Rozdział dwudziesty czwarty
Sama nie ma w szkole.
Już drugi dzień.
Wczoraj myślałam, że to z powodu imprezy po wygranym meczu. Od Nataszy wiem, że po pizzy poszli na after do domu jednego kolesia z drużyny, gdzie alkoholu nie brakowało. Zresztą nawet jakby mi nie powiedziała, wystarczyło wejść na TikToka. Z drugiej strony Sam rzadko pije i raczej nie ma słabej głowy. Trudno sobie wyobrazić, że mógłby przesadzić z alkoholem. Musi być coś więcej na rzeczy, skoro dzisiaj też go nie ma. Problem polega na tym, że nie mam jak dowiedzieć się, o co chodzi. Nie mogę się z nim skontaktować, skoro poprosił o czas. Jego przyjaciele nie patrzą na mnie przychylnie i nie powiedzą mi prawdy. Natasza to nie Nelly, która jest mistrzynią w zdobywaniu plotek. A TikTok wbrew pozorom nie wie wszystkiego.
Jestem w kropce. A ja tego nienawidzę. Nienawidzę bezsilności. Przypomina mi aż za bardzo chwile, które spędziłam zamknięta w tamtej pieprzonej szafce. Z każdą sekundą czuję coraz większą frustrację. Nawet kartkówka z matmy nie zrobiła na mnie większego wrażenia. I tak nie zdam. Jedyne, co mnie ratuje, to perspektywa spotkania z Sharon. Idę dzisiaj do niej na noc. Będziemy opychać się sushi, plotkować i oglądać Netflixa. Może nawet zjem jakieś czekoladki? Ale do tego momentu zostało dobrych kilka godzin i muszę je jakoś przetrwać.
Rozeźlona zamykam podręcznik od historii, który próbowałam czytać na jednym ze szkolnych parapetów. Teraz nawet lektura mojej ulubionej ze szkolnych książek nie przynosi relaksu. Może chwila na wolnym powietrzu w oczekiwaniu na angielski coś pomoże?
Los postanawia jednak ze mnie zakpić. Ledwo skręcam w kolejny korytarz, a moim oczom ukazuje się stojący kilkanaście metrów dalej Mark, przyjaciel Sama, wraz z kilkoma osobami, w tym filigranową brunetką, która sądząc po podobieństwie, jest jego siostrą. To ona wygadała Samowi to, co powiedziałam o nim Ivy. To z tego powodu Sam nie chciał się ze mną pogodzić. To przez nią z nim nie rozmawiam.
Powinnam coś z tym zrobić.
Zaciskam ręce w pięści i nabuzowana zaczynam iść w ich kierunku. Z każdym kolejnym krokiem chęć wyrównania porachunków gdzieś zanika. Przecież to nie wina tej dziewczyny, że okłamałam Sama. To była moja decyzja i to ja powinnam ponieść konsekwencje swoich działań, nawet jeśli ledwo jestem w stanie to robić. Ponadto nie chcę być już taka, jak Florence. Nienawidzę jej.
Tym sposobem, kiedy staję obok grupki, otwieram usta, ale nie wiem, co powiedzieć, skoro nie zamierzam jej obrażać. Przecież nie spytam ich o Sama, i tak mi nie powiedzą. Chcę się wycofać, ale jest za późno. Stoję zbyt blisko, więc wszyscy milkną i zaczynają się na mnie gapić. A ja wciąż milczę. Gdzie podziała się moja pewność siebie? Dlaczego jestem taka słaba?!
– Chcesz czegoś, Megan? – pyta szorstko Mark.
Nie podobają mi się jego ton ani spojrzenie, ale zdaję sobie sprawę, że ma prawo mi nie ufać. Podejrzewam, że Sam mógł mu powiedzieć, co nabroiłam. Są sobie bardzo bliscy. Naprawdę się przyjaźnią. Coś kłuje mnie w żołądku, ale mija tak szybko, że być może tylko to sobie wyobraziłam. W końcu stres nie odpuszcza mi od samego rana.
Wzdycham głęboko. Trudno, żeby było gorzej niż teraz. Dlatego chowam dumę do kieszeni i pytam o to, co interesuje mnie najbardziej, w pełni świadoma, że mogę zostać olana albo wyśmiana.
– Dlaczego – odchrząkuję i zmuszam się do tego, by utrzymać wzrok na Marku – Sama nie ma w szkole?
