Rozdział dwudziesty piąty

Wpatruję się w telefon, jakbym widziała go po raz pierwszy w życiu. Z jednej strony chcę po prostu zadzwonić do Sama i zapytać, jak się czuje. Z drugiej sama myśl o jego potencjalnej reakcji – w tym zupełnym jej braku – mnie paraliżuje. Sharon stwierdziła, że powinnam dać mu czas, ale jednocześnie przyznała, że dobrze by było, jakbym zapytała go o samopoczucie. Ale jak mam to zrobić? SMS z krótkim pytaniem wydaje się taki bezosobowy. Chyba potrzebuję rady jakiegoś dorosłego, ale niby kogo? Ojczym, który wie najwięcej, odpada, ciocia jest daleko stąd, zresztą nie miałabym siły opowiadać tego wszystkiego...

            Jak na zawołanie ktoś puka do drzwi. Niby cicho, ale i tak podskakuję na łóżku.

– Mogę wejść? – Słyszę stłumiony głos mamy.

Marszczę czoło. Mama rzadko kiedy tutaj przychodzi. Najbardziej lubi spędzać czas w salonie albo ogrodzie. Większość moich rówieśników by się z tego cieszyła, ale nie ja. Kiedyś mama często do mnie przychodziła. Wtedy nie miała depresji.

– Proszę!

Wchodzi powoli, jakby niepewnie, a moje serce mimowolnie przyspiesza. Czuję, że coś jest nie tak, a najgorsze jest to, że nie mam pojęcia co, bo ostatnio mama je normalnie, sporo się uśmiecha i nawet oglądała ze mną i Vernonem „Teorię wielkiego podrywu".

– Mogę usiąść? – pyta cicho, a ja mam tak ściśnięte gardło, że jestem w stanie jedynie pokiwać głową. Siada na krawędzi mojego ukochanego butelkowozielonego fotela, i zamiast mówić, wygina nerwowo dłonie.

Mam wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Dlaczego moje życie jest takie stresujące?!

– Coś się stało? – pytam, kiedy napięcie nie pozwala dłużej milczeć.

– Nie, nie – zapewnia mama; za szybko, bym uwierzyła. – Ja po prostu... rozmawiałam o tym dużo na psychoterapii i z Nathalie... I tak sobie pomyślałam, że może chciałabyś...

Milknie, a ja mam ochotę krzyczeć tylko i wyłącznie: „Co bym chciała?!". Ewentualnie podejść i potrząsnąć ją za ramiona. Tak mocno, by wytrząsnąć niemoc, która w mniejszym lub większym stopniu towarzyszy jej od śmierci taty. Tak bardzo bym chciała, by ta niemoc zniknęła i tym samym oddała moją prawdziwą mamę. Ale wiem, że nie mogę zrobić nic takiego, że to mogłoby jej zaszkodzić. Dlatego przygryzam dolną wargę i cierpliwie czekam, aż znajdzie w sobie na tyle dużo odwagi, by zabrać głos.

– Pod koniec października są imieniny taty – szepcze w końcu tak cicho, że muszę się pochylić, by dobrze ją usłyszeć. – To akurat będzie w weekend i pomyślałam... może chciałabyś pójść wtedy ze mną na jego grób? A potem do naszej ulubionej kawiarenki? Albo przed... Jak chcesz. Jeśli chcesz...

Głos mamy się załamuje. W pierwszym odruchu chcę wstać z łóżka, żeby ją przytulić, ale zduszam w sobie ten impuls. Nie wiem, czy to by jej pomogło. I czy powinnam. Chciałabym, żeby to ona przytuliła mnie. Tak naprawdę, mocno. Jak Vernon kilka dni temu.

– Chcę – mówię równie cicho. – Bardzo chcę.

Mama uśmiecha się do mnie nieśmiało, a ja odwdzięczam się tym samym. Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu i po raz pierwszy od dawna nie odczuwam, że muszę ją ratować, choć nadal wydaje się przerażająco krucha.

