Rozdział trzydziesty pierwszy

Mam więcej szczęścia niż rozumu, ponieważ gdy tylko wchodzę wraz z Sharon na oddział neurologii, dostrzegam Eve.         Stoi na drugim końcu korytarza i rozmawia z jakimiś dzieciakami. Z tego, co widzę, jest ubrana w normalne ciuchy. No i chyba nawet się śmieje. Zdecydowanie nie wygląda na chorą. Ale przecież inaczej by jej tu nie było. 

Nie odrywając od niej wzroku, mocno ściskam rękę przyjaciółki.

– To ona. Tam, na końcu. Jest tutaj!

– Och... Jesteś pewna? – Shar jest chyba równie zdziwiona, co ja. Spodziewałyśmy się większych problemów.

– Tak. To ona. Muszę z nią porozmawiać. 

– Chcesz, żebym poczekała?

– Nie, trochę tutaj zostanę, nie chcę was zatrzymywać. Poradzę sobie.

– Na pewno? – dopytuje zatroskana.

– Tak. Zresztą pewnie Vernon po mnie podjedzie, dzisiaj wreszcie wraca. – To ostatnie to prawda, ale wiem, że ojczym mnie nie odbierze, bo jego samolot ląduje dopiero po jedenastej wieczorem. Ale Shar nie musi tego wiedzieć. Ona naprawdę byłaby gotowa namówić swojego tatę, żeby na mnie czekali, a to jest bez sensu.

– No dobrze. Daj mi później znać co i jak – prosi i przytula mnie na pożegnanie.

– Jasne. Do usłyszenia – rzucam, ale nawet na nią nie patrzę.

Cała moja uwaga skupiona jest na stojącej do mnie plecami Eve.

Droga przez niemal cały oddziałowy korytarz wydaje się znacznie dłuższa niż w rzeczywistości. Ku mojemu zdziwieniu to miejsce jest znacznie przyjemniejsze niż oddział, na którym leżał tata. Jasny, przestronny korytarz nie pachnie śmiercią ani chorobą; ledwo czuć zapach środków dezynfekujących. Na ścianach znajduje się dużo rysunków pacjentów, których jakość zdecydowanie zależy od wieku. Na większości z nich autor napisał swoje imię i wiek. Dobija mnie, że prawie wszyscy są młodsi nawet od Eve.

To niesprawiedliwe.

– ...konie są wspaniałe! – dobiega mnie jej głos, gdy podchodzę bliżej. – Gdy tylko będę mogła, to wrócę na jazdy. Nie wyobrażam sobie innej opcji. Nikt mnie nie powstrzyma, nawet mama. Na szczęście chirurg, który będzie mnie operować, jest po mojej stronie. Powiedział, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę mogła wrócić na konie na wiosnę. Obiecał, że się za mną stawi...

Dziewczynka trajkocze dalej, ale ja nie mogę się skupić. Przez moją głowę przebiegają tylko dwa słowa. „Chirurg" i „operować". To nie brzmi dobrze.

– Eve, oszalałaś?! – wołam zamiast powitania. – Jakie jazdy konne? Jesteś w szpitalu!

– Megan! – woła i odwraca się na pięcie, a uśmiech na jej twarzy jest chyba najszerszym, jaki widziałam w życiu. Choć nadal się boję, nie potrafię nie odwzajemnić tego gestu. Szczególnie że ona naprawdę wygląda dobrze. Jedyny dostrzegalny dowód, że jest pacjentką, widnieje na jej prawym przedramieniu. Ma w nim wenflon. Szybko odwracam wzrok; nie lubię nawet myśleć o krwi. – Wow, co tu robisz? Znalazłaś mnie! Ale bajer! To jest Megan, o której wam opowiadałam – zwraca się do swoich znajomych, którzy wpatrują się we mnie, jakbym była kosmitką.

– To ty jesteś tą supernauczycielką? – pyta piskliwym głosem jedna z dziewczynek. Nie ma więcej niż dziesięć lat. – Eve pokazywała nam filmiki, jak jeździsz konno, skaczesz i w ogóle. Jesteś taka wysportowana! Możesz mnie też uczyć, gdy wyzdrowieję?