W odpowiedzi chłopak obrzuca mnie zszokowanym spojrzeniem, a potem wybucha śmiechem, do którego dołączają wszyscy oprócz jego siostry i jakiegoś kolesia. Czuję się jak gówno i moim naturalnym odruchem jest, by utrzeć im nosy, ale wbijam sobie paznokcie w dłonie, żeby nie zrobić nic głupiego. Wtedy na pewno nic nie powiedzą, a tak mam jakiekolwiek szanse.
– Dlaczego Sama nie ma w szkole? – powtarza po mnie Mark. – A czemu cię to interesuje?
Tym razem to ja wpatruję się w niego totalnie zszokowana.
– Bo jestem jego... – urywam i zakłopotana drapię się po głowie. Słowo „dziewczyna" jakoś nie potrafi przejść mi przez gardło. Wątpię, by Sam mnie za takową postrzegał.
Już nie.
Niewidzialny ciężar na mojej klatce piersiowej tylko się powiększa. Z trudem jestem w stanie złapać powietrze.
– Po prostu chciałabym wiedzieć, czy wszystko z nim w porządku – szepczę, wpatrując się w swoje buty.
– Nie martw się o niego. Wszystko z nim teraz w porządku. – Mark mocno akcentuje słowo „teraz", a ja czuję się jeszcze gorzej. Z łatwością odczytuję jego intencje. W końcu stosuję te same manipulacyjne sztuczki. – Coś jeszcze? Przerwałaś nam rozmowę.
Czemu Sam przyjaźni się z takim bucem?
„A dlaczego chodzi z taką zołzą"?, podpowiada mi złośliwie jakiś głosik z tyłu głowy.
– Oczywiście, nie będę wam zabierać jakże cennego czasu. – Nie jestem w stanie powstrzymać się od drobnej uszczypliwości. – Cześć.
Odwracam się na pięcie, żałując, że nie mogę po prostu rozpłynąć się w powietrzu, i już mam zamiar odejść, gdy zatrzymuje mnie czyjś wysoki, nieco wystraszony głos.
– Poczekaj!
Odwracam się. To ona. Siostra Marka, której imienia za nic nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Serce bije tak szybko, że jeszcze chwila i wyskoczy mi z klatki piersiowej.
– Sam jest przeziębiony. Na tyle mocno, że został...
– Lila, stop. Ona nie musi tego wiedzieć – wtrąca się Mark.
– Nie zgadzam się z tobą. Ma prawo.
– Nie, to sprawa Sama...
– Dziękuję – przerywam tę wymianę zdań i uśmiecham się z wdzięcznością do Lili, która po chwili zawahania odwzajemnia lekko uśmiech.
Nie mam pojęcia, czemu postawiła się bratu, ale bardzo mnie to cieszy. W przeciwieństwie do świadomości, że Sam jest przeziębiony. Mam nadzieję, że nie jest to wymówka, by mnie nie widywać, ale pewnie i tak ma mnie gdzieś. Ale przede wszystkim nie życzę mu choroby! Najchętniej ugotowałabym mu rosół na podstawie przepisu, który podarowała mojej babci jej najlepsza przyjaciółka z Polski, i mu zaniosła, ale nie wiem, czy on chce mnie w ogóle widzieć i czy powinnam się narzucać.
Mam coraz większy mętlik w głowie i czuję, że jeśli się komuś nie wyżalę, to zwariuję. Jakie to szczęście, że widzę się dzisiaj z Sharon! To jedyna osoba, na którą mogę w tej sprawie liczyć. Nawet jeśli wcześniej będę musiała się przyznać do moich grzechów. Być może jestem naiwna, ale intuicja, którą przez ostatnie miesiące spychałam głęboko w czeluści umysłu, podpowiada mi, że ta dziewczyna nie będzie mnie oceniać, za to z chęcią pomoże.
Rozeźlony Mark dalej dyskutuje z siostrą, za nic mając fakt, że robi to nie tylko w obecności swoich znajomych, ale i mojej. Nic tu po mnie, szczególnie że przed końcem przerwy chcę jeszcze wpaść do toalety. Dlatego odwracam się ponownie z zamiarem odejścia...
... a los znów postanawia sobie ze mnie zakpić. Przede mną stoją Ivy i Ashley, których zaskoczone twarze wyglądają trochę jak końskie pyski. Nie ubliżając Iskierce i jej pobratymcom. Przez kręgosłup przebiega mi nieprzyjemny dreszcz.
