Rozdział dwudziesty trzeci
Dotychczas nie interesowałam się siatkówką. Z tatą oglądałam „Super Bowl", a z Vernonem zdarzało mi się patrzeć na mecze NBA, a przynajmniej na bieżąco śledzić rubryki. Teraz jednak, gdy jak zaczarowana obserwuję poczynania Sama na boisku, mam wrażenie, że stanę się największą fanką siatkówki w szkole, jak nie mieście. Nie miałam pojęcia, że to może być tak ekscytujące, szczególnie że drużyny idą w łeb w łeb!
Sam jest zdecydowanie najlepszym z naszych graczy, ale przeciwnicy z Miami mają równie dobrego rozgrywającego, choć rzecz jasna nie wygląda tak dobrze, jak mój... Sam. Nie wiem, czy on odczuwa, że praktycznie nie odrywam od niego wzroku. Czasem odnoszę wrażenie, że w przerwach łapie moje spojrzenie, ale na tak krótko, że to równie dobrze może być złudzenie mojego stęsknionego umysłu. Albo po prostu spogląda na pierwszy rząd, w którym, jak zwykle, siedzę. Przywilej bycia cheerleaderką.
Pomimo że najchętniej tylko oglądałabym rozgrywkę, nie tracąc czasu na przerwy pomiędzy setami, podczas występów daję z siebie wszystko. Nie mylę się ani razu, podobnie zresztą jak dziewczyny. Pomimo że nadal nie rozmawiam ani z Samem, ani z Nelly, nasza wspólna praca zgodnie z oczekiwaniami przynosi efekty w postaci wyjątkowo entuzjastycznych okrzyków i oklasków od widowni. Jestem pewna, że gdy skończymy mecz, na TikToku będzie dostępnych co najmniej kilka filmików z fragmentami choreografii.
Po czterech setach nadal jest remis, co oznacza, że czas na piąty i jak wiadomo – ostatni. Od pierwszego uderzenia Sam daje z siebie jeszcze więcej niż wcześniej, praktycznie unosi się w powietrzu, a siła, z którą uderza piłkę, jest porażająca. Niestety, jego główny przeciwnik nie ustępuje zdolnościami. Mam wrażenie, jakby to była rozgrywka przede wszystkim między tą dwójką. Skaczę jak szalona i praktycznie zdzieram sobie gardło, tak mocno kibicuję naszym. Dostrzegam, że Nelly obrzuca mnie zaskoczonym spojrzeniem, ale jak zwykle ją ignoruję. W przeciwieństwie do Sama z nią nie zamierzam rozmawiać, bo nic mnie już nie obchodzi.
Z Samem porozmawiałabym bardzo chętnie, tylko że odkąd poprosił mnie o czas, nadal się do mnie nie odezwał. Minęły dopiero dwa dni, obiektywnie to krótko. Powtarzam to sobie raz po raz, ale szczególnie teraz, gdy patrzę na niego non stop, trudno mi się z tym pogodzić. Tak bardzo chciałabym do niego podbiec i po prostu się przytulić. A przecież musi być strasznie spocony, znacznie bardziej niż ja!
Wiem jednak, że bez jego zgody ani kolejnej rozmowy nie jest to możliwe.
Po przekroczeniu granicy dwudziestu punktów przez przeciwników moje serce znajduje się o krok do zawału. Przez następne minuty nasza drużyna popełnia dwa błędy, a przeciwnicy dostają dodatkowej energii, co sprawia, że wygrywają dwadzieścia cztery do dwudziestu jeden. Wystarczy tylko jeden punkt i przegramy.
Ale na szczęście oni też się mylą, dzięki czemu to Sam serwuje. Zaczynam kibicować drużynie jeszcze głośniej, prawie wchodzę na boisko. Tuż przed gwizdkiem sędziego Sam zerka prosto na mnie. Unoszę oba kciuki, a on zdobywa asa serwisowego. Drę się jak szalona i pobiegam do Nataszy, by zatańczyć z nią mały taniec radości. Nie robię sobie nic z jej zdziwionej miny. Ważne jest tylko to, że przewaga przeciwników maleje do dwóch punktów!
