Rozdział szósty
Po zjedzeniu kilku koreczków i wypiciu wyjątkowo dobrego drinka przygotowanego przez studenta-barmana wybieram się z Nelly i Kate na parkiet. Muszę przyznać, że Paul się postarał. Zorganizował specjalne oświetlenie i maszynę do tworzenia dymu, a dzięki kinu domowemu zawierającemu profesjonalny system audio muzyka brzmi jak w porządnym klubie. No i playlista zawiera zadziwiająco dobre kawałki. Moje nogi same rwą się do tańca.
Wystarczą niecałe dwie piosenki, żeby tańczący ludzie dali nam więcej miejsca. Zarówno Nelly, jak i Kate tańczą świetnie i bez wcześniejszych ustaleń prezentujemy zgromadzonym kilka naszych krótkich choreografii. Niejednokrotnie próbowałam namawiać Kate, żeby dołączyła do drużyny cheerleaderek, ale w tej jednej, jedynej kwestii, do tej pory nie udało mi się przełamać jej uporu. Twierdzi, że to tańce latynoskie, na które uczęszcza ze swoim wieloletnim przyjacielem spoza naszej szkoły, są jej powołaniem. Trudno się z tym kłócić; dwa razy byłam na ich pokazach i, jednym słowem, wymiatają.
Przez chwilę daję porwać się muzyce, ale kiedy piosenka zmienia się na jakąś idiotyczną rąbankę, zwalniam i zaczynam rozglądać się po tłumie. Większość nadal się na nas gapi – czy to spod ściany, popijając drinki, czy to z parkietu, sami tańcząc. Część kojarzę, zdecydowanej większości nie. Uśmiecham się do nich i posyłam w powietrze kilka uśmiechów, ale na nikogo nie zwracam większej uwagi. Nie ma tu osób, które interesują mnie najbardziej.
– Idziemy! – krzyczę do ucha Nelly, która niestrudzenie tańczy do rąbanki, i dotykam jej ramienia. Całkiem dobrze jej to idzie, ale już wystarczy.
– Co? – Patrzy na mnie zaskoczona, jakby wyrwana z transu.
– Idziemy!
– A gdzie Kate?
– Jakiś chłopak porwał ją do tańca. – Wskazuję palcem na tańczącą pod oknami parę, jakieś trzy metry od nas. – Kręcenie biodrami zawsze działa! – wołam, choć sama ledwo siebie słyszę, a więc podejrzewam, że Nelly ma jeszcze trudniej.
W odpowiedzi obrzuca mnie dziwnym spojrzeniem i odpowiada:
– Nie... była... zainteresowana.
– Co?
– Nie... Ach, masz... chodźmy...!
Chwilę później wydostajemy się na zewnątrz, gdzie jestem w stanie przynajmniej częściowo usłyszeć swoje myśli. Rozgardiasz wywołany rozmawiającymi i śmiejącymi się nastolatkami, z których część postanowiła kąpać się w basenie w ubraniach, jest zdecydowanie cichszy niż muzyka.
– Co mówiłaś? – zwracam się nieco zdyszana do Nelly.
– Że nie sądzę, żeby Kate była zainteresowana tamtym chłopakiem.
Początkowo chcę powiedzieć coś w rodzaju, że to dobrze, bo nie jest naiwna, ale coś w głosie Nelly – a może w jej spojrzeniu – powoduje, że z moich ust wydobywa się krótkie:
– Dlaczego?
Mam wrażenie, że powinnam to wiedzieć.
– Po prostu. Nie jest w jej typie – odpowiada, wpatrując się z wielką uwagą w swoje pomalowane na pomarańczowo paznokcie.
– Podoba jej się ktoś? – pytam rozeźlona. To, że Ashley podoba się Otto, to jedno, ale jeśli kolejna moja kumpela się w kimś zauroczyła, a ja o tym nie wiem, to przestaje być zabawne!
Nelly nadal milczy, co wkurza mnie jeszcze bardziej.
– Podoba?! – warczę i łapię ją za łokieć.
Nelly w końcu na mnie spogląda, a w jej oczach widzę autentyczny strach. Nie da się tego pomylić z niczym innym. Swego czasu widziałam dokładnie to samo, gdy patrzyłam w lustro. Puszczam ją natychmiast i robię krok do tyłu. Zapominam, dlaczego byłam na nią taka zła. Patrzę na własną rękę jak na największego wroga.
