Rozdział trzynasty

Mam wrażenie, że moje ciało unosi się w powietrzu. A raczej w próżni, bo czuję, że wokół mnie nic nie ma. Otwieram oczy, ale zamiast ciemności, której się spodziewałam, widzę przyciemnioną biel.

Czy ja umarłam?

Marszczę nos.

– Megan? Meggie? Słyszysz mnie?

Próbuję rozejrzeć się dookoła, ale to na nic. Nie widzę właściciela głosu, który wydaje mi się dziwnie znajomy.

Czy po śmierci można oszaleć?

– Meggie, proszę – odzywa się błagalnie głos, a ja drgam, jakby ktoś strzelił we mnie prądem.

Już potrafię nazwać, z czym kojarzy mi się ten głos. To bezpieczeństwo.

– Sam? – szepczę ledwo słyszalnie. Mam wrażenie, jakbym nie piła niczego przez kilka dni.

– Otwórz oczy, skarbie – prosi.

Z trudem zmuszam powieki, ważące chyba z tonę, aby się uniosły. Przed sobą widzę niewyraźny ciemny kształt. Mrugam kilkakrotnie i obraz nabiera nie tylko ostrości, ale i barw.

Nade mną pochyla się Sam, wokół unosi się niepowtarzalny zapach koni, a ja sama leżę na niezbyt wygodnej ławce zlokalizowanej przy stajni, w której znajduje się boks Iskierki.

– Co się stało? Która godzina? – pytam skołowana.

– Zemdlałaś. Ile dzisiaj zjadłaś? – pyta chłopak. W jego oczach widzę troskę, którą słyszę w jego głosie, i czuję się nieco lepiej.

To dziwne.

– Jadłam normalnie. Może nie piłam wystarczająco wody, przyznaję. To nie ja mam problemy z jedzeniem, tylko moja mama... – Gdy o niej wspominam, nagle przypominam sobie wszystko. – Kurwa, muszę oddzwonić do Vernona! – Siadam gwałtownie i już mam wstawać, ale Sam przytrzymuje mnie za ramię, skutecznie mnie powstrzymując. Zrezygnowana opieram się o drewnianą ścianę.

– Spokojnie, bo zaraz znów zemdlejesz – przestrzega, po czym przeczesuje włosy i wyznaje: – Kiedy zemdlałaś, twój ojczym ponownie zadzwonił i odebrałem twój telefon... Mam nadzieję, że nie jesteś zła, ale nie widziałem innej opcji. Bałem się, że stało ci się coś poważnego... – Jego głos drży, a wzrok wędruje gdzieś w bok.

Przygryzam wargę. Powinnam być na niego zła. Wiem o tym. Naruszył moją prywatność i niezależność – dwie wartości, które wyjątkowo sobie cenię. Ale nie jestem. Ba, ja wręcz się cieszę! Cieszę się, że Sam jest obok mnie i najwyraźniej chce mi pomóc.

Może uderzyłam się podczas tego omdlenia w głowę?

Ponownie mrugam oczami, ale prócz tego, że wciąż czuję się nieco skołowana, nic mnie nie boli, obraz mi się nie dwoi ani nie chce mi się wymiotować... Chyba jednak nie uderzyłam się w tę głowę.

Tym bardziej tego wszystkiego nie rozumiem.

– Nie jestem na ciebie zła – zapewniam, wzrok wbijając we własne kolana. – Co powiedział Vernon?

– Że twoja mama nie wzięła telefonu i że szuka jej prawie od godziny. I że chciałby z tobą porozmawiać, bo kończą mu się pomysły, gdzie twoja mama mogła pojechać. Brzmiał na roztrzęsionego. – Sam milknie i ponownie przeczesuje włosy ręką, jakby nieco skrępowany. To naprawdę urocze. – Nie chciałem mu tego mówić, ale czy nie wydaje ci się, że trochę przesadza? Skoro twoi rodzice się pokłócili, może twoja mama po prostu potrzebuje czasu w samotności i te jego poszukiwania są, hm, przesadzone?