Postanawiam na razie nie pytać, skąd Eve miała te filmiki. Jestem prawie pewna, że nie chodzi tylko o te oficjalne z zawodów, które są dostępne na stronie internetowej stadniny. Tak mi się wydawało, że mnie kiedyś nagrywała, spryciula!

– Ja nie u... – zaczynam, ale na bladej twarzy dziewczynki dostrzegam coś, przez co nie jestem w stanie dokończyć zdania. – Ogólnie uczyłam tylko Eve, ale chętnie pouczę nowe osoby. A ty możesz być pierwsza. Jak masz na imię?

– Min-ju. Ale super! – Oczy dziewczynki rozświetla radość.

– Ja też bym mógł? – pyta nieśmiało jeden z chłopców, chyba nawet młodszy od Min-ju. Przytrzymuje się chodzika, a jego lewa ręka i stopa są dziwne ułożone, jakby w przykurczu.

Wzdycham, bijąc się z myślami. Jemu też nie potrafię odebrać nadziei, zresztą widziałam osoby niepełnosprawne jeżdżące konno. Ba, czasem odbywa się to w ramach terapii! Może i on dałby radę? Przygryzam wargę, żeby powstrzymać łzy, i odpowiadam:

– Postaramy się. Jak masz na imię?

– Adam.

Inne dzieciaki też mi się przedstawiają, ale na szczęście żadne z nich nie chce już jeździć konno. Wszystkie jednak patrzą na mnie jak na jakieś bóstwo. Nie mam pojęcia, co ta Eve im naopowiadała. Nie wiem też, dlaczego nie odezwała się do mnie przez prawie trzy tygodnie, skoro najwyraźniej ma się całkiem dobrze. Część mnie chciałaby poznać tę odpowiedź jak najszybciej, nie bacząc na nic, ale nie zamierzam pozwolić jej sobą sterować.

To Eve jest chora, nie ja. A ja dobrze wiem, że poważna choroba może nie być widoczna na pierwszy rzut oka, a gdy ją widać, bywa za późno.

– Możemy porozmawiać? – pytam Eve, a ta kiwa głową.

– Przyjdę do was później! – woła do znajomych. – Przygotujcie „Superfarmera", znów was rozłożę na łopatki.

Eve i gen rywalizacji? Kto by pomyślał! Zanim zdążę to na dobre przetrawić, dziewczynka ciągnie mnie za sobą na drugi koniec oddziału, do pokoju, w którym znajdują się tylko krzesła, stoły i kosz z zabawkami. Jest zupełnie pusto.

– Tu możemy pogadać. To poczekalnia dla pacjentów i ich rodzin, którzy przychodzą na planową diagnostykę, więc nikt już dzisiaj tu nie przyjdzie. W moim pokoju leży taka Kate, jest bardzo chora i jej mama prawie cały czas płacze – mówi Eve nieco przygaszonym tonem. – Jak mnie znalazłaś?

– Miałam farta – przyznaję. – Mama mojej przyjaciółki jest pielęgniarką.

– O, pracuje tutaj? Która to?! Kocham tutejsze pielęgniarki. No może oprócz pani McGonagall. Ona jest bardzo surowa. Co innego...

– Nie, ale dowiedziała się od swoich koleżanek – wtrącam się, zanim Eve zacznie opisywać wszystkie pielęgniarki na oddziale. – Robisz furorę na cały szpital.

– Tak, a dlaczego? Bo będę mieć tę superoperację?

– Nie, bo dużo mówisz – odpowiadam może nieco zbyt szczerze, ale Eve nic sobie z tego nie robi. Jest tak samo gadatliwa i tryskająca energią, co zwykle. Czemu się do mnie nie odezwała?! Jeśli sama mi tego nie powie, to chyba nie wytrzymam... A jednocześnie nie chciałabym pytać, bo na pewno zabrzmi to jak wyrzut. – Eve, jaka operacja? Co ci właściwie jest?