Musiały dokładnie słyszeć moją rozmowę z Markiem. Który, olaboga, ma takie samo imię jak moja pierwsza, niespełniona miłostka.
W pierwszym odruchu, a jakże, zamierzam skłamać. Nie mam jednak pojęcia, jak mogłabym się z tego wykręcić, a ponadto... nawet nie chcę. Na samą myśl, że miałabym dalej w to brnąć, ciągnąc za sobą Sama, robi mi się niedobrze. Jestem zmęczona wiecznymi gierkami. Tym, że cały czas muszę coś udawać, i to właściwie na własne życzenie.
Zanim zdążę pomyśleć, co właściwie robię, z moich ust wydobywają się słowa, których nie da się zatrzymać:
– No to teraz wiecie. Jestem z Samem pokłócona, z mojej winy. Sam nie zrobił nic złego. Okłamałam was. Nie tylko z tym. Nie mam pojęcia, jaki jest w łóżku, bo w ogóle z nim nie spałam. Dopiero zaczęliśmy ze sobą chodzić i w ogóle nie myśleliśmy o seksie. Zadowolone?
Gdy kończę mówić, orientuję się, że wokół panuje nienaturalna cisza. Mark i Lila już się nie kłócą. Słyszały mnie nie tylko Ivy i Ashley. Nie tylko znajomi Sama. Słyszeli mnie również stojący dalej, bezimienni uczniowie, bo – najwyraźniej – mówiłam znacznie głośniej, niż chciałam.
Wszyscy, bez wyjątku, gapią się na mnie jak na okaz w zoo. Cała szkoła znów będzie miała mnie na językach, ale przynajmniej może przestanie interesować się Samem.
Ash i Ivy wciąż patrzą na mnie bez słowa. Przełykam ślinę, ale przynajmniej udaje mi się nie zadrżeć. Czy ja przed chwilą nie chciałam aby wyparować w powietrzu? Myliłam się. To teraz pragnę tego najbardziej na świecie. Ale nie mam nadludzkich mocy.
Jestem tylko człowiekiem.
Odwracam się na pięcie i odchodzę w kierunku łazienki najszybciej, jak jestem w stanie. Gdzieś w tłumie miga mi zmartwiona twarz Nelly, ale odwracam wzrok.
Nie wierzę w jej skruchę. Być może dlatego, że na nią nie zasługuję... Przecież Nelly tak naprawdę nie zrobiła nic złego. Dochowywała sekretu swojej przyjaciółki i z pewnością nie było jej łatwo. Ale przecież jej tego nie powiem. A już na pewno nie teraz, kiedy zniszczyłam sobie pozycję w szkole, ponieważ nie byłam w stanie dalej kłamać.
Mam wrażenie, jakbym rozpadała się na milion kawałeczków. Jakimś cudem wybucham płaczem dopiero, gdy zamykam się w kabinie.
Nikt nie sprawdza, czy dobrze się czuję.
***
Do Sharon wybieram się znacznie wcześniej, niż się umawiałyśmy. Nie mam siły na spędzanie czasu z mamą i Vernonem, którzy niespodziewanie się na mnie uwzięli i zaczęli wypytywać, jak minął mi tydzień. Przecież Vernon dopiero co był ze mną na meczu i wie, że pokłóciłam się z Samem. Może się domyślać, że mama nie ma o tym pojęcia. Nie rozumiem więc jego postępowania i boli mnie to bardziej, niż powinno. Czyżbym niepotrzebnie się do niego zbliżyła? Z drugiej strony wiem o nim więcej niż wcześniej i nie potrafię tak po prostu się odciąć. Nie chcę potraktować go niesprawiedliwie, jak Roya.
Dlatego uciekam. Wolę się powłóczyć po osiedlu Sharon, nawet jeśli będę bombardowana przez własne myśli. Innej opcji i tak nie mam, bo moja kumpela udziela właśnie korepetycje jakiejś dziewczynce, więc nie jest w stanie szybciej wrócić do domu.
Ku mojemu zdziwieniu, okazuje się, że niecałą milę od domu Wallace'ów znajduje się całkiem przyjemny park, w którym można kupić lody. Raz na jakiś czas mogę sobie pozwolić. Wybieram dwa smaki sorbetów i delektując się słodką przekąską, powoli przechadzam się po parku. Przypatruję się innym spacerowiczom, a głównie ich psom, które można tu wprowadzać. Moje ulubione zwierzęta to oczywiście konie, ale na drugim miejscu są psy. Niestety ze względu na alergię mamy nigdy żadnego nie miałam.
