Rozdział dwudziesty drugi

Od początku dnia próbuję złapać Sama, żeby go przeprosić, ale nic z tego. Szyki krzyżują mi przedłużające się lekcje, odległości pomiędzy klasami albo inni ludzie.

Zupełnie tak, jak teraz. Z jakiegoś powodu akurat dziś Sam je lunch w towarzystwie połowy swojej drużyny i jeszcze kilku chłopaków, w tym Billy'ego. Przecież oni nawet się nie lubią! Nie podoba mi się to, ale nie mam wyboru. Jeśli chcę porozmawiać z Samem dzisiaj, ta przerwa to moja ostatnia szansa, bo po lekcjach jak zwykle w poniedziałek będę spieszyć się do stadniny. 

Ponadto nie powinnam przejmować się jakimiś randomowymi chłopakami, nawet jeśli wszyscy się na mnie gapią, gdy z szybko bijącym sercem podchodzę do ich stolika. Nie spuszczam spojrzenia z Sama, który na szczęście nie unika mojego wzroku, ale nie potrafię odczytać niczego z jego twarzy. To takie dziwne. Na ogół ma bardzo ekspresyjną mimikę. Teraz natomiast zachowuje się tak, jakby nic nas nie łączyło. Jakbyśmy nigdy nie byli parą.

Przez kręgosłup przebiega mi zimny dreszcz.

– Cześć. Możemy porozmawiać? – pytam, dumna, że mój głos nie zadrżał.

Sam milczy. Wciąż nie mogę odczytać jego nastawienia. Niby wygląda jak zwykle, a mimo to nigdy nie wydawał mi się tak obcy. 

O ile to możliwe, moje serce bije jeszcze szybciej. Lada chwila dostanę zawału. To w ogóle możliwe w tak młodym wieku?

– Dobrze. – Słyszę i mam wrażenie, że mój stęskniony i błagający o wybaczenie umysł sobie to wymyślił, ale kiedy dostrzegam, że Sam wstaje z krzesła, uświadamiam sobie, że naprawdę to powiedział.

Może jeszcze nie wszystko stracone?

– Jesteś pewien, że chcesz się w to bawić? – wtrąca się niespodziewanie jego najlepszy kumpel, Mark Smith, co sprawia, że przerzucam na niego wzrok. Patrzy na mnie tak, jakbym była największą kanalią na świecie. Jeszcze gorzej niż siedzący obok niego Billy, na którego – niestety – mój wzrok też na chwilę się ześlizgnął.

Powinnam się odgryźć, ale nie jestem w stanie złapać porządnie powietrza, a co dopiero sklecić jakąś sensowną wypowiedź.

– Tak, jestem pewien. – W głosie Sama słychać determinację. – Chodź – mruczy do mnie i nie oglądając się za siebie, zaczyna iść w kierunku wyjścia ze stołówki. 

Drgam gwałtownie. Napinam ciało, żeby nie popatrzeć na chłopaków, których intensywne i raczej nieprzychylne spojrzenia nadal na sobie wyczuwam. Nie mogę marnować energii na to, by się przed nimi bronić albo ustawiać ich do pionu. Sam jest ważniejszy. Zmuszam więc nogi do ruchu i podbiegam do prącego do przodu chłopaka, który nawet nie spojrzał, czy za nim idę. Strach ponownie wypełnia moje żyły. Co, jeśli mi nie wybaczy? Co, jeśli nie chce mnie znać? Nie, nie mogę tak myśleć. Skoro Roy wybaczył mi ponad dwuletnie milczenie za nic, to i Sam mi wybaczy. 

Prawda?

Ratkovsky bez wahania kieruje się do wyjścia głównego. Nadal się za mną nie ogląda. Coraz mniej mi się to podoba. Wypadamy na zewnątrz, ale świeże powietrze wcale nie pomaga. Nadal mam wrażenie, że się duszę. Dobrze, że zrezygnowałam z lunchu. Być może dzięki temu nie zwymiotuję.

Po dwóch minutach szybkiego marszu, które dla mnie trwają całą wieczność, Sam zatrzymuje się gwałtownie pośrodku chodnika i z założonymi rękami odwraca się do mnie.

– Słucham, Megan. – Jego głos brzmi, jakby należał do jakiejś maszyny, a nie człowieka.