– Ja... Ja nie... Nie... Prze... – Dopiero gdy z moich ust prawie wylatuje słowo „przepraszam", znajduję w sobie siły, aby zebrać się w garść.
Nie mam jej za co przepraszać. To ona skrywa przede mną tajemnicę, a ja – nawet jeśli za mocno ją złapałam – mam prawo wiedzieć, co tu się odpierdala.
– Kto jej się podoba, Nelly? – dopytuję.
– Nie... nie wiem. Nie chce powiedzieć – odpowiada cicho. Brzmi szczerze, ale nie potrafię jej uwierzyć. Nie mam jednak sił, żeby dalej ciągnąć ją za język. Mam wrażenie, że to i tak nic by nie dało.
Dlatego wzdycham głęboko, odrzucam swój francuski warkocz za prawe ramię i już mam proponować, żebyśmy wracały na parkiet, gdy spoglądam dalej, za basen, a mój wzrok pada na tego, którego tyle szukałam.
Sam i jego kumpel Mark stoją tyłem do nas i rozmawiają z kilkoma innymi osobami. Znam tylko jedną z nich. Sophie Yellow, która cały czas się na niego gapi. Widzę to nawet z tej odległości.
Zaciskam ręce w pięści.
– Kołujemy dwa piwa i drinki dla nas – zwracam się do Nelly, nawet na nią nie patrząc, i ruszam tarasem w kierunku drugiego wejścia do salonu; tego bliżej jadalni i kuchni.
– Ale czemu? – pyta skołowana, a ja mam ochotę wyć z bezsilności.
Czemu ona jest taka głupia? Nie potrafi się nawet rozejrzeć? O ile Kate faktycznie nie powiedziała jej, kto jej się podoba, to nie ma szans, żeby Nelly sama się domyśliła. Chyba mrówka ma większy mózg niż ona!
– Bo Jajecznica gada z Samem – mamroczę przez zaciśnięte zęby.
– Jajecznica? O, to dobre. Jajecznica i Pryszczyca, dwie przyjaciółki-looserki – podsumowuje Nelly i śmieje się pod nosem, na co nie reaguję. Nie mam na to czasu. Dobrze, że przynajmniej załapała aluzję.
Przepycham się łokciami przez tłum i zdyszana dopadam do stołu, przy którym student-barman na szczęście nadal przygotowuje drinki. Może Paul mu za to zapłacił, bo nie chce mi się wierzyć, żeby chłopak sam z siebie chciał to robić przez całą imprezę.
– Dwa razy mohito – rzucam do niego zdyszana. Byleby tylko Sam nigdzie mi nie uciekł! – I dwa piwa.
– Dobra – mówiąc to, nawet na mnie nie patrzy – za jakieś dziesięć minut będzie gotowe.
– Dziesięć minut?! – powtarzam z niedowierzaniem. – Nie mam tyle czasu. A tu nie ma kolejki.
– Wszyscy tutaj czekają. – Ciemnowłosy student macha w kierunku stojących pod ścianą osób, które faktycznie wyglądają, jakby na coś czekały. – Nie rozdwoję się.
– Słuchaj, kolego. Nie wiem, za kogo ty się masz, ale to nie jest prawdziwy bar – cedzę. – Zrób mi dwa mohito.
– Słuchaj, dziewczynko – brunet z hukiem odstawia szklankę na blat i pochyla się w moim kierunku – nie wiem, za kogo ty się masz, ale tu obowiązuje kolejka. A piwa weź sobie z kuchni. O ile jeszcze są.
Oburzona nabieram powietrza w usta i mrożę go złowrogim spojrzeniem, ale ostatecznie postanawiam się nie wykłócać. I to nie dlatego, że ma chyba z dwa metry wzrostu. Po prostu nie chce mi się strzępić języka.
– Nelly, idziemy po piwo. Jak wrócimy, to może szanowny pan barman zdąży z drinkami.
Nie czekam na jego reakcję, tylko odwracam się na pięcie i ruszam do kuchni. Za plecami słyszę stukot botków mojej kumpeli oraz gderanie studencika.
***
– Piwa dla dwóch najfajniejszych chłopaków na historii! – wołam słodko, wcinając się w słowo jakiejś lasce, i wręczam Samowi i Markowi po piwie, po czym przejmuję od Nelly moje mohito.
