Rozdział szesnasty

Ostatecznie na pierwszym w sezonie meczu futbolistów przedstawiamy zeszłoroczną choreografię z inną końcówką. Kiedy na wczorajszym treningu zgodziłam się na to rozwiązanie, Holly nie kryła zadowolenia. Nawet teraz widzę na jej twarzy mściwą satysfakcję. Niestety, nie mogę zrobić nic, aby zetrzeć jej pełen samozadowolenia uśmieszek.

Szczególnie teraz, gdy lada chwila zaczynamy występ.

– Pamiętajcie, startujemy na trzy – mruczę do ustawionych wokół mnie dziewczyn, po czym rozlega się muzyka, a wraz z nią brawa z widowni.

Rozpoczynamy show. Jest dobrze, wszystkie jesteśmy skupione na swoich zadaniach i idealnie się synchronizujemy. Natasza, mimo że wciąż wygląda na przygnębioną, daje z siebie wszystko. W połowie choreografii rzucam okiem na podekscytowaną widownię, a mój wzrok pada prosto na przeciskającego się pomiędzy ludźmi Vernona.

Nie towarzyszy mu mama. A przecież obiecała.

Niespodziewanie ktoś szturcha mnie w ramię i uświadamiam sobie, że przepuściłam dwa takty. Szybko naprawiam swój błąd, ale – choć doskonale wiem, że nie powinnam – moje spojrzenie ponownie ląduje na siedzącym już ojczymie, który patrzy prosto na mnie.

            Dlaczego mama nie przyszła?!

            – Megan! – woła spanikowana Nelly, a ja uświadamiam sobie, że w tej chwili powinnam znajdować się nie na ziemi, ale w powietrzu – a dokładniej na ramionach mojej kumpeli i jednej z pierwszoklasistek.

Macki lęku zaciskają się na moim żołądku.

Zanim zdążę podjąć decyzję, co zrobić, Holly wykonuje zgrabny podskok i ląduje dokładnie tam, gdzie powinnam znajdować się teraz ja. Może o cztery takty później, niż zakładała choreografia, ale jestem pewna, że widownia tego nie zauważyła.

Ruda uratowała mi dupę.

Zaciskam ze złością dłonie i kończę występ z pozycji Holly. Ona na szczęście potrafi zatańczyć to, co powinnam była ja; ćwiczyła kroki na treningach. Gdy muzyka dobiega końca, rozlegają się jeszcze głośniejsze wiwaty, ale ja nie jestem zadowolona, nawet gdy widzę, jak siedzący w jednym z najbliższych rzędów Sam obdarza mnie szerokim uśmiechem i pokazuje wyciągnięte w górę kciuki.

Nie ma pojęcia, jak bardzo zjebałam. W przeciwieństwie do uśmiechającej się do mnie z wyższością Holly. Co ona sobie, do cholery, myśli?! Zaciskam ręce w pięści, żeby nie wybuchnąć.

– Świetny występ, dziewczynki – chwali pani Affleck, gdy schodzimy poza boisko, a nasze miejsce zajmują zawodnicy. Dziś przeciwnikami jest drużyna z Fort Meyers, na szczęście dużo gorsza od naszej. – Nie miałam pojęcia, Megan i Holly, że zamienicie się miejscami, to było bardzo ciekawe. A to opóźnienie dodało suspensu, świetnie!

Z trudem powstrzymuję się od przewrócenia oczami. Pani Affleck jest taka naiwna. Ale nie mogę jej wyprowadzać z błędu. Co ciekawe, nie robi tego również Holly, która po prostu dziękuje naszej trenerce. Z niechęcią robię to samo.

Wiem, że Ruda wykorzysta tę małą wygraną w przyszłości. Wtedy, kiedy uzna, że najbardziej jej się to opłaca, a więc wtedy, kiedy dotknie mnie to najbardziej. Jest podobna do mnie bardziej, niżbym chciała. Ba, to chyba lepsza manipulatorka od Ivy! Dla mnie z pewnością bardziej niebezpieczna, ponieważ to ze mną prowadzi wojnę, nawet jeśli nie otwarcie.