– Ja – przełykam z trudem ślinę – ja chciałabym... chcę cię... Ja... – jąkam się. Dlaczego wciąż nie potrafię tego powiedzieć? Przecież Roya przeprosiłam bez wahania, kiedy zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam. Sam również powinien otrzymać moje przeprosiny! – Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam – mówię w końcu, patrząc mu prosto w oczy.

Przez jego twarz przebiega jakiś cień, ale wciąż wygląda beznamiętnie. Jakbym była dla niego zupełnie obca. Dlaczego to aż tak bardzo boli? Tak bardzo chciałabym się do niego przytulić...

– Zachowałam się jak idiotka – dodaję, gdy cisza staje się nieznośna. – Wyżyłam się na tobie, bo nie umiałam poradzić sobie z problemami związanymi z dziewczynami. Nie powinnam była tego robić. Nie zrobiłeś nic złego. 

Urywam, nie wiedząc, co mogłabym jeszcze powiedzieć, a Sam nie robi nic. Nawet nie drga, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Tylko dzięki temu, że nie odrywa ode mnie chłodnego spojrzenia, wiem, że zwraca na mnie uwagę.

– To tyle czy masz mi jeszcze coś do powiedzenia? – pyta po czasie, który wydaje się nieskończonością, a w jego głosie po raz pierwszy słyszę jakieś emocje. Niestety, jest to ból.

Coś nieznośnie kłuje mnie w żołądku.

– Postaram się nigdy więcej tak nie zrobić. To było szczeniackie i głupie. Czy... czy sądzisz, że jesteś w stanie mi wybaczyć? – Błagalna nutka w moim głosie jest dobrze słyszalna.

– Już ci to wybaczyłem – stwierdza ku mojemu zdziwieniu Sam, choć jego ponury głos wcale na to nie wskazuje. – Rozumiem, dlaczego tak zrobiłaś.

– To... to czemu jesteś zły? – pytam zszokowana. Mam wrażenie, jakby ktoś kręcił reality show z moim udziałem, ale bez mojej zgody.

– O czym rozmawiałaś z Ivy w piątek? – odpowiada pytaniem na pytanie, a ja aż marszczę brwi ze zdziwienia.

Na pewno rozmawiałam z Ivy w piątek, i to nie raz, bo odkąd pokłóciłam się z Kate i Nelly, trzymam się z nią i Ashley jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie potrafię jednak skojarzyć żadnego tematu, który mogłabym poruszyć z Clarkson, a o który Sam mógłby być za mnie zły. Większość nawet by go nie zainteresowała!

– Nie mam pojęcia, o co chodzi...

– Podobno to było na korytarzu. Siedziałyście na ławce niedaleko sali od biologii.

Olśnienie spływa na mnie z mocą równą porażeniu piorunem. Czuję, jak moje ciało zalewa naprzemiennie fala gorąca i mrozu. Mrozu docierającego do szpiku kości.

W piątek powiedziałam Ivy, że sypiam z Samem. Ja pierdolę.

– Skąd... skąd o tym wiesz? – wykrztuszam. Moje ręce drżą, a im bardziej chcę je powstrzymać, tym bardziej się nie słuchają.

– Siostra Marka was podsłuchała i nam powiedziała – odpowiada Sam. – Podobno powiedziałaś, że jestem w te... hm... klocki bardzo dobry, bardzo mi miło, ale pytanie po co? Przecież my ze sobą... no wiesz.

Pociera twarz i spuszcza wzrok na ziemię. Po raz pierwszy widzę go aż tak zakłopotanego. Jestem pewna, że gdyby miał jaśniejszą cerę, to przypominałby teraz buraka. Nie zmienia to faktu, że sama znalazłam się w o wiele większych tarapatach i muszę zrobić wszystko, żeby jakoś wyjść z tego z twarzą. Przecież nie powiem prawdy. Prędzej spalę się ze wstydu.

– Ja... tak jakoś... rozmawiałyśmy z Ivy o swoich facetach i ona chyba nie do końca mnie zrozumiała. Mnie nie chodziło o... o se... – słowo „seks" z jakiegoś powodu nie jest w stanie przejść mi przez gardło – o łóżko. Tylko o całowanie. 

Sam odsuwa się o krok do tyłu i śmieje się gorzko. Mrużę oczy. Nie takiej reakcji się spodziewałam.

– Cholera, Mark miał rację. Nie wierzę.