– Jak było u Sharon? – przerywa milczenie mama.

– Dobrze, obejrzałyśmy pierwszy sezon „Sex education", świetny serial.

– „Sex education"? Czy masz mi coś do powiedzenia?

Na widok jej zmieszanej miny parskam śmiechem.

– Jeśli obawiasz się, że zostaniesz babcią, to nie musisz się martwić – zapewniam. – Rola nastoletniej matki nie znajduje się na mojej „to-do list".

Mama oddycha z ulgą, ale jej ramiona pozostają napięte.

– Ty i Sam... – urywa zakłopotana.

            Na dźwięk imienia chłopaka czuję bolesne kłucie. Mimo to postanawiam jej pomóc, bo raczej sama nie powie tego, co ma na myśli.

            – Nie uprawialiśmy seksu.

            – Och. No dobrze – stwierdza z wyraźną ulgą i dodaje: – Jesteś zupełnie jak Mark. Odważna. Nie boisz się mówić tego, co myślisz.

            Tym razem to ja milknę na dłuższą chwilę. Kłucie w klatce piersiowej zwiększa natężenie.

– Nieprawda – dukam. – Daleko mi do niego.

– Jesteś dla siebie za surowa.

„Nie, mamo. To ty po prostu mnie nie znasz. Nie wiesz, co wyprawiałam, żeby bronić się przed emocjami. Co wciąż robię", myślę, ale nic nie mówię. To mogłoby ją zniszczyć. Już nie mówiąc o tym, że zmieniłaby swoje zdanie o mnie, a do tego nie chcę dopuścić. Nie zniosłabym tego. I tak coraz więcej ludzi się ode mnie odwraca, a na większości zależy mi znacznie mniej niż na mamie.

– A jak ponadto w szkole? Jak dziewczyny? – dopytuje, zupełnie jak kilka dni temu.

To zainteresowanie z jednej strony powinno mnie cieszyć, ale z drugiej denerwuje. Której nastolatki by to nie denerwowało? Szczególnie takiej, która pokłóciła się ze swoimi koleżankami? Mogłabym skłamać albo powiedzieć półprawdę. Przecież nieraz to robiłam, również wobec mamy. W jej przypadku zawsze tłumaczyłam się przed sobą troską o nią. Z jakiegoś powodu teraz jest inaczej. Zanim zdążę to przemyśleć, z moich ust wydobywają się słowa, których nie mogę cofnąć:

– Nie za fajnie. Pokłóciłam się z Kate i Nelly.

– Och. – Mama mruga zaskoczona. Jestem pewna, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała. – To coś poważnego?

– No cóż, okazuje się, że Kate jest lesbijką i najwyraźniej się we mnie podkochuje, a Nelly mnie oszukała. To długa historia...

– Czy Kate zrobiła ci krzywdę? – duka wyraźnie zszokowana mama.

– Co? Oczywiście, że nie! – wołam oburzona. – Ja po prostu się tego nie spodziewałam. W szczególności, że w Kate podkochuje się z kolei taka Holly, której nie lubię z wzajemnością, i nie wiem, czy to nie jest tak naprawdę jakaś gra. Holly najchętniej wygryzłaby mnie ze stanowiska kapitana drużyny.

Mama patrzy na mnie jak na ufoludka.

– Ja nic z tego nie rozumiem. Czy teraz miłość pomiędzy tą samą płcią to jakaś norma?

– Nie wiem, mamo. Na pewno łatwiej jest się teraz z tym otwierać przed innymi. I nie tylko z homoseksualnością. To właściwie nikogo już nie szokuje ani nie mierzi, no chyba że jakichś ultrakatoli. – Krzywię się na samą myśl. – Mamy w szkole kilka osób otwarcie deklarujących się chociażby jako niebinarne albo aseksualne. Albo takich, które w ogóle się nie deklarują, ani jeśli chodzi o płeć albo orientację seksualną.

– A ty? – pyta mama z trudnością, jakby ledwo łapała powietrze.

