Rozdział dwudziesty siódmy
– Ja to wygrałam!
– Miałaś piętnaście punktów, a ja siedemnaście.
– Bo oszukiwałeś! Cały czas rzucałeś sprzed linii. Gdybyś rzucał normalnie, to ja bym wygrała.
– Tego nie wiesz.
– Ale musisz przyznać mi rację. Grałeś nieuczciwie.
– Przyznaję. Ale to nic w porównaniu z tym, jak grałaś z nami w pokera. Mam ci przypomnieć twój trick z lustrem?
– Nie ma potrzeby, pamiętam doskonale. Zresztą jak mogłabym się nazywać mistrzynią kantowania w pokera, gdybym o tym zapomniała?
– W Las Vegas nie miałabyś szans.
– Chcesz się założyć? Zobaczysz, jak tylko skończę dwadzieścia jeden lat, zabiorę cię tam i dam ci popalić za brak wiary we mnie.
– Trzymam za słowo. Niezależnie, gdzie będę wtedy mieszkać, w dniu twoich dwudziestych pierwszych urodzin przylatuję do Vegas i czekam na ciebie na lotnisku. Tylko spróbuj tam nie być!
– Ty nie jesteś normalny, Roy.
– To wszystko jest w genach, Megan.
Parskam śmiechem. Nie jestem w stanie dłużej utrzymać powagi. Dopóki nie odzyskałam Roya, nie miałam pojęcia, jak bardzo brakowało mi tych przekomarzań. Jeszcze lepsze jest to, że to wszystko wróciło zupełnie naturalnie. Dogadujemy się niemal telepatycznie, zupełnie jak kiedyś. Odkąd się pogodziliśmy, mamy ze sobą codzienny kontakt, choć dopiero dzisiaj widzimy się w cztery oczy.
– Szkoda, że już jutro lecisz do Paryża, ale dobrze, że lecisz z Tampy – postanawiam nieco zmienić temat. Naprawdę cieszę się, że Roy będzie u nas dzisiaj nocować, nawet jeśli wiem, że jutro będę przez to wyjątkowo niewyspana. Trudno, najwyraźniej będę powtarzać kartkówkę z matmy, nie pierwszy raz.
– Nie martw się, nie dam ci o sobie zapomnieć – zapewnia, targając mnie po włosach, ale jego głos jest poważniejszy niż przed chwilą. – Będziesz miała mnie dosyć, bo zamierzam brać pod uwagę tylko własną strefę czasową i budzić cię telefonami w nocy.
– Jeśli będziesz to robić, pamiętaj, że się odwdzięczę. Nie ma tak łatwo, kochany. – Zaczynam gilgotać go po bokach.
– Ach, zwariowałaś?! – Roy piszczy jak mała dziewczynka i odskakuje tak gwałtownie, że prawie wpada w jakąś staruszkę. Ta mruczy pod nosem w jakimś obcym języku i wymachuje laską, ale na szczęście na tym się kończy.
– Uważaj, bo kogoś potrącisz, a będzie tylko większy ruch, skoro zmierzamy do centrum – przestrzegam.
– No co ty? A z czyjej winy? To ty jesteś małą diablicą o wyglądzie aniołka.
– Geny, Roy – przypominam śpiewnym tonem i umykam, nim zdąży znów mnie potargać. I tak już mi zniszczył francuski warkocz, więc musiałam rozpuścić włosy. Ma szczęście, że go lubię, bo nienawidzę, kiedy ktoś psuje mi fryzurę, a już szczególnie taką, nad którą spędziłam mnóstwo czasu.
Tym razem to Roy mruczy coś niezrozumiałego pod nosem. Pewnie to nic miłego, ale brzmi bardzo melodyjnie, bo używa francuskiego. Z jakiegoś powodu przypominam sobie piosenkę Roberta i Sharon i robi mi się ciepło.
– Zaprosiłeś Camille na randkę? – zwracam się do Roya, by odwrócić myśli od niebezpiecznych tematów.
– Jeszcze nie wróciłem do Paryża. Idziemy dalej? – Wskazuje przed siebie.