Cóż, ostatecznie będzie musiała obejść się smakiem, ponieważ ja nigdy nie przegrywam.

Bez słowa siadam obok Nelly i obserwuję mecz. Mimo że lubię futbol, jak na Amerykankę przystało, nie mogę skupić się na grze. Co jakiś czas czuję na policzku palący wzrok siedzącej kilka siedzeń dalej Holly, no i nie mogę przestać myśleć, dlaczego Vernon przyszedł na mecz sam. Nie mam nawet jak sprawdzić telefonu, bo zgodnie z zasadami zostawiłam go w szatni.

Co chwila wiercę się nerwowo i spoglądam na panią Affleck. Ona z pewnością puściłaby mnie na chwilę do szatni lub na widownię, ale nie wyglądałoby to dobrze. Niepisaną zasadą jest, by cheerleaderki oglądały mecze z tej samej odległości, co zawodnicy na ławce rezerwowych. W końcu w trakcie przerw tańczymy, a ponadto powinnyśmy nieustannie dopingować naszych.

Dzisiaj nie przykładam się do tego ostatniego za bardzo. Zbytnio denerwują mnie gapiąca się Holly i niewiedza dotycząca przyczyny nieobecności mamy. Wiem, że nie wytrzymam w ten sposób kolejnych kilkudziesięciu minut. Dlatego gdy kończy się pierwsza część meczu, a my przedstawiamy widowni kilka zwyczajowych figur, podchodzę do pani Affleck i mówię:

– Chciałabym pójść na widownię do mojego ojczyma. Mam mu coś ważnego do przekazania.

– Oczywiście, Megan – szczebiocze trenerka. Ma cieńszy głos niż większość dziewczyn w szkole. – Ale wróć jak najszybciej. Nie możesz spóźnić się na koniec kolejnego kwartału.

Z roztargnieniem kiwam głową i kieruję się w górę trybun. Zauważam, że Sam patrzy na mnie z zaciekawieniem, więc wskazuję kierunek, w którym się udaję. Chłopak najwyraźniej zauważa mojego ojczyma, bo kiwa głową i ponownie się uśmiecha. Rozumie najwyraźniej, że nie chcę, by za mną szedł, ponieważ zostaje na miejscu.

Uśmiecham się do siebie. Coraz bardziej nie mogę doczekać się kolacji, na którą mój chłopak zaprosił mnie po meczu. Teraz jednak mam do wykonania inną misję. Przerzucam wzrok na Vernona i wznawiam wędrówkę w jego stronę.

– Gdzie mama? – pytam chwilę później i siadam obok niego; to cud, że akurat jest wolne.

Ojczym milczy, jakby ważył słowa. Wpatruję się w niego z oczekiwaniem. Niby zdaję sobie sprawę, że z mamą nie może być źle, skoro on przyjechał, ale i tak czuję dyskomfort. Nienawidzę nie wiedzieć.

– Zmieniono jej nagle godzinę wizyty u dr Carlson. Podobno jakby się nie zgodziła, to wizyta byłaby dostępna najwcześniej w piątek. A sama wiesz... – Vernon nerwowo poprawia włosy. Rzadko kiedy widuję go zmieszanego.

– OK, spoko – mruczę pod nosem. Po usłyszeniu odpowiedzi jest mi lżej, ale mimo wszystko wolałabym, żeby mama tutaj była.

– Świetny występ – chwali tymczasem ojczym, odrywając mnie od ponurych rozmyślań. – Jestem pod wrażeniem tego, jakie akrobacje jesteście w stanie wykonać. Ja nie potrafię dotknąć palcami podłogi, gdy robię skłon.