Zapada cisza przerywana tylko biciem mojego serca. Albo przynajmniej to mam w uszach.

– Mam guza mózgu – odpowiada Eve nieco poważniejszym tonem. – Nie raka, bo w mózgu nie ma tkanki nabłonkowej, wiesz? – Ponownie się ożywia. – Doktor Smith wszystko mi wytłumaczyła. Rak może być tylko z tkanki nabłonkowej, więc w mózgu mógłby to być tylko przerzut. To znaczy, doktor Smith powiedziała, że bardzo rzadko mogłoby to być coś jeszcze, ale że nie chce mi mieszać. W każdym razie na ogół te guzy są z tkanki glejowej, więc nazywa się je glejakami. U dzieci często są też rdzeniaki zarodkowe, ale nie jestem pewna, z jakiej one są tkanki. A u dorosłych są oponiaki, z opon mózgowych. Ale ja mam glejaka. To znaczy, prawdopodobnie mam glejaka, bo nie miałam jeszcze operacji i badania histopo... pato... no tego, pod mikroskopem. Nadążasz?

Patrzę na nią osłupiona. Wydawało mi się, że przyzwyczaiłam się do jej gadulstwa, które staje się szczególnie nasilone, gdy Eve opowiada o czymś, co ją interesuje, ale mimo wszystko... Nie spodziewałabym się, że zafascynuje się własną chorobą. I przy okazji całą neurologią, najwyraźniej. Podejrzewam, że guzy mózgu mogą zmieniać postrzeganie rzeczywistości, więc może i jej się coś poprzestawiało?

– Powiedzmy. Co z tobą? Jakie jest leczenie? – pytam. Pod stołem nerwowo wyginam ręce.

– To jest dość skomplikowane, muszę cię wprowadzić w temat. Mój guz jest w prawym wzgórzu, to dość głęboko w głowie i prawie pośrodku. Z tego powodu mam problemy z lewą ręką i nogą. Bo w mózgu wszystko jest na odwrót. To znaczy, większość, ale doktor Smith nie chciała mi mieszać.

– Masz problemy z ręką i nogą? – pytam zaskoczona. – Nie widać.

– Bo nie są jakieś duże, zresztą trochę mnie tu rehabilitują. Mam niewielki niedowład, głównie ręki i stopy. – Wysuwa przed sobą obie dłonie i zaczyna je ściskać i puszczać. Wtedy dostrzegam, że lewa faktycznie jest słabsza. – A wiesz, że ręka to tak naprawdę tylko część od nadgarstka do palców? A ludzie myślą, że to cała kończyna górna! Nie rozumiem, czemu tata mi nigdy tego nie powiedział, przecież jest ortopedą! No ale ja do tej pory nie myślałam o medycynie. Dopiero doktor Smith...

– Tak, widzę, że cię wszystkiego nauczyła. Chyba musiała zostawać po godzinach.

– No, biedna, ona bardzo dużo pracuje! Ale lubi uczyć. Większość opowiada mi sama z siebie. Ja nie miałam pojęcia, że mózg jest taki ciekawy! Jak będę dorosła, to zostanę neurologiem. Nawet angielski nie jest tak fajny. Mózg jest bombowy!

Nie potrafię podzielać jej entuzjazmu. Czy ona w ogóle ma szansę dożyć do dorosłości? Czy wie wszystko o swoim stanie i rokowaniu? Może przez chorobę – albo osobowość – nie jest w stanie zrozumieć wszystkich konsekwencji? A może naprawdę ma szansę wyzdrowieć?

Mam wrażenie, że mózg wyparuje mi od tych wszystkich pytań, których przecież nie mogę jej zadać. A na pewno nie wszystkich. Szczególnie że pewnie nie powiedzieli jej wszystkiego. Ma dopiero dwanaście lat.

– Eve, wróć do objawów – proszę. – To tyle czy coś jeszcze? No i co z tą operacją?