– Idziemy, ale nie zmieniaj tematu, nie uda ci się to. Już to omawialiśmy, Roy. – Cudem powstrzymuję się od przewrócenia oczami. – Ona nie czyta ci w myślach i jak nie dasz jej do zrozumienia, że nie traktujesz jej tylko jako dobrej koleżanki, to się nie domyśli.
– Tyle że ja nie wiem, czy ona jest zainteresowana w ten sposób mną. – Roy przypomina w tej chwili wyrośnięte, niepewne siebie dziecko, co jest zdecydowanie niecodziennym widokiem i w jakimś sposób bardzo rozczulającym. – Zresztą rozmawialiśmy już o tym.
– Rozmawialiśmy – przytakuję – ale chyba nie zrozumiałeś, co chciałam ci przekazać. Czasem warto zaryzykować, niż tkwić w friendzone, szczególnie że jestem praktycznie pewna, że ty jej się podobasz.
– Ale skąd możesz być pewna? Nawet jej nie znasz.
– Ale znam ciebie. Plus powiedziałeś, że twoi kumple myślą podobnie. No i pokazałeś mi tamte wiadomości. Naprawdę nie wyczuwasz, że ona z tobą filtruje?
– Może i tak, ale co, jeśli... Jeśli coś spieprzę? – Roy rzuca mi nieco przerażone spojrzenie. – Wolę się z nią kumplować, niż w ogóle nie...
– Kim jesteś i co zrobiłeś z moim pewnym siebie kuzynem? – Przystaję i zadzieram głowę tak, by spojrzeć mu w oczy. – Gdyby ci nie zależało, tobyś się tak nie cykał, a ona byłaby głupia, gdyby tego nie widziała. A nie wydaje się głupia.
– Jest jedną z najlepszych studentek na roku – przyznaje. – Ale nie jest typową kujonką, po prostu ma świetną pamięć. I mega dużo zainteresowań. Pokazywałem ci jej obrazy, ale to nie wszystko. Od wielu lat tańczy tańce latynoskie. Gdybyś ją zobaczyła, to normalnie sama byś się zakochała. – Oczy Roya aż iskrzą. – Zapomniałabyś o Samie i musiałbym z tobą walczyć o serce Camille!
– Nie ma takiej opcji, nie zostawię Sama. I nie jestem zainteresowana dziewczynami. Nie wiem dlaczego, ale w ostatnim czasie jakoś wyjątkowo często to powtarzam – wzdycham.
– Tak? – pyta zainteresowany Roy. – A to ciekawe.
Waham się przez chwilę, ale przecież to Roy. Mam wobec niego pełne zaufanie.
– Jedna z moich koleżanek, Kate, podkochuje się we mnie. To właściwie grubsza sprawa, bo w niej podkochuje się dziewczyna, która ze mną rywalizuje, no i przez to wszystko jest trochę kwasu. Przestałam się kumplować z taką Nelly, która... no którą całkiem lubiłam, bo ona przyjaźni się z Kate, no wiesz, tą, która się we mnie buja.
Roy patrzy na mnie zaskoczony.
– Totalnie się pogubiłem.
– Nie martw się, ja też. Ale teraz jest już jakoś lepiej. To znaczy, ta sprawa nadal nie jest rozwiązana, ale pogodziłam się z Samem i od poniedziałku on już wraca do szkoły. To dla mnie najważniejsze – mówię pewnym tonem i czuję ciepło rozlewające się po moim wnętrzu. Gdy tylko przypomnę sobie uśmiech Sama, jest mi lepiej.
– Zakochałaś się w nim. – Na ustach Roya pojawia się lekki uśmieszek. – I nawet nie próbuj mówić, że nie!
– Ja... chyba... sama nie wiem. – Z każdym kolejnym słowem palą mnie policzki. – Zupełnie tego nie planowałam, ale on jest taką cudowną osobą. Jest opiekuńczy, zabawny i bardzo wyrozumiały. Wiesz, dla niego też nie byłam... najbardziej w porządku, a on i tak mi wybaczył. Ba, powiedział, że jest we mnie zakochany! Chyba na niego nie zasługuję i boję się, że on kiedyś też tak stwierdzi.