– Zobaczysz dopiero, co wymyśliłyśmy na mecz otwierający siatkarzy. – W moim głosie pojawia się ekscytacja. Jestem wyjątkowo dumna z choreografii, którą stworzyłam przy pomocy Nelly i Sama. – Spędzam więcej czasu w powietrzu, na rękach albo na kimś niż na ziemi. Sheldon powiedziałby pewnie, że cheerleading to strata czasu i kompletna głupota. – Niespodziewanie dla samej siebie nawiązuję do „The big bang theory", które ostatnio coraz częściej razem oglądamy. Z mamą lub bez.

Kto by pomyślał, że tak stary serial, w którym najbardziej popularnym z social mediów był skostniały Facebook, mega mi się spodoba? A jednak, mimo że bohaterami jest banda nerdów i Penny, naprawdę się wciągnęłam.

– Na pewno. Podejrzewam, że jedynym sportem, który toleruje, są szachy. – Śmieje się Vernon. – Rzuć mu teraz piłkę! – wrzeszczy niespodziewanie, skupiwszy wzrok na boisku.

Zanim zdążę zorientować się w sytuacji, sędzia odgwizduje punkt dla przeciwników. Niestety, wcale nie są tacy słabi jak w ostatnim sezonie; zapewne dzięki nowym zawodnikom. Mimo że nasi wygrywają, to przewaga nie jest zbyt duża i wszystko się może zdarzyć. Nie minęła nawet połowa rozgrywki.

Przez jakieś dwie minuty w skupieniu obserwuję mecz, po czym orientuję się, że maksymalnie za dwie minuty muszę być na dole, aby ponownie przebiec się z dziewczynami po boisku i pokazać, co potrafimy zarówno my same, jak i nasze magiczne pompony.

– Słuchaj, muszę...

– Świetny występ – wcina mi się w słowo Sam, który pojawia się nie wiadomo skąd i całuje mnie w policzek. – Dzień dobry – wita się z Vernonem.

– Cześć, Sam, miło cię widzieć. – Mój ojczym klepie chłopaka po ramieniu. – Co tam słychać? Kiedy jest wasz pierwszy mecz? Podobno dziewczyny mają na niego jeszcze lepszą choreografię.

– Potwierdzam, jest lepsza. A mecz gramy w pierwszą środę października – odpowiada Sam.

– Może będę mógł przyjść. Wiesz, za młodu sam grałem w siatkę – zdradza, co przykuwa moją uwagę. Pierwsze słyszę, ale właściwie niewiele wiem o własnym ojczymie. Jeszcze niedawno nie miałam pojęcia, że uwielbia „The big bang theory". – Na pozycji libero – precyzuje, dzięki czemu moje zdziwienie staje się mniejsze, bo Vernon wcale nie jest wyjątkowo wysoki. – Początkowo chciałem robić to zawodowo, ale...

Żałuję, że nie mogę zostać dłużej, bo rozmowa staje się zaskakująco ciekawa, ale jeśli nie pojawię się na dole, to nie dość, że dam Holly kolejny powód do świętowania, to zawiodę drużynę.

– Lecę, zaraz wychodzimy! – Nie czekając na ich reakcję, zrywam się na równe nogi i biegnę na dół. Zdyszana wpadam na aut akurat w momencie, w którym rozlega się gwizdek kończący drugą część spotkania. Nie mogę pozwolić, by przez gapiostwo po raz kolejny dać ciała.

Na szczęście nic takiego się nie dzieje. Gdy po wygranym przez naszą drużynę meczu udajemy się z zawodnikami w kierunku szatni, Holly już na mnie nie patrzy. Właściwie to szybko znika w tłumie. Całe szczęście. Nie miałabym siły, czy raczej ochoty, konfrontować się z nią w tej chwili.

Moja radość nie trwa jednak długo. Przed drzwiami prowadzącymi do szatni dla dziewczyn stoi bowiem Sophie Yellow i patrzy prosto na mnie.

