Rozdział piętnasty
– Uwielbiam Clearwater beach. Nic dziwnego, że pozostaje w pierwszej dziesiątce najpiękniejszych plaży na świecie – stwierdza Sam, gdy wchodzimy na niemal biały piasek.
W odpowiedzi kiwam głową i ściskam mocniej jego rękę. Jak zawsze na widok oceanu czuję zachwyt połączony z przerażeniem. Im bliżej wody się znajduję, tym bardziej przeważa to drugie.
– Zdejmujesz buty? – dopytuje Sam, nieświadomy moich wewnętrznych dylematów. – Ja tak, chcę zobaczyć, jaka jest temperatura wody.
– Nie wiedziałam, że tak lubisz wodę. – Śmieję się nerwowo i przeczesuję włosy ręką. Dotychczas nie powiedziałam mojemu chłopakowi o swoim dość specyficznym stosunku do wody, a szczególnie oceanu. – W końcu trenujesz siatkówkę, a nie surfing albo pływanie.
– Lubię sporty wodne. Nie aż tak, by regularnie coś trenować, ale lubię sobie popływać, wybrać się na kajaki albo rejs łódką. Ale jeśli chodzi o surfing czy jet ski, to mogę co najwyżej popatrzeć. Chyba nie jestem prawdziwym mieszkańcem Florydy.
– To ja tym bardziej, bo nie uprawiam żadnych sportów wodnych – zauważam, wpatrując się w horyzont. – Ani ich nie oglądam.
– Nie lubisz plaży ani oceanu? – Sam zatrzymuje się w połowie zdejmowania butów i obrzuca mnie zaskoczonym spojrzeniem.
Przez chwilę patrzę na niego w milczeniu. Choć nie bardzo chcę o tym mówić, wiem, że Sam jest jedyną znaną mi osobą, która nie będzie się naśmiać ani mnie nie oceni. W końcu inaczej nie zgodziłabym się na randkę na Clearwater beach ani nigdzie indziej w pobliżu oceanu. Dlatego wciągam głęboko powietrze i wyjawiam:
– Nie to, że nie lubię. Ocean jest zachwycający, tak samo jak wielkie szczyty górskie, ale jednocześnie przerażający. A ja cholernie boję się wody, więc tym bardziej odstaję od tutejszych. – Uciekam wzrokiem w okolice swoich butów. Najtrudniejsze dopiero przede mną. – Kiedy miałam jakieś sześć lat, bawiłam się na plaży z moimi kuzynami. Są trochę starsi ode mnie. Zakładaliśmy się, kto wejdzie głębiej do wody. Skończyło się na tym, że porwała mnie większa fala i tata musiał mnie szybko wyciągnąć. Myślałam, że tata zabije R... mojego kuzyna, choć to nie była jego wina. – Mój głos załamuje się na chwilę. – W każdym razie od tamtej pory nie jestem fanką wody, mówiąc delikatnie. Mogę przejść się po deptaku albo po plaży, jeśli jest wystarczająco szeroka, ale nigdy nie za blisko wody.
Podczas gdy mówię, Sam wpatruje się we mnie ciepło, a na jego twarzy maluje się troska. Być może mi współczuje, nie wiem, ale nie czuję, by się nade mną litował, czego nie byłabym w stanie znieść. Trzyma mnie mocno za rękę i nie próbuje mi przerywać. Dlatego pod wpływem impulsu kontynuuję:
– Nigdy nie nauczyłam się pływać. Próbowałam, na basenie, ale nie byłam w stanie wejść do wody głębiej niż do pasa. Wkurza mnie, że nie potrafię się przemóc. Gdy patrzę na ocean, to część mnie wyrywa się, aby podbiec do wody i po prostu jej dotknąć. Tutaj jest tak pięknie... – Macham ręką dokoła. – Ale nie jestem w stanie. Wciąż pamiętam tamto przerażenie.