Gdy te słowa opuszczają moje usta, Roy się zatrzymuje, a na jego twarzy widzę takie zdziwienie; równie duże, jakie odczuwam ja sama. Dopóki nie powiedziałam tego na głos, nie miałam pojęcia, że tego właśnie się obawiam... ale taka jest prawda. Ja nie jestem dobrą osobą, a już na pewno nie tak jak Sam. Rzadko kto jest tak dobry. Chyba tylko Sharon może mu dorównać.
– Teraz to ty gadasz głupoty, Megan. Może jesteś impulsywna i walisz prosto z mostu, ale z pewnością nie jesteś złym człowiekiem. I jeśli Sam jest inteligentny, to to wie. A z tego, co o nim wiem, to głupi nie jest – parafrazuje moje słowa o Camille.
– Tak, jest – przyznaję. – Ale ty... ty nie wiesz, jak potrafiłam się zachowywać. Co potrafiłam zrobić innym ludziom, kiedy chciałam się odegrać albo pokazać swoją wyższość. Gdybyś wiedział, to...
– Coś o tym wiem, Megan – stwierdza wprost – ale uważam, że nie możesz obarczać winą tylko siebie. W naszym przypadku ja zawiniłem równie mocno. Jeśli miałaś jakąś kosę z innymi ludźmi, to z pewnością nie tylko ty byłaś winna.
– Nawet jeśli, to moja wina była znacznie większa. Ja – waham się chwilę – no dobrze, powiem to, choć możesz mnie znienawidzić... Potrafiłam podrywać jakiegoś chłopaka tylko po to, żeby zagrać na nosie zainteresowanej nim dziewczynie. Za nic miałam jego uczucia i to, że mogę go zranić. Ba, ja nawet... ja czułam jakąś mściwą radość, że mam nad nimi kontrolę. Że dzięki temu oni nie mają jej nade mną... Nawet z Samem – zalewa mnie gorąco, gdy tylko o tym pomyślę – nawet nim zainteresowałam się na początku dlatego, że podobał się on Sophie, no wiesz, mojej dawnej przyjaciółce. Dopiero potem poczułam do niego coś prawdziwego...
Milknę. Wpatruję się w swoje buty, a Roy patrzy na mnie, bo czuję na sobie jego palące spojrzenie. Boję się, że mnie odrzuci, ale z drugiej strony odczuwam ulgę, że powiedziałam to komuś na głos. Odkąd zrozumiałam, że wcale nie chcę być dłużej jak Florence, coraz mocniej gryzie mnie ta część przeszłości.
Coraz trudniej jest mi udawać samej przed sobą, że postępowałam bardzo, bardzo źle.
– Nie robiłaś dobrze, ale o tym sama wiesz. Najważniejsze, że potrafisz się do tego przyznać. Że już tak nie robisz – tłumaczy Roy. Brzmi jak jakiś psycholog, znacznie dojrzalej, niż pamiętam. – Nawet dorośli ludzie nie zawsze potrafią przyznać się do błędu i wyciągnąć prawidłowych wniosków, a ty masz dopiero szesnaście lat. Masz prawo popełniać błędy. Ponadto ty nie postępowałaś w ten sposób dla czystej chęci sprawienia komuś przykrości, tylko wobec ludzi, którzy w jakiś sposób zranili ciebie. Pamiętam, jak bardzo było ci smutno, kiedy Sophie przestała się z tobą przyjaźnić.
– Tak, ale nie powinnam była jej tego robić. Teraz już to rozumiem. – Wycieram ręką wilgotne oczy. – Sam o tym nie wie. Sądzisz, że powinnam mu powiedzieć? On chce, żebyśmy byli wobec sobie szczerzy.
Roy ponownie milczy, ale tym razem uważnie go obserwuję. Widać, że dokładnie analizuje to, co mu powiedziałam.
– Trudny temat. Niby to przeszłość, ale jeśli dowiedziałby się o tym od kogoś innego, to miałby prawo być na ciebie zły, a już zawiodłaś jego zaufanie – zauważa, a mnie aż mrozi na te słowa.
– I to nie raz, niestety. A są osoby, które znają prawdę, głównie mówię o Nelly. Zrobiłam jej przykrość, więc mogłaby w ten sposób odegrać się na mnie. Szczególnie że ja zrobiłabym jej tak samo jeszcze nie tak dawno temu. – Zimny dreszcz przechodzi mi przez kręgosłup. – Bo łatwiej było atakować, niż pozwolić na to, żeby ktoś po raz kolejny zranił mnie... – wyznaję pod wpływem impulsu.