Niestety goście jakimś cudem odbierają kolejną piłkę i zaczyna się chyba najdłuższa wymiana tego meczu. Zaczynają boleć mnie oczy, tak uważnie śledzę ruch piłki. W całkowitej ciszy, bo najwyraźniej wszyscy inni robią to samo. Przysięgam, lada chwila tu zemdleję!
Na szczęście koniec końców to my zdobywamy punkt, a widownia – i ja – ponownie szaleje. Kolejny przeciwnicy oddają nam za darmo, dzięki czemu wyrównujemy do dwudziestu czterech. Tylko dwa punkty więcej i wygramy!
Przed serwem Sam znów na mnie patrzy, tym razem dłużej, i chyba nawet się uśmiecha. Nie zdążę nawet mrugnąć, a on już, w wyjątkowo widowiskowy sposób, zdobywa dwa asy serwisowe z rzędu, co w historii szkoły chyba nigdy się nie zdarzyło.
Mamy to!
Oszołomiona, przez chwilę nie jestem w stanie przetworzyć tego, co dzieje się wokół. Ktoś trąca mnie ramieniem i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że stoję jak kołek, widownia szaleje, a gracze rezerwowi i moje dziewczyny wbiegły na boisko, co oznacza, że drużyny zdążyły podziękować sobie nawzajem za grę.
Drgam gwałtownie. To moja szansa, żeby porozmawiać z Samem.
Gorączkowo rzucam się do przodu, ale nim zdążę dobiec do zawodników, Sam już znajduje się w powietrzu, podrzucany przez podekscytowanych kumpli. Oglądałam rozgrywki w tamtym sezonie, więc mimo że nie byłam nimi aż tak zainteresowana, zdaję sobie sprawę, że zagrał znacznie lepiej niż wtedy.
Chłopcy podrzucają Sama tak długo, że aż zaczynam mu współczuć. Dobrze, że ma zdrowy błędnik, bo inaczej pewnie by zwymiotował. Kiedy odstawiają go na ziemię, nie mam szans się do niego przedrzeć. Dzieli nas za wiele ludzi. Nie jestem pewna, czy on w ogóle mnie widzi przez tych swoich nienaturalnie wysokich kolegów.
Coś kłuje mnie w klatce piersiowej i nie jestem w stanie zaczerpnąć mocniej powietrza. Nie dam rady przedrzeć się do Sama. Tu jest za duży tłum.
Za dużo... za dużo...
Na drżących nogach wycofuję się powoli w kierunku trybun. Skupiam się na oddechu i czuję się nieco lepiej. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Ludzie wciąż są zbyt podekscytowani. Nic dziwnego, nigdy wcześniej nie wygraliśmy z tą drużyną, i to jeszcze w takim stylu. Moja ekscytacja jednak gdzieś zanika, zastąpiona dziwną niemocą i niechęcią do samej siebie.
Stchórzyłam. Sam prosił mnie o czas, ale przecież pogratulować mu powinnam. Mogłabym to zrobić. Tylko ci ludzie, ta cholerna, bezkształtna masa, dla której z jakiegoś idiotycznego powodu chcę być guru, choć przecież nic mnie nie obchodzi i, powiedzmy sobie szczerze, ja nie obchodzę jej...
Odwracam głowę i od razu dostrzegam na machającego mi ręką i siedzącego kilkanaście rzędów wyżej Vernona. Mimowolnie się uśmiecham. Co prawda się spóźnił, ale zgodnie z obietnicą przyszedł. Oczywiście nie ma pojęcia, że pokłóciłam się z Samem, ale jednocześnie stanowi idealną wymówkę, abym się wycofała. Nie mam siły na wspólne świętowanie z siatkarzami i udawanie, że wszystko jest w porządku. Dziewczynom, jakby zapytały, mogę wmówić, że musiałam szybko wracać z nim do domu.
Rzucam krótkie pożegnanie w kierunku pani Affleck, chwytam bluzę i niedopitą wodę, po czym niemal biegnę do Vernona.
Ja. Biegnę. Do. Vernona.
– Sam ma naturalny temat – stwierdza mój ojczym zamiast powitania, a w jego głosie słyszę autentyczny podziw. Szczęście i duma ponownie mnie wypełniają, zupełnie jakby to był mój sukces. Nie znika jednak uciążliwe uczucie dyskomfortu. Nie mam już dystraktora w postaci emocjonujące rozgrywki. – Nie spodziewałem się tak dobrego widowiska na meczu szkolnym. Chyba powinienem wrócić do siatkówki, a przynajmniej jej oglądania, a nie tylko NBA i NBA.
