Rozdział dwunasty


– Możesz przestać palić? – rzucam do Ashley zamiast przywitania i siadam obok Nelly na murku. – Nie wiem, jak Otto może chcieć się z tobą całować. Mojemu chłopakowi na pewno by to nie odpowiadało.

Ashley mamrocze coś pod nosem, ale posłusznie gasi papierosa i wyrzuca go do stojącego nieopodal śmietnika. Przynajmniej nie zaśmieca środowiska inaczej niż przez tytoń. Gdyby było inaczej, nie mogłaby należeć do naszej grupki. Zarówno ja, jak i Ivy nienawidzimy ignorancji w kwestiach ochrony środowiska.

Zgodnie z moimi oczekiwaniami w odpowiedzi na moją rzuconą niby mimochodem uwagę Nelly rozpromienia się i woła:

– Chłopakowi?! A więc jednak, ty i Sam jesteście oficjalnie parą?

– Nie wiem, co w tym takiego wyjątkowego – mówię najbardziej obojętnym tonem, na jaki mnie stać, patrząc to na nią, to na Ashley. – Spotykamy się, oboje jesteśmy popularni, pasujemy do siebie. To natural...

– Jesteś w nim zakochana? – pyta Nelly, a ja już mam ochotę prychnąć i powiedzieć, co myślę o tym idiotycznym, odbierającym rozum i w gruncie fałszywym stanie, w rzeczywistości będącym jedynie procesami chemicznymi w mózgu, kiedy Ashley wtrąca:

– Jaki Sam jest w łóżku? Podziel się pikantnymi szczegółami.

Przed odpowiedzią na którekolwiek z pytań ratuje mnie przybycie Ivy i Kate. Jako że są sąsiadkami, przyjeżdżają do szkoły razem. W poniedziałki wszystkie pojawiamy się w szkole wcześniej, bo zaczynamy o tej samej porze, a chcemy podzielić się różnymi nowinkami – to ciekawe, jak wiele może się zmienić przez weekend.

To dlatego do rozpoczęcia pierwszej lekcji mamy jeszcze dwadzieścia minut. Czyli o jakieś dziewiętnaście za dużo. Dzisiaj wcale nie odpowiada mi fakt, że to ja znajduję się w centrum uwagi, ale wiem, że muszę to rozegrać po swojemu, a mam tylko jedną szansę. Dlatego zbieram się w sobie i z wysoko uniesioną głową obserwuję, jak Ivy i Kate, po wymianie z nami zwyczajowych całusów w powietrzu, stają przede mną i Nelly, a obok Ashley.

Miejsce na murku, które zajmujemy, jest rzecz jasna najlepsze ze wszystkich dostępnych w liceum. Zlokalizowane na tyle blisko wejścia do budynku, by usłyszeć dzwonek, a jednocześnie na tyle daleko, by nikt nas nie podsłuchiwał. Ashley ceni sobie zapewne również fakt, że może tu spokojnie palić.

– Jak kolacja? – pyta mnie Ivy, obrzucając mnie badawczym spojrzeniem.

Przełykam bezgłośnie ślinę. To pytanie, i to akurat od niej, podoba mi się równie bardzo, co pytanie o seks z Samem – w ogóle. Czyżby wiedziała, że je okłamałam? Szybko rozglądam się po pozostałych dziewczynach, ale nic mi to nie daje. Nelly nadal wydaje się podekscytowana rewelacjami o moim związku z Samem, Ashley nerwowo pociera ręce o spodnie – pewnie chciałaby zapalić, a Kate jak zwykle mocno się czerwieni. Może to jakieś schorzenie dermatologiczne? Chyba powinna udać się do lekarza.

Najpewniej one nie znają prawdy, ale nadal nie wiem, o co chodzi Ivy. Po co miałaby zadawać tak nieistotne pytanie, gdyby nie była świadoma mojego kłamstwa? Przecież z pewnością nie interesuje jej przebieg mojej rzekomej rodzinnej kolacji, to nie jest taki typ osoby. Chce przyłapać mnie na oszustwie.

Ale nie mam wyboru. Muszę brnąć w to dalej.