– Z czym miał rację?

– Że dalej będziesz kręcić. Po co, Megan? – W jego spojrzeniu widzę ból. – Myślałem, że mi ufasz.

Otwieram usta, ale podobnie jak kilka dni temu nie jestem w stanie się odezwać. Ufam mu najbardziej w tej pojebanej szkole, a on mi nie wierzy. Jak mogę go o tym przekonać?!

„Prawdą, Megan", słyszę w głowie głos niebezpiecznie przypominający Roya.

I już wiem, co zrobić. Najwyżej faktycznie spalę się ze wstydu, a Sam mnie oleje, ale nie mogę go okłamywać. On na to nie zasługuje.

– Ja... ja... po prostu nie wiedziałam, co zrobić! – wołam zdesperowana. – Ashley i Ivy od jakiegoś czasu wypytują mnie o nasze... życie intymne. Ashley i Otto chyba nie robią nic innego niż... no sam wiesz. – Ja pierdolę, czy ja zamieniam się w jakąś zakonnicę?! – Od dawna mnie to męczy, ale dotychczas zbywałam ten temat. Ale w piątek miałam bardzo zły dzień. Ja wiem, że to nie jest usprawiedliwienie, ale...

Urywam, kręcąc gwałtownie głową. Dawno nie czułam się tak żałośnie. To ciekawe, bo jeszcze wczoraj, gdy wyjeżdżałam z Lakeland odprowadzona ogromnymi uśmiechami Roya i cioci oraz pochmurnym spojrzeniem Florence, czułam ogromną wewnętrzną siłę i miałam wrażenie, że nic nie jest mi straszne.

Łzy napływają mi do oczu, ale jakimś cudem je powstrzymuję. Nie mogę się teraz nad sobą użalać, a już na pewno nie na jego oczach. Muszę wykazać się odwagą i ponieść konsekwencje swoich działań, nawet jeśli po tym, co powiem, Sam będzie jeszcze bardziej wściekły. Albo, co gorsza, zawiedziony.

– Chodzi o to, że... w piątek czułam się wyjątkowo źle. Nie rozmawiałam z tobą, z własnej głupoty, ani z Nelly i Kate, bo się z nimi pokłóciłam. W perspektywie miałam za to weekend u cioci i spotkanie z kuzynami, z którymi, jak wiesz, mam trudne stosunki – urywam, aby zebrać myśli. 

Nigdy nie powiedziałam Samowi, co stało się, gdy mieszkałam w Lakeland, i teraz tego żałuję. Całe moje ciało pragnie wyznać, że pogodziłam się z Royem, ale to nie czas ani miejsce. Szczególnie że Ratkovsky pewnie ma to gdzieś, bo nie chce mnie już znać.

Z jakiegoś jednak powodu wciąż przede mną stoi, nieruchomo niczym posąg. Jego twarz ponownie przypomina maskę. Przełykam ślinę i postanawiam postawić wszystko na jedną kartę. Nie mam innego wyjścia.

– Czułam się wyjątkowo roztrzęsiona, a wtedy zdarza mi się... kręcić i sama się w tym gubię, tak jak próbowałam zrobić teraz. Ale powiem ci prawdę – mówię mocniejszym tonem. – Powiem, choć wstydzę się tego jak cholera. Chodzi o to, że Ivy domyśliła się, że coś między nami – wskazuje raz na Sama, raz na siebie – jest nie tak. Nie chciałam, żeby tak było. Dlatego najpierw wmówiłam jej, że nie spędzamy ze sobą czasu z powodu dużej ilości obowiązków, a później, żeby ostatecznie zamknąć jej usta, powiedziałam, że ze sobą spaliśmy i że jesteś w tym... no, dobry.

Ledwo wypowiadam ostatnie słowa i od razu zamykam oczy. Nie jestem w stanie trzymać ich otwartych. Ledwo mogę złapać oddech. To, co zrobiłam, brzmi na głos znacznie gorzej niż w myślach. Kto chciałby trzymać się z taką kłamczuchą jak ja? 

I, do cholery, dlaczego ja tyle kłamię?! Dlaczego kiedykolwiek pomyślałam, że powinnam stać się taka jak Florence? Przecież ja jej nienawidzę! To przez nią przeżyłam tyle upokorzeń...