– Nie. – Kręcę głową gwałtownie. – Nie w tym wypadku. – Biorę głęboki wdech i spoglądam mu w oczy. Raz kozie śmierć. – Moja mama jest chora. Kiedy przestaje jeść, a w dodatku skonfrontowana z tym problemem robi awanturę i ucieka... to nie może oznaczać nic dobrego.

– Ma anoreksję? – pyta Sam. – Myślałem, że to raczej dotyka ludzi w naszym wieku.

– Niekoniecznie. Ale nie, to nie anoreksja. – Znów na niego nie patrzę, zbyt zajęta skubaniem swoich bryczesów. – To depresja.

Po wypowiedzeniu tego ostatniego słowa zaczyna dudnić mi w uszach tak bardzo, że nie jestem w stanie usłyszeć nic innego. Ani rżenia koni, ani okrzyków pana Parkera wydobywającego się od strony padoków, ani Sama, którego usta poruszają się, jakby coś mówił.

– Mo... możesz powtórzyć? – proszę cicho, gdy jestem w stanie wydobyć z siebie głos.

– Mówiłem, że... Och, Meggie, kompletnie zapomniałem, masz. – Sam schyla się i podnosi z ziemi butelkę wody. – Idiota ze mnie, miałem od razu dać ci tę wodę, Ron przyniósł po tym, jak cię położyliśmy. Masz wypić co najmniej połowę.

Patrzę nieco sceptycznie na półtoralitrową butelkę, ale nie oponuję. On ma rację, czy tego chcę, czy nie. Odkręcam korek i zaczynam pić tak łapczywie, jakbym nie piła od tygodnia. Po raz pierwszy w życiu naprawdę smakuje mi zwykła, niegazowana woda. Nawet w tym się zmieniam.

Co. Się. Ze. Mną. Dzieje?

I dlaczego tak mało mi to przeszkadza?

– Mówiłem, że twój ojczym powiedział mi, że odkąd cię zna, to nigdy nie zemdlałaś i nie skarżysz się na zdrowie, więc to pewnie odwodnienie i stres tak na ciebie zadziałały – podejmuje Sam. – Ale jeśli czujesz się źle, to może powinnaś zrobić chociaż jakieś podstawowe badania, krwi czy coś?

– Nie ma potrzeby – odpowiadam szorstko i dostrzegam w jego oczach ból. Nie podoba mi się. Nie chce, żeby czuł się przede mnie źle, nie, kiedy jest wobec mnie taki... taki... – Naprawdę czuję się dobrze – dodaję łagodniej i uśmiecham się do niego półgębkiem. – To był głównie stres. Denerwuję się mamą. Ale fizycznie nic mi nie dolega. Nie martw się, będę w stanie tańczyć na waszych meczach – próbuję zażartować, ale nawet w moich uszach brzmi to nie tyle drętwo, co jakby... nie na miejscu.

– Wiesz, że nie o to chodzi. Ja... zależy mi na tobie, Megan, nie na tych choreografiach.

To „Megan" brzmi bardziej intymnie niż „Meggie", czy nawet „skarbie" – określenie, którym dziś nazwał mnie po raz pierwszy. Coś w żołądku ściska mnie gwałtownie. Po raz pierwszy, odkąd zaczęłam spotykać się z Samem, to nie jest przyjemne uczucie. Robi się zdecydowanie zbyt poważnie.

A do tego dopuścić nie mogę. Absolutnie nie.

– Muszę zadzwonić do Vernona. Jeśli nadal nie znalazł mamy, to muszę mu pomóc. – Mówiąc to, unikam jego spojrzenia i nerwowo wyginam palce.

Sam patrzy na mnie przez chwilę w milczeniu, po czym porusza się niespokojnie i stwierdza:

– Okej, dzwoń. – Ponownie się schyla i wyciąga z mojego plecaka, którego nawet wcześniej nie zauważyłam, moją komórkę.

