fnets, nie spuszczając z nich wzroku. - Kiedyś ludzie na nich jeździli.
- Naprawdę?! - krzyknęła, nie umiejąc sobie tego wyobrazić. Ludzie umiejący poskromić takie olbrzymy.
Szkielet szybkim ruchem zakrył usta Roksanie, jednak zwierzęta zdążyły ich zauważyć i ruszyć galopem przed siebie. Dźwięk kopyt z każdą chwilą stawał się coraz cichszy. Dwójka przyjaciół odprowadziła wzrokiem majestatyczne stworzenia, dopóki te nie zniknęły za najbliższym pagórkiem.
- Fnets... przepraszam. - Nastolatka nerwowo ruszała palcami, a jej warga zaczęła delikatnie drżeć. - Nie chciałam ich wystraszyć.
Chłopak zastygł, nie rozumiejąc, o co jej chodzi, po chwili jakby dostał olśnienia. Zaśmiał się, po czym, rozbawiony, rozczochrał jej włosy.
- Co cię śmieszy? Nie rozumiem...
- Twoja zachowanie. Zresztą nieważne. - Pomału podszedł w stronę wody, po czym usiadł przy sporych rozmiarów głazie i zdjął kaptur. Ruchem ręki zachęcił przyjaciółkę, by ta się do niego dosiadła.
Roksana przyglądała mu się uważnie. Siedział z odchyloną ku górze czaszką. Promienie słoneczne oświetlały jego twarz, na której zagościł delikatny uśmiech. On kłamał. Wyglądał inaczej, został skrzywdzony, ale nadal był tym samym dziesięciolatkiem... nadal był człowiekiem. Dziewczyna po cichu zajęła miejsce obok niego, następnie oparła głowę na jego ramieniu. Szkielet popatrzył na nią przyjaźnie.
- Lubię tutaj przychodzić. Lubię ten spokój... Jakby ta ziemia nigdy nie doświadczyła nic złego, jakby zatrzymała się w czasie. Tutaj nikt nie przychodzi. Jedynie zwierzęta, ale zwierzęta to nie ludzie. One są lepsze. Kiedyś chciałem oswoić jednego konia, jednak na razie to jedynie odległe marzenie...
Dziewczyna położyła swoją dłoń na dłoni Fnetsa. To niespodziewane zachowanie sprawiło, że chłopak zamilkł, a ich spojrzenia się spotkały.
- Fnets? - spytała, by mieć pewność czy na pewno ją słucha. - Czy mogę... tobie wszystko powiedzieć? Nie będziesz się śmiał?
- Z ciebie? Ja? Nigdy. - Roksana spojrzała na niego z wyrzutem, na co Fnets uśmiechnął się szeroko. - Wystawiłbym ci język... ale to nie bardzo możliwe, wiec wyobraź sobie, że własnie to zrobiłem. - Nastolatka urażona tym, że towarzysz nie traktuje jej poważne, odwróciła się do niego plecami, krzyżując ręce na piersi. Mutant ścisnął jej drobną dłoń. - Mów. Obiecuję, że się nie zaśmieję.
Roksana ponownie przekręciła się w jego stronę, jednak cały czas patrzyła w innym kierunku, niż na siedzącego obok przyjaciela.
- Ja... ja... - zaczęła, po czym jej policzki oblały się delikatnym rumieńcem. - Kiedy jestem przy tobie... czuję się jakoś dziwnie.Jakby to wszystko było jedynie pięknym snem... Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Nigdy tego nie doświadczyłam... nawet nie wiem jak to nazwać. Ale kiedy ty jesteś szczęśliwy, i ja jestem szczęśliwa. Kiedy cierpisz, ja także cierpię. Kiedy jesteś smutny, mi również jest smutno. Chcę, byś był radosny... Chcę zawsze być blisko ciebie. Więc... uśmiechaj się częściej, dobrze? - Spojrzała w jego oczy. - Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwy.
Kościotrup ostrożnie odgarnął jej włosy z twarzy. Przez chwilę patrzyli na siebie, aż Roksana spuściła wzrok i zaczęła bawić się opadającymi na twarz kosmykami. Fnets dotknął podbródka przyjaciółki, podnosząc jej głowę. Gdyby był człowiekiem, to zapewne przełknąłby ślinę. Czuł coś do niej? Przywiązanie? Odpowiedzialność? Czy to możliwe, by mógł się zakochać? Nie, to na pewno nie to. On nie umiał kochać. To była ciekawość. Chciał poczuć się jak ktoś normalny, jak ktoś, kto naprawdę żyje. Jak zwykły człowiek, którym już nie był.
Niepewnie przybliżył się do dziewczyny. Czuł na twarzy jej ciepły i przyśpieszony oddech. Była spięta, ale nie uciekała. Zamknęła oczy, czekając z niecierpliwością na rozwój wydarzeń. Ich usta z każdą chwilą dzieliła coraz mniejsza odległość, aż... rozległ się huk.
~~.~~
Do laboratorium weszli pracownicy, ciągnąc za sobą sporych rozmiarów klatkę. Kiedy odłożyli ją w róg pokoju, westchnęli cicho z wysiłku i opuścili pomieszczenie.
