4
-Masz coś na nosku.- odezwał się niespodziewanie chłopak. Brunet wstał z krzesła, podchodząc bliżej mnie. Pochylił plecy i zniżył się do mojego poziomu. Nagle poczułem jego język na nosie. Od razu zwiększyłem między nami odległość.
-Dobre te płatki.- zaśmiał się, mrużąc oczy. Miałem ochotę porządnie mu przyłożyć, ale nie wiedząc czemu, nie zrobiłem tego. Jakby coś lub ktoś nie pozwalał mi na to.
-Idź spać.- oznajmił czerwonooki. Kompletnie go nie rozumiałem. Przecież przed chwilą wstałem. Jaki jest sens ciągle spać i spać? Jakby te sny były jeszcze przyjemne... Zero odpoczynku. Chłopak na widok mojej mini cicho westchnął. Chwycił mnie za nadgarstki, a następnie podniósł, nie zważając na moje protesty. Wszedł ze mną na schodach, a później zniósł do pokoju, delikatnie kładąc na łóżku i otulając ciepłą pierzyną.
-Do zobaczenia.- wyszeptał mi do ucha, lekko przygryzając jego płatek. Posłał mi szczery uśmiech, a następnie zostawił mnie samego. Momentalnie poczułem zmęczenie i całkowicie odpłynąłem z tego świata.
Sen
Biegłem ile sił w nogach. Mijałem jeziora, drzewa, lasy. Nagle zabrakło mi powietrza w płucach i zmuszony byłem, by się zatrzymać. Obróciłem się. Nie ma go- stwierdziłem, nie widząc nikogo na mojej drodze. Wziąłem głęboki oddech, by ponownie zebrać się do biegu. W końcu poczułem, jak moje obolałe mięśnie dają o sobie znać. Miałem wrażenie, jakbym był nogą w jednym grobie i zaraz miałbym umrzeć, bo po części tak było. W pewnej chwili nie starczyło mi już sił. Bezwładnie opadłem na ziemię, zaliczając bliskie spotkanie z zimną i mokrą od deszczu, glebą.
-Jesteś zbyt słaby.- odezwał się głos za mną. Spojrzałem w tył. Zobaczyłem małego chłopca, trzymającego w ręku niewielki kamyk. Oglądał mnie, jakbym był jakimś odludkiem. W pewnym momencie zobaczyłem, jak jego oczy się szklą i powoli wypływają z nich łzy. Maluch wziął moją rękę i położył na niej swój talizman. Następnie mocno zacisnął moją dłoń i powiedział.
-Nie bój się. Już zawsze będziesz bezpieczny.- uśmiechnął się ciepło. Skądś znałem ten uśmiech, ale nie miałem bladego pojęcia skąd. Na pierwszą myśl przyszedł mi chłopak spod łóżka, ale tak szybko, jak przyszła, tak szybko ją odtrąciłem.
-To ametyst. Piękny, prawda?- powiedział, nie odkrywając wzroku od moje zaciśniętej dłoni.- to kamień szlachetny. Obiecaj mi, że będziesz się o niego troszczył.- w odpowiedzi pokiwałem mu głową na „tak". Chłopczyk przesunął się bliżej mnie i nieśmiało objął. W pewnym momencie usłyszałem głośne krzyki i nawoływania. Spiąłem się.
-Nie martw się. Ja się nimi zajmę.- odparł krótko.- czas na mnie. Do zobaczenia.- ostatni raz uśmiechnął się do mnie. Najgorsza była chwila, w której usłyszałem jego głośny płacz.
Obudziłem się cały spocony i zmęczony. Od razu podniosłem się do pozycji siedzącej, biorąc głośne dwa wdechy. Chcąc złapać się za bolącą głowę, zauważyłem, że trzymam coś w ręce, która cały czas była zaciśnięta w pięść. Przestraszony, otworzyłem ją. Ku mojemu zaskoczeniu niczego tam nie było. Odetchnąłem z ulgą.
-Tego szukasz?- zza moich pleców dobiegł dobrze znany mi głos. Brunet trzymał w ręce ten sam kamyk co chłopczyk ze snu.-to byłem ja.- powiedział, by potem objąć mnie od tyłu i już nigdy nie puszczać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top