Wybieram numer Vernona, a ten odbiera chyba krócej niż w sekundę.

– I co? – rzucam, nie bawiąc się w formułki grzecznościowe.

– Wciąż nic. Przejechałem osiedle, byłem w parku, teraz właśnie wyjeżdżam spod jej pracy. Zadzwoniłem do kilku koleżanek, z nimi też jej nie ma. Teraz chyba pojadę do galerii, ale jeśli tam też jej nie znajdę, to...

– Może jest na Apollo Beach? Kiedyś bardzo lubiła chodzić tam z... – waham się przez chwilę – ze mną na spacery.

– Zawiozę cię tam – deklaruje z boku Sam.

Uśmiecham się do niego z wdzięcznością, postanawiając nie analizować jego motywacji. W końcu pomoc mojego chłopaka w tej chwili bardzo mi się przyda.

– Pojedziemy tam z Samem. Będziemy w kontak...

– Jak się czujesz, Megan? – pyta Vernon, zanim zdążę się rozłączyć. – Podobno zemdlałaś.

Po raz pierwszy w życiu tego typu pytanie ze strony ojczyma mnie nie denerwuje. Pewnie dlatego, że nie mam na to czasu.

– Tak, ale już dobrze. Powinniśmy znaleźć jak najszybciej mamę. Na tym musimy się skupić. Ja... ja nie chcę tego, żeby stało się to, co kiedyś – wyrzucam, czując pieczenie w okolicy oczu.

– Ja też, uwierz mi. – Vernon wzdycha głęboko.

– Kończę. Musimy iść do samochodu – rzucam i nie czekając na odpowiedź, rozłączam się. – Zbierajmy się – rzucam do Sama, a on tylko kiwa głową.

Pięć minut później znajdujemy się już w drodze na plażę. Na szczęście ruch nie jest większy niż zwykle, choć dla mnie i tak znajduje się za tu dużo samochodów.

– Czy oni nie potrafią jeździć?! – krzyczę na kierowcę czerwonego auta, który nie chce zmienić pasa, żeby nas przepuścić.

– Właściwie to oni jadą w porządku – zauważa Sam. – To my przekraczamy prędkość.

Wydobywam się z siebie ni to krzyk, ni to jęk. Dlaczego pieprzona teleportacja nie istnieje naprawdę?!

– Czemu mama nie wzięła komórki? Zawsze ją bierze, to teraz nie mogła! – strzelam słowami niczym z karabinu maszynowego. – I jeszcze nie wiadomo, gdzie pojechała... A jeśli jej tam nie będzie? Jeśli jej nie znajdziemy?

– A może wróci do domu? Albo już wróciła? Chyba nikogo teraz tam nie ma, żeby to zweryfikować – zauważa Sam.

– Zadzwoniłaby do nas, gdyby zobaczyła nieodebrane połączenia od Vernona. Ponadto sąsiadka zadzwoniłaby do niego z informacją, poprosił ją. – Przypominam sobie treść jednego z wielu SMS-ów, które wysłał mi ojczym. – Ona tak po prostu nie wróci... Dobrze ją znam. –Po raz kolejny mocno się wzdrygam.

Czuję, jak na moim lewym kolanie pojawia się niespodziewane ciepło. To ręka Sama, która gładzi mnie w uspokajającym geście. Oczy coraz bardziej mnie pieką. Złość na kierowców, mamę i wszystko inne ulatuje w powietrze, pozostawiając po sobie tylko to, czego tak bardzo nienawidzę.

Bezsilność.

– Dlaczego to znowu się dzieje? – szepczę, bardziej do siebie niż do Sama. – Dlaczego?

Przez chwilę milczymy i wyjątkowo nie jest to przyjemna cisza.

– Chcesz o tym porozmawiać? – Słyszę w końcu pytanie Sama.

W pierwszym odruchu chcę go wyśmiać albo po prostu zignorować. Ale jakiś dziwny impuls sprawia, że otwieram usta i mówię:

– Chyba tak.