Mimowolnie drżę, ale szybko zbieram się w sobie. Wiem, co robić. Ludzie pokroju mojej byłej przyjaciółki nie stanowią dla mnie żadnego wyzwania. Spowolniam na tyle, żeby pozostali wyminęli mnie i Nelly, bo nie potrzebuję widowni. Gdy znajdujemy się jakieś dziesięć metrów od Sophie, zaczynam mówić do kumpeli znacznie głośniej niż wcześniej, a wzrok wbijam w drzwi. Traktuję Yellow jak powietrze i wyraźnie daję jej to odczuć.

Ona jednak nie daje się zwieść. Gdy przechodzę obok niej, głośno i wyraźnie mówi:

– Megan, chcę z tobą porozmawiać.

– Nelly, słyszysz coś? – Ostentacyjnie przytykam i odtykam ucho. – Chyba jakaś pszczoła tu lata.

Nelly chichocze pod nosem.

– Porozmawiasz ze mną, Megan – stwierdza Sophie na tyle zasadniczym tonem, że chcąc nie chcąc, na nią spoglądam. Zawziętość jest obecna nie tylko w jej słowach. – A ty, Nelly, nie śmiej się głupio, bo też ci na tym zależy.

Śmiech mojej koleżanki urywa się gwałtownie. Zerkam na nią, a ona unika mojego wzroku. Zupełnie jak wtedy, kiedy próbowałam wyciągnąć z niej, kto podoba się Holly. O co tu chodzi?

– Powinnaś z nią porozmawiać, Megan – rzuca Nelly dziwnie przytłumionym tonem i zanim zdążę zareagować, znika w szatni.

Zupełnie mi się to nie podoba.

– Czego chcesz?! – warczę w kierunku Sophie.

– Nie tutaj. Usiądźmy tam. – Yellow wskazuje na stojącą nieopodal ławkę.

– Nie zamierzam z tobą nigdzie siadać. Gadaj, czego chcesz. – Zaplatam przed sobą ręce i obdarzam ją nieprzychylnym spojrzeniem. Niech wie, co o niej myślę.

Sohpie patrzy na mnie przez chwilę z trudnym do określenia wyrazem twarzy, aż w końcu kiwa głową. Uśmiecham się złośliwie. Jeden zero dla mnie.

– Przestań bawić się ludźmi – mówi stanowczo Yellow. Ledwo powstrzymuję się od prychnięcia. Naprawdę sądzi, że coś takiego mnie ruszy? Naiwniaczka. – Rozumiem, że większość ludzi cię nie obchodzi, ale chyba powinnaś dbać o tych, z którymi się trzymasz.

– Co, jednak jesteś zazdrosna o Sama? Nieźle udawałaś, ale już nie wytrzymujesz, co? – stwierdzam drwiąco, choć nie sprawia mi to takiej przyjemności, jakiej spodziewałabym się jeszcze kilkanaście dni temu. Pewnie dlatego, że naprawdę go lubię.

– Nie chodzi o Sama – zaprzecza Sophie nieco za szybko, bym jej uwierzyła. Zdradzają ją także rumieńce na twarzy, choć to akurat może być oznaka złości. Nigdy nie widziałam jej tak wściekłej jak teraz. – Naprawdę jesteś tak ślepa? – Zerka w kierunku drzwi prowadzących do szatni.

Marszczę nos.

– Chodzi ci o Nelly? Mam z nią dobre relacje, a tobie nic do tego. Marnujesz mój czas.

– Nie, nie chodzi mi o Nelly – zaprzecza gwałtownie. – Naprawdę jesteś aż tak ślepa? Ja sądziłam, że grasz, ale może Holly miała rację...

            – Och, miło wiedzieć, że tak dokładnie mnie omawiacie w wolnym czasie – zauważam fałszywie przyjacielskim tonem. – Wiadomo, że jestem popularna, ale nie sądziłam, że macie aż tak słabe fundamenty w znajomości, by gadać o mnie. Ale co się dziwić, ty nie umiesz się przyjaźnić. – Sama nie wiem, po co dodaję to ostanie, ale widząc ból przebiegający po jej twarzy, w duchu przybijam sobie piątkę.