- Wiedziałem, że cię zostawią.
Fnets odwrócił głowę w stronę głosu. W niewielkiej klatce siedział wychudzony nastolatek porośnięty czarnym futrem, które miejscami powypadało, a z otwartych ran sączyła się biała, gęsta ropa. Oddychał ciężko przez otwarty pysk, a szpiczaste uszy nasłuchiwały dźwięków.
- Kundel? - spytał niepewnie. Dawno go nie widział. Dlaczego go tutaj przywieźli? - Co się dzieje?
- To samo, co każdego roku przed ceremoniami piętnastolatków. By nie było przepełnienia w obozie, organizują badania. Jeśli chodzi o mutanty, to sprawa jest prosta, jesteś udanym obiektem, to pożyjesz kolejny rok, jesteś nieudanym albo stworzyliśmy coś lepszego na twoje miejsce, zginiesz.
Zapadła cisza. Fnets próbował przyswoić do siebie te informacje. Takie zachowanie go nie zdziwiło, zdążył zrozumieć, że nie traktują ich jak ludzi. Teraz coś innego nie dawało mu spokoju. Jednak nie był do końca pewny, czy chce znać odpowiedź. W końcu, po paru minutach zadał kolejne pytanie:
- Kto jest udanym?
- A skąd mam wiedzieć? Na pewno ty. - Pies położył się, a z rany na brzuchu polała się większa ilość ropy. Skrzywił się z bólu. - Dzisiaj jest mój koniec.
- Dlaczego tak mówisz?
- Spójrz na mnie! - krzyknął, jeżąc sierść. - Ja już dawno miałem być martwy. Jestem nieudany. Przeżyłem jedynie dzięki kobiecie. Chciała zwierzaka, więc wywalczyła sobie prawa do mnie, ale teraz, kiedy ona nie żyje, nikt mnie nie uchroni przed selekcją. Nie wszyscy mamy takie szczęście jak ty.
- Szczęście? Ty to nazywasz szczęściem? - Podniósł kości rąk na tyle, ile pozwalały mu przypięcia.
Kundel nic nie odpowiedział, odwrócił wzrok. Westchnął cicho, po czym zamknął oczy.
Niespodziewanie do pomieszczenia weszli kolejni naukowcy. Ciągnęli za sobą niewielką blondynkę. Dziewczynka miała na sobie kaganiec, a do obroży został przypięty łańcuch, który brzęczał przy chociażby najmniejszym ruchu. Mała płakała. Ledwo szła na trzęsących łapach, cały czas zakrywając ramię, z którego mocno ciekła krew.
- Nora! - zawołał Fnets.
Dziewczynka popatrzyła w jego stronę, przerażonym wzrokiem. Następnie oparła się o ścianę do której została przypięta i zwinęła się w kulkę, gwałtownie łapiąc powietrze. Natomiast niczym niewzruszeni mężczyźni skierowali się w stronę wyjścia, gdy przez drzwi wpadł kolejny naukowiec.
- Kazali się pozbyć lwicy - wyjaśnił, podchodząc do mutantki. Tamci przytaknęli i opuścili pomieszczenie.
Nowo przybyły wyciągnął z kieszeni idealnie białego fartucha strzykawkę i fiolkę z przeźroczystą cieszą. Pomału zaczął nabierać substancję, a kiedy skończył zbliżył się do Nory, która przywarła do ściany, jakby ta mogła ją uratować. Płakała. Fnets szarpnął ręką, ale pasy ani drgnęły. Zagryzł zęby. Mógł jej pomóc. Mógł ocalić, ale czy to dobry pomysł? Nie będzie odwrotu. Jeśli chcą przeżyć, muszą uciekać... Tylko czy dadzą radę? Czy on da radę zapanować nad bólem? Obiecał Nikskiemu, że nigdy więcej tego nie użyje... jednak teraz... teraz w grę wchodziło życie innych.
- Naukowiec! - zawołał szkielet, zwracając na siebie uwagę. Mężczyzna... a raczej chłopak, z wyższością spojrzał w jego stronę, po czym ich wzrok się skrzyżował. Idealnie, właśnie o to chodziło. - Rozwiąż mnie - rozkazał malec.
Na twarzy pracownika odmalowało się zaskoczenie wymieszane z pogardą, jednak szybko zignorował chłopaka i powrócił do pracy. Miał zadanie do wykonania.
Fnets leżał pustym wzrokiem wpatrując się w sufit. Nie zadziałało? Ale... dlaczego? Dlaczego?! Bo się bał? Bo nie chciał być taki sam jak oni? Dlaczego musiał być taki słaby?! Zaczął się szarpać, próbując uwolnić chociaż jedną kończynę. Szamotanie malca przyciągnęło uwagę chłopaka, który podszedł w jego stronę. Następnie wzmocnił zapięcia, tak, że Fnets całkowicie stracił zdolność ruchu.