– No, już na początku października miałam wrażenie, że coś jest nie tak z ręką. Często wypadał mi długopis, nie mogłam zapiąć tak łatwo guzików... Ale ja w ogóle jestem dość szybka i roztrzepana, więc się nie przejęłam. Potem zauważyłam, że potykam się na schodach lewą stopą. Bolała mnie też głowa, nie jakoś mocno, ale codziennie. No a dziewiątego października dostałam napadu padaczkowego. Najpierw drgała mi ręka, a potem straciłam przytomność. Pani Smith mówi, że napady są częściej, jak guz jest w korze mózgu, szczególnie w płacie skroniowym, ale i ze wzgórza mogą się pojawić. W ogóle to śmieszne, nie? Że w mózgu jest wzgórze. Jest też oliwka. Albo most. Doktor Smith dała mi atlas...

– Eve, wybacz, że o to spytam, ale czy to twoje zbaczanie z tematu też może być objawem tego guza? – dopytuję. Jej przemowa wcale mnie nie uspokaja.

– Nie, raczej nie, bo ja zawsze tak miałam, a ponadto to byłby bardziej płat czołowy. Choć w teorii mogłabym mieć jakieś zaburzenia poznawcze czy psychiczne. Ale bardziej byłyby to zaburzenia pamięci, halucynacje albo żarłoczność czy coś w ten deseń, guz był też w podwzgórzu... – Eve przerywa i zamyśla się. – Problemy z koncentracją mogłyby faktycznie pasować, ale to też miałam wcześniej. Więc to nie objaw guza – tłumaczy, a ja mimo lęku jestem pod wrażeniem jej wiedzy. – Najważniejsze, że guz nie jest w ośrodkach mowy, bo wtedy mogłabym nie mówić w ogóle!

Postanawiam tego nie skomentować. Mimo wszystko nie chciałabym, żeby Eve nie mogła mówić. Najchętniej to zniszczyłabym jej guza siłą woli, ale nie mam takich mocy. Muszę zawierzyć lekarzom. Ponownie pogodzić się z bezsilnością, której tak nienawidzę.

– Czyli tak... dziewiątego października miałaś napad padaczkowy i dlatego nie przyjechałaś na konie. – Milknę, żeby zebrać myśli. – Ale to już siedemnaście dni. Co działo się potem? Czemu jeszcze cię nie operowali?

– Najpierw zrobili mi tomografię głowy. Już tam było widać, że coś jest nie tak, więc zostawili mnie w szpitalu. Dokładnie na tym oddziale, ale wtedy leżałam w innej sali. Przez następne dni robili mi mnóstwo badań. Pobierali krew, miałam EEG i jakieś testy neuropsychologiczne. Ale przede wszystkim rezonans, miałam ich całkiem sporo.  I będę mieć, bo mają go zrobić rezonans w trakcie operacji! I tak samo zbadają na szybko próbkę guza pod mikroskopem! Super, nie?

Roztargniona przytakuję głową.

– A czemu jeszcze cię nie zoperowali? – dopytuję. Na moje myślenie laika nowotwór to coś, czego należy jak najszybciej się pozbyć, o ile to możliwe. W przypadku mojego taty było to niemożliwe z powodu przerzutów. Nie rozumiem więc tej zwłoki.

– A bo to nie jest takie łatwe. Jakiś czas temu w ogóle nie ruszali takich guzów. Bo wiesz, to jest bardzo głęboko i stare metody nie były bezpieczne. Mogłabym skończyć sparaliżowana, w śpiączce i tak dalej. – Eve wzdryga się. – Kiedyś zostawały tylko radio- i chemioterapia. No ale teraz coraz częściej robi się operacje specjalnymi metodami, bo jeśli wytnie się guza w całości, no to może oznaczać całkowite wyleczenie. A nawet jeśli nie, to dalsze leczenie jest łatwiejsze. Ale zaplanowanie takiej operacji jest trudne.

– Tutaj w ogóle jest neurochirurgia? – Robię w powietrzu niewidzialne koło.