– W porządku – odpowiadam spokojnie, choć serce wali mi jak młot. – Wiecie, kolacja jak kolacja. Nic ciekawego.

– W przeciwieństwie do twojego życia uczuciowego – stwierdza Ashley, a ja mimo wszystko oddycham z ulgą, a przynajmniej dopóki ta nie dodaje: – Megan oficjalnie chodzi z Samem.

Na te słowa Clarkson uśmiecha się półgębkiem, zupełnie jakby doskonale o tym wiedziała, co jeszcze bardziej mnie wpienia. Ledwo rejestruję, że Kate wydaje z siebie ni to okrzyk, ni to jęk. Złość na Ivy przysłania mi jednak zdziwienie na reakcję Nelly. Spodziewałam się, że wstanie i będzie podskakiwać jak jakiś konik polny, ale ona przygasa, choć jej oczy wciąż się iskrzą.

Nie mam czasu zastanawiać się nad jej dziwnym zachowaniem. Muszę zająć się swoją reputacją. Nie mogę jej przecież choćby naruszyć, a co dopiero stracić, i to z powodu chłopaka! Nawet jeśli to Sam.

– Skąd taka zmiana? Nie cenisz już sobie, jak to mówisz, wolności? – Ivy spogląda na mnie spod przymrużonych powiek, a ja mam ochotę krzyczeć.

Wiem jednak, że to nie jest rozwiązanie, dlatego gryzę się w policzek i liczę do dziesięciu.

– Cenię, i to bardzo. Sam w żaden sposób mi jej nie ogranicza. Jeśli Paul ci to robi, to w takim razie może powinniście o tym porozmawiać – stwierdzam sztucznie przyjacielskim tonem.

Ivy zaciska szczękę, a ja przybijam sobie w duchu piątkę.

– Nie musisz martwić się o mój związek, kochanie – odpowiada jeszcze bardziej fałszywie miłym tonem niż ja. – Ja i Paul świetnie się znamy i żadne nie ogranicza drugiego. Jeśli miałabyś jakieś wątpliwości co do swojej nowej relacji, zawsze możesz się do mnie zwrócić. W końcu Sam to twój pierwszy prawdziwy chłopak, więc nie jesteś obeznana ze związkowymi niuansami.

Z każdym jej słowem coraz mocniej zaciskam ręce w pięści. Lada chwila, a zaczną mi chyba krwawić. Dlaczego sądziłam, że pytanie o seks może być najgorsze?

– Nie, dziękuję. Nie szukam w związku tego samego, co ty – cedzę.

– A to z pewnością – komentuje Ivy, a ja z trudem powstrzymuję się od spytania, co ma na myśli. Lepiej nie wiedzieć.

– To jak, Megan? Jaki Sam jest w łóżku? Bo Otto za każdym razem coraz lepszy. Świetnie odczytuje moje sygnały. Potrafi być bardzo czuły, ale ja najbardziej lubię, jak po prostu bierze mnie od tyłu i...

Ashley mówi coś dalej, ale ja jej nie słucham. Napotykam wzrok Nelly, która udaje, że wymiotuje, co mnie rozśmiesza i nieco redukuje wewnętrzne napięcie. Ivy wygląda na znudzoną, a Kate przysłuchuje się Ashley z wypiekami na twarzy.

– Daj odpowiedzieć Megan. – Clarkson przerywa wywód swojej najwierniejszej koleżanki. – O twoim ogierze już wszystkie słyszałyśmy.

Ashley posłusznie milknie. Czuję na sobie ostrzał czterech badawczych spojrzeń. Nawet Kate przeszywa mnie wzrokiem. Przełykam ślinę. Dlaczego ten cholerny dzwonek wciąż nie dzwoni? Przecież dwadzieścia minut powinno już dawno minąć! I czemu akurat dzisiaj Sam musi mieć dopiero na dziewiątą trzydzieści, przez co nie mogę użyć go jako wymówki...

Choć biorąc pod uwagę okoliczności, to chyba nie byłby najlepszy pomysł.