Wzdrygam się i wyrywam dłoń z uścisku Sama. Znów brakuje mi powietrza, a w uszach słyszę jakby zza grubej kotary przerażone okrzyki taty i Roya. Dawno minęły czasy, gdy budziły mnie koszmary, w których się topiłam, ale potrafię dokładnie je odtworzyć.
– Znam miejsca, w których właściwie nie ma żadnych fal. Mogę cię tam kiedyś zabrać, jeśli chcesz. – Sam uśmiecha się, a mnie miękną kolana. – A teraz proponuję przejść się deptakiem, a potem coś zjeść.
– Nie, Sam, możemy przejść się plażą. Chcę przejść się plażą – precyzuję, widząc na jego twarzy zawahanie. – Tylko jakbyś mógł nie... nie pójść moczyć stóp, to byłabym... – Nie mogę dokończyć zdania. Nie jestem przyzwyczajona prosić kogokolwiek o coś, co wiąże sięz moją słabością.
– Jasne. Aż tak tego nie potrzebuję – zapewnia Sam. – Zdecydowanie wolę być obok ciebie.
Nie wiedząc, co powiedzieć, staję na palcach i cmokam go w usta, a on przytrzymuje mnie w pasie, aby pogłębić pocałunek. Znajome ciepło rozpływa się po całym moim ciele. Chyba nigdy mi się to nie znudzi. Przy Samie czuję się tak, jakbym była na swoim miejscu, a wszystkie problemy rozpływały się w powietrzu. Jakby nic nie było w stanie mnie zranić, nawet śmiercionośna woda oceanu majacząca za jego plecami. Ale mimo to nie jestem gotowa, by próbować jej dzisiaj dotykać.
– Dogoń mnie, jeśli potrafisz! – wołam i wyrywam się, zanim zdąży zareagować.
– Och ty! – krzyczy i rzuca się w pościg, a ja z piskiem biegnę przed siebie. Mimo że mam na sobie moje ukochane, wygodne trampki, w których nieraz urządzałam przebieżki w swoim sąsiedztwie, Sam dopada mnie po niecałych dziesięciu susach.
– To tylko dlatego, że jesteś taki wysoki! – Mój okrzyk zostaje zagłuszony przez jego T-shirt, w który wciskam twarz, gdy chłopak przyciska mnie mocno do swojej klatki piersiowej. – Inaczej w życiu byś mnie nie dogonił!
– Jestem też umięśniony, zwinny, szybki...
– ...i bardzo skromny.
Oboje wybuchamy śmiechem, a Sam targa mnie po włosach, doszczętnie niszcząc francuski warkocz, który rano zaplotła mi mama.
– Ej! Jesteś też niereformowalny, wkurzający i...
Nie dążę dokończyć mojej tyrady, gdyż chłopak zamyka mi usta w kolejnym, słodkim pocałunku.
***
Jakąś godzinę później rozmowę na temat ulubionych bajek z dzieciństwa przerywa gwałtowne burczenie.
– Sorry, nawet nie wiedziałam, że jestem taka głodna. – Przystaję i łapię się za brzuch.
– Właśnie mi uświadomiłaś, że ja też. – Jakby na potwierdzenie tych słów z żołądka Sama słyszymy jeszcze głośniejsze burczenie niż moje. – Co powiesz na tortille? Bliżej są typowe bar & grill, ale jeśli pójdziemy dalej, możemy wziąć na wynos pyszne żarcie z meksykańskiego autobusu.
– Dalej? – jęczę, rozmasowując uda. Dopóki nie przystanęłam, nie byłam świadoma, że nogi aż tak mi się zmęczyły. – Jak bardzo dalej?
– Z piętnaście minut w jedną stronę – odpowiada, a widząc moją zbolałą minę, dodaje: – Słuchaj, zróbmy tak, ja pójdę po jedzenie, a ty poczekaj na mnie tutaj. – Wskazuje murek oddzielający plażę od deptaku.