– Nie. Dlatego ostatnio jeździłam po różnych szpitalach na Florydzie, gdzie robili mi jeszcze dodatkowe badania. Głównie rezonanse, oczywiście. Do Orlando, Miami, na północ. Miałam już dosyć. W rezonansie jest ciasno i głośno. – Eve nieco się krzywi. Wygląda to nienaturalnie. – Ostatecznie będę operowana na południu, w Niklaus Children's Hospital. Wiesz, tu jeszcze są kwestie ubezpieczenia i tak dalej. Rodzice udają przede mną, że to nie ma znaczenia, ale ja nie jestem głupia. – Pochmurnieje.

– A czemu znowu jesteś tutaj, na neurologii? – wybieram jedno z bezpieczniejszych pytań krążących mi nieustannie po głowie.

– Byłam w domu dosłownie przez dwa dni, ale znów miałam napady z utratą przytomności. Więc znów mnie przyjęli i zmodyfikowali leczenie przeciwpadaczkowe. Właściwie to jeszcze modyfikują. Ostatni napad miałam wczoraj rano. Będą mnie trzymać do poniedziałku i to stąd pojadę bezpośrednio do Miami. We wtorek będę mieć operację. – Mimo że nie wygląda na smutną, Eve nie mówi już tak szybko, a w jej oczach nie ma takiej ekscytacji jak przed chwilą.

To z pewnością nie jest dla niej łatwe i teraz wyraźnie to dostrzegam.

– A potem? – pytam cicho. Nie chcę jej męczyć, ale po prostu muszę wiedzieć.

– A potem to zależy. Od tego, co wyjdzie pod mikroskopem i jak bardzo będą mogli wyciąć guza. Niestety w całości chyba nie dadzą rady, ale uważają, że mój guz nie jest bardzo złośliwy. Że pewnie gwiaździak włókienkowy, drugi stopień złośliwości według WHO. Łącznie jest cztery. Więc może nawet radioterapia nie będzie potrzebna. Ani chemia. – Jej głos po raz pierwszy się załamuje, a w jej oczach dostrzegam strach. – Wolałabym nie mieć chemii. Nie chcę, żeby wypadły mi włosy. No i mam już trochę dość szpitali. Nawet jeśli bardzo lubię personel i inne dzieci. Tu jest... nie zawsze jest przyjemnie. – Wzdryga się.

– Och, Eve.  – Zagryzam wargę, żeby nie zacząć płakać. To by jej nie pomogło. – Jestem pewna, że operacja się uda.

– Nie wiesz tego. Nikt nie wie na pewno. – Jej głos drży. – Może się nie udać, ale podobno jest duża szansa, że się uda. Moja mama... – ucina i po raz pierwszy ucieka spojrzeniem.

Czekam cierpliwie, aż zbierze się w sobie.

– Moja mama ma chyba załamanie nerwowe – podejmuje, ponownie patrząc mi w oczy. Dostrzegam w nich łzy. – Przy mnie próbuje być silna, ale słyszałam, jak płakała na korytarzu i tata ją pocieszał. Nie mogę im powiedzieć, że się boję. Ale trochę się boję, Megan. To wzgórze naprawdę jest głęboko.

Coś ściska mnie w żołądku. Nie jestem w stanie znaleźć żadnych słów i nawet nie próbuję. Wstaję, podchodzę do niej i przytulam ją mocno. Nie ma już znaczenia, czemu nic mi nie powiedziała. Najważniejsze, że ją znalazłam. Najważniejsze, że będzie operowana. Że – być może – wyleczą ją całkowicie.

Innej opcji nie przyjmuję do wiadomości.

Eve łapie mnie za T-shirt tak mocno, że jej paznokcie wbijają się w skórę pod moimi obojczykami, ale nic nie mówię. Ona tego potrzebuje. Podejrzewam, że przez większość czasu tryska optymizmem, może nawet nad wyrost, i że potrzebuje tej chwili słabości.

Nie, nie słabości. Chwili prawdy. To teraz pokazuje swoje uczucia.

Pozwalam jej na to.

