Rozdział 17

Francisco właśnie szedł przez park gdy zobaczył Diego i Izabel rozmawiających na ławce.
- Cześć- przywitał się.
- Francisco - dziewczyna uśmiechnęła się promiennie - Dobrze cię widzieć! Nie zdążyłam ci pogratulować meczu.
Chłopak machnął ręką z lekceważeniem.
- To nie ważne, ale miło, że oglądałaś.
- Nie przegapiłabym tego, zwłaszcza, że nie miał kto mnie odwieść do domu - zaśmiała się, a chłopcy zaraz do niej dołączyli.
- Nie wiedziałem, że się znacie.
- Już jakiś czas - powiedział Gevara - W ogóle co tu robisz?
- Musiałem pomyśleć, a to dobre miejsce.
Czarnowłosy skinął głową.
- Nie macie ochoty przejść się do kina? - spytała dziewczyna- Nie mam nic do roboty i to mnie przeraża.
Piłkarze znowu zaczęli się śmiać.
- Chciałbym - powiedział Diego- ale umówiłem się z Ernesto Bruno, że skończymy dzisiaj ten projekt na biologię.
- Jaki projekt? - Francisco pobladł.
- Nie mów, że zapomniałeś - zaśmiał się Gevara - Ja się ciągle spóźniam, ale to ty o wszystkim zapominasz.
- Robię go z Pulpo. Miał mi przypomnieć!
- Obaj jesteście bardzo rozgarnięci jak widzę - skwitował - Dobra ja już lecę.
Pożegnał się i zostawił ich samych.
- Czyli zgaduję, że ty też nie masz czasu? - mruknęła Izabel.
- Przykro mi.
- Wporządku rozumiem. Może uda mi się wyciągnąć tatę, ale to będzie ciężkie, bo już szykuje taktykę na wasz następny mecz.
- To...do zobaczenia Izabel.
- Pa.
Francisco nieśpiesznie ruszył w kierunku domu Carlosa jednocześnie wybierając jego numer.
- Pulpo! - warknął do telefonu - Nasz projekt!
~ Jaki pro...? O rany!
- Będę u ciebie za 5 minut.

***
- No dobrze - zaczął trener - następny mecz gramy z drużyną centaurów. To bardzo trudny przeciwnik i dlatego muszę mieć pewność, że będziecie w świetnej kondycji. Zagramy w ustawieniu 4:4:2 z Diego i Francisco na ataku. Resztę pierwszego składu ogłoszę jutro. Na boisko!
Chłopcy posłusznie udali się na murawę. Po 2 godzinach intensywnego treningu, trener ogłosił, że jutro będą ćwiczyć w laboratorium oraz że mają porządnie wypocząć i każdy rozszedł się w swoją stronę. No...prawie każdy.
- Diego zaczekaj! - zawołał Francisco doganiając kolegę - Idę z tobą.
- Po co? - zdziwił się czarnowłosy.
- Muszę zrobić zakupy dla mamy - wyjaśnił.
- No dobrze, ale trochę mi się śpieszy.
- Tobie się zawsze śpieszy- zauwarzył Velazquéz.
Podprowadził kolegę pod dom, a po drodze rozmawiali o czekającym ich meczu.
- Żartujesz sobie? Roberto na pewno zostawi Santiago na ławce - stwierdził Gevara.
- Ale on przecież jest najbardziej precyzyjny w podaniach!
- Ale zbyt szybko się męczy.
- Może i masz rację- przyznał brunet.
- Zawsze mam rację- odparł z wyższością, ale zaraz się skulił słysząc ryk ojca.
- Diego! Gdzie ty się włuczysz?! Do domu natychmiast!
- Muszę iść - wychrypiał i zanim Francisco zdążył zareagować już go nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top