Na całe szczęście, mimo że przygotowanie drinków zajęło studentowi-bucowi prawie dwadzieścia minut, mój cel nie zmienił swojej lokalizacji. Co prawda Sophie gdzieś się zmyła, a więc nie będę miała dodatkowej satysfakcji z jej zszokowanej miny, gdy zacznę całować się z Samem, ale trudno. Zresztą impreza dopiero się rozkręca, pewnie jeszcze znajdę okazję, by przypomnieć Yellow, kto tu rządzi.
– Dzięki – odpowiada zaskoczony Ratkovsky i obdarza mnie szerokim uśmiechem. Ma bardzo ładne, śnieżnobiałe zęby idealnie pasujące do jego białego T-shirtu. Kto by pomyślał, że można tak dobrze wyglądać w zwykłej koszulce i grantowych dżinsach do kolan? – A wy co pijecie?
– Mohito – odpowiada Nelly. – Polecam, bardzo orzeźwiające.
Laska, której przerwałam opowieść, stwierdza, że sama by się napiła, i zabiera ze sobą nieznane mi osoby. Dzięki temu zostajemy we czwórkę. Bardzo dobrze, zaoszczędziła mi czasu.
– Kim oni są? – pytam niby od niechcenia. W rzeczywistości chcę wybadać, czy mam jakąś konkurencję oprócz Sophie, która, umówmy się, nie jest żadną przeszkodą.
– Moja kuzynka i jej znajomi – odpowiada Mark. – Chodzą do innego liceum, na północy Tampy.
– Znają Paula?
– Nie. Paul powiedział, że mogę ich zaprosić. Podejrzewam, że on nie zna połowy swoich gości. To znajomi znajomych, jego brata i tak dalej.
Mark mówi coś dalej, ale przestaję go słuchać. Znacznie bardziej interesują mnie napinające się mięśnie na prawym ramieniu Sama, które poruszają się za każdym razem, gdy ten bierze łyk piwa. Dobrze, że mój cel wygląda tak dobrze. Gdyby Shopie zakochała się w kimś nieciekawym, musiałabym cierpieć. Ale akurat gustu Yellow nie mogę odmówić. W końcu w podstawówce uznała mnie za wartą swojej przyjaźni. A ja, głupia, wierzyłam wtedy, że coś takiego istnieje. Mam za swoje.
Z „miłością" nie popełnię takiego błędu.
– Widzę, że dobrze wybrałam – stwierdzam, patrząc na prawie pusty kubek Sama. – Czułam, że lubisz zwykłe jasne piwo.
– Bo browar to ma być browar. Bez soków albo jakichś udziwnień. Ja jestem prosty chłopak. – Wzrusza ramionami.
– Jeśli lubi się posmak chmielu, to jasne. Ja akurat nie lubię. Dlatego wybieram drinki. Choć tak naprawdę najbardziej lubię białe wino, ale to nie jest imprezowy napój – wyznaję pod wpływem impulsu.
– To zupełnie pod tym względem się nie zgadzamy. Ale może i to dobrze. Nie będziemy wypijać sobie nawzajem alkoholu – zauważa i uśmiecha się tak, że widać jego prawy dołeczek.
Podobnie zrobił na ostatniej lekcji historii. To naprawdę... urocze.
Kurwa, CO ja właśnie pomyślałam?!
Przestępuję z nogi na nogę i odwracam wzrok od jego miodowych tęczówek. Kątem oka dostrzegam wpatrującą się w nas z oddali Sophie, co sprawia, że od razu biorę się w garść.
– A skąd pomysł, że mielibyśmy częściej mieć okazję do wspólnego picia niż ta impreza? – pytam zaczepnie i robię krok w jego kierunku. Wystarczyłoby kilka centymetrów, by nasze klatki piersiowe się dotknęły. – Nie na tym polegają ustalenia związane z wymyślaniem choreografii pomiędzy przerwami w meczu.
– Czyżby, Megan? Dobrze, że mnie uświadomiłaś. – Sam obniża głos i nachyla twarz
tak, że jeszcze wyraźniej czuję jego mocne perfumy. Dlaczego moje nogi są takie miękkie? Co tu się dzieje? – Bo ja sądziłem, że chodzi o interesy.