– Przepraszam, że się do ciebie nie odzywałam – mówi stłumionym głosem. Jej twarz nadal jest wciśnięta w mój T-shirt. Chyba pociąga też nosem. – Przez jakiś czas nawet o tym nie myślałam. Najpierw nie byłam w stanie, bo miałam sporo napadów, a pierwszych leków przeciwpadaczkowych, które mi dali, nie za tolerowałam. Później, gdy dobrali leki i mój stan się poprawił, to zaczęłam jeździć z rodzicami po Florydzie i cały czas miałam badania. Czasem nawet nie zabierałam telefonu. Jak się okazuje, można bez niego żyć. – W głosie Eve słyszę nutkę zdziwienia. Mnie też to dziwi. Obie wychowałyśmy się w erze wszędobylskiego internetu. – Miałam do ciebie napisać z domu, ale znów dostałam napadu i trafiłam tutaj. Przepraszam. Na pewno się martwiłaś.

– Nic się nie stało. W pełni to rozumiem. – Mówię szybko i krótko, byleby nie dodać niczego nieprzyjemnego. Mój dyskomfort nie jest istotny. – Cieszę się, że cię znalazłam – dodaję szczerze.

– Ja też się cieszę. Przyjdziesz do mnie jeszcze przed poniedziałkiem? – pyta z nadzieją.

– Przyjdę codziennie. O ile można.

– Naprawdę? To super! – Oczy Eve się rozświetlają. – W weekend możesz przyjść też rano.  A przyniesiesz mi jakąś książkę o koniach?

– Jasne, przyniosę.

– A Błyskawica urodziła już źrebaczka? Tak bardzo chciałabym go zobaczyć!

– Jeszcze nie, ale prześlę ci zdjęcie, gdy tylko to się stanie. Tylko musisz mi w końcu podać numer telefonu.

– Pewnie! Pójdę po komórkę, to od razu zapiszę sobie twój numer. Zaraz wracam!

Nie czekając na moją reakcję, Eve wybiega na korytarz. Pozwalam sobie głęboko wciągnąć powietrze, a następnie powoli je wypuścić. Niesamowite, jak dokładnie ta dziewczynka zapamiętała szczegóły nie tylko na temat swojej choroby, ale również samego mózgu. Podejrzewam, że nauczyła się już całej anatomii tego organu. Jest nieprawdopodobna. Ona musi wyzdrowieć! Jest wyjątkowa i nigdy więcej nie pomyślę nic złego o jej gadulstwie!

– Umiesz już wszystkie struktury w mózgu? – pytam, gdy chwilę później wbiega do pomieszczenia.

– No, sporo, ale jeszcze mi się mylą. To nie jest takie łatwe. Zresztą nazwy to jedno, ale połączenia! Ponadto jest jeszcze obwodowy układ nerwowy... Doktor Smith mówi, że neurologia jest logiczna, ale skomplikowana. Mogę pokazać ci atlas. Zaraz wracam! – Zostawia telefon i ponownie wybiega, a ja tylko kręcę głową.

Ona potrafi mnie rozbawić, nawet gdy się o nią boję.

Wstaję i podchodzę do plakatu wiszącego na przeciwległej ścianie. Przedstawia on znacznie powiększony przekrój mózgu – nie mam pojęcia na jakiej wysokości. Wokół poopisywane są różne struktury. Próbuję znaleźć wzgórze, które według Eve powinno być gdzieś pośrodku, ale bezskutecznie.

– Czy tutaj jest to wzgórze? – pytam, gdy słyszę dźwięk otwieranych drzwi. – To jest jakaś masakra, ten obrazek.

– Nie mam pojęcia, czym jest wzgórze – odpowiada mi męski głos. Głos, który dobrze znam. – Co ty tu robisz?

Z szybko bijącym sercem odwracam się. Nie wyobraziłam tego sobie. Przede mną stoi Robert. Jest ubrany w najzwyklejszy biały T-shirt z czerwonym napisem „Wolontariusz", a mimo wszystko wygląda zajebiście. Chyba jednak mam omamy. Może sama powinnam zrobić tomografię głowy?