Cisza się przedłuża. Czuję na nagich przedramionach lekki wietrzyk. Nie mam pojęcia, czy Sam nadal tam jest, ale nie jestem w stanie otworzyć oczu, aby to sprawdzić. 

– Rozumiem, jeśli nie chcesz mnie znać. Ja na twoim miejscu bym nie chciała – mówię, gdy nie jestem już w stanie wytrzymać milczenia. Oczy nadal mam zamknięte. 

– To nie tak, że nie chcę cię znać – szepcze Sam, a ja powoli otwieram oczy. 

On wciąż tu jest, to dobrze. Z drugiej strony tym razem potrafię rozszyfrować emocje na jego twarzy. To ból. Ból i zawód. Wolałabym, żeby był zły. Wolałabym, żeby krzyczał. 

Wolałabym wszystko niż świadomość, że go zawiodłam.

– Ale potrzebuję czasu. Muszę to wszystko przemyśleć. Ja... ja chciałem pogadać z tobą w piątek – dodaje niespodziewanie. – Wiedziałem, że obawiasz się wizyty u cioci. Ale później Lila powtórzyła nam to, co usłyszała, i nie byłem w stanie. 

Z opóźnieniem dociera do mnie, że Lila musi być siostrą Marka. Nie mam zielonego pojęcia, jak wygląda, ale nie ma to znaczenia. Nie zamierzam się z nią rozprawiać. To ja jestem winna tego, co się stało, i nie zamierzam więcej uciekać przed odpowiedzialnością. Nie chcę ranić kolejnej osoby tak, jak zrobiłaby to Florence.

Kiwam głową. Nie jestem w stanie nic powiedzieć.

– Odezwę się do ciebie, gdy będę gotowy. Teraz muszę... ja... już pójdę. – Sam wskazuje palcem na szkołę. Zauważam, że jego ręka nieco drży.

– Ta... Tak. Okej.

Chłopak obrzuca mnie ostatnim smutnym spojrzeniem, po czym odchodzi. Z każdym jego krokiem z moich oczu wypływa coraz więcej łez, tak że po kilkunastu sekundach prawie nie jestem w stanie go obserwować. Mimo to nie potrafię oderwać od niego wzroku.

W pewnym momencie mam wrażenie, że jego sylwetka staje się coraz większa. Ocieram ręką oczy i ze zdziwieniem stwierdzam, że Sam zawrócił. Podchodzi do mnie na jakieś trzy metry i patrzy na mnie tak, jakby walczył sam ze sobą. Moje serce momentalnie przyspiesza.

Czy to możliwe, że tak szybko przemyślał, co chce zrobić? To nie może być dla mnie dobra wiadomość. 

– Mam nadzieję, że weekend u cioci minął w miarę dobrze.

Mrugam kilkakrotnie oczami. On naprawdę to powiedział? Przecież to niemożliwe. Zraniłam go. Nie powinien chcieć ze mną rozmawiać. Nie powinien się mną interesować.

On jest za dobry... za dobry dla kogoś takiego jak ja.

– Tak – wykrztuszam. – Lepiej, niż myślałam. 

W odpowiedzi kiwa głową i odwraca się na pięcie. 

Tym razem nie zawraca.

***

– Moja mama przyjedzie po mnie dzisiaj później niż zwykle, czy mogę pooglądać twój trening? – pyta Eve, kiedy zamykamy boks Jokera, na którym dzisiaj jeździła. 

– Jeśli pan Parker nie będzie miał nic przeciwko, to pewnie – stwierdzam. – Jak poszła ci ta prezentacja z biologii o rybach? 

– Świetnie! – Eve cała aż się rozpromienia. – Dostałam A. Pani Binkle była zachwycona... 

Dziewczynka paple jak szalona, a ja tylko od czasu do czasu kiwam głową. Dzisiaj ta gadatliwość mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Nieustanny dźwięk jej głosu sprawia, że głowa nie jest w stanie aż tak mnie maltretować i co rusz przypominać przebieg rozmowy z Samem.

Czuję obrzydzenie sama do siebie. Dawno mi się to nie zdarzało. Nic dziwnego, skoro ponad dwa lata temu zrobiłam wszystko, by odciąć się od uczuć. Z jednej strony chciałabym wrócić do skorupy i obojętności wobec wszystkiego, ale z drugiej... z drugiej nie poznałabym wtedy ani Sama, ani Sharon. Nie pogodziłabym się z Royem. Nie oglądałabym „Teorii wielkiego podrywu" z Vernonem. 