Przełykam głośno ślinę. Skąd wie, że mam ukryty interes? Przecież nie ma prawa mieć świadomości, że kiedyś przyjaźniłam się z Sophie i chcę się na niej odegrać. Niby skąd...?
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że miał na myśli współpracę przewodniczącej drużyny cheerleaderek oraz kapitana drużyny siatkówki. Jeśli będę dłużej przebywać w towarzystwie Nelly, to mój mózg zamieni się w amebę albo jakiegoś, kurwa, pantofelka.
Czas przestać to pitu-pitu i przejść do rzeczy.
– Zawsze chodzi o interesy, słońce. – Puszczam do niego oczko. – Chcesz zatańczyć?
– Z tobą? Pewnie. Tylko ostrzegam, że daleko mi do twojego poziomu. Mogę niechcący cię podeptać.
Wybucham śmiechem.
– Nie ma sprawy – stwierdzam, gdy trochę się uspakajam. – Nie będziesz pierwszy.
Sam ponownie uśmiecha się tak, że widać ten uroczy, prawy dołeczek, i wyciąga do mnie rękę. Bez wahania ją łapię.
– Idziemy na parkiet – mówi do Marka i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że obok nas, nieco na skos, nadal stoją jego przyjaciel i Nelly.
Nelly, która patrzy na mnie tak, jakby widziała ducha, i nawet nie próbuje tego kryć. Pewnie za dużo wypiła i ma jeszcze wolniejsze reakcje niż zwykle.
– Coś się stało? – pytam ją nieco sfrustrowana i pociągam duży łyk mojego drinka, tym samym go kończąc. W głowie czuję coraz większy szum.
– Nie. Nic takiego. – Nelly przerzuca spojrzenie to na Sama, to na mnie. – Bawcie się dobrze. Zobaczymy się później.
– Jasne – odpowiadam i prycham pod nosem. Ona zapewne sądzi, że Ratkovsky mi się podoba, i wyobraża sobie nie wiadomo co.
Cóż, nawet jeśli faktycznie on mi się podoba – bo chyba byłabym ślepa, gdyby mi się nie podobał – to nie wchodzą tutaj w grę żadne uczucia.
To tylko czysta kalkulacja. Albo, jak to określił sam zainteresowany, interesy.
***
Interesy, które – jak oceniam jakąś godzinę później – idą nam naprawdę dobrze.
Sam świetnie całuje. I wcale nie tańczy tak źle, jak twierdził.
– Muszę lecieć do toalety. – Odrywam się niechętnie od ust Ratkovsky'ego i obciągam spódniczkę, która podwinęła mi powyżej połowy ud. – Zaraz wracam.
– Okej. Załatwię nam coś do picia.
Uśmiecham się do niego w odpowiedzi i odbijam się od ściany, przy której całowaliśmy się przez jakiś ostatni kwadrans. Poszliśmy w głąb jakiegoś korytarza na parterze, żeby ograniczyć obecność przechodzących ludzi. Być może to był błąd, bo Sophie najpewniej nas nie widziała, ale trudno. I tak się dowie, kto poderwał Ratkovsky'ego, a ja przynajmniej mogłam skupić się na przyjemności.
Teraz jednak, jeśli lada chwila, nie opróżnię swojego pęcherza, to chyba pęknę.
Niestety, jak mogłam się spodziewać, do toalety jest kolejka. I to nie byle jaka, bo zakręcająca aż do przedpokoju. Na szczęście wśród czekających dostrzegam znajomą twarz, i to stosunkowo blisko celu – dziewczynę z drużyny, młodszą ode mnie o rok.
– Super, że zajęłaś mi kolejkę – mówię do niej bez mrugnięcia okiem, a ona po sekundzie zawahania kiwa głową.
Nie podoba się to jednak wytatuowanej od stóp do głów lasce za nią.
– Bzdura. Nie było cię tutaj wcześniej.
– I co z tego? Moja psiapsi zajęła mi kolejkę – odpowiadam jej wyniośle.
– Nie pieprz, dziunia, tylko spadaj na koniec kolejki! – warczy wytatuowana, a ja czuję, jak wściekłość wypełnia moje żyły.
– Laska, chyba coś ci się pomyliło. Nie jestem szmatą do podłogi, żebyś się tak do mnie zwracała. Może ty udaj się na koniec kolejki. Jestem dobrą znajomą gospodarza i...