Sam kiwa głową i zerka na mnie dosłownie na sekundę, po czym znów przerzuca wzrok na drogę. W jego oczach widzę ogrom ciepła i troski, których na dobrą sprawę powinnam się bać, bo niczego nie ułatwiają w naszej relacji, ale teraz to właśnie ich potrzebuję.

To one sprawiają, że zaczynam mówić.

– Mój tata zmarł na raka płuc trzy lata temu. W momencie rozpoznania już były przerzuty. Lekarze nie byli w stanie zrobić wiele więcej prócz leczenia objawowego, głównie przeciwbólowego. Przez kilka kolejnych miesięcy, aż do końca, mieszkał z nami w domu. Na początku jeszcze wychodziliśmy razem na dwór, ale potem spędzał czas głównie na kanapie w salonie albo łóżku. Wymiotował krwią, chudł w oczach, prawie nie jadł. – Sama nie wiem, dlaczego opisuję to tak dokładnie, ale nie potrafię przestać. – Moja mama przez cały czas była uśmiechnięta, pogodna, robiła dla niego wszystko. Wcześniej też, prócz pracy, dbała o dom, ale wtedy zaczęła przechodzić samą siebie. Do pracy chodziła tylko na pół etatu. Nie chciała rozmawiać o niczym smutnym, ba, właściwie w ogóle nie chciała rozmawiać o emocjach. Cały czas namawiała nas na granie w gry, oglądanie starych zdjęć czy filmów. Sądzę, że okłamywała samą siebie i próbowała przy okazji i nas, że wszystko jest dobrze, że ta choroba pewnego dnia zniknie i będzie jak dawniej. Mój tata z kolei... chyba był pogodzony ze swoim losem. Śmiał się i żartował, ale bywały dni, kiedy ledwo mógł mówić. Chciał, żebym pamiętała go sprzed choroby i żebym opiekowała się mamą. Nawet gdy nie mógł wychodzić na dwór, a co dopiero jeździć na rowerze, co było jego największą pasją, to oglądał ze mną stare edycje „Race across America" i „Tour de France. Aż w końcu, pewnego poranka...

– A ty? – przerywa mi cicho Sam, zaciskając mocniej ręce na kierownicy. – Jak ty się wtedy czułaś?

Patrzę na niego zaskoczona. Co to ma niby do rzeczy?

– Ja? A jak miałam się czuć? Mój tata, najlepszy człowiek, jakiego poznałam, umierał w wieku czterdziestu paru lat...

– Powiedziałaś o tym, jak według ciebie czuła się twoja mama, jak czuł się twój tata. Dlatego zapytałem o ciebie.

Przez chwilę wpatruję się w niego z otwartymi oczami. Przecież to nie ma znaczenia, jak ja się wtedy czułam. Efekt byłby taki sam niezależnie od moich uczuć – śmierć taty. I jak gdyby to nie była wystarczająca tragedia, to potem całe nasze życie zaczęło się sypać. Nie powiedziałam o tym choćby pokrótce nikomu w szkole. Dziewczyny wiedzą tylko, że mój tata zmarł na raka i teraz wychowuje mnie ojczym, którego nie cierpię. Paradoksalnie najwięcej o tym, co stało się z mamą po śmierci taty, wie Sophie, ponieważ jej ojciec był najlepszym przyjacielem mojego.

Czy na pewno chcę, żeby Sam poznał prawdę? Być może nie, ale z jakiegoś powodu zaczęłam i chyba nie będę potrafiła przestać. Ale mimo wszystko nie jestem zainteresowana terapią od mojego rówieśnika. Ani od nikogo innego. Nauczyłam sobie sama radzić i jest mi z tym dobrze.