– Och, Meg. – Roy podchodzi i przytula mnie mocno, a ja kładę twarz przy jego obojczyku. W jego ramionach czuję się bezpiecznie, zupełnie jak wtedy, gdy obejmuje mnie Sam, choć oczywiście to nie to samo. Roy to mój kuzyn. – Nikt ci nie zagwarantuje, że nie zostaniesz zraniona, bo życie nie jest łatwe, ale są lepsze sposoby na radzenie sobie z tym. Ale nie jesteś złym człowiekiem. To, że źle postąpiłaś, nie definiuje ciebie jako osoby.
W pierwszej chwili chcę oponować, ale nie mam siły. On chyba i tak nie zmieni zdania. To na swój sposób miłe.
– No a teraz głowa do góry, bo zabieram cię na najlepsze sushi w mieście – dodaje radośnie.
– Czyżby? – pytam z nutką ironii. Najwyższy czas powrócić do naszego klasycznego stylu rozmowy. – Przypominam, że z naszej dwójki to ja mieszkam w Tampie.
– To nie znaczy, że nie mam informacji. Jestem prawie pewien, że nie znasz tego miejsca.
– A co, nie wpuszczają tam dzieciaków?
– Nie, otworzyło się kilka miesięcy temu. Chodź. – Roy łapie mnie za rękę i ciągnie w kierunku przejścia dla pieszych.
– Nie tak szybko, nie nadążam!
– Co, już starość dopadła? – drażni się ze mną.
– Chciałbyś, dziadku – prycham. – Ja jestem...
Nigdy jednak nie kończę tego zdania, ponieważ w tej samej chwili skręcamy w kolejną ulicę, a ja wpadam prosto w czyjeś twarde ciało i robi mi się ciemno przed oczami.
– Megan?! Wow, super cię widzieć! A ty pewnie jesteś Roy, co?
Ten głos przypomina Sharon. Chyba uderzyłam się w głowę mocniej, niż myślałam, bo mam jakieś omamy. Pocieram bolące czoło, odsuwam się o krok i już mam opieprzyć nieuważnego przechodnia, kiedy moje oczy w końcu łapią ostrość, a do mnie dociera, że wpadłam w Roberta.
Roberta, obok którego stoją uradowana Sharon, nieco markotna Greta, którą obczaiłam na socialach, więc wiem, jak wygląda, rudowłosy Tom i jeszcze trzy nieznane mi osoby. Na całe szczęście nie ma wśród nich Alice.
Mimo że ból jest mniejszy, nie czuję się zbyt komfortowo. Robert sprawia wrażenie, jakby chciał mnie prześwietlić spojrzeniem niczym laser, a Greta stoi zdecydowanie za blisko niego. Nie wiem, dlaczego mi to przeszkadza.
Najlepiej będzie ją zignorować i tyle.
– Jak ty chodzisz?! Uważaj trochę! – syczę na Roberta.
– Ciebie też miło widzieć, muszelko. – W jego głosie słyszę nutkę złośliwości. Robi krok w moim kierunku, przez co znajduje się bliżej mnie niż Grecie, a ja mimowolnie drżę. Co on wyprawia? – Robert Wallace – przedstawia się Royowi i podaje mu rękę, a ja oddycham z ulgą.
– Roy Shine, miło mi.
– To mój kuzyn – mówię sama nie wiem do kogo. Jakoś niezręcznie byłoby mi milczeć. – A ja jestem Megan Clark – zwracam się do nieznanych mi nastolatków, którzy podają swoje imiona, ale nie potrafię skupić się na tyle, by je zapamiętać.
Robert stoi za blisko, a Greta sztyletuje mnie wzrokiem. Wygląda, jakby miała gówno pod nosem. Wiedziałam, że się nie polubimy.
– Gdzie idziecie? – pyta Sharon z wielkim uśmiechem, a mi od razu robi się lepiej. Ona jest takim promyczkiem radości; trochę jak Eve, tylko na szczęście mniej mówi. – My chcemy coś zjeść, może do nas dołączycie.