Moją uwagę przykuwa szybko przybliżający się, ogromny pies, do którego bardziej pasowałoby określenie „niedźwiedź". Zadziwiająco przypomina Cuddle, choć to przecież niemożliwe, bo Sharon nie ma w domu, a jej rodzice mają dzisiaj pracować do późna.
Chyba że...
Za psem biegnie jego właściciel i po chwili jestem w stanie rozpoznać w nim Roberta. Może i dzisiaj jest piątek, ale nie trzynastego, więc nie rozumiem, dlaczego mam aż takiego pecha. Nawet jeśli chciałabym się wycofać, jest za późno. Cuddle zdecydowanie mnie rozpoznała i biegnie prosto na mnie. Na jej pysku widać autentyczną radość, dzięki czemu robi mi się lżej.
Wzdycham głęboko. Mam nadzieję, że Robert nie będzie próbował mnie dzisiaj wytrącać z równowagi wspominaniem o Alice.
– Spokój! – woła z oddali zdyszany Robert na Cuddle, która niemal ścina mnie z nóg, gdy próbuje lizać moje ręce. – Ty rozpuszczona dziewucho... Przysięgam, jak będę mieć swojego psa, to zadbam od początku o jego trening. Ach, to ty – stwierdza jakby ze zdziwieniem, gdy w końcu do nas podbiega, i obrzuca mnie zagadkowym spojrzeniem.
Prycham oburzona. Może i byłam kilka dni temu u fryzjera i nieco skróciłam włosy, ale aż tak się nie zmieniłam!
– Wiem, że mnie nie lubisz, ale nie przesadzaj. Wyglądam tak samo – odpowiadam kąśliwie i głaszczę Cuddle po głowie, którą ta śmiesznie przekrzywia. Ona jest taka słodka! Mimowolnie się śmieję.
Kątem oka widzę, jak Robert się uśmiecha. Jak zwykle wygląda świetnie. Tym razem ubrał się w prosty, czarny T-shirt, który świetnie podkreśla jego opaleniznę. Uroki Florydy i bycia surferem.
Na samą myśl o wodzie wzdrygam się gwałtownie.
– Zimno ci? – Śmieje się. On się zawsze ze mnie śmieje i traktuje jak dzieciaka, mimo że jest starszy ode mnie o rok. To frustrujące.
– Nie. Przypomniałam sobie po prostu naszą rozmowę na plaży.
– Kąśliwa jak zwykle, co?
– Zaraz pewnie powiesz, że źle zachowałam się wobec Alice i nie mogę spotykać się z Sharon – stwierdzam, próbując nie wgapiać się w jego umięśnione ramiona. Łasząca się do mnie Cuddle jest na szczęście dobrym dystraktorem. – Daruj sobie, mam wystarczająco zły dzień.
– Co do Alice nie będę zaprzeczać, ale nie mam zamiaru do tego wracać. A jeśli chodzi o Sharon, to dawno nie widziałem jej tak szczęśliwej. Buzia jej się przy śniadaniu nie zamykała, kiedy mówiła, co macie zamiar oglądać. Totalnie nie moje klimaty. Ale przede wszystkim to dzięki tobie Sharon dołączyła do zespołu, tak więc nie możesz być taka zła, muszelko.
Mrugam oczami tak gwałtownie, że lada chwila mi wypadną. Ja chyba zwariowałam. Muszę mieć jakieś omamy słuchowe, bo nie ma szans, żeby on powiedział te wszystkie rzeczy. I to jeszcze w całkiem miły sposób. Bez ironii.
Może to jemu coś się stało?!
– Ogarnij się, bo lód kapie ci na spódnicę – dodaje, a ja oddycham z ulgą.
Jednak jest bucem. Bucem, który z niewiadomego powodu nazywa mnie „muszelką".
– Sharon chciała wami śpiewać, tylko musiała uwierzyć we własne umiejętności. Nie mam z tym nic wspólnego – odnoszę się do najbezpieczniejszej części jego wypowiedzi. Jednocześnie unikam jego spojrzenia, bo przypominam sobie aż za dobrze, jak śpiewał z nią tamtą piosenkę po francusku. Nie chcę się przy nim zaczerwienić. I tak za mocno na niego reaguję. A przecież nie mogę.