– Czułam niesprawiedliwość – odpowiadam niechętnie, bo wiem, że coś muszę powiedzieć, choć to był tylko ułamek emocji, które wówczas się we mnie kotłowały. – Świat nie powinien zabierać tak dobrych ludzi jak mój ojciec, nawet jeśli, niestety, palił jak smok. Prawdziwi zwyrodnialcy dożywają sędziwego wieku, a dobrzy ludzie potrafią umrzeć ot tak... Ale nie o tym mieliśmy rozmawiać, tylko o mamie – stwierdzam stanowczo. – Ona po jego śmierci kompletnie się załamała. A przecież obie się tego spodziewałyśmy. Mój tata zmarł chyba w najlepszy możliwy sposób, po prostu się nie obudził. I ona chyba też się nie obudziła, tylko że jej sen trwał na jawie.

Biorę łyk z kolejnej butelki wody, którą przygotował dla mnie Sam, i ponownie zabieram głos:

– Przez pierwsze dwa dni jeszcze jakoś funkcjonowała. Zadzwoniła do domu pogrzebowego, zorganizowała lekarza, który stwierdził... no wiesz. Później zatelefonowała do ciotki i reszty rodziny. Ale kiedy przyjechała ciocia... Od tamtej pory właściwie nie robiła nic. Zupełnie nic.

Milczę, a po moich policzkach spływają łzy. Nie próbuję ich zetrzeć. I tak łamię w tej chwili wszystkie swoje zasady. Mogę mieć tylko nadzieję, że Sam nie wykorzysta ich przeciwko mnie. Nie wydaje się, żeby był do tego zdolny, on naprawdę jest świetną osobą, ale wiem, że niestety pozory potrafią mylić.

Sophie i Roy byli fantastyczni, a ostatecznie oboje zranili mnie tak bardzo, że...

STOP! Nie będę o tym myśleć, jestem ponad to!

– Nie jadła. Nie spała. Nie mówiła. Wstawała tylko wtedy, gdy ciocia ją zmuszała – mówię wypranym z emocji głosem. – Poszła na pogrzeb tylko dlatego, że ją podniosłyśmy z łóżka, ubrałyśmy i zawiozłyśmy na miejsce samochodem. Nie sądzę, by cokolwiek z tego pamiętała. Cała energia, którą wprost emanowała w ostatnich miesiącach życia taty, zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Początkowo myślałam, że aż tak bardzo przeżywa żałobę. Ciocia została z nami dłużej i próbowała przekonać ją do wizyty u specjalisty, ale to było jak rzucanie grochem o ścianie. Moja mama zachowywała się tak, jakby nie rozumiała angielskiego ani żadnego innego języka, werbalnego czy nie. Reagowała tylko na jedno – imię mojego taty. Wtedy wybuchała płaczem.

Milknę, a Sam nie przerywa tej ciszy. Jedziemy jednostajnym tempem przed siebie, a ja ledwo to rejestruję. Przed oczami mam nasz stary salon i leżącą na kanapie mamę, ubraną w pogięte, brudne ubrania, przy której stoi nienaruszone jedzenie. Ten widok zastawałam, gdy wychodziłam ze szkoły, oraz po tym, jak z niej wracałam. Codziennie próbowałam z nią rozmawiać, a ona jedynie patrzyła się na mnie tak, jakby w ogóle mnie nie widziała.

– Ciocia musiała powoli wracać do domu, do swoich dzieci i pracy – kontynuuję drżącym tonem, by nie pogrążyć się za bardzo w uczuciach, które targały mnie w tamtym czasie. – Być może do mamy to dotarło, bo zaczęło być trochę lepiej. Jakieś dwa tygodnie po pogrzebie pewnego dnia sama z siebie wstała, umyła się, włożyła czyste ubranie, a nawet coś zjadła. Nadal nie chciała specjalnie rozmawiać, ale wyszła ze mną na spacer. Kiedy podobnie zachowała się następnego dnia i jeszcze następnego, a cioci obiecała, że pójdzie do psychiatry, ta wyjechała. I wszystko zaczęło się od początku. – Moje ciało ponownie drży. Nie wierzę, że mówię o tym wszystkim na głos. Nie wierzę, że wciąż tak bardzo to przeżywam.