Nie mam siły odpowiadać, a tym bardziej oponować, dlatego kiwam głową.
– Do picia chcesz Sprite'a czy sok pomarańczowy? – pyta Sam, który dobrze już poznał moje preferencje jedzeniowe.
– Zdecydowanie Sprite'a. A może nawet wodę. Pan Parker byłby ze mnie dumny. – Uśmiecham się do chłopaka i całuję go w policzek. – Dzięki.
– Nie ma sprawy.
Odprowadzam go na deptak i siadam na murku, momentalnie czując ulgę. Jasne, jestem wysportowana, ale żaden ze mnie Szwarzenegger. Gdy sylwetka Sama staje się na tyle mała, że znika w tłumie spacerowiczów, odwracam głowę w kierunku oceanu. Kąpie się w nim sporo ludzi, a w oddali widzę nawet kilku surferów. Ci ostatni są zapewne umiarkowanie zadowoleni, bo obiektywnie rzecz biorąc, fale są co najwyżej średniej wielkości, ale dla mnie i tak zdecydowanie za duże, by wejść chociaż na połowę szerokiej plaży.
Zaczynam bezmyślnie machać nogami, obserwując piasek pod nimi. Wcale nie jest tak jednolity ani biały, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zaintrygowana zeskakuję z murka i pochylam się, by dokładniej go zbadać. Pamiętam, że uwielbiałam to robić jako dziecko, znacznie bardziej, niż budować domki z piasku, które Roy, a przede wszystkim Florence, z zamiłowaniem i tak niszczyli.
Ziarenka okazują się znacznie bardziej różnorodne, zarówno pod względem wielkości, jak i odcienia, niż się spodziewałam. Kucam i zafascynowana przesypuję go rękami, przesuwając się w kuckach przed siebie. Na szczęście mam w torebce płyn dezynfekujący, więc będę mogła wyczyścić ręce przed jedzeniem. Ale teraz koniecznie muszę zdobyć jakąś muszelkę. Znalazłam już kilka białych kawałków, a więc i cała musi się gdzieś tutaj kryć...
– Co ty wyprawiasz?
Na dźwięk czyjegoś głosu wzdrygam się gwałtownie i unoszę głowę na poziom kolan intruza. Pomiędzy nimi widzę granat oceanu, znacznie bliżej, niżbym się spodziewała lub akceptowała. Niczym rażona piorunem zrywam się na równe nogi. Moja lewa stopa zapada się w jakiś dołek, więc instynktownie chwytam się stojącego przede mną osobnika, by zachować równowagę.
– Czy mam powtórzyć pytanie? Co ty do cholery wyprawiasz?! – Głęboki głos jest nawet nie tyle coraz bardziej niecierpliwy, co podirytowany. A przez to jakby znajomy...
Unoszę głowę jeszcze bardziej, a moje spojrzenie pada wprost na Roberta. Roberta, którego spojrzenie przypomina sztorm. Roberta, który ubrany jest tylko w krótkie, zielone kąpielówki. Roberta, po którego umięśnionym torsie spływają krople wody, ginące następnie gdzieś w piasku. Roberta, który trzyma w jednej ręce deskę surfingową, z kolei drugą kurczowo nadal trzymam ja.
Puszczam ją gwałtownie, prostuję się i odskakuję do tyłu.
– Co ty tu robisz?! – piszczę, mrugając intensywnie oczami. Muszę mieć jakieś halucynacje. To niemożliwe, żeby on tu był! Ale czy mój mózg naprawdę byłby w stanie wymyślić tak idealne ciało?
STOP!
– Szukam muszelek, nie widać? – odpowiadam jak najbardziej pogardliwym tonem, jaki jestem w stanie z siebie wydobyć, i zadzieram podbródek. Nie dam mu się zastraszyć. Ani rozproszyć. Dlatego skupiam wzrok na jego wściekłym spojrzeniu i robię wszystko, żeby nie przenieść go nigdzie indziej.