I nie przypominałabym Florence. Dlaczego kiedykolwiek uznałam, że to był dobry pomysł?

– A ty? – Eve wyrywa mnie z czarnych myśli, za co jestem jej wdzięczna.

– Co ja?

– Lubisz robić prezentacje?

– Średnio, ale lubię recytować. W poprzedniej szkole chodziłam na zajęcia recytatorskie.

– Teraz już nie? Dlaczego?

– Nie mam czasu. Chodź, pomożesz mi osiodłać Iskierkę.

O ile to możliwe, uśmiech na twarzy Eve jeszcze się powiększa. Chyba kiedyś rozerwie sobie szczękę z tej radości. Uświadamiam sobie, że ta mała nie zraniłaby nikogo bliskiego dla siebie w taki sposób, w jaki zrobiłam to ja Samowi.

Ponownie rzednie mi mina.

– Jasne, że pomogę! Myślałam, że nigdy nie zaproponujesz.

Ja też tak myślałam, ale zmieniłam zdanie. Mimo tego, jak traktowałam Eve od samego początku, ona cały czas mnie lubi. Mało osób mnie lubi. To miła odmiana. A ja jestem cholerną egoistką, więc zamierzam to wykorzystać, szczególnie po rozmowie z Samem.

Dziesięć minut później znajduję się na jednym z padoków, trzymając Iskierkę za wodze, a Eve wraz z panem Parkerem obserwuje mnie zza płotu.

– Dzisiaj skupimy się na skokach – informuje trener. Jego stanowczy, chłodny głos działa na mnie zadziwiająco kojąco. – To twoja pięta achillesowa, a jednocześnie kluczowy element, który musisz wyćwiczyć, aby przejść eliminacje stanowe na wiosnę. Na razie, rzecz jasna, rozgrzewka. Dziesięć okrążeń bezbłędnego anglezowania, masz pokazać tej oto pannie, jak należy to robić.

Kiwam głową, wypijam trzy łyki wody i wskakuję na grzbiet Iskierki. Klepię ją po szyi i na komendę pana Parkera ruszam do przodu. W pełni skupiam się na jeździe. Jak zwykle od razu synchronizuję się z Iskierką. Nie ma na tym świecie innej istoty, która rozumiałaby mnie lepiej. Ponadto chcę, żeby Eve zobaczyła, jak zrobić to perfekcyjnie. Robię to nie dla pana Parkera, nawet nie dla siebie, ale dla niej. Ta mała przypomina mnie samą jeszcze kilka lat temu. Może i nigdy nie mówiłam tyle, co ona, ale ekscytowałam się końmi i jazdą równie mocno. 

A ponadto Eve ma potencjał. Duży potencjał. Nie jestem ślepa.

– Dobrze – mówi pan Parker, gdy zatrzymuję się przed nim po wykonaniu zadania. Uśmiecham się pod nosem. Z jego ust to największy możliwy komplement. – Schodź z konia, idziemy na drugą stronę stadniny.

Bez słowa wykonuję polecenie, choć nie do końca mi się to uśmiecha. Dobrze wiem, gdzie zabiera nas trener. Na moją najmniej ulubioną część całej stadniny. To ciekawe, że nie mam problemu z przeróżnymi akrobacjami, jeśli chodzi o choreografie cheerleaderskie, ale drżę za każdym razem na samą myśl o skokach. Jest to związane z niefortunnym upadkiem z Jokera jakieś dwa lata temu i choć teraz jestem znacznie lepsza w jeździectwie, lęk nadal we mnie tkwi.

– Co trzeba opanować, żeby zacząć w ogóle myśleć o skakaniu? – pyta mnie pan Parker, patrząc wymownie w kierunku podekscytowanej Eve, gdy stajemy przed wyjściem na teren, na którym poustawiane są różnego rodzaju przeszkody. Na szczęście nikt inny akurat nie ćwiczy. Wystarczy mi widownia, którą mam.

– Trzeba perfekcyjnie opanować podstawowe chody konia i dobrze nim powodować – odpowiadam. 

– Co to jest powodowanie? – Tym razem trener zwraca się do dziewczynki.