– Zostawiła cię z tym samą? – pyta z niedowierzaniem Sam. – Ile ty miałaś wtedy lat, trzynaście?

– Tak, ale nie, nie zostawiła mnie z tym samej – odpowiadam pospiesznie, czując ukłucie dyskomfortu w nadbrzuszu. Może i wówczas więcej czasu niż nauce poświęcałam jej, domowi i wyprowadzaniu psów, dzięki czemu mogłam sama opłacać lekcje jazdy konnej, ale inaczej się nie dało. Musiałam zajmować się mamą, skoro nie była w stanie samodzielnie funkcjonować, a i tak nie wyszło mi to tak, jak powinno. – Już wtedy często odwiedzał nas Vernon. Poznał moją mamę kilka miesięcy przed diagnozą taty, na targach mieszkaniowych. Najwyraźniej już wtedy spodobała mu się na tyle, że postanowił zacząć korzystać z usług kancelarii prawnej, w której moja mama pracowała nadal pracuje jako księgowa. Podsłuchałam to kiedyś w rozmowie mamy z jej siostrą, czyli tą ciocią, o której mówiłam wcześniej, ma na imię Nathalie.

Sam zerka na mnie co jakiś czas, ale przede wszystkim skupia się na drodze. Jest opanowany i spokojny, co wpływa na mnie kojąco i pozwala kontynuować:

– Do rzeczy. Mama nie była wtedy zainteresowana Vernonem. Moi rodzice kochali się do szaleństwa. Ale już wtedy polubiła Vernona, połączyła ich pasja do biało-czarnych filmów i sitcomów, dziwny miszmasz, którego nigdy nie rozumiałam. Tata też nie. – Uśmiecham się sama do siebie. – On był przy niej, przy nas, kiedy z tatą było coraz gorzej. Przywoził nam cięższe zakupy... Nie wiem, czy tata o nim wiedział, czy nie. Ale on już wtedy... już wtedy... Wietrzył okazję – zauważam gorzko i zaciskam ręce w pięści.

Przypomnienie sobie, dlaczego tak bardzo nie cierpię Vernona, wyjątkowo wcale mi nie pomaga. Nie w tej sytuacji. Nie, kiedy ostatnio nie jest taki zły, a tym bardziej nie w momencie, w którym razem szukamy mamy.

– Nie sądzę, żeby o to mu chodziło... On nie wydaje się potworem – stwierdza cicho Sam.

– Nie znasz go! – warczę. – Może i nie wietrzył okazji, ale z pewnością czekał na swoją kolej. Ponadto próbował mnie traktować jak swoją córkę, nadal to robi, a ja mam ojca. I to nie jest on. Ale nie rozmawiamy o mojej relacji z Vernonem, tylko o mojej mamie. A on bardzo wtedy pomógł – przyznaję, a mój głos z bojowego ponownie staje się słabszy, niemal piskliwy. – Gdyby nie on... Gdyby nie on, to jej dawno nie byłoby na tym świecie... – milknę i zaciskam mocno oczy. Nie chcę już płakać. – Przepraszam, ale nie jestem w stanie teraz o tym mówić. Czy możemy jechać szybciej? Teraz chyba już rozumiesz, dlaczego się tym przejęliśmy.

Sam kiwa głową i rzuca w moim kierunku spojrzenie, w którym nie widzę litości, za to całą mieszaninę uczuć, których boję się nazwać. Na szczęście, jako że jest kierowcą, nie może poświęcić wiele czasu na patrzenie na mnie.

– Czy na Apollo Beach jeździliście razem? Ty, tata i twoja mama? – pyta niespodziewanie.

– Tak, to była jedyna plaża, której nie bałam się jako dziecko. Nie przepadam za wodą. – Stoi za tym konkretny powód, ale postanawiam o tym teraz nie opowiadać. I tak powiedziałam Samowi stanowczo za dużo i sądzę, że zarówno ja, jak i on mamy dosyć poważnych zwierzeń na dziś. – A tam plaża jest na tyle szeroka, że mogłam zająć się budowaniem budowli z piasku bez obawy, że przeszkodzi mi ocean. Sądzę, że mogła tam pojechać.