– Tutaj ich nie znajdziesz. Powinnaś pójść pod tamte skały. – Pokazuje w prawo. – Tam fale wyrzucają ich najwięcej.
Na samą myśl, że miałabym zbliżyć się do tamtego miejsca, robi mi się niedobrze. I to nie tylko dlatego, że coraz bardziej burczy mi w brzuchu i naprawdę chce mi się pić. Mam nadzieję, że Sam niedługo wróci i uratuje mnie z opresji.
– Czy ty właśnie dałeś mi radę? I nie spadła ci korona z głowy? – pytam Wallace'a, mrużąc oczy.
– W przeciwieństwie do ciebie nie uważam, że takową mam – odbija natychmiast piłeczkę. – A teraz wybacz, idę surfować.
– A już tego przypadkiem nie robiłeś? – pytam, nim zdoła się odwrócić. Czasem nienawidzę swojej impulsywności. Wbijam paznokcie w udo, żeby się nie skrzywić.
– Nie żeby to był twój interes, ale owszem, robiłem. Teraz idę w inne miejsce, żeby trenować dzieciaki. Swoją drogą na pewno kojarzysz jedną z instruktorek. To Alice Morgan, mam ci przypomnieć...
– Jesteś nudny. – Z trudem powstrzymuję się, żeby nie tupnąć nogą ani nie przekląć. Nie chcę, żeby był świadomy, jak bardzo mnie wkurwia. – Ile razy zamierzasz mi wypominać sprawę z Alice?! Za kogo ty się masz?
– Za kogoś, kto zrobi wszystko, żeby jego siostra nie została po raz kolejny zraniona. Nie waż się spotykać z Sharon, rozumiesz? – Robert pochyla się nade mną tak nisko, że zakrywa głową całe moje pole widzenia. Z jego postawy bije furia, a moje ciało drży, i to chyba nie tylko dlatego, że i ja robię się coraz bardziej wściekła.
Dlaczego sama dla siebie jestem wrogiem?!
– Jesteś nudny – powtarzam uparcie. – Słyszałam to już wszystko. I wiesz co, ja też powiem to, co już mówiłam, skoro najwyraźniej masz bardzo słabą pamięć, mięśniaku. – Wyciągam przed siebie palec wskazujący i dwukrotnie dotykam go w okolice mostka, próbując nie skupiać się na prądzie, który przeszywa moją rękę. – Po pierwsze, Alice musiała mieć więcej problemów niż tylko mnie, skoro zrobiła coś takiego, i pewnie wiesz o tym lepiej niż ja. Po drugie, zarówno ja, jak i twoja siostra jesteśmy wolnymi ludźmi i jeśli będziemy chciały, to będziemy się kumplować.
Robert otwiera usta, ale nie daję mu sobie przerwać. Pieprzony, egoistyczny, cholernie przystojny prostak!
– A po trzecie, i skup się, bo tego ci jeszcze nie mówiłam, to powinieneś dobrze się zastanowić, co sam wyprawiasz. Twoja dziewczyna Greta raczej nie jest, czy raczej nie byłaby, zadowolona z tego, że tak dużo czasu spędzasz z Alice. A sama Alice? Nie myślałeś, co może sobie zrobić, jeśli dowie się, że kręcisz z inną? – Teatralnym ruchem przytykam dłoń do ust.
– Nie wypowiadaj się na temat, na który nie masz zielonego pojęcia, muszelko – syczy Robert, sztyletując mnie spojrzeniem. Jego wolna dłoń drga i mam wrażenie, że z trudem powstrzymuje się, żeby mnie nie złapać. Każde jego słowo, nawet to ostatnie, brzmi jak strzał z karabinu maszynowego. – Ja nie mam dziewczyny, a Alice i Greta dobrze się znają, a nawet kolegują.