– Ja jestem największą nudziarą. Białą, heteroseksualną dziewczyną cis.

– Cis? – powtarza udręczona mama. – Jak takie drzewo?

Z trudem powstrzymuję się od wywrócenia oczami. Sądziłam, że mama wie, co to znaczy. Przecież nie jest aż tak stara, choć z drugiej strony skończyła już czterdziestkę.

– Przeciwieństwo trans. „Cis" znaczy, że utożsamiam się ze swoją płcią biologiczną.

– Och. No dobrze. Czyli ja jestem taka sama, jak ty?

– Tak. No chyba że skrywasz coś, o czym nie mam pojęcia.

Mama patrzy na mnie w milczeniu, a ja zastanawiam się, czy nie przesadziłam. Rozmawiało mi się z nią na tyle dobrze, na tyle normalnie, że nie kontrolowałam wszystkiego. Nie myślałam o tym, czy i jak mogę ją zranić. Być może ten komentarz, po dawce szokującej wiedzy, to dla niej za dużo? Z drugiej strony takie rzeczy powinni wiedzieć wszyscy, którzy mają się za otwartych, tolerancyjnych ludzi.

            – No co ty, Megan, nie! Ale nie przeszkadza mi to. Na studiach przyjaźniłam się z chłopakiem, który był gejem. Facet do rany przyłóż, mówię ci.

Marszczę brwi.          

– Nigdy o nim nie mówiłaś.

                – Bo to nie jest przyjemna historia. – Oczy mamy zasnuwa dobrze mi znany cień. Drżę. – Pojechał ze swoim chłopakiem na wakacje do Hiszpanii i mieli wypadek samochodowy. Obaj zginęli na miejscu.

            Drżę jeszcze mocniej, ale jednocześnie skupiam się na obserwacji mamy. Mimo przygaszenia nie wydaje się, że miałaby się rozpłakać. Oddycham z ulgą.

– Polubiłabyś go. – Na jej ustach pojawia się lekki uśmiech. – Też jeździł konno, i to jak szalony. Kilka razy widziałam, jak spadł, i nigdy sobie nic z tego nie robił.

– To dlatego się o mnie boisz? – pytam.

– Nie tylko. Jesteś moim dzieckiem.

Coś chwyta mnie za gardło, a w oczach pojawiają się łzy. Czy mogłabym powiedzieć mamie więcej niż o dziewczynach? Poradzić się w sprawie Sama? W końcu mama ma doświadczenie z facetami. Co najmniej dwóch w życiu obdarzyła miłością...

Z coraz szybciej bijącym sercem otwieram usta, ale w tym samym momencie mama wstaje i radośnie oznajmia:

– I dlatego w końcu to ja muszę zadbać, żebyś to ty się dobrze odżywiała. Idziemy do kuchni, pomożesz mi z obiadem.

– Mamo, ja się dobrze odżywiam.

– To tym bardziej pomożesz mi ze spaghetti. Doprawiasz lepiej niż ja. No, idziemy!

Entuzjazm w głosie mamy nie wydaje się udawany. Wręcz przeciwnie, uśmiech odmładza ją o kilka lat i wyraźnie widzę w niej kobietę, która była dla mnie wzorem we wszystkim, kiedy jako jedenastolatka musiałam napisać na angielski wypracowanie o swoim idolu. Nie napisałam wtedy o tacie, tylko o niej, choć bardzo się wahałam.

Chcę, żeby była taka jak najczęściej. Zrobię wszystko, by tego nie stracić. Dlatego zduszam w sobie chęć poruszania trudnego tematu i z przyklejonym na usta uśmiechem idę za nią do kuchni.

***

Następnego dnia okazuje się, że Sam nadal jest chory. Sama już nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Nawet jakby przyszedł do szkoły, to i tak nie miałabym do nikogo otworzyć ust. Coraz bardziej wątpię, żeby chciał się ze mną pogodzić, co zaczyna mnie przerażać. Żeby o tym nadmiernie nie rozmyślać, na wszystkich przerwach i niektórych lekcjach piszę z Sharon. Ona jest zupełnie inna niż dzieciaki w szkole.