– Lubicie sushi? – pyta Roy. – Właśnie prowadziłem Megan do jednego lokalu, jest dosłownie pięć minut stąd. Choć nie gwarantuję, że będą mieli dla nas tak duży stolik, to raczej oblegane miejsce.
– Kocham sushi! – woła pofarbowana na fioletowo Mulatka. Ma taki sam odcień skóry jak Sam. – Pewnie!
– Dobra, to za mną, ekipo. – Roy naturalnie przejmuje dowodzenie, i to chyba nie tylko dlatego, że jest najstarszy. On po prostu ma w sobie jakiś gen lidera. Wydaje mi się, że Robertowi nie będzie to odpowiadać, ale nie sprawia wrażenie złego.
– Już ci przeszły fochy? – zwraca się do mnie, gdy ruszamy. Z jakiegoś powodu postanawia iść obok mnie, ale z jego drugiego boku szybko pojawia się Greta. Zupełnie jakby go pilnowała. Idiotka, przecież nie ma powodu. – Sama też powinnaś uważać, jak chodzisz.
– Nie będę się tobą sprzeczać. Jeśli przez ciebie będę miała jutro guza na pół czoła, zwrócę się do ciebie po odszkodowanie – informuję grobowym tonem. Niech się chłopak trochę pomartwi.
– Zwróć się do mojego prawnika. – Robert oczywiście przejmuje pałeczkę. – On jest moim pełnomocnikiem.
Obrzucam go pełnym pogardy spojrzeniem, prycham głośno i zwalniam kroku, żeby zrównać się z Sharon. Jak mogłam choć przez chwilę sądzić, że Wallace nie jest taki zły? Jeden całkiem miły spacer z psem nie powinien mnie tak zmylić!
– Co, przestraszyłaś się konsekwencji?! – woła do mnie jeszcze. – Masz coś więcej na sumieniu?
Ignoruję go, jakby był powietrzem. Niech gada sobie z Gretą, która gdyby tylko mogła, przylepiłaby się do niego jak pijawka. Widać, że on jej się podoba jak cholera, tylko ślepy by tego nie widział.
– Jak tam wczorajsza próba, Shar? Ćwiczyliście tę nową piosenkę? – zwracam się do mojej kumpeli, robiąc wszystko, by nie patrzeć na Roberta, co nie jest łatwe, skoro idzie dosłownie przede mną.
– Tak, wyszło lepiej, niż sądziłam. Trochę zmieniliśmy słowa drugiej zwrotki i jest jeszcze lepiej niż wcześniej. Ten nasz pierwszy singiel jest naprawdę obiecujący. – Błękitne oczy Shar aż skrzą z radości.
– Jestem tego pewna – stwierdza fioletowowłosa, jak nazywam ją w myślach, która idzie po drugiej stronie Sharon. – Ty masz taki głos, że klękajcie narody.
Parskam śmiechem. Ta dziewczyna ma coś w sobie. Nie to, co Greta. Nie rozumiem lasek, które kleją się do ewidentnie niezainteresowanych nimi facetów. To żałosne.
Bo Robert z pewnością nie jest nią zainteresowany. Nie chwyta jej za rękę ani nic, choć z nią rozmawia. Pewnie jest mu jej żal.
Gdy dochodzimy do restauracji, okazuje się, że mamy szczęście, bo akurat zwolnił się największy z dostępnych stolików. Jakimś cudem ląduję pomiędzy Sharon a Robertem, a naprzeciwko siada Roy z Tomem, którzy załapali wspólny język. Okazało się, że obaj są ogromnymi fanami anime, a przede wszystkim Dragon Balla, który – mam wrażenie – jest totalnym przeżytkiem, ale cóż, ja nigdy nie byłam fanką tego typu filmów.
Restauracja serwuje znacznie więcej japońskich przysmaków niż tylko sushi, dlatego zamawiam moją ukochaną zupę miso. To strzał w dziesiątkę, jest przepyszna i jestem pewna, że będę ją stąd nieraz zamawiać. Oprócz mnie tylko Roy i Tom biorą jakąś przekąskę. Wychodzi na to, że jestem jakimś łasuchem, ale trudno. Jeśli chodzi o sushi, wzięliśmy na spółkę największy zestaw sushi. On też okazuje się przepyszny. Na tyle, że zanim nie zjemy zdecydowanej większości kawałków, wszyscy milczymy. Dopiero gdy się najemy, ponownie zaczynamy ponownie rozmawiać.