– A jest jakieś inne miejsce, w którym mogła poczuć obecność twojego taty? Do którego na przykład chodzili tylko sami? – dopytuje zamyślony Sam.

– Nie, chyba nie. To znaczy mieli jakąś swoją ulubioną knajpkę, ale moja mama z pewnością nie poszłaby w tym stanie gdziekolwiek, gdzie serwuje się jedzenie. Ale – moje serce przyspiesza gwałtownie – jest jedno miejsce, które dotychczas bardzo unikała, a w którym z pewnością można poczuć obecność taty, przynajmniej symbolicznie.

– Cmentarz – mówi Sam, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie, a ja kiwam twierdząco głową.

– Ostatnio, na początku września, była rocznica śmierci taty i jego pogrzebu. To dlatego nie bardzo chciałam iść na imprezę do Paula – wyznaję. Już i tak mi wszystko jedno. Jeśli Sam będzie chciał zniszczyć moją reputację w szkole, to dałam mu dzisiaj tak wiele pomysłów, które może wykorzystać, że jeden więcej nic nie zmieni. – To była rocznica jego pogrzebu.

– Och, skarbie. – Sam ponownie kładzie rękę na moim udzie i lekko je głaszcze. – Gdybym tylko wiedział...

– To przecież nie twoja wina – żacham się. – Nikt nie wie o tym wszystkim, co ci powiedziałam. Będę wdzięczna, jeśli... – Słowa grzęzną mi w gardle.

– Oczywiście, to jasne jak słońce. Nikomu nie powiem. Jeśli chciałabyś mi wyznać coś więcej, cokolwiek, to zawsze możesz to zrobić.

Wzruszenie ściska mi gardło – nie ma co się oszukiwać – a ja kiwam głową. Mam wrażenie, że nie kontroluję w pełni swojego ciała, a mimo to mi to nie przeszkadza.

To pewnie przez tę trudną rozmowę i fakt, że nadal nie wiemy, co z mamą. Vernon napisał mi, że w galerii jej nie ma, więc jedzie jeszcze do centrum, tam, gdzie moja mama lubi chodzić na spacery.

– To gdzie jest ten cmentarz? – pyta jak gdyby nigdy nic Sam. – Chyba zgadzasz się ze mną, że w pierwszej kolejności lepiej pojechać tam niż na plażę.

Kiwam głową.

– Na szczęście to blisko. Wpiszę adres w GPS-a – mówię i aktywuję samochodowy ekran.

Resztę podróży pokonujemy w milczeniu. Przymykam oczy i próbuję choć trochę się zrelaksować, a Sam mi w tym nie przeszkadza. Dwadzieścia minut później parkujemy samochód na parkingu przy cmentarzu.

Po wyjściu z auta łapię chłopaka mocno za rękę i bez wahania prowadzę go w kierunku grobu taty. Już z oddali widzę skuloną, najpewniej klęczącą postać, w której im bliżej podchodzimy, tym bardziej rozpoznaję mamę.

– To ona – mówię do Sama i jeszcze mocniej ciągnę go za sobą. Najchętniej bym pobiegła, ale wiem, że nie wypada. Ponadto nie chciałabym jej spłoszyć. Nie wiem, w jakim jest stanie.

Na jej widok oprócz obezwładniającej ulgi czuję specyficzną radość, a nawet coś w rodzaju dumy. Być może nie powinnam, nie w tej chwili, ale cieszę się, że mama się przemogła i wreszcie mnie posłuchała. Jednocześnie jednak aż za dobrze pamiętam, że problem z niejedzeniem – a więc najpewniej z pogłębieniem depresji – istnieje i że to dlatego szukaliśmy jej po całym mieście, a nawet poza.