- Kiedyś wszyscy byliśmy ludźmi - szepnął szkielet, który zaprzestał walczyć z wiązami. - Byłem uczniem, miałem przyjaciółkę... miałem ciało. Wiesz jak boli uczucie straty? - spojrzał na nastolatka, a światło w oczodołach mutanta całkowicie zgasło. Nieznajomy wyglądał na zdezorientowanego. Najwidoczniej nie spodziewał się dłuższej i ludzkiej wypowiedzi z ust obiektu. - Oczywiście, że nie wiesz. Nagadali ci bzdur, w które wierzysz... Ty masz idealne życie, jesteś podporządkowany. Jeśli trzeba, nie masz oporów przed uśmierceniem... więc i ja nie powinienem ich mieć... - Oczy dziecka zaczęły się tlić na czerwono. - Powtórzę raz jeszcze: rozwiąż mnie.
Pasy z głuchym dźwiękiem opadły na białe kafelki. Jedenastolatek usiadł na krańcu stołu i przez chwilę smutnym wzrokiem obserwował swoje stopy. Nie było już odwrotu. Spojrzał na swoją dłoń. Czuł ciężar strzykawki. Powędrował wzrokiem na nastolatka. Przyjrzał się mu dokładnie. Idealnie obcięte blond włosy, niebieskie oczy, z których aż biła panika i cienkie usta wykrzywione w grymasie przerażenia. Naukowiec przełknął gwałtownie ślinę, a po jego czole spłynęła pojedyncza kropla potu. Był młody, musiał niedawno dostać posadę tutaj.
Fnets zbliżył prawą dłoń do lewego ramienia, a pracownik uczynił to samo. Kiedy mutant poczuł ostrą igłę na skórze człowieka, zawahał się. Zniesie ból? Jest gotowy odebrać życie po raz drugi?
- Nie wybaczaj mi. Ja wam też nie wybaczę - powiedział, po czym zgiął kciuk. - Żegnaj.
Chłopak pomimo próby oporu wstrzyknął substancję do swego ramienia. Po chwili jego oczy zaszły krwią. Upadł na ziemię, trzymając się za szyję. Z ust kapała mu ślina. Próbując zaczerpnąć powietrza, wił się na podłodze niczym jakiś robak. Czując narastający ból, szkielet zamknął oczodoły, po czym ponownie zaświeciło w nich białe światło. Zeskoczył na ziemię, by kucnąć przy umierającym. Musiał go uciszyć. Chwycił knebel leżący na stole, po czym włożył go pracownikowi do ust. Rozejrzał się nerwowo dookoła. Nie ma wiele czasu. Wyciągnął z kieszeni kartę, a z jego dłoni ściągnął bransoletkę z numerem.
Podszedł do klatki. Następnie otworzył drzwiczki za pomocą karty. Kundel wyszedł na czterech łapach z podwiniętym ogonem. Obserwował zwłoki, następnie jego uwagę przykuły metalowe drzwi. Widać było, że bał się, iż to zwykły podstęp i zaraz wszyscy zginą.
- Fnets? - spytała Nora, patrząc w jego stronę. Otarła łzy, ale nie mogła zapanować nad łamaniem głosu. - Jak ty to...? Twoje oczy... Ty zabiłeś! Fnets, ty zabiłeś!
Jej słowa sprawiły, że szkielet poczuł jeszcze większe obrzydzenie do siebie. Spojrzał w jej oczy, w których dostrzegł strach. Pomału podszedł w jej stronę i delikatnym ruchem zdjął kaganiec z jej twarzy oraz obrożę z szyi. Wyciągnął do niej kościstą dłoń, jednak Nora ją zignorowała. Wstała sama i odsunęła się od przyjaciela. Unikała kontaktu z nim... to nie był Fnets. Fnets był mądry, opowiadał ciekawe rzeczy o świecie, pocieszał ją... Fnets nie mógłby zabić!
- Kostek, powiedz. Czy ty masz mózg? - spytał zdezorientowany Kundel. - Jesteś udany. Mogłeś przeżyć, ale teraz, teraz to oni się dowiedzą o twoich umiejętnościach i cię zabiją. I nic nie zmieni to, że ja się tym razem nie wygadam. Więc dlaczego, dlaczego próbujesz dokonać niemożliwego i zmienić nasz świat? Co teraz chcesz zrobić, by przeżyć?!
Fnets spojrzał na swoje ręce... On jest zabójcą. Potworem... Skierował wzrok na swoich towarzyszy. Kundel czekał na odpowiedź, podczas gdy Nora schowała twarz w jego czarnym futrze. Szkielet zrozumiał, że się go bała... to go zabolało. Chwycił się za żebra. Nie ma czasu na użalanie się. Kościotrup uśmiechnął się szaleńczo. On miał władzę, dostał moc... mógł się zemścić. Mógł dokonać niemożliwego.
- Teraz? Teraz pójdziemy do mojego bloku i wszystkich uwolnimy.
.
.
.
No i witam w kolejnym rozdziale ^^
Czyżby ich bajka właśnie się skończyła, a zaczął się koszmar?
Wszystko się okaże w następnych rozdziałach, ale szykują się zmiany. Jak myślicie co się będzie dziać?
Więcej nie chcę zdradzać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top