            – Jeśli ja nie umiem się przyjaźnić, to co dopiero mówić o tobie! – odgryza się, a jej głos tylko trochę drży. Najwyraźniej całkiem się wyrobiła. – I muszę cię zmartwić, ale nie rozmawiamy o tobie dlatego, że jesteś taka ciekawa, tylko dlatego że twoja hipokryzja ma ogromny wpływ na Holly.

            Przerażona Sophie przytyka sobie do dłoń do ust, jakby powiedziała więcej, niż powinna, a ja patrzę na nią z niedowierzaniem. Czy to możliwe, że Nelly mnie okłamała? To jedyne logiczne rozwiązanie.

– Słuchaj, powiedz tej swojej Holly, że nie jestem nią zainteresowana, a jeśli uważa, że podrywanie polega na byciu wobec tej osoby chujowym, to daleko nie zajdzie – stwierdzam sfrustrowana. Ta rozmowa jest idiotyczna, a mnie coraz bardziej burczy w brzuchu. Muszę jak najszybciej ją zakończyć, ale najpierw wyciągnę od Yellow, o co chodzi.

– Co? – Tym razem to Sophie wpatruje się we mnie wielkimi oczami. Po raz pierwszy jakaś emocja wybiła się ponad jej złość. – Ty myślisz, że Holly się w tobie podkochuje?

– Nie widzę innego...

Milknę, kiedy przerywa mi wybuch śmiechu Yellow. Nie ma w nim nic radosnego.

– Ty naprawdę jesteś zafiksowana na swoim punkcie, Megan. Niby dlaczego Nelly miałoby to w takim przypadku dotyczyć?

– Nelly nie jest w niej zakochana, a ona nie jest zakochana w Nelly – powtarzam słowa samej zainteresowanej, choć wcale nie wiem, czy są prawdą. Wiem tylko, że chcę jak najszybciej się umyć i iść z Samem coś zjeść, a Yellow mi w tym przeszkadza, bo nie chce wyznać mi prawdy.

– No właśnie. Kombinuj dalej. – Na ustach Sophie pojawia się pełen satysfakcji uśmieszek, który bardzo pragnę jej zetrzeć.

Dlatego zaczynam gorączkowo rozmyślać, o czym – do kurwy nędzy – ona mówi i cóż takiego umyka mi najwyraźniej od dłuższego czasu. Skoro nawiązuje do moich znajomości, musi chodzić o moje koleżanki.

Załóżmy, że Nelly mówi prawdę i nie jest zakochana ani we mnie, ani w Holly. Wątpię, żeby chodziło o Ashley, która codziennie opowiada o tym, jak wspaniały pod każdym względem jest Otto. Ivy nie spojrzałaby na kogoś takiego jak Holly, nawet gdyby była biseksualna, a z pewnością nie jest. Zostaje jeszcze...

Kate. Kate, która twierdzi, że jest lesbijką, ale nigdy nie przyznała, żeby ktokolwiek jej się podobał. Kate, która wiecznie się czerwieni. Kate, która od pewnego czasu, a dokładniej – co uświadamiam sobie z przerażeniem – odkąd zaczęłam oficjalnie chodzić z Samem, ledwo się przy mnie odzywa. Kate, z którą Nelly jest bardzo blisko – bliżej niż ze mną, jeśli miałabym być szczera.

To wszystko brzmi irracjonalnie, a jednocześnie tłumaczy wszystko.

Poruszona własnym odkryciem chwieję się i muszę przytrzymać się ściany, żeby nie upaść.

– Widzę, że się domyśliłaś – zauważa Sophie, zanim zdążę zebrać myśli. – Gratulacje.

Yellow, którą znałam, nie była sarkastyczna. To otrzeźwia mnie na tyle, że skupiam na niej wzrok i syczę:

– Sugerujesz, że Kate jest mną zauroczona, a Holly jest zauroczona Kate i dlatego jest dla mnie taka...