Prócz Sharon od zwariowania ratuje mnie wizja jazdy konnej, jak w każdy poniedziałek. Wystarczy, że przemęczę się godzinę z Eve, a potem przez ponad dwie będę jeździć na Iskierce. To oznacza, że po treningu z panem Parkerem przez kilkadziesiąt minut będę sam na sam z moją klaczą. Tak bardzo mi tego brakuje. Właśnie dlatego, gdy tylko przypnę rower do stojaka, biegnę do stajni, w której mieszka Iskierka.

– Cześć, co tam słychać? Jak nowy źrebak? – wołam do Rona, który siedzi w jednym z boksów i czesze jednego z większych ogierów.

– Ma charakterek po tacie. Uparciuszek.

– Może ma jakieś ośle geny?

Ron śmieje się i dalej czyści ogiera. Standard. Nie zamierzam mu przeszkadzać. Specjalnie jechałam na rowerze na tyle szybko, żeby przed lekcją z Eve spędzić jeszcze kilkanaście minut z Iskierką. Mam zamiar wyczesać ją dzisiaj tak dokładnie, jak nigdy. Dlatego bez słowa przechodzę kilkanaście metrów dalej i staję przed boksem mojej klaczy.

– Cześć, kochana. Dobrze cię widzieć.

Iskierka prycha cicho i trąca mnie pyskiem w ramię. Śmieję się cicho i klepię ją po szyi.

– Dzisiaj będziesz mieć fryzjera. – Mówiąc to, otwieram drzwiczki i wchodzę do środka. – Każda kobieta potrzebuje od czasu do czasu dnia dla siebie.

Przytulam się do Iskierki, chłonąc przez chwilę jej ciepło i spokój, a później zabieram się do roboty. Jednostajne ruchy jak zwykle mnie uspokajają i pozwalają wyciszyć pracujący na zwiększonych obrotach mózg. Tutaj jestem tylko ja i ona...

– Eve dzisiaj nie będzie.

... i Ron, który najwyraźniej skończył czyścić ogiera i postanowił ze mną porozmawiać. Świat wariuje.

– Jak to nie będzie? Czemu? – Moje serce przyspiesza.

– Nie mam pojęcia. Jej mama zadzwoniła i powiedziała tylko, że jej nie będzie.

– Ty z nią rozmawiałeś?

– Tak.

– I nie zapytałeś, dlaczego jej nie będzie?

– A czemu bym miał? – Ron wzrusza ramionami.

Gryzę się w język, by nie odpyskować. Przecież on ma rację. Co z tego, że ja chcę poznać powód. Nie muszę go znać. Właściwie to nie powinien mnie on obchodzić. Powinnam się cieszyć, że dzięki nieobecności Eve będę mogła jeździć na Iskierce ponad trzy godziny. Że nie będę musiała słuchać jej trajkotania. Ale być może dlatego, że w szkole się do nikogo nie odzywam, a być może dlatego, że jednak mam uczucia, wcale nie czuję radości, tylko niepokój.

Eve nie odpuściłaby jazdy z błahego powodu. Kocha konie równie mocno, jak ja.

– Lubisz ją – wyrywa mnie z zamyślenia głos Rona.

– Słucham? – pytam zaskoczona.

– Lubisz ją. Eve. Wiedziałem, że tak będzie.

– E tam, od razu lubię – żacham się. – Uwielbia konie i jest ambitna, więc ma duży potencjał. Ale za dużo gada.

– Lubisz ją – powtarza Ron, zupełnie jakby się zaciął.

Jeszcze dwa tygodnie temu bym go wyśmiała. Ale od tamtej pory tak wiele się zmieniło i nie jestem w stanie skłamać mu prosto w oczy. Nawet nie czuję, że powinnam. Być może jestem popieprzona, że lubię kogoś równie upierdliwego, jak Eve, ale faktycznie darzę ją sympatią.