– A ty?! – Szybko odbijam piłeczkę i na wszelki wypadek zaplatam przed sobą ręce. Czy tam kończyny górne, jak powiedziałaby Eve. Robert jest niebezpieczny.

– Jestem tu wolontariuszem. – Wskazuje na swój T-shirt. – Ale ty nie.

– Odwiedzam Eve.

Jakim cudem Sharon mi o tym nie powiedziała?! Szczerze wątpię, by Robert robił to za plecami rodziny. Przecież to nie jest nic nielegalnego ani złego. Wręcz przeciwnie. To bardzo... szlachetne. Pewnie przyda mu się do rekrutacji do college'u! Niemożliwe, by ktoś taki jak on robił to tylko z dobroci serca.

Staram się ignorować złośliwy głosik mówiący coś o mojej hipokryzji.

– Eve? Znasz ją? – W oczach Roberta dostrzegam jakiś błysk. To chyba radość. Tak samo patrzył na mnie, gdy zaczęłam jako tako panować nad Cuddle podczas pamiętnego spaceru, gdy zachowywał się jak człowiek.

Może potrafi to tylko w niektórych miejscach. Dokładniej w parku i szpitalu.

– Tak. Uczę ją jazdy konnej. A raczej uczyłam. – Sama nie wiem, po co go o tym informuję.

– O, serio? – Patrzy na mnie z zainteresowaniem. – Nie spodziewałbym się.

Już otwieram usta, żeby jakoś się odgryźć, gdy do poczekalni wpada Eve. Nareszcie!

– O Robert, wreszcie! – Piszczy i rzuca się mu w ramiona, a on podnosi ją, jakby ważyła tyle, co piórko, i zaczyna kręcić dokoła. – Ale fajnieeeee!

– Ona jest chora – mruczę pod nosem, gdy nie mogę już dłużej na to patrzeć. To takie nieodpowiedzialne! Bo na pewno nie jestem zazdrosna.

Prawda?

– Wiem. Nic się jej nie stanie – stwierdza Robert, ale odstawia Eve na ziemię, a ona nieco się chwieje. Wygląda na przeszczęśliwą i nie mogę się nie uśmiechnąć. Jak można jej nie uwielbiać? – Jak się miewa moja ulubiona pacjentka na neurologii?

– Dobrze! Nie miałam dzisiaj napadów ani nie chce mi się wymiotować czy coś, a zwiększyli mi dawki leków. Pokazać wam atlas od doktor Smith?

Nie czekając na reakcję, Eve łapie nas za ręce i prowadzi do stołu jak jakichś uczniaków. Posłusznie siadamy po obu jej stronach. Nawet jeśli chcielibyśmy oponować, nie możemy. Ja nie chcę robić jej przykrości, podejrzewam, że Robert też. Nie może być taki zły, skoro jest tu wolontariuszem...

Ale i tak go nie cierpię. Dlaczego on zawsze gapi się na mnie tak jakoś... przenikliwie i ironicznie? Jakby wiedział coś, o czym nie wiem ja? Teraz też to robi! Szybko odwracam wzrok i skupiam uwagę na dziewczynce, która właśnie otwiera atlas.

Wiem, że gdy zacznie nam go pokazywać, nie wyjdziemy stąd do jutra, dlatego postanawiam się wtrącić:

– Najpierw wymieńmy się telefonami, Eve, bo później znów zapomnimy.

– Dobra, to podaj swój numer. – Odblokowuje telefon.

Nieco się ociągam, bo jakoś nie mam ochoty, by Robert słyszał ciąg tych dziewięciu cyfr. Ale przecież i tak nie zapamięta. Nie ma powodu, żeby się ze mną kontaktować. Podaję więc swój numer Eve, która po chwili puszcza do mnie strzałkę. Odblokowuję komórkę, by zapisać jej dane, i odkrywam, że mam nieodczytaną wiadomość od Sharon.