Klęcząca mama jest tak pogrążona w myślach, że nie zauważa naszej obecności, nawet gdy stajemy tak blisko, że nieomal dotykam jej lewego biodra. Przykucnięta, mamrocze coś pod nosem. Nie umiem stwierdzić, czy płacze.

– Mamo – szepczę i delikatnie dotykam jej ramię. – Wstań, proszę.

– Megan? – Mama powoli wstaje i odwraca się do nas. – Skąd wiedziałaś? A ty kim jesteś?

– To Sam. Czemu nie wzięłaś telefonu? Szukamy cię z Vernonem po całym mieście – mówię, coraz bardziej drżąc, i wyrywam rękę z uścisku chłopaka. To nie jego w tej chwili chciałabym dotykać, ale mimo że mama stoi tak blisko, mam wrażenie, jakby nadal znajdowała się daleko. Znów mam wrażenie, że to ja muszę się nią opiekować. Wygląda tak krucho w za dużym płaszczu i twarzą czerwoną od płaczu.

– Ja... zapomniałam. Byłam roztrzęsiona i pomyślałam... Pomyślałam, że muszę tu przyjść. Miałaś rację. Powinnam była zrobić to już dawno. – Uśmiecha się do mnie krzywo, a w jej oczach dostrzegam jakiś błysk, którego tak dawno w nich nie było.

Nie wiem kiedy ani jak, ale po chwili znajduję się w jej ramionach i zanoszę się płaczem. Ona z kolei kładzie brodę na mojej głowie i przyciska mnie do siebie jeszcze mocniej. Drży tak, jakby również płakała. Z każdą kolejną sekundą coraz bardziej się rozluźniam, mimo że mój szloch wcale się nie zmniejsza.

Nie wiem, ile tak stoimy. W pewnym momencie jednak słyszę jakiś szelest z tyłu i uświadamiam sobie, że Sam nadal się tutaj znajduje. A również, że ojczym wciąż nic nie wie.

– Vernon! – wołam i odsuwam się od mamy, choć nadal trzymamy się za dłonie. Uświadamiam sobie, że łzy w pewnym momencie mi się skończyły, więc wycieram ręką praktycznie suche oczy. – Trzeba do niego zadzwonić. Umiera z niepokoju.

– Racja – stwierdza skruszona. – Zadzwonisz?

Kiwam głową i wyjmuję z kieszeni komórkę. Szybko informuję Vernona o znalezieniu zguby. W jego głosie słyszę wyraźną ulgę. Na prośbę mamy przekazuję jej telefon, po czym mama odchodzi nieco dalej, żeby porozmawiać z mężem.

– Pewnie Vernon zaraz tu przyjedzie – zwracam się cicho do Sama i wtulam się w jego bok. Zalewa mnie fala ciepła. – Wybacz, nie tak wyobrażałam sobie twoje pierwsze spotkanie z nim i mamą.

– Jest z pewnością... niecodzienne, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Cieszę się, że znaleźliśmy twoją mamę. Zresztą dzięki temu wszystkiemu możesz mnie też przedstawić komuś jeszcze. – W uśmiechu Sama pojawia się mój ulubiony lewy dołeczek.

Patrzę na tabliczkę z imieniem i nazwiskiem taty i odwzajemniam uśmiech.

– Tato, to Sam Ratkovsky, mój chłopak – mówię głośno i wyraźnie. – Sam, to Mike Clark, mój ojciec.

***

Rozdział długi i dość trudny, ale bardzo ważny dla Megan i jej otwierania się na ludzi. Co myślicie o jej relacji z Samem i samym chłopaku? Jestem bardzo ciekawa Waszych przemyśleń i opinii, jak zwykle czekam na komentarze. Następne będą raczej lżejsze... A przynajmniej dopóty, dopóki nie pojedziemy w odwiedziny do cioci Nathalie i jej dzieci. Następny pojawi się 20.11, no chyba że jakimś cudem wyrobię się wcześniej. Pozdrawiam i do napisania :).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top