– Zawsze możesz oglądać i to, i to. – Wzruszam ramionami.
– Niby tak, ale jest jeszcze „Big bang theory" i praca, a z tych dwóch rzeczy nie można zrezygnować.
Parskam śmiechem. Czy Vernon chodził ostatnio na korepetycje pod tytułem „Jak być zabawnym?", czy to ja nie dostrzegałam, że on ma poczucie humoru?
– Kolejność, rzecz jasna, nieprzypadkowa. Może chcesz przejść się po terenie szkoły? – pytam pod wpływem impulsu. – Pokażę ci, co gdzie jest.
Nawet jeśli Vernon jest zdziwiony, nie daje po sobie tego poznać. Kiwa tylko głową i wskazuje ręką, bym szła jako pierwsza. Jako że nadal jest ciepło, tylko zarzucam bluzę na plecy. Nie zamierzam na razie się przebierać. Jak tak sobie myślę, to pomysł z zaproszeniem Vernona na spacer był naprawdę genialny. Dzięki temu uniknę rozmowy z dziewczynami i przebywania z Samem, który przecież nie chce ze mną rozmawiać. A ja nie potrafię być obok niego zbyt blisko fizycznie w momencie, w którym tak naprawdę jesteśmy od siebie bardzo daleko. Nie potrafię aż tak udawać. Najwyraźniej wcale nie jestem tak dobrą aktorką jak Florence.
To chyba dobrze, ale jednocześnie ta myśl napawa mnie przerażeniem. Aż za dobrze wiem, co może się stać, gdy pokazuje się innym swoje uczucia.
– Ten teren jest naprawdę ogromny. – Wyrywa mnie z zamyślenia Vernon, gdy opuszczamy boisko i stajemy na skraju ogromnego trawnika.
– W linii prostej jest stąd do szkoły jakieś pół mili. A z drugiej strony też jest jeszcze teren, choć już nie tak duży.
Gryzę się w język, by nie dodać, że za coś takiego płaci się wyjątkowo duży czynsz. On lepiej niż ja wie, ile płaci. Ja z kolei wiem, że gdyby nie Vernon, nie mogłabym chodzić do tej szkoły i nawet jeśli za nią nie przepadam, zdaję sobie sprawę, że to najwyżej plasujące się w rankingach liceum w Tampie. Nie jestem aż tak niewdzięczna.
Kolejne minuty spędzają w luźnej atmosferze. Przechadzamy się po terenie i okrążamy szkołę, a ja opowiadam ojczymowi mało szkodliwe anegdotki o uczniach i nauczycielach. On nie pozostaje mi dłużny, a jego twarz jakby się odmładza, gdy mówi o swoich nastoletnich perypetiach. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś był w moim wieku. Zawsze wygląda dość poważnie, nawet gdy ogląda „The big bang theory".
– Powinniśmy powoli wracać na boisko – zauważam, gdy słońce zaczyna coraz mniej świecić. – Niedługo zamkną szatnię, a muszę się przebrać.
– I pewnie pożegnać się z Samem? Nie ma sprawy, pokręcę się tutaj. – Ojczym wskazuje ręką na trawnik.
– Właściwie to on pewnie już poszedł z resztą na pizzę czy coś – tłumaczę kulawo, nie patrząc mu w oczy. Dobry humor i lekkość bezpowrotnie minęły. – W ramach świętowania wygranej, no wiesz.
– I dopiero teraz to mówisz? – pyta zaskoczony Vernon. – Gdzie oni są? Mogę cię do nich podwieźć.
Otwieram usta, po czym je zamykam. Cholera. Co zrobić? Zupełnie nie pomyślałam, jak to wygląda. Jakbym wolała towarzystwo ojczyma, którego jeszcze miesiąc temu nienawidziłam, niż moich rówieśników, w tym Sama. Przecież to chore, bo może i większość tych rówieśników mnie nie interesuje, ale przecież Sam...
Sam to Sam. Człowiek, któremu mogę ufać i którego zraniłam z własnej głupoty.