– ...i dlatego pójdziesz ze mną do łazienki na górę. – Słyszę za sobą głos Ivy i odwracam się zaskoczona.
Moja kumpela, ubrana w małą czarną, piorunuje wytatuowaną wzrokiem. Jest w tym momencie jeszcze bardziej przerażająca niż ja. Gdyby tak bardzo nie chciało mi się siku, sama poradziłabym sobie z tą laską, ale teraz mogę myśleć tylko o jednym i, jak by nie było, jestem wdzięczna Ivy za interwencję.
– Bo jestem też przyjaciółką jego dziewczyny – rzucam przez ramię do wytatuowanej, po czym zwracam się do Ivy: – Myślałam, że przejście do pokoi na górze jest zamknięte.
Wskazuję na białe, zatrzaśnięte drzwi, w których kierunku idziemy
– Mam klucz – odpowiada, gdy znajdujemy się już na górze. – Zresztą druga część jest otwarta, nie byłaś jeszcze tutaj? – Pokazuje ręką w drugim kierunku. W półmroku dochodzi do mnie błysk światła z jakiegoś pokoju, w którym najprawdopodobniej zgromadzona jest większość studentów, znajomych brata Paula. Tak przynajmniej dowiedziałam się od ludzi na dole.
Odpowiadam jej przeczącym ruchem głowy. Gdyby nie Sam, pewnie dawno bym się tu zakręciła, bo wiadomo, że studenci są mniej lamerscy niż licealiści, ale Ratkovsky skutecznie zajął mi czas.
– Mogę ten klucz? – pytam, przestępując z nogi na nogę i patrząc błagalnie na białe drzwi. Nie mam już nawet siły zastanawiać się, dlaczego właściciele domu stwierdzili, że zamontują drzwi na początku korytarza prowadzącego do części prywatnej domu. Być może założyli, że będą organizować wiele imprez. Całkiem rozsądne.
– Masz. Zamknij potem te drzwi i przynieś mi klucz tutaj, na taras, dobra? – Ivy wskazuje na drugi koniec korytarza. – Łazienka to trzecie drzwi na lewo.
Kiwam tylko głową, otwieram drzwi i niemal biegiem rzucam się w kierunku toalety. Spędzam w niej więcej czasu, niż początkowo zamierzałam. Wszystko przez to, że pomimo rzekomej wodoodporności mojego kolejnego najnowszego tuszu do rzęs i tak mi się rozmazał podczas obściskiwania się z Samem. Mam nadzieję, że w półmroku korytarza Ratkovsky tego nie zauważył.
Gdy wychodzę z łazienki, przerażona odkrywam, że drzwi na korytarz zostawiłam lekko uchylone. Słyszę jednak tylko muzykę wydobywającą się z dołu. Chyba nikt tutaj nie wszedł.
Szybko okazuje się, że nie mam racji. Z pokoju znajdującego się najbliżej schodów spod progu wydobywa się światło. To pewnie sypialnia Paula albo jego brata. Najwyraźniej tak bardzo chciało mi się siku, że nie zauważyłam wcześniej, że ktoś tam jest, bo jeśli przyszedłby tu po mnie, zamknąłby przecież za sobą drzwi na korytarz.
Już mam iść dalej, gdy z tajemniczego pokoju wydobywa się jakieś szuranie, a później coś na kształt stłumionego jęku. Tym bardziej powinnam się stąd zwijać. Nie mam ochoty słuchać okrzyków spełnionej Ivy albo dziewczyny na noc brata Paula.
Przyspieszam kroku i niemal zamykam za sobą białe drzwi, gdy nagle jęk zamienia się w krzyk, i to wcale nie taki, który miałby cokolwiek wspólnego z przyjemnością. Staję na baczność i nastawiam uszu.
Kolejny krzyk. Krzyk rozpaczy. Krzyk pełen strachu.
Przez sekundę mam wrażenie, jakby moje serce stanęło. A potem dziewczyna woła „Pomo...", a do moich nóg powraca krążenie.
Bez wahania dopadam do drzwi i przyciskam klamkę. Wpadam do środka z takim impetem, że ledwo utrzymuję równowagi. Nie wiem, kto jest bardziej zaskoczony – ja, że było otwarte, szarpiąca się na łóżku blondynka w wysoko zadartej i pogniecionej sukience czy pochylający się nad nią chłopak, patrzący na mnie oszalałym wzrokiem.