– No dobra, całkiem ją lubię. Ale za dużo gada, zdecydowanie.

– To prawda. Ty też dużo mówisz, ale ona to już w ogóle.

– Dla ciebie to pewnie wszyscy mówią za dużo – zauważam i sięgam po siodło wiszące na ściance pomiędzy boksami. Najwyższy czas przygotowywać Iskierkę do jazdy.

– Dlatego lubię konie. Uważam, że ludzie generalnie mówią za dużo. Powinni odzywać się wtedy, kiedy naprawdę mają coś do powiedzenia. – Ron po raz kolejny zaskakuje mnie liczbą wypowiedzianych słów. I faktycznie mają one dużo sensu.

– Jesteś idealistą. Świat tak nie działa, szczególnie obecnie, kiedy w Internecie pod przykrywką, albo i nie, można powiedzieć wszystkim wszystko.

– Pozornie. Anonimowość w Internecie to w dużym stopniu mrzonka.

– A co, jesteś hakerem?

– Znam się na programowaniu. – Ron wzrusza ramionami. – Za pięć minut zaczynasz trening z panem Parkerem – zmienia temat. – Powiedział, że masz z nim dzisiaj dwie godziny.

– I dopiero teraz mi o tym mówisz?! – piszczę zdenerwowana.

– Przecież już prawie ją ubrałaś. Zdążysz. Mogę ci pomóc, jeśli chcesz.

– Poproszę! Założysz jej wodze?

– Jasne. Cześć, Iskierko. – Ron wchodzi do środka i klepie moją klacz po pysku. – Ale jesteś wyczesana, ślicznotko.

– Tylko nie mów tak do kobiet, proszę.

Ku mojemu zdziwieniu Ron czerwieni się tak, że jego skóra przypomina odcieniem włosy. To niecodzienny widok.

– Ron?! – piszczę, tym razem z ekscytacji. – Czyżby w twoim życiu pojawiła się jakaś istotna niewiasta należąca do homo sapiens?!

– Być może. Jeszcze nie wiem. Lubię ją – szepcze rudzielec, unikając mojego wzroku.

– Super! Mów więcej. Jak ma na imię? Gdzie się poznaliście? Zabrałeś ją na randkę? Kto to w ogóle jest?! Na pewno musi lubić konie, skoro się nią interesujesz!

– Jak na kogoś, kto podobno nie wierzy w miłość, to bardzo cię to interesuje, Eve. – Ron wyraźnie akcentuje imię, którym się do mnie zwrócił.

– A ty jak na takiego dobrodusznego introwertyka potrafisz być złośliwy – zauważam ze zdziwieniem, ale i poniekąd dumą. Ron wychodzi do świata. Albo to ja o nim nie wiem tyle, ile myślałam. Dotychczas nie miałam pojęcia, że programuje, a najpewniej również hakuje.

– Nie jestem złośliwy, tylko szczery.

Kiwam głową. Skubany, ma rację.

– To co, powiesz mi coś o niej?

– Nie, na razie wystarczy. Nie chcę zapeszać. A co z tym chłopakiem, który cię kiedyś odebrał? – pyta Ron, a ja aż potykam się o stojące na ziemi wiadro, tak jestem zdziwiona. – No wiesz, wtedy jak zemdlałaś. Miał na imię Sam, prawda?

– Tak, Sam. Niestety teraz jest chory i... – urywam i obrzucam Rona uważnym spojrzeniem. Nawet jeśli to introwertyk i gik, to jest całkiem młody, no i jest facetem. Może poradzi mi, czy powinnam odwiedzić Sama? Tylko czy na pewno chcę aż tak otwierać się przed nim? Z drugiej strony Ron wie, jaka bywam wobec ludzi. Co o nich sądzę, jak wypowiadałam się o Vernonie albo panu Parkerze. Raz kozie śmierć, powiem mu! – I właściwie to ostatnio się pokłóciliśmy. Zrobiłam coś głupiego i Sam powiedział, że potrzebuje czasu, żeby to przemyśleć. Minęło kilka dni, a on w międzyczasie zachorował. Czy myślisz, że...