Mrugam gwałtownie, czując napływające do oczu łzy. Nie mogę dopuścić, by Vernon zobaczył, że znów przy nim płaczę. U cioci nie próbował ze mną rozmawiać, ale kto wie, czy nie zrobiłby tego teraz, gdy jesteśmy sami. Szczególnie po rozmowie, którą odbył z Nathalie.
– Nie, nie mam ochoty na niezdrowe jedzenie. Zresztą musimy jechać do domu, żeby przypilnować mamę – dodaję chłodno, wpatrując się gdzieś w dal. – Idę się przebrać.
Nie czekając na jego reakcję, odwracam się na pięcie i truchtem kieruję się do szatni. Na szczęście ojczym mnie nie zatrzymuje.
Zgodnie z moimi przewidywaniami szatnia jest pusta. Sprawdzam telefon, ale prócz SMS-a od Sharon, nie znajduję na nim żadnych powiadomień. Nikt – ani siatkarze, ani dziewczyny z drużyny – nie poinformował mnie, gdzie się udali! Nie powinno mnie dotknąć, a jednak nie jest to miłe. Mimo że obecnie w drużynie tak naprawdę lubię tylko Nataszę, to sądziłam, że mam z większością dziewczyn lepsze stosunki. Być może założyły, że skoro zniknęłam bez słowa, to nie ma co do mnie pisać. To właściwie miałoby sens, szczególnie że pewnie sądzą, że Sam wie, dlaczego mnie z nimi nie ma.
Sam, który pewnie teraz świetnie się bawi, świętując swój sukces.
Tym razem nie powstrzymuję kilku łez, które opuszczają moje oczy. Przecież nikt mnie nie widzi. Gdy się przebieram, skupiam się jednak na liczeniu owiec. Jestem zmęczona tym, że ostatnio cały czas rozmyślam nad relacjami z innymi i – prócz Roya – nic z tego nie wynika. Dobrze, że przynajmniej z nim się pogodziłam. Już nie mogę się doczekać wieczoru, bo umówiliśmy się na rozmowę. Podbudowana tą myślą wracam do Vernona.
– Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym podwiózł cię do domu? Sam sprawdzę, jak mama, choć nie sądzę, żeby było coś nie tak. Ostatnio wręcz promienieje.
Mimo że mam takie same przemyślenia co do mamy, słysząc tę propozycję, aż się krzywię. Niepotrzebnie tak go wychwalałam w myślach. On jednak jest głupi i nic nie dostrzega. Nie widzi, że nie chcę o tym rozmawiać?
– Powiedziałam, że nie ma takiej potrzeby – mówię najspokojniej, jak potrafię. – Tak się umówiłam z Samem. Wracajmy do domu.
Ruszam przed siebie żwawo, ale ojczym nie robi nawet jednego kroku.
– Jesteś... pewna? – Słyszę za plecami ciche, niepewne pytanie. – Zauważyłem, że nie podeszłaś do Sama bezpośrednio po meczu.
Zamykam oczy. A jednak Vernon nie jest ślepy. Tylko że to wcale nie pomaga. Co mam robić? Przecież nie będę zwierzać się... jemu. Jednego rodzica wciąż mam i nie jest to on. Problem polega na tym, że sama myśl, że mogłabym wyżalić się mamie, jest abstrakcyjna. Nie chcę, żeby się mną martwiła, szczególnie teraz, gdy odzyskała jakąś równowagę. Ponadto wątpię, żeby mnie zrozumiała.
W końcu ja sama siebie nie rozumiem.
Powinnam powiedzieć Vernonowi, że to nie jego sprawa. Żeby dał mi spokój. Żeby nie bawił się w mojego rodzica albo psychologa. Ale nie jestem w stanie tego zrobić ani chyba nawet nie chcę. Zanim zdążę zmienić decyzję, odwracam się na pięcie i patrząc mu prosto w oczy, mówię:
– Nie podeszłam, bo się posprzeczaliśmy. Z mojej winy.
Vernon spogląda na mnie uważnie, ale nie zabiera głosu. Nie potrafię odczytać emocji na jego twarzy. Nigdy nie byłam w tym dobra, bo niewiele mnie one obchodziły, czego teraz żałuję. Czuję coraz większy niepokój, bo właśnie przyznałam się, że go okłamałam, więc ma prawo być na mnie zły.