– Kurde, szkoda, że nie mogę na legalu zamówić sake. Kocham sake! – jęczy fioletowowłosa. – Ale trzeba uważać, bo niby lekkie, ale może dać w czerep. Trochę jak sangria.
– Prawda – wtrąca się Robert. – Dwa lata temu na wakacjach w Hiszpanii sądziłem, że to taki soczek z niewielką ilością alkoholu i wypiłem prawie litr. Było okej, dopóki nie wstałem. A że był niemal czterdziestostopniowy ukrop, to możecie sobie wyobrazić, jakie były konsekwencje.
– Byłeś w Hiszpanii? – pyta wyraźnie podekscytowana Sharon. – Nie dość, że mieszkasz w Paryżu jak Emily, to jeszcze byłeś w Hiszpanii, która jest moim największym marzeniem. Opowiedz coś więcej!
Roy pogrąża się w opowieści, ale ja szybko się wyłączam. Dociera do mnie, że Robert bez problemu zjadł kawałki sushi, których Sharon nie była już w stanie i że pewnie miał ochotę na jakąś przekąskę przed, ale ceny go odstraszyły. .
Nagle robi mi się głupio. Reszta ich znajomych pewnie też nie jest zbyt bogata, a to miejsce jest bardzo fancy. Nie powinniśmy ich tutaj zabierać, bo wątpię, żeby pozwolili nam zapłacić, a z drugiej strony na pewno będzie to dla nich duży wydatek.
– Ziemia do Megan, Ziemia do Megan! – Robert trąca mnie w bok, przywołując do rzeczywistości.
Wzdycham. Przez ponad pół godziny miałam od niego spokój, ale teraz znów się mną interesuje. Lada chwila wyskoczy z muszelkami i innymi tego typu.
– Co chcesz? – pytam wkurzona. Niech sobie dalej gada z Gretą, skoro robił to bez problemów przed podaniem sushi.
– Myślałem, że najedzona będziesz mniej kąśliwa. Naiwniak ze mnie. – Mruży oczy i chyba się do mnie przybliża, zabierając powietrze, bo z jakiegoś powodu robi mi się gorąco. Nie lubię tego, że w jego towarzystwie nie jestem tak pewna siebie jak zwykle. Nie lubię jego, nawet jeśli wygląda tak dobrze. Tego też w nim nie lubi. Tacy ludzie nie powinni być przystojni. – Pewnie ci smutno, że już zjadłaś te pyszności, co?
– Nie, bo już się najadłam. – Tym razem nie muszę kłamać. – W przeciwieństwie do niektórych mój żołądek ma ograniczoną pojemność.
– Na deser zawsze znajdzie się miejsce. – Jego ciepły oddech owiewa mi twarz. Nie mam pojęcia, czy on nadal mówi o jedzeniu. – Mamy na to inny żołądek.
– Nie jesteśmy krowami – odpowiadam głupio.
– Krowy nie mają kilku żołądków, tylko komory w jednym żołądku – informuje tonem znawcy, a ja mam ochotę zetrzeć mu z twarzy głupkowaty uśmieszek. Ale nie zamierzam go dotykać. To mogłoby być niebezpieczne.
Myślę o Samie i od razu się uspokajam. Ba, nawet więcej – odnajduję pewność siebie. Czas przejąć kontrolę nad tą rozmową i pokazać Robertowi, że jego sztuczki, czymkolwiek nie byłyby podyktowane, na mnie nie działają.
– Nie wiedziałam, że tak się znasz na zwierzętach – stwierdzam, zainteresowana bardziej, niżbym chciała. – Wyglądasz na typowego psiarza.
– Och, nie wiedziałaś, że Robby chce zostać weterynarzem? – wtrąca się Greta tym swoim wkurzającym, piskliwym głosikiem i kładzie rękę na ramieniu „Robby'ego". – To jego największe marzenie od lat, każdy, kto jest blisko niego, to wie.