Nie znam żadnego z nich.
– Co tu się dzieje? – pytam cicho, ale mam wrażenie, jakbym nigdy nie krzyczała głośniej.
– A nie widać? Przeszkadzasz nam, darling – odpowiada pogardliwie brunet i mocno chwyta dziewczynę za ramię.
– Ona tego nie chce. Zostaw ją – mówię stanowczo.
– Chce tego. Nic nie mówiła, że nie chce.
– Nie chce! – Podchodzę do nich bliżej. Wzrok skupiam na dolnej wardze dziewczyny, drgającej niczym w napadzie padaczkowym. – Prawda?
Blondynka patrzy na mnie szeroko otwartymi, błękitnymi jak bezchmurne niebo oczami i nie jest w stanie nawet jęknąć. Cała jej postawa to odpowiednik paraliżującego strachu.
– Widzisz? Chce tego. A teraz spadaj, darling. No chyba że chcesz dołączyć – stwierdza koleś i pociąga mocno nosem. Jestem niemal pewna, że coś wciągnął. I mam to głęboko gdzieś.
– Puść ją albo pożałujesz – mówię najbardziej lodowatym tonem, na jaki mnie stać. Na szczęście ćwiczyłam to nie raz, choć nigdy w tak ekstremalnych warunkach.
Nigdy nie miałam tego tak bardzo na myśli jak teraz.
– A co mi niby zrobisz? Nikogo tu nie ma. – Śmieje się pogardliwie.
– Zniszczę ci życie, gnoju.
Chcę dodać coś jeszcze, ale chłopak mi to uniemożliwia. W jednej sekundzie wciąż trzyma mocno blondynkę, a w następnej wyciąga z kieszeni nóż i w jednym kroku dopada do mnie. Łapie mnie mocno za prawy nadgarstek i przykłada zimne ostrze do mojej skóry.
– Nie! – wrzeszczy dziewczyna z łóżka, ale ja nawet na nią nie patrzę.
Wpatruję się przerażona w końcówkę noża. Nie jestem w stanie się poruszyć. Mam wrażenie, że całe życie przelatuje mi przed oczami. Chyba nie oddycham.
– Stul pysk! – odpyskuje jej chłopak i na chwilę luzuje uścisk. Wtedy nabieram powietrza i rzucam spojrzenie na blondynkę, a ona odpowiada mi lekkim kiwnięciem głowy.
Krzyczymy jednocześnie, najgłośniej, jak potrafimy. Przerażony chłopak chowa nóż i wybiega z pokoju, ale sądząc po odgłosach wydobywających się z korytarza, nie udaje mu się daleko uciec.
Nie mam jednak siły tego sprawdzać. Siły ani możliwości. Jeśli ja czuję się tak przerażona tylko dlatego, że przytknął mi do skóry ostrze, to mogę tylko sobie wyobrazić stan psychiczny błękitnookiej blondynki wyglądającej jak anioł.
Nawet moje oczy nie są tak niebieskie, a włosy tak jasne.
– Już w porządku. Nie ma go tutaj – mówię i podchodzę do niej powoli. – Mogę usiąść obok ciebie?
Dziewczyna kiwa głową i zakrywa rękami swój nagi brzuch.
– Mogłabyś... mogłabyś podać mi moją bluzkę? – szepcze, nie patrząc na mnie.
Podaję jej ubranie, niechcący dotykając przy tym jej ręki. Wzdryga się gwałtownie.
– Nie zdążył...? – pytam zdławionym tonem.
– Nie – odpowiada. – Ale to już drugi raz, gdy ktoś próbował... – Wyrywa się gwałtownie i chowa twarz w rękach.
Drżę. Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić. Nie jestem dobra w takich sytuacjach. Nie bez powodu unikam ich za wszelką cenę.
Ale przecież nie mogę jej zostawić.
– Jesteś bezpieczna – zapewniam najmocniejszym głosem, jakim jestem w stanie, choć czuję, jakbym miała rozpaść się na kawałki. Cieszę się, że blondynka nie jest w stanie na mnie spojrzeć. – Przytulić cię?
Nie odrywając rąk od twarzy, dziewczyna kiwa głową, więc obejmuję ją ciasno ramionami i przymykam oczy.