Ja bym była.
– To może tym bardziej powinnaś pójść? Skorzystać z tego, że po wygranym meczu wszyscy, w tym Sam, odczuwają pozytywne emocje.
Mrugam zaskoczona. Nie dość, że Vernon nie wydaje się zły, to jeszcze daje mi porady? I to brzmiące całkiem rozsądnie?
Sęk w tym, że nie ma pojęcia, o co chodzi. Jak bardzo zjebałam. A ja nie chcę mu tego mówić. Nie chcę, by patrzył na mnie inaczej. Chyba potrzebuję, żeby był mi przychylny. To brzmi abstrakcyjnie, ale z jakiegoś powodu tak właśnie jest.
Vernon jest mi coraz bliższy i wcale go nie nienawidzę. To trochę dziwne, ale nie... złe.
– Nie sądzę, żeby to zadziałało – zauważam. – Potrzebujemy porozmawiać w spokojniejszych warunkach niż jakaś pizzeria z milionem znajomych. Nie bardzo chcę o tym rozmawiać, przepraszam. Naprawdę powinniśmy już iść i dopilnować, by mama zjadła na kolację wszystko, co ma zamówione.
– Megan, nie musisz... – Ojczym urywa i przeczesuje ręką włosy, zupełnie jak Sam, gdy czuje się niezręcznie. Mam ochotę płakać. – Nie powinnaś brać na siebie takiej odpowiedzialności za mamę. Masz szesnaście lat.
– Nie powinnam... Nie powinnam co? – powtarzam, a złość, moja najwierniejsza przyjaciółka, przepycha się pomiędzy niekomfortowymi emocjami, które powodują, że jestem słaba. Teraz już się taka nie czuję. Zaciskam ręce w pięści i wbijam w ojczyma stanowcze spojrzenie. – Żartujesz sobie? Nie pamiętasz, co stało się dwa lata temu? Moja mama prawie się zabiła. Jak niby mam się o nią troszczyć? Nie obserwować jej? Nie pilnować? Sugerujesz, że mam ją olać?!
– Absolutnie nie – odpowiada pospiesznie Vernon. – Ja tylko uważam, że to niedobrze, że role między wami niejako się odwróciły.
– I co, zaraz powiesz, że powinnam iść do psychologa?! – wołam rozdrażniona. – Słyszałam twoją rozmowę z ciocią w jej kuchni. Fajnie sobie obgadaliście mnie i mamę, co?
Nawet jeśli zaskoczyła go ta informacja, nie daje po sobie tego poznać.
– Megan, to dla twojego...
– Dobra?! Nie bądź śmieszny. Wiem, że obchodzi cię tylko... – urywam gwałtownie. Słowo „mama" nie jest w stanie przejść mi przez gardło. Czuję, że te słowa nie byłyby prawdą, bo ja też go obchodzę. Widzę to w jego spojrzeniu, wypełnionym bólem. Przecież dobrze wie, co chciałam powiedzieć.
Ramiona mi opadają, a złość gdzieś wyparowuje. Znów pozostaje niemoc. Chyba powinnam się z nią polubić, bo najwyraźniej ja po prostu jestem słaba.
– Przepraszam – dukam. – Poniosło mnie.
Po rozmowie z Royem jakoś łatwiej jest mi przepraszać, gdy czuję, że powinnam. Vernon jednak milczy dłużej niż wcześniej, na tyle, że zaczynam czuć się nerwowo.
– W porządku. – Kiwa głową, a ja oddycham z ulgą. – Miałaś prawo się zezłościć, to nie jest łatwa sytuacja. Właśnie dlatego ja i ciocia uważamy, że dobrze by było, gdybyś porozmawiała ze specjalistą. Nie mówię od razu o długotrwałej terapii, ale sama wiesz, że to przynosi efekty.
– Wiem – szepczę. – Ale ja sobie radzę. To, że pokłóciłam się z Samem, jeszcze niczego nie oznacza. Czasem się tak zdarza.
– Nie mówię o Samie – stwierdza Vernon i podchodzi do mnie bliżej. Gdyby wyciągnął rękę, to bez problemu by mnie dotknął.