– Nieprzyjemna? – podpowiada Sophie z dziwnym błyskiem w oczach.

– Ona rywalizuje ze mną o miejsce w drużynie, nie bądź naiwna – prycham. Wolę skupić się na tej motywacji Rudej, bo ją przynajmmniej w stu procentach rozumiem.

– Owszem – odpowiada brutalnie szczerze Yellow – ale to nie jedyny powód jej niechęci wobec ciebie. Skoro Kate nie ma u ciebie żadnych szans, powinnaś dać jej to do zrozumienia.

– Słucham? Czy ty siebie słyszysz? Ja nie jestem lesbijką i nigdy nie zachowywałam się, jakbym była. Ponadto chodzę z Sam...

– Czyżby? – przerywa mi Sophie, zadzierając wysoko podbródek. – A wtedy, kiedy pocałowałaś Kate?

– Co? Ja jej... – urywam gwałtownie, gdy przed oczami pojawia mi się zasnute pijacką mgłą wspomnienie jednej z imprez sprzed kilku miesięcy. – To była gra w butelkę. Ona naprawdę sądziła, że to na serio?

– Najwyraźniej. Kate jest w tobie beznadziejnie zakochana i nawet teraz, kiedy jesteś z Samem – jej głos cichnie, gdy wypowiada to imię, co, o dziwo, nie sprawia mi żadnej satysfakcji – nie potrafi sobie ciebie odpuścić. Swoją drogą nie mam pojęcia dlaczego. Co oni wszyscy widzą akurat w tobie...

Chwila, czy ona właśnie próbuje mnie obrazić?! Już otwieram usta, by się odszczeknąć, kiedy przerywają nam moje roześmiane koleżanki z drużyny, wychodzące właśnie z szatni. Wśród nich znajduje się Nelly, skutecznie unikająca mojego wzroku. Powinnam powiedzieć, co myślę o jej milczeniu, ale czuję się kompletnie wyprana z energii.

Szczególnie kiedy, odprowadzając wzrokiem dziewczyny, moje spojrzenie pada dalej, na wyjście na boisko, gdzie w półcieniu skrywa się Holly. Ruda uśmiecha się do mnie w tak krwiożerczy sposób, że wiem – po prostu jestem pewna – że słyszała całą rozmowę.

Kolejna oczywistość niemal ścina mnie z nóg. One to sobie wszystko zaplanowały. Ja pierdolę. Ograły mnie jak jakąś cholerną amatorkę!

– Może i daleko mi do miłej dziewczyny, ale przynajmniej nie udaję, że jest inaczej, w przeciwieństwie do ciebie – syczę do Sophie. – Powiedz swojej nowej bestie, że droga wolna. Może sobie podrywać Kate, ile chce. I wiesz co? Współczuję Pryszczycy. Będzie musiała przeżywać to samo, co ja. Niezrozumienie, dlaczego jej tak zwana najlepsza przyjaciółka postanowiła ją olać. Dobrze, że to już dawno za mną.

Nie czekając na reakcję Yellow, otwieram zamaszyście drzwi i wchodzę do szatni, po czym zamykam je z hukiem. Jeśli Holly wejdzie tu, zanim opuszczę to miejsce, nie ręczę za siebie.

Na jej szczęście tego nie robi, ale wcale nie jest mi z tego powodu dużo lepiej. Poczuję się lepiej dopiero, gdy zobaczę Sama. Powinno mnie to przerażać, ale nie przeraża. Wręcz przeciwnie.

Gdy myślę o tym chłopaku, czuję radość.

Cholera. Jednak jestem naiwna.

***

Kolejny rozdział, dawajcie znać, jak Wam się podoba :). Jak zwykle będę wdzięczna za Wasze sugestie, uwagi, przemyślenia itd., itp. Następny na początku lutego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top