Wallace zamyka niespodziewanie usta, jakby uświadomił siebie, że powiedział więcej, niż chciał, a ja ponownie wbijam paznokcie w udo, by nie pokazać po sobie zdziwienia. Przecież Sharon, z którą teraz tym bardziej z chęcią się spotkam, wyraźnie twierdziła ostatnim razem, gdy się widziałyśmy, że jej brat idzie z Gretą na randkę, więc o co tu chodzi?
Nie żeby mnie to obchodziło. Za to bardzo interesuje mnie, gdzie podziewa się Sam, więc jak najszybciej muszę zakończyć tę szopkę zwaną inaczej rozmową z największym bucem na całej Florydzie i zadzwonić do swojego chłopaka. Jak to w ogóle możliwe, że Robert i Sharon są spokrewnieni? Może i wyglądają podobnie, ale charakterami nie mogliby się bardziej różnić.
– Super, fajnie, mało mnie to obchodzi. – Moje słowa aż ociekają ironią. – Idź lepiej na trening, bo jeszcze się spóźnisz, a to nie wyglądałoby profesjonalnie. Zresztą pewnie zarzucałbyś mi to przez następne pięć lat, a jako że będę regularnie widywać się z twoją siostrą, zamierzam temu zapobiec już teraz.
– Czy ty rozumiesz po angielsku, muszelko? – Po raz kolejny zwraca się do mnie tym dziwnym określeniem. Zapewne uważa, że jestem dziecinna, bo szukałam skarbów wśród piasku, więc chce mnie dodatkowo wkurwić, ale zamierzam to zignorować. – Nie życzę sobie, żebyś robiła Sharon sieczkę z móz...
– A ja nie życzę sobie, żebyś wpierdalał się w moje życie, jasne? Sharon pewnie też by to doceniła, choć z pewnością nie powiedziałaby tego tak dobitnie. Ona nie jest jakimś pieprzonym jajkiem! – Wściekła wyrzucam ręce do góry. – Musisz przestać ją tak traktować.
– Nie będziesz mi mówić, jak mam traktować własną siostrę! – warczy Robert i ponownie się nade mną pochyla. Gdyby chciał, bez trudu mógłby mnie pocałować. – Nic o nas nie wiesz. I zarzucasz mi złą pamięć, ale chyba to ty taką masz, bo najwyraźniej nie pamiętasz, że Sharon dwukrotnie omal nie została zg...
– O tym pierwszym nawet nie miałeś pojęcia! To mnie powiedziała jako pierwszej, nie tobie – cedzę przez zaciśnięte zęby i uderzam go ramię. Teraz już nie zwracam żadnej uwagi na jego wygląd. Gdybym mogła, to rozszarpałabym go gołymi rękami. – Ale podobno to ja jestem najgorszym potworem chodzącym po Ziemi...
Przez chwilę oboje milczymy, dysząc ciężko i nadal sztyletując się wzrokiem. Powinnam się odsunąć, ale mam wrażenie, jakby moje trampki przywarły do tego cholernego piasku. Nie dość, że znajduję się bliżej oceanu niż kiedykolwiek przez ostatnie dziesięć lat, to jeszcze muszę prowadzić konwersację z tym cholernym palantem!
– Słuchaj, nie wiem, w co ty pogrywasz, ale wiem, że prowadzisz jakąś grę – odzywa się Wallace lodowatym tonem. – Mam znajomych w twoim liceum i wiem, jak się tam zachowujesz. Możesz próbować robić z siebie ofiarę, ale ja nie dam się oszukać, nie jestem naiwny – dodaje i prostuje się, przez co ponownie nade mną góruje.