– To nasza sprawa. Powiem tak, że gdyby nie był w tych sprawach dobry, tobym się z nim nie związała. – Próbuję nadać swojemu tonowi jak najbardziej nonszalancki wydźwięk, a jednocześnie brzmieć intrygująco, co wcale nie jest takie łatwe. Szczególnie że wiem, że jeśli dziewczyny będą dalej ciągnąć ten temat, mogę się naprawdę wkopać.

Jasne, zdaję sobie sprawę, jak wygląda seks oraz jakie są jego rodzaje – nie wierzę, żeby ktokolwiek z moich rówieśników nie obejrzał nigdy żadnej pornografii – ale trudno byłoby mi odpowiadać o czymś, czego nie robiłam i jak na razie nie zamierzam, nawet jeśli nigdy nie czułam do nikogo takiego pociągania jak do Sama.

Ale przecież nie mogę im tego powiedzieć. Jestem pewna, że dziewczyny uważają, że straciłam dziewictwo dawno temu, a ja – choć nigdy tego nie potwierdzałam – to zdecydowanie też nie zaprzeczałam.

– Uuu! – woła Ashley sugestywnie i chichocze.

Nelly z kolei otwiera usta, lecz nic nie mówi. Zauważam, że spogląda na Kate, która z kolei wygląda jak ryba wyjęta z wody. Po raz pierwszy w życiu widzę ją tak bladą.

– Ja... przepraszam... muszę jeszcze iść do toalety – jęczy, nie patrząc na żadną z nas, i odwraca się na pięcie. Kieruje się w stronę szkoły tak szybko, że nie zwraca uwagi, że zbacza z chodnika, przez co potyka się o jakiś korzeń.

Co ją, do cholery, ugryzło? Jej nikt nie wypytywał o życie prywatne... Czy ona w ogóle ma jakieś życie prywatne?!

– Ja... pójdę za nią – mówi Nelly, patrząc gdzieś w przestrzeń, i zaczyna oddalać się w stronę szkoły.

Wstaję z zamiarem, żeby ją zatrzymać – wiem, że wystarczyłoby jedno słowo – ale rezygnuję. Nie mam ochoty przebywać w tej chwili z żadną z nich. Jestem zmęczona wiecznym udawaniem.

„Przed Sharon nie musiałaś udawać". Ta myśl uderza mnie jak niczym piorun, choć przecież nie jest prawdziwa.

Wkurzona kręcę głową.

– Megan, w porządku? – Dobiega do mnie głos Ivy, w którym wyraźnie słyszę troskę. Zaskoczona spoglądam na nią i uświadamiam sobie, że ona nie tylko brzmi na zatroskaną, ale również podtrzymuje mnie za łokieć. – Zachwiałaś się tak, że myślałam, że upadniesz – odpowiada na moje niezadane pytanie, po czym szybko mnie puszcza. – Ale chyba już ci lepiej.

– Tak, wszystko w porządku – mruczę, unikając jej wzroku. To takie niekomfortowe. – My też powinnyśmy się zbierać. Zaraz będzie...

Nie kończę zdania, gdyż w oddali słyszymy tak upragniony przeze mnie dźwięk dzwonka. Nigdy bym się nie spodziewała, że kiedykolwiek ucieszę się na myśl o algebrze, a tu proszę.

Cuda się zdarzają.

***

– Dziś, po kilku rundach stępu, będziemy ćwiczyć anglezowanie – informuję Eve, gdy wraz z nią i klaczą o imieniu Monroe idziemy w kierunku padoku. – Na razie będę prowadzić się na lonży.

– Super! A dlaczego nie będę jeździć na tym samym koniu, co tydzień temu? Joker był super, ale oczywiście Monroe też się taka wydaje. Jak każdy koń, bo konie są super! Po prostu chciałabym wiedzieć, z ciekawości. I dlaczego nie przygotowałyśmy Monroe razem do jazdy? Tydzień temu mówiłaś, że to bardzo ważne, i wiesz, ja się zgadzam. Jeśli myśli się o jeździectwie poważnie, a ja tak właśnie myślę, i nawet moja mama chyba to rozumie! No bo pamiętasz, mówiłam ci ostatnio, że moja mama boi się koni i nie chciała mnie puszczać na jazdy przez trzy lata, no wiesz, po tamtej akcji, jak...