A potem ktoś wpada do sypialni i od progu krzyczy:
– Sharon, w porządku? Ja pierdolę, zajebię tego gościa. Zrobił ci coś?
– Nie, Robert, nie! – Blondynka odrywa się ode mnie z siłą, której się nie spodziewałam, i wbija stanowcze spojrzenie w osobę stojącą za mną. – Nie możesz wpaść przez niego w kłopoty!
– Wpierdolę mu, Shar, za to, co próbował ci zrobić. Koniec, kropka. – Mocny, męski głos aż ocieka wściekłością, a i tak ma w sobie coś melodyjnego i przyjemnego dla ucha.
Powoli odwracam głowę i mój wzrok pada na wysokiego, ciemnowłosego chłopaka z oczami równie błękitnymi jak te należące do Shar. Mrugam kilkakrotnie oczami, ale on wciąż tu stoi. Nie wymyśliłam go sobie.
Jest po prostu piękny.
Piękny i cholernie wkurwiony.
– Tobie też? – pyta.
– Nie. Ona mnie uratowała. Razem krzyczałyśmy – odpowiada Sharon i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że Robert zadał ostatnie pytanie mnie.
Mimo to nie jestem w stanie nawet otworzyć ust, a co dopiero się odezwać.
– Okej. Zaraz wracam – rzuca Robert i znika równie szybko, jak się pojawił.
Zamiast niego do pokoju wchodzi jakiś rudzielec.
– Shar, w porządku? – pyta od progu.
– Tak – odpowiada blondynka i zaczyna płakać. – Kto to był? Znacie go?
– Nie. Jego matka też go nie pozna – stwierdza rudzielec, a ja mam ochotę przybić mu piątkę, nawet jeśli wciąż nie jestem w stanie mówić.
Najwyraźniej nie mam tak silnej psychiki, jak sądziłam. Blondynka, mimo że nadal drży, brzmi całkiem normalnie.
– Nie możecie go pobić! Nie możecie mieć przez to problemów. Jesteście pełnoletni...
– Już nasza w tym głowa, żeby dostał nauczkę, za którą nie będziemy mieć problemów, nie martw się – pociesza ją rudzielec.
– Robert powiedział, że go zajebie – zauważa Sharon.
– Wiesz, jaki jest Robert w stosunku do ciebie. I chyba ma rację.
– To nie jej wina, że ten bydlak próbował ją zgwałcić! – wołam zniesmaczona i wbijam wzrok w rudzielca. Jego komentarz w końcu mnie odblokował. – To głupota, twierdzić, że dziewczyna go sprowokowała. Mogę ubrać się w najkrótszą mini świata i najwyższe szpilki, ale jeśli mówię, że nie chcę seksu albo czegokolwiek innego, to nie chcę i nikt mnie nie może do tego zmusić!
– Wcale nie powiedziałem...
– Jeszcze nie skończyłam! – przerywam mu. – Tu nawet nie o samo mówienie chodzi. Sharon była tak przerażona, że była w stanie jedynie pokazywać, że nie chce jego bliskości. I to także się liczy. Przeraził ją tak, że nie była w stanie wypo...
– I właśnie dlatego ten kutas już nigdy nie wpadnie na pomysł, żeby zrobić coś takiego po raz kolejny – wtrąca się po raz kolejny ten melodyjny, niski głos.
Robert stoi w drzwiach i nie wygląda już na tak wściekłego. Patrzy na Sharon, a w jego oczach widzę ciepło i troskę.
– Na pewno nic ci nie zrobił? – szepcze.
– Nie zdążył. Ona... Jak masz na imię? – zwraca się do mnie Sharon.
– Megan.
– Megan przyszła w odpowiednim momencie. Przestawałam mieć już siły, żeby się wyrywać. Dziękuję ci. Uratowałaś mnie. Jak mogę ci się odwdzięczyć? – W jej oczach błyszczą łzy.
Moje serce dudni jak szalone.
– Ja... Ja... Nie... Nie musisz. Nie ma potrzeby – odpowiadam drżącym tonem.
Nie chcę wracać do tej sytuacji, a gdybym się z nią po raz kolejny zobaczyła, to byłoby nieuniknione.
– Idziemy do domu – stwierdza Robert, patrząc na Sharon. – Zamówiłem już taksówkę. Tom, dzięki za pomoc.