– Prowadzenie konia – odpowiada bez wahania, a ja uśmiecham się do siebie. Eve wie znacznie więcej o jeździectwie i mam nadzieję, że jeśli pan Parker postanowi ją dalej odpytywać, to na nic nie da się złapać. Staram uczyć się ją na zajęciach zarówno teorii, jak i praktyki. 

– Co jest najważniejsze, żeby zacząć skakać? – nie odpuszcza pan Parker. Wiem, że wypytuje mnie nie tylko dla Eve, ale również dla mnie samej. Uważa, że teoria to podstawa dobrej praktyki, i trudno się z tym nie zgodzić.

– Rytm. Trzeba dobrze czuć rytm konia i opanować równowagę w półsiadzie.

– Jaka jest prawidłowa pozycja podczas skoku?

– Najważniejsze jest, żeby nie wychylać się za bardzo do przodu ani nie ściskać konia za mocno łydkami. Trzeba zaplanować wybicie odpowiednio wcześniej.

– Dobrze. To pora, żebyś pokazała to w praktyce, Megan – stwierdza pan Parker. – Masz dobrze opanowaną rytmikę, czujesz swojego konia. Największy twój problem to nadmierne wychylanie do przodu. O czym masz pamiętać?

– Żeby patrzeć pomiędzy uszami Iskierki i trzymać brodę wysoko – recytuję, jakbym nauczyła się odpowiedzi na pamięć. – Nie skracać wodzy za bardzo, Iskierka musi mieć swobodę ruchów głową i szyją.

– Otóż to. Twój koń wie, co robi. Pamiętaj, że dla niej to przyjemność. Wskakuj na grzbiet. Zaczynamy od łatwizny, zapraszam na najniższą kopertę.

– Kopertę? – wyrywa się Eve. Jestem z niej dumna, że dopiero teraz się odezwała. Najwyraźniej moje próby tłumaczenia, że nie powinna paplać panu Parkerowi nad głową, przyniosły efekt.

– To rodzaj stacjonaty, w której między dwoma stojakami ustawione są na krzyż dwa drągi. Dzięki temu środek przeszkody jest umiejscowiony nieco niżej, więc trudniej jest strącić drążek – tłumaczy cierpliwie trener. Nie słyszę w jego głosie nawet nutki irytacji! Eve naprawdę jest małą czarownicą. Chyba przekonuje do siebie i mnie, i jego. – Od tego zaczyna się ćwiczenia przeskakiwania, więc Megan zrobi tylko kilka bezbłędnych przeskoków, a później przejdziemy dalej, na pająki i bramy sztokholmskie.

Mam ochotę jęknąć na samą myśl o pająkach. Nienawidzę zarówno tych prawdziwych, jak i związanych z jeździectwem. Iskierka momentalnie wyczuwa moje napięcie i szturcha mnie pyskiem w ramię. Od razu się uspokajam.

– A co to są pająki? – dopytuje ośmielona Eve.

– Zobaczysz – zbywa ją pan Parker. Czyli świat jeszcze nie stanął zupełnie na głowie. – Megan, szkoda gadania, pokazuj, na co cię stać! 

Uśmiecham się lekko i bez słowa spełniam jego polecenie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam wobec niego taka ugodowa. Zazwyczaj bardziej się stawiam, wkurzona jego „dyktatorską" postawą. Dziś nie dostrzegam w nim tyrana, tylko momentami szorstką stanowczość i opanowanie. 

I być może to dlatego po raz pierwszy w życiu udaje mi się przeskoczyć średniego pająka bez dotknięcia drążka.

A być może dlatego, że czuję, że nie mam nic do stracenia.

***

Nie tak łatwo będzie Megan pogodzić się z Samem, ale być może dużo się przy tym nauczy ;) i nie tylko przy tym. Jestem bardzo ciekawa Waszych przemyśleń po przeczytaniu tego rozdziału i teorii odnośnie do dalszych wydarzeń. Bardzo się cieszę, że ostatnie rozdziały tak bardzo Was wciągają :). Jak zwykle będę wdzięczna za Wasze opinie, uwagi oraz sugestie.
Kolejny rozdział pojawi się 11-13.04. Do tej pory nie będę w stanie odpowiedzieć na Wasze najnowsze komentarze, ale na pewno to nadrobię.
No i najważniejsze: życzę wszystkim spokojnych, zdrowych Świąt Wielkanocnych. Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top