Chce mi się rzygać. Robert z kolei wciąż na mnie patrzy, jakby nie zauważył tego, co ona robi. Zaciskam ręce w pięści i staram skupić się na równomiernym oddechu. Nie powinno mnie to przecież ruszać. Co mnie obchodzi jakaś zdesperowana laska i facet, który raz po raz próbuje wytrącić mnie z równowagi swoim dziwnym zachowaniem?
– Tak, to prawda. Chcę być weterynarzem. Waham się, czy chcę zajmować się psami, czy jednak większymi zwierzętami hodowlanymi. To zupełnie coś innego.
Obrzucam go zaciekawionym spojrzeniem. Czy ma na myśli również konie? Oczami wyobraźni widzę go przy Iskierce, zajmującego się jej ochwatem. Bez trudu potrafię wyobrazić sobie, jak pracują jego mięśnie, gdy pochyla się i sprawdza jej kopyta.
Robi mi się coraz bardziej gorąco.
Ja pierdolę.
– To super. Ja kocham zwierzęta, ale zbyt bardzo brzydzę się krwi i innych takich, żeby choćby o tym myśleć. – Pod wpływem stresu jestem bardziej szczera, niż zamierzałam. – Przepraszam, muszę iść do toalety.
Greta odprowadza mnie spojrzeniem pełnym mściwej satysfakcji i od razu zaczyna coś szczebiotać do Roberta. Jakim cudem Sharon może twierdzić, że ona jest spoko? Pewnie dlatego, że to Sharon. Ona lubi wszystkich. No może oprócz tych gnojów, którzy próbowali ją wykorzystać.
Na Roberta nie patrzę. On jest niebezpieczny. Dla własnego dobra powinnam spędzać z nim jak najmniej czasu i dlatego zamierzam namówić Roya na powrót do domu, gdy tylko wyjdę z toalety. Zanim jednak to zrobię, wymieniam kilka wiadomości z Samem. Przesyłamy sobie nawzajem kilka głupkowatych selfie – on z Garfieldem w tle, a ja z wyjątkowo ładnej łazienki, która wygląda nieco jak japoński ogród. Od razu robi mi się lepiej.
Roy na szczęście nie oponuje, gdy proszę go o zamówienie ubera. Sharon oczywiście się o mnie martwi, ale zapewniam, że nic mi nie jest, tylko chcę spędzić więcej czasu sam na sam z Royem. Mimo że nie kłamię, czuję, jakbym ją oszukiwała.
Jakbym oszukiwała samą siebie.
To dziwne, bo nie mam pojęcia, o co mi chodzi. Wiem tylko, że zarówno Gerta, jak i Robert mnie denerwują, choć każde w inne sposób, i nie czuję się przy nich komfortowo. A ja już nie chcę spędzać czasu z ludźmi, przy których nie czuję się dobrze, przy których nie mogę być sobą.
Od tej pory chcę otaczać się z ludźmi, którzy są „moi". Takimi jak Sam, Sharon, Roy czy Natasza. Przy Nelly, wbrew pozorom, też czułam się dobrze, najlepiej z moich koleżanek, ale to już chyba przegrana sprawa.
– Co to było, Megan? – pyta Roy, gdy pięć minut później wchodzimy do ubera. Kierowca mówi po angielsku bardzo słabo, co najwyraźniej mój kuzyn zamierza wykorzystać.
– O co ci chodzi?! – warczę. Mam wrażenie, jakby mnie atakował, co mi się nie podoba.
– A jak myślisz? – odpowiada pytaniem na pytanie, świdrując mnie wzrokiem. – Co łączy cię z Robertem?
– Nic! Jest głupim starszym bratem mojej przyjaciółki i tyle. – Wzruszam ramionami.
– Głupim starszym bratem, który pożera cię wzrokiem – poprawia mnie Roy.
– Co?! – wołam zaskoczona. Moje oczy prawie wypadają z orbit. Mój kuzyn oszalał! – On mnie nienawidzi. Sam dał mi to do zrozumienia.
– On cię nie nienawidzi. On się z tobą droczy. Testuje cię.
– A mnie to wkurza! Nie zamierzam o nim gadać.
– A dlaczego cię to tak wkurza, co? – Roy nie odpuszcza.
Mierzę go nienawistnym spojrzeniem. Dlaczego postanowił zepsuć ten wieczór?! Jak tak dalej pójdzie, stanie się coś, czego absolutnie bym się nie spodziewała.