Rudzielec kiwa głową i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że to musi być jego imię.
– Nalegam, Megan. – Sharon ponownie się do mnie zwraca, ignorując wyciągniętą w jej kierunku rękę Roberta. – Gdyby nie ty... Daj postawić sobie kawę, proszę.
– Naprawdę nie ma potrzeby...
– Proszę... – zaczyna Sharon w tym samym momencie, w którym Robert stwierdza:
– Daj spokój, Shar. Chodźmy do domu. Nie jesteś jej nic winna. – Chłopak spogląda na mnie przelotnie, a w jego oczach widzę niespodziewanie dużo złości. Może nie tyle, co wtedy, gdy mówił o tym fiucie, niedoszłym gwałcicielu, ale naprawdę dużo.
To przerywa moją niemoc. Co z tego, że nigdy nie widziałam przystojniejszego chłopaka, jeśli zachowuje się jak niewychowany palant!
– Słucham? – zwracam się do niego lodowatym tonem. – Weszłam tutaj, wiele ryzykując, i uratowałam twoją siostrę przed gw... wiadomo czym, a ty uważasz, że to nic takiego? Że nie warto mi podziękować?
– A co, może powinienem ci jeszcze postawić pomnik? Każdy człowiek z odrobiną humanizmu postąpiłby tak jak ty. – Jego spojrzenie mrozi mnie bardziej niż lodowaty ton.
Jak to możliwe, że tak samo błękitne oczy mogą patrzeć z ogromną wdzięcznością, gdy należą do Sharon, jak i... pogardą, gdy spogląda na mnie on?
I właściwie dlaczego – oraz jakim prawem – ten facet mną gardzi?
– Ej słuchaj, koleś. Nie wiem, o co ci chodzi, ale nawet mnie nie znasz, a śmiesz mnie oceniać? Gdzie się podziała odrobina twojego humanizmu, co?
– Zniknęła tak samo jak pewność siebie Alice Morgan – odpowiada grobowym tonem, a ja mam wrażenie, jakby wszystkie moje wnętrzności zrobiły fikołka.
– Alice? Co ona ma wspólnego z Alice? – pyta zaskoczona Sharon, patrząc to na mnie, to na Roberta.
Żadne z nas nie odpowiada. Robert chyba wciąż na mnie patrzy, ale ja wpatruję się w podłogę.
Odzywa się za to Tom:
– Kto to w ogóle jest Alice Morgan?
Od odpowiedzi – lub zejścia na zawał – ratuje mnie dźwięk SMS-a. Robert zerka na swój telefon.
– To taksówka. Idziemy.
Sharon wstaje, ale nim odejdzie, łapie mnie delikatnie za łokieć i zmusza, bym na nią spojrzała.
– Proszę, Megan. Chcę ci podziękować. Jak masz na nazwisko? Znajdę cię na fejsie.
Jej oczy są jak górski strumyk. Jak bezchmurne niebo. Jak tęczówki mojej ukochanej babci Mary, która zmarła jeszcze wcześniej niż mój tata.
– Clark – odpowiadam po cichu, a ona kiwa głową i uśmiecha się lekko.
Gdy chwilę potem cała trójka opuszcza pokój, przecieram zmęczoną twarz. Okazuje się, że wilgoć na moich policzkach to nie pot, tylko łzy.
***
Oficjalnie oświadczam, że akcja nabiera tempa. Nie wiem za to, czy to koniec krótkich rozdziałów. Nie spodziewałam się, że ten fragment wyjdzie mi taki długi, ale na razie nie chcę nic kasować ani dzielić imprezy jeszcze bardziej. Jestem mega ciekawa, co myślicie o Megan, Samie, jej "przyjaciółkach" oraz naszych nowych bohaterach, czyli Sharon i Robercie. Jakieś pomysły, co będzie dalej?
Kolejny rozdział już w październiku, a poznamy w nim uczennicę Megan. Jak myślicie, jaką będzie osobą?
Powiem Wam, że dawno nie miałam takiej ochoty, żeby coś pisać. Jeśli będziecie mnie zachęcać, to postaram się to robić częściej w tygodniu, a więc i potencjalnie częściej publikować :). Co Wy na to?
Jak zwykle czekam na wszelkie sugestie, uwagi i opinie, a tymczasem pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top