– A co wy tu wyrabiacie?! – Głos pana Parkera powoduje, że podskakuję tak gwałtownie, że uderzam się głową o belkę przy suficie. – Clark, czemu nie ma cię przy padoku? Potrzebujesz oficjalnego zaproszenia? To, że nie ma dzisiaj Eve, nie oznacza, że możesz sobie bimbać. Na dwór, już!

– Panie Parker... – próbuje wtrącić się Ron, ale wystarczy, że trener macha ręką, a rudzielec milknie.

– Ty mi tu nie „parkuj", mądralo. Miałeś jej powiedzieć, że ma ze mną trening godzinę wcześniej.

– Powiedział, to ja go zagadałam – wtrącam się, żeby obronić Rona, ale bezskutecznie.

            – Na pogaduszki to umawiajcie się poza stadniną. Tutaj ma panować porządek, rozumiemy się?!

            Oboje kiwamy głowami. Gdy pan Parker jest tak zdenerwowany, lepiej go nie prowokować. Coś o tym wiem, ponieważ nieraz próbowałam.

– Dobrze, że przynajmniej ubrałaś Iskierkę – mówi nieco spokojniej trener. – Bierz ją, ja zabieram Koniczynę, a ty, Ron, Śnieżkę. Dzisiaj urządzimy sobie wyścigi.

Na te słowa mam ochotę aż krzyknąć z radości. Jestem pewna, że Ron też. Uwielbiam się z nimi ścigać, ale nieczęsto się to zdarza. Może jednak pan Parker nie jest na nas tak zły, jak myślałam.

– No co tak stoicie, jazda! Za pięć minut Śnieżka i Koniczyna mają być przygotowane do jazdy. Ruchy!

Nie porozumiewając się między sobą choćby jednym słowem, Ron i ja wybiegamy z boksu Iskierki, jakby się paliło, i biegniemy do odpowiednich boksów. Zdajemy sobie sprawę, że jeśli spóźnimy się choćby dziesięć sekund, to w najlepszym wypadku będziemy musieli robić dodatkowe okrążenia przed wyścigiem, a w najgorszym serię kilkudziesięciu pompek.

Stawka jest wysoka.

***

Jak Wam się podobało? Czy myślicie, że Megan się przemoże i porozmawia z Samem? A może nie powinna, póki on nie da jej zielonego światła? No i dlaczego Eve nie przyszła na zajęcia? Jestem bardzo ciekawa Waszych przemyśleń i jak zwykle będę wdzięczna za wszelkie uwagi, sugestie i opinie. Dajcie również znać, czy dostajecie powiadomienia o nowościach, bo ostatnio chyba różnie z tym bywa.

Niestety nie jestem w stanie wrzucać rozdziałów częściej niż raz na tydzień. Mimo że nie pracuję teraz na etat, i tak mam sporo pracy albo wyjazdów. Wrzucając ten rozdział, pozbyłam się oficjalnie zapasów. No ale, takie życie, jednak nie martwcie się, że nie będę tutaj publikować, bo to dla mnie ważne ;).

Dodam jeszcze, że jestem mega podekscytowana takim napływem nowych czytelników i liczbą komentarzy! Jednocześnie mi smutno, bo Wattpad chce zamknąć możliwość wysyłania wiadomości prywatnych :(. Na koncie pisarski wattpad znajdziecie link do petycji, by tego nie robili. Możecie także dołączyć do Discorda tej akcji. Nie damy się tak łatwo ;) a ze mną można się kontaktować również mailowo — adres na profilu.

Kończę już, bo coś przydługi ten autorski dopisek. Mam nadzieję, że nie przysnęliście. Ściskam gorąco i do zobaczenia pod komentarzami i Waszymi tekstami, a z nowością tutaj w maju.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top