– Wiem! – warczę na nią i mam wrażenie, że lada chwila będę mieć pierwszą migrenę w życiu. Przysięgam, zmuszę jej rodziców, żeby zapłacili mi za leki. – Mówiłaś o tym ostatnio. A jeśli chcesz poznać odpowiedź na swoje pytanie, to proponuję, żebyś przestała mówić i dała mi odpowiedzieć.

Eve rzuca mi zaskoczone spojrzenie i kiwa głową.

Liczę w myślach do dziesięciu i nieco się uspokajam. Pomimo dość nieprzyjemnego poranka mój dzień w szkole był naprawdę dobry. Przebywanie z Samem jako moim chłopakiem okazało się jeszcze lepsze niż przez ostatni tydzień, a z testu z algebry dostałam B, co jest moją najlepszą oceną z matematyki, odkąd zaczęłam liceum. Na dodatek nikt nie dopytywał mnie więcej o „kolację", a Sharon nie próbowała się ze mną kontaktować, a tym samym mącić mi w głowie.

Mogę być w miarę miła dla Eve, nawet jeśli gada chyba jeszcze więcej niż tydzień temu i traktuje mnie jak swoją koleżankę, a nie nauczycielkę. Jest pojętna i wbrew pozorom chyba nawet mnie słucha, bo zgodnie z moim poleceniem sprzed tygodnia przyniosła ze sobą wodę. W specjalnej butelce z filtrem. Chcąc nie chcąc, muszę to docenić.

– Na pierwszej lekcji skupiłyśmy się na nauce przygotowania konia do jazdy i pierwszej jazdy – tłumaczę spokojnie. – To pierwsze opanowałaś na niezłym poziomie, ale nie myśl sobie, że nie będziesz tego robić w przyszłości. Dzisiaj jednak chcę, żebyś poczuła rytm konia, a Monroe jest do tego idealna. Zresztą na Jokerze jeździ teraz jakiś ośmiolatek, bo to...

– ...najspokojniejszy kuc w stadninie, pamiętam. Czy to znaczy, że będę jeździć całą godzinę? – Oczy Eve rozświetlają się jak świetliki.

– Nie, będzie też trochę teorii, a przed anglezowaniem to ja ci pokażę, jak to się robi. Ale tak – dodaję po namyśle i z uśmiechem klepię Monroe po szyi – spędzisz na jej grzbiecie długi czas. Pamiętaj, żeby później podziękować Ronowi za przygotowanie konia do jazdy.

– Ale super, Megan. Jestem taka podekscytowana...

Zanim Eve zdąży się rozgadać, przerywam jej krótkim „Stop".

– Jeśli chcesz jeździć, nie możesz cały czas mówić. Czyżbyś akurat tego nie zapamiętała? – pytam ironicznie, bo zaczyna mnie denerwować, ale ona nic sobie z tego nie robi, tylko z uśmiechem obserwuje idącą z nami Monroe. Wzdycham głęboko i kontynuuję: – Konie to zwierzęta, a zwierzęta nie lubią nadmiernego hałasu i zamieszania. Swoją drogą jak ty w ogóle funkcjonujesz na lekcjach w szkole?

– Niektórzy nauczyciele mają mnie dosyć, ale należę do kółka recytatorskiego i zawsze mnie wybierają do czytania na apelach, więc staram się nie gadać tyle na zwykłych lekcjach. Czasem jednak to trudne. Ja na ogół mam sporo do powiedzenia...

– No co ty nie powiesz – mruczę pod nosem, po czym stanowczo dodaję: – No dobra, koniec tego, Eve. Musisz wiedzieć, kiedy przestać mówić, rozumiesz? Jesteśmy już przy naszym padoku. – Wskazuję płot, przy którym przystanęłyśmy. – Tutaj będziesz ćwiczyć, ale jeśli nie dasz sobie wyjaśnić podstaw, a później nie przyjrzysz się w spokoju, jak to robię, to nici z dzisiejszego jeżdżenia, rozumiesz? Nawet stępem.

– Tak. – Blink kiwa zamaszyście głową. – A czy potem będę mogła coś powiedzieć?