On jest bucem, a ja mam chłopaka, z którym powinnam się pogodzić.
Na tę myśl robi mi się zimno. Zerkam na zegarek. Cholera, jeszcze prawie pól godziny do spotkania z Shar. A Robert będzie szedł w tym samym kierunku. Jak mam się wywinąć?
– Masz – kontynuuje chłopak, jakby nie widząc moich rozterek. – Zainspirowałaś ją. Tym, że jeździsz konno i masz duże osiągnięcia. Że jesteś kapitanem waszej drużyny cheerleaderskiej. No i tym, że jesteś przekonana, na jakie studia chcesz iść. Że masz historię w małym palcu... – Robert urywa i drapie się po głowie.
Czy to możliwe, że czuje się zmieszany? I dlaczego, do cholery, on tak dużo o mnie wie? Nawet jeśli Shar mu to wszystko wypaplała, to chłopcy raczej nie zapamiętują za dużo szczegółów. A on w niczym się nie pomylił. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale jak na złość w mojej głowie panuje pustka.
Na szczęście Cuddle nie zawodzi, zupełnie jak na najlepszego przyjaciela człowieka przystało. Szturcha mnie mocno w udo, domagając się pieszczot, i oczyszcza atmosferę.
– Chcesz się napić? – pyta Robert. – Mają tutaj budkę z zimnymi napojami.
– Pewnie – chrząkam, uświadamiając sobie, jak bardzo zaschło mi w gardle. – Prowadź.
Robert jednak nie rusza się z miejsca, tylko patrzy na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Czuję się jak pod ostrzałem lasera. Dlaczego on musi być tak cholernie przystojny?!
– Chcesz poprowadzić Cuddle na smyczy? Musimy iść na granicę parku, przy ulicy, a ona potrafi być nieprzewidywalna, jak się czymś podekscytuje. Tylko ostrzegam, potrafi szarpnąć.
Tak, patrząc na niewyczerpujące się pokłady pozytywnej energii emanujące od tego psa, bez problemu mogę w to uwierzyć.
– Jasne, dam radę – odpowiadam hardo i przejmuję smycz. Cuddle nie jest zbyt zadowolona, że znów przyczepiono jej sznur do obroży, ale szybko o tym zapomina i zaczyna wymachiwać ogonem jak szalona.
Kierujemy się do wyjścia z parku i przez jakieś dwie minuty jest spokojnie. Niedźwiedź idzie blisko nas i w ogóle się nie szarpie. A potem dostrzega w oddali jakieś ptaki i zaczyna się zabawa.
– Cuddle, spokój! – woła Robert, gdy suka próbuje wystrzelić przed siebie tak, że prawie tracę równowagę. – Nie jesteś wilkiem, niedźwiedziu.
Mimo że walczę o życie, parskam śmiechem. Nie wiedziałam, że Robert ma poczucie humoru. Cuddle z kolei nie robi sobie absolutnie nic ze słów właściciela, tylko nadal ciągnie mnie jak szalona. Tyle dobrego, że teraz jestem na to przygotowana.
– Stop! Nie wolno tak. Nie wolno ciągnąć – piszczę, ale nic to nie daje. – Robert! – krzyczę z paniką do chłopaka, który znajduje się za mną. Nie mogę się odwrócić, jeśli nie chcę wylądować nosem na chodniku.
– Muszelko, przyciągnij mocno smycz do siebie i stanowczo powiedz: „Noga".
Mimo sceptycyzmu spełniam jego polecenie. Ku mojemu zdziwieniu Cuddle zwalnia, a nawet odwraca w moim kierunku pysk. Zachęcona reakcją powtarzam: „Noga", a pies posłusznie podchodzi.
– Wow. Jesteś tak samo skuteczna jak tata. Nie wierzę – stwierdza z autentycznym szokiem Robert. – Chyba zatrudnimy cię do jej wyprowadzania.
– Jasne, ale policz sobie poczwórną stawkę za obrażenia fizyczne i psychiczne, na które będę narażona.
– Uśmiech psiąbelka ci to wynagrodzi, Muszelko. Spójrz na tę pocieszną mordę.
Śmieję się, a wyraźnie dumny z siebie Robert uśmiecha się do mnie szeroko. W jego błękitnych oczach wyraźnie dostrzegam radość. Co tu się dzieje? Dlaczego on jest taki inny? Całkiem... spoko?