Nie poruszam się ani nie odpowiadam. Mam wrażenie, jakby z mojej głowy wyparowały wszystkie słowa. Wizja pójścia do psychologa nagle nie wygląda wcale tak źle. Nie wygląda też specjalnie dobrze, ale może... Może to by coś pomogło? Odzyskałabym równowagę, którą ostatnio straciłam?
Ale czy jestem gotowa znów odciąć się od emocji? Znów zbudować wokół siebie tarczę i dbać tylko o własny interes? Odpowiedź, ku mojemu zdziwieniu, brzmi nie, a innego sposobu na odzyskanie równowagi po prostu nie ma. Emocje zawsze ją zaburzają, przekonałam się o tym nie raz.
Wychodzi więc na to, że nie mogę iść do psychologa. Poradzę sobie sama, nawet jeśli to oznacza, że czasem będę słaba. W końcu i tak jestem silniejsza niż mama.
– Dziękuję za troskę, naprawdę – stwierdzam szczerze, patrząc mu prosto w oczy – ale jakoś tego nie czuję. Nie mam żadnej depresji czy coś. Dobrze sobie radzę.
Moje serce bije jak szalone. Nie wiem, czy bardziej próbuję przekonać siebie, czy jego.
– Dobrze. – Ku mojemu zdziwieniu Vernon odpuszcza. – Ale pamiętaj, że zawsze możesz ze mną porozmawiać. Z ciocią też. Nie jesteś sama ze swoimi problemami.
Kiwam głową, choć wątpię, bym zamierzała skorzystać z tej propozycji. Oboje dobrze wiemy, komu powinnam się zwierzać w pierwszej kolejności – mamie. A to niemożliwe, niezależnie od moich chęci.
Już nie.
– Tęsknię za nią – mówię, wyginając nerwowo palce. Nie patrzę na niego, żeby nie dać się rozproszyć. Z jakiegoś powodu muszę to powiedzieć. – Za osobą, którą była kiedyś.
Vernon wzdycha głośno, ale nic nie mówi. Cisza się przedłuża, ale nie potrafię jej przerwać. Na nagich przedramionach czuję coraz większy chłód i już chcę sięgnąć bluzę zawiązaną na pasie, kiedy przerywa mi muśnięcie.
To mój ojczym. Dotyka mojej dłoni, tak lekko, niczym wiatr. Jakby pytał mnie o zdanie.
Zanim zdążę się rozmyślić, wpadam w jego ramiona. Tak samo jak przez wiele lat wpadałam w ramiona taty. A Vernon tak samo, choć jednocześnie zupełnie inaczej, zaciska ręce wokół mojego kręgosłupa i przytula mnie do siebie jeszcze mocniej. Jego dłonie drżą i wiem, że potrzebuje tego równie mocno, co ja.
Powinnam czuć się źle, winna. A jednak wcale nie mam wrażenia, żebym kogokolwiek zdradzała. Wręcz przeciwnie. Moje serce powoli się uspokaja, podobnie jak oddech, nawet jeśli nie rozwiązałam żadnego problemu – ani mamy, ani Sama, ani koleżanek.
Mam wrażenie, jakby czas się zatrzymał.
– Czy po kolacji możemy zagrać w szachy? – szepczę.
W odpowiedzi Vernon odchyla się i kiwa głową. Jego twarz jest dziwnie zaczerwieniona, ale na ustach widać uśmiech.
Ramię w ramię idziemy do samochodu.
***
Hej, jak podobał Wam się rozdział i przełom w relacji Megan z ojczymem? Wszystko wskazuje na to, że on wcale nie jest zły ;) problem z Samem nadal pozostaje nierozwiązany... Jak sądzicie, jak rozwinie się to dalej?
Wczoraj zdałam egzamin i wracam do żywych. W związku z tym niedługo będę zabierać się za zaległości w postaci odpowiedzi na komentarze, dłuższych opinii na temat niektórych Waszych zakończonych już opowiadań/książek, które przeczytałam, a nie miałam czasu porządnie skomentować, a również powoli za korektę moich zakończonych tekstów. To oznacza również przyspieszoną publikację Megan, tzn. raz na tydzień, a czasem może nawet częściej. Cieszycie się ;)?
Pozdrawiam i do napisania
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top