Nie będę chciała spędzać czasu z Royem.
– Bo jest wkurzający! Bo się rządzi. Bo ocenił mnie, zanim nawet mnie poznał, tylko dlatego, że zrobiłam świństwo takiej jednej dziewczynie, z którą się kumpluje. Bo narusza moje granice, nazywa mnie pieprzoną muszelką i sądzi, że to zabawne. Ponadto jest burakiem, prostakiem...
– Ale chyba nie chodzi o tę Gretę? – Roy bezpardonowo wcina się w moją tyradę, której nawet na dobre nie zaczęłam.
– Co? Nie, nie chodzi o Gretę, tylko o taką... Alice. Nie zachowałam się wobec niej w porządku, a on o tym wiedział i objechał mnie za to, gdy tylko się poznaliśmy. Może i miał rację, ale nie powinien był tak robić, w ogóle mnie nie znając! Szczególnie że uratowałam jego siostrę od... no, to teraz nieważne. W każdym razie nie powinien też cały czas mnie zaczepiać i prowokować. Nawet teraz mnie wkurza, bo przez to, że o nim rozmawiamy, nie możemy gadać o czymś miłym. Czemu w ogóle tak się go uczepiłeś?
– Bo on ewidentnie uczepił się ciebie, a najwyraźniej ty jego też – stwierdza Roy i nachyla się w moim kierunku. – Słuchaj, też byłem młodym chłopakiem, któremu podobała się dziewczyna z klasy i który nie wiedział, jak jej to powiedzieć, więc non stop jej docinał.
– Teraz wciąż nie wiesz, ale przynajmniej milczysz – stwierdzam, myśląc o Camille.
– Racja. Wciąż nie do końca skuteczny sposób, ale chyba lepiej w ten sposób. Ale nie zmieniaj tematu. Między wami jest coś na rzeczy.
– Nie ma nic na rzeczy – zapewniam oburzona. – Jak dla mnie Robert może być z kimkolwiek, nawet z tą całą Gretą. On w ogóle mnie nie interesuje.
– Kogo próbujesz przekonać? Siebie czy mnie? – Roy obrzuca mnie dziwnym spojrzeniem. Kurwa, szkoda, że próbuję się zmienić, bo mogłabym po prostu kazać mu się odpieprzyć, ale jakoś nie potrafię. Nie, skoro jeszcze nie tak dawno w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy, a on jest dla mnie bardzo ważny. – Przypominam, że masz chłopaka.
– Dokładnie. Mam Sama i tylko on interesuje mnie w taki sposób! – Nigdy wcześniej nie byłam tak pewna tych słów jak teraz.
Roy milczy; tak długo, że złość powoli opuszcza moje ciało. Pozostaje tylko zmęczenie. Zupełnie, jakbym była jakąś wydmuszką.
– Ja cię tylko proszę, żebyś zastanowiła się nad swoimi uczuciami, Megan. Na spokojnie. To nic przyjemnego, złamać komuś serce.
– Ja nie... – urywam i zrezygnowana macham ręką. – Może o tym pomyślę, choć wątpię, żebym w ogóle musiała. Zmieńmy już temat, dobra?
– Dobra. Zakład, że przegrasz ze mną w scrabble? – Roy uśmiecha się przebiegle. I to ja według niego jestem diabłem!
– Oczywiście. Na bank z tobą wygram!
A zemsta będzie słodka. Roy przegra z kretesem, tak że w ramach pocieszenia poprosi Vernona o włączenie „The big bang theory". Już ja się o to postaram.
***
Przed Wami kolejny rozdział, mam nadzieję, że się podobał. Lubię pisać o Royu, aż mi żal, że wyjeżdża do Paryża. Jestem bardzo ciekawa, co sądzicie o zachowaniu Roberta. Megan z jednej strony zaczyna wiele rzeczy rozumieć, ale z drugiej strony nie ogarnia swojego życia uczuciowego. A przed nią jeszcze wiele wyznań... Poniedziałek i kolejna lekcja jazdy konnej, na której powinna pojawić się Eve, zbliża się wielkimi krokami.
Jak zwykle będę wdzięczna za Wasze opinie, sugestie i uwagi. Uwielbiam Was! Do zobaczenia za tydzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top