W pierwszym odruchu mam ochotę się nie zgodzić, dla przekory, ale w stadninie zawsze mam lepszy nastrój, a kiedy Eve zaczyna bardziej słuchać, niż gadać, jest całkiem w porządku. Oczywiście nie na tyle, że chcę tracić czas na jej naukę dłużej niż miesiąc, ale powiedzmy, że mogę pójść jej na rękę. W końcu im skuteczniej będę ją trenować, tym szybciej będę mogła próbować przekonać pana Parkera, że nie powinnam marnować czasu na uczenie jazdy kogokolwiek, tylko w pełni skupić się na własnych treningach na Iskierce.

– Tak. Ale to ja dam ci znać kiedy – podkreślam.

Przez następne kilkadziesiąt minut Eve stara się zrobić wszystko, by mi nie przerywać ani nie reagować na wszystko nadmiernym entuzjazmem. Tylko dwa albo trzy razy łamie zasady, ale właściwie potrafię ją zrozumieć. Sama dobrze pamiętam, jak bardzo się cieszyłam, kiedy zrozumiałam istotę anglezowania. Eve poszło to naprawdę sprawnie, jakby urodziła się w siodle. Z pewnością szybciej niż mnie, ale tego nie musi wiedzieć.

– Dobrze. Za tydzień może pozwolę ci anglezować bez lonży – informuję, kiedy odprowadzamy Monroe do boksu. – Czyli na dobrą sprawę zaczniesz samodzielnie kłusować.

– Naprawdę?! Ale super! A czy już mogę...? – pyta rozentuzjazmowana Eve.

– Możesz co? – odpowiadam zaskoczona. Czasem nie nadążam za tokiem myślenia tej dziewczynki, który zdecydowanie przypomina sposób jej wypowiadania się.

– No, powiedzieć coś więcej.

– Ty cały czas mówisz. Ale proszę, mów. – Postanawiam być wspaniałomyślna. Za piętnaście minut odbiera mnie stąd Sam i jedziemy razem na plażę, więc łatwo odreaguję gadaninę Eve. Swoją drogę muszę z nim w końcu omówić ostateczne wersje tych cholernych choreografii przed jutrzejszym spotkaniem z trenerami. Inaczej będziemy mieć przesrane, ale i tak liczę na to, że znajdziemy czas na inne atrakcje.

– ...takie wspaniałe, prawda? Prawda? – dopytuje Eve, a ja zdaję sobie sprawę, że odpłynęłam myślami.

– Prowadź Monroe i powtórz, proszę. – Podaję dziewczynce lejce, a ta z szerokim uśmiechem na twarzy je przejmuje.

Bije od niej specyficzna mieszanka szczęścia i dumy i nie wydaje się zła, że jej nie słuchałam. Zastanawiam się, czy ta dziewczynka kiedykolwiek na cokolwiek się złości. Jest wyjątkowo naiwna, jasne, ale to pewnie dlatego czerpie z życia tylko radości. Ona z pewnością tego nie udaje.

W żołądku coś mnie ściska. Rozdrażniona kręcę głową. Nie rozumiem, co się ze mną ostatnio dzieje. Muszę sama zacząć częściej jeździć na Iskierce, ot co.

– Mówiłam, że zgranie się z koniem jest wspaniałe, na pewno się ze mną zgodzisz – peroruje tymczasem Eve. – Nie spodziewałam się, że ten ruch będzie taki naturalny! No i ogólnie ta lekcja bardzo mi się podobała, bardziej niż ostatnia. Była taka super! Nie obraź się, bo wtedy też było super, ale oprócz tego, że teraz więcej jeździłam, no to ty byłaś znacznie milsza niż tydzień temu. Cieszę się, że masz dobry humor.

Chcę się wtrącić, ale jej słowa sprawiają, że zapominam słów w gębie. Ba, ja nawet nie mogę zaczerpnąć głębokiego oddechu. Eve chyba nie dostrzega mojego stanu, bo jak gdyby nigdy nic, nadal idzie przed siebie, trzymając Monroe za lejce, i kontynuuje:

– To takie super, jak ma się dobry humor, no nie? Wiedziałam, że nie zawsze taka jesteś. To super, że akurat ty mnie uczysz.