– To gdzie ta budka z napojami? – pytam, ponownie czując suchość w ustach.
– Już blisko. Po lewej strony bramy. – Wskazuje ręką w odpowiednim kierunku.
Przez kilka kolejnych minut idziemy w ciszy – Robert prowadzi, a ja i wyjątkowo spokojna Cuddle podążamy za nim. Musimy przedzierać się przez całkiem spory tłum. Na szczęście przy samej budce kolejka nie jest duża.
– Zamówię nam napoje, a ty zajmij jakąś ławkę, to usiądziemy na chwilę.
– A co, dziadku, nogi już nie te same? – droczę się.
– Chodziłem z nią ponad godzinę, a wcześniej miałem trening z wyjątkowo upierdliwymi dzieciakami. Trochę podobnymi do ciebie, muszelko.
Czy ja naprawdę pomyślałam, że on jest „spoko"? Chyba chwilowo musiało na mnie źle zadziałać prażące słońce.
– Chodź, Cuddle, nie będziemy przeszkadzać twojemu dziadkowi – stwierdzam i odchodzę odprowadzana cichym, a jednocześnie głębokim śmiechem.
Znalezienie pustej ławki zajmuje mi tyle samo czasu, co Robertowi zakup napojów.
– Sprite dla ciebie. – Podaje mi papierowy kubek z papierową słomką i siada obok. Na tyle daleko, żeby mnie nie dotykać, ale na tyle blisko, żebym była bardzo świadoma jego bliskości.
– Dzięki. To mój ulubiony napój – odpowiadam zdziwiona, że tak dobrze trafił. Sam chyba wziął colę.
– Doprawdy? – stwierdza niby pytająco, ale coś w jego głosie sprawia, że mam wrażenie, że on wcale nie strzelał. Ale skąd mógł wiedzieć? Jestem pewna, że akurat o tym nie mówiłam o Sharon. Na moich SM raczej też nie, ale Robert nie wygląda na kogoś, kto miałby szpiegować innych w Internecie. – Pij, póki zimne.
Odpowiadam mu lekkim uśmiechem i biorę kilka łyków orzeźwiającego napoju. Jest taki pyszny.
– Ty, zobacz – pokazuję przed siebie – ten pies jest większy od Cuddle.
Robert spogląda we wskazanym przeze mnie kierunku i pogrążamy się w dyskusji o psach. Jakimś cudem wyjawiam, że moim niespełnionym marzeniem jest posiadanie wisli. Ożywioną rozmowę przerywa dzwonek mojego telefonu.
Cholera, to Sharon! Zdecydowanie się zasiedzieliśmy, jestem spóźniona już dziesięć minut. Przerażona zrywam się na równe nogi, omal nie zabijając się o smycz Cuddle.
– Hej, spokojnie, to tylko moja siostra, ona nie zabiłaby muchy, a co dopiero człowieka – zapewnia rozbawiony Robert.
– Nie śmiej się ze mnie! Ja nigdy się nie spóźniam.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz, panno perfekcjonistko.
Mruczę coś niezrozumiałego pod nosem i odbieram telefon od Sharon.
– Cześć, kiedy będziesz? – wita mnie jej ciepły głos.
– Za maksymalnie dziesięć minut. Poszłam do parku przy twoim domu i natknęłam się na Roberta z Cuddle. Ej, nie ciągnij tak! – wołam, ponieważ ledwo wstaliśmy, a ona już prze przed siebie. Najwyraźniej dziesięć minut leżenia wystarcza jej do całkowitej regeneracji.
– Prowadzisz Cuddle?
– Tak, dlatego muszę kończyć, bo zaraz wyrwie mi rękę ze stawu! – krzyczę, cudem podtrzymując telefon przy uchu, dzięki czemu słyszę odpowiedź Sharon:
– Co? Robert nikomu na to nie pozwala, nawet Grecie.
A potem moja komórka spada na ziemię.
***
I jak wrażenia? :D Czyżby Robert nie był taki zły, jak go malują? Powiem tyle, będzie się działo, a jesteśmy dopiero trochę za połową :) Jak zwykle będę wdzięczna za wszelkie uwagi, sugestie oraz teorie! Postaram odpisywać się na nie szybciej niż ostatnio ;). Mam do Was pytanie, czy wolicie stałe terminy publikacji, czy nie, czy może Wam wszystko jedno? Do zobaczenia za kilka dni!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top