– To ciekawe, że tak bardzo się mną interesujesz – zauważam i słysząc wibracje mojego telefonu, otwieram torebkę. Okazuje się, że dzwoni Sam. W końcu! – A teraz wybacz, ale to ja muszę iść. Mój chłopak – wyraźnie akcentuję to słowo – przyniósł nam jedzenie. Powiedziałabym „żegnaj", ale wiem, że niestety będę cię jeszcze widywać.
Nie czekając na jego reakcję, wyciszam telefon i wciskam go ponownie do torebki, po czym odwracam się na pięcie i ruszam w kierunku stojącego przy murku Sama. Sama, który – choć znajduje się na tyle daleko, że nie mogę mieć pewności – uważnie nas obserwuje.
Bezgłośnie przełykam ślinę, a w żołądku coś mnie ściska. To chyba nie tylko kwestia głodu.
Zaczynam iść coraz szybciej i choć czuję na plecach palący wzrok Wallace'a, nie odwracam się ani na chwilę.
– Och, ale duża ta tortilla, wspaniale! – wołam, gdy wchodzę na deptak, zanim mój chłopak zdąży się odezwać. – Chcesz zdezynfekować ręce płynem, zanim zaczniesz jeść? To wyciągnę i...
– Z kim rozmawiałaś? – pyta Sam spokojnym tonem, ale fakt, że mi przerwał, wydaje się niepokojący.
– Z nikim ważnym. Bratem mojej koleżanki. Postanowiłam poszukać muszelek i natknęłam się na niego. Straszny buc. – Przewracam oczami. Gdy tylko przypominam sobie pyszałkowaty ton tego kolesia, który zachowuje się tak, jakby postradał wszelkie rozumy, mam ochotę zrobić komuś krzywdę...
– Znalazłaś jakieś? – Głos Sama przywraca mnie na ziemię.
– Co? – pytam zaskoczona.
– Muszelki.
Mimowolnie drżę. W ustach Sama to słowo brzmi inaczej, niż gdy mówił to Robert. Mniej emocjonalnie. Ale przecież Sam nie mówi o mnie, tylko o prawdziwych muszlach.
– Niestety nie – odpowiadam z dziwnym wrażeniem, jakbym nie mówiła tylko o tym, co Sam.
– Najwięcej jest przy tych skałach. Jeśli chcesz, to przyniosę ci jakieś później, ale teraz usiądźmy i zjedzmy, bo padnę z głodu – stwierdza mój chłopak, a z mojego żołądka wydobywa się głośne burczenie, z którym jednocześnie znika cały odczuwany przeze mnie stres.
Uśmiecham się do Sama, a gdy on odwzajemnia ten gest, uświadamiam sobie, że zaczynam uwielbiać to uczucie, które kojarzy mi się z bezpieczeństwem, nawet jeśli pozbawione jest tak zwanych fajerwerków.
Wiem bowiem aż za dobrze, że tym nie wolno ufać.
***
Dziś napisałam rozdział dziewiętnasty i uznałam, że wrzucę ten już dzisiaj. Być może będę żałować, ale doszłam w fabule już do takiego momentu, że chciałabym, żebyście i Wy już wiedzieli... No ale nie mogę przesadzać z szybkością wrzucania rozdziałów, bo najprawdopodobniej następny rozdział napiszę dopiero w lutym, jak już będę wariować od nauki xD No i prawdopodobnie będę odpowiadać na komentarze z dużym opóźnieniem.
W każdym razie mam nadzieję, że cieszycie się z powrotu Megan i że rozdział Wam się podobał. Co myślicie o Samie i Robercie na tę chwilę? I jak Wam się podoba Megan na obecną chwilę? Będę wdzięczna za uwagi, sugestie, opinie i teorie na temat tego, co będzie dalej ;)
Kolejny rozdział pojawi się pod koniec stycznia. W międzyczasie tych, którzy nie czytali, zapraszam na moje krótkie opowiadanie świąteczno-noworoczne pt. „Sycylijska gwiazdka". Ściskam Was gorąco w te zimne dni i pozdrawiam :-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top