Otwieram usta, by jakoś się jej odgryźć, ale jak na złość nie potrafię znaleźć żadnych słów. Przecież właśnie dała mi naprawdę duży komplement.

Nie mam pojęcia, co zrobić. Na szczęście z opresji ratuje mnie sama Eve.

– Szkoda, że nie mogę przyjeżdżać tutaj dwa razy w tygodniu, ale wiesz, w inne dni też mam różne zajęcia i niestety... O, co to za chłopak, jakiś twój znajomy?

Odwracam się w kierunku wskazanym przez Eve, a moim oczom ukazuje się stojący tyłem do nas Sam, klepiący po kłębie jednego z tutejszych ogierów. Na jego widok kąciki moich ust automatycznie się unoszą.

– To – odchrząkuję – mój chłopak.

– Fajnie. Wygląda super. Ja to jeszcze nie chciałabym mieć chłopaka, bo ci w moim wieku są nieznośni, ale mama mówi, że później się to zmienia, przynajmniej w pewnym stopniu. Chyba ma rację, co?

– Chyba – powtarzam mechanicznie, zbyt zszokowana kolejnym potokiem słów, który się z niej wydobywa. Ona jest nieprawdopodobna. W tym samym momencie Sam odwraca się w naszym kierunku i dopiero wtedy dostrzegam, że rękach trzyma mój plecak i przywołuje mnie do siebie ręką. Nie uśmiecha się równie szeroko, co zwykle. Zaniepokojona zwracam się do Eve: – Odprowadź Monroe do boksu, Ron powinien być w środku. Zaraz przyjdę

– Jasne – odpowiada krótko Blink, przez co zastanawiam się, czy aby na pewno wszystko z nią w porządku. Nie mam jednak czasu tego analizować.

Dlaczego Sam w ogóle ma mój plecak?!

– Ron dał mi twoje rzeczy, nie domknęłaś szafki – odpowiada na moje niezadane pytanie, gdy do niego podchodzę, a raczej podbiegam. Nie zdążymy nawet cmoknąć się choćby w policzek, gdyż kontynuuje: – Mówi, że twój telefon dzwonił nieprzerwanie od dziesięciu minut, wcześniej nie wiadomo, bo nikogo tu nie było. Może chcesz to sprawdzić?

Zalewa mnie irracjonalny strach. Czemu nie dali mi znać wcześniej? Zazwyczaj nikt się tak do mnie nie dobija. Bez słowa przejmuję plecak i wyjmuję z bocznej kieszeni komórkę. Widzę kilkanaście nieodebranych połączeń – większość od Vernona, a kilka od mamy. Serce podskakuje mi aż do przełyku. To dziś ojczym miał porozmawiać z nią o jej jedzeniu czy raczej niejedzeniu.

Już mam wybierać numer telefonu Vernona, kiedy dostrzegam jedną nieprzeczytaną wiadomość. Drżącym palcem klikam w jej treść:

Skonfrontowałem z Twoją Mamą kwestię diety. Zrobiła mi awanturę, po czym wybiegła z domu i wyjechała samochodem tak szybko, że nie miałem szansy jej dogonić swoim. Nie mam pojęcia, gdzie jest. Zadzwoń do mnie.

– Sam, czy możesz zawieźć mnie... – zaczynam, ale przed oczami pojawia się nagle ciemność, która całkowicie mnie pochłania.

Ostatnie, czego jestem świadoma, to obejmujące mnie ramiona.

***

Przed Wami nowy rozdział, mam nadzieję, że Wam się spodoba. Jestem przeziębiona, więc pisało mi się go nieco trudniej, ale koniec końców jestem całkiem zadowolona z efektu. Jestem bardzo ciekawa, co myślicie o Ivy oraz Eve, no i o końcówce. Jak zwykle będę wdzięczna za wszelkie opinie, uwagi, sugestie.

Kolejny rozdział pojawi się 11.11.2023 r. W listopadzie rozdziały powinny się pojawiać z częstotliwością mniej więcej jeden na tydzień. Muszę w końcu rozpisać fabułę do samego końca, żeby nie popłynąć z tym wszystkim za bardzo. Tymczasem pozdrawiam i do zobaczenia :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top