Tylko się nie zdziw, Robert jest wolontariuszem jest w tym szpitalu i ostatnio miał rotację. Nie wiem, czy teraz nie przychodzi na neurologię. Zapomniałam Ci w tym biegu powiedzieć.

Nie mogę się powstrzymać i prycham cicho. No co ty nie powiesz, Sharon?

Eve nie zwraca na mnie uwagi, zbyt zajęta poszukiwaniem czegoś w atlasie, ale Robert natychmiast spogląda na mnie nad jej głową. Jego uśmiech jest, a jakże, ironiczny.

Dlaczego on zachowuje się tak, jakby pozjadał wszystkie rozumy? Dlaczego mnie to aż tak wkurza? I dlaczego chciałabym porozmawiać z nim o tym wolontariacie? Od kiedy to robi, jak często, jak to właściwie wygląda, a przede wszystkim... dlaczego się na to zdecydował?

Przecież nie powinno mnie to obchodzić. Ba, mnie to nie obchodzi! Nie obchodzi i już!

– Dobra, skupcie się! – woła Eve, a my odrywamy od siebie spojrzenia i posłusznie pochylamy się nad atlasem. Dziewczynka wskazuje długopisem jakąś część mózgu i komunikuje: – Zaczniemy od płatów, czyli kory mózgowej. Pewnie znacie ich nazwy?

– Jasne – szybko zabieram głos. Nie zamierzam być gorsza niż Robert. – Czołowy, skroniowy, potyliczny i jeszcze... hm... – Za nic nie mogę przypomnieć sobie ostatniego. Mieliśmy to na biologii, ale dość dawno, a mnie to jakoś specjalnie nie interesowało.

– Ciemieniowy – wtrąca się Robert, wyraźnie z siebie zadowolony. – Niektórzy wyróżniają jeszcze płat limbiczny.

– Racja! – ożywia się Eve. – To bardzo ciekawa struktura, ale może zacznijmy od podstaw. Płat czołowy znajduje się z przodu, jak sama nazwa wskazuje. Odpowiada za...

Mimo że czuję na sobie palące spojrzenie Roberta, uparcie wpatruję się w atlas. Skupiam całą uwagę na Eve, która pewnie z racji wieku mówi w bardzo przystępny sposób. Z każdą kolejną wiadomością coraz mocniej podziwiam ją wiedzę. Jest chora, a mimo to nauczyła się tak wiele! W pewnym momencie nie muszę już się starać, żeby utrzymać uwagę na jej słowach. Opowieść o anatomii i fizjologii mózgu wciąga mnie tak bardzo, że zapominam nawet o rywalizacji z Robertem, który – muszę przyznać to z bólem – zna ten temat znacznie lepiej niż ja. Kto wie, może Eve już go uczyła? Widać, że znają się nie od dzisiaj.

Nie wiem, co powinnam o tym myśleć. Ani czy w ogóle cokolwiek powinnam. Wiem tyle – świat jest mały, a neurologia interesująca, ale z pewnością nie dla mnie.

***

Nie mogłam się powstrzymać przed wejściem w neurologię, mam nadzieję, że przedstawiłam temat przystępnie. Jak myślicie, czy operacja się uda? I kogo zaskoczyła obecność Roberta w szpitalu? Jak zwykle będę wdzięczna za wszystkie teorie, sugestie i uwagi. Jestem trochę do tyłu z odpowiedziami, ale wiecie, sama pojechałam na konie i przypomniałam sobie co nieco... a więc będę mogła rozpisać ten wątek jeszcze lepiej ;).

Następny rozdział pojawi się w przyszły weekend, ale w przyszłości niestety rozdziały mogą nie pojawiać się co tydzień. Wracam bowiem do pracy na etat, a prócz pisania COMM dużo czasu zajmuje mi korekta NKŚ. Postaram się, aby częstotliwość dodawania rozdziałów średnio nie była większa niż dwa tygodnie.

Na koniec chciałabym Wam bardzo podziękować za to, że ze mną jesteście i przekroczyliście już 1000 polubień :). Pozdrawiam i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top