Rozdział dwudziesty
Następnego dnia Florence znika z domu bardzo wcześnie, tak że gdy schodzę do kuchni, w której znajduje się jedynie ciocia, jej już nie ma. To dobrze, ale nie na tyle, bym nie odczuwała stresu.
Coraz mniej czasu zostało do przyjazdu Roya. Na samą myśl o spotkaniu z nim mój żołądek zwija się w ciasny supeł. Nie jestem w stanie przełknąć nic więcej niż kilka łyżek owsianki, co powoduje, że ciocia przypatruje się mi wyraźnie zmartwiona. Pewnie obawia się, że mogłam pójść w ślady mamy i się głodzę, jednak zanim zdąży coś powiedzieć, do kuchni wchodzą mama i Vernon, ratując mnie od przesłuchania.
Jakieś pięć minut później wykręcam się bólem głowy i wracam na górę, do pokoju, w którym spędziłam wiele długich miesięcy i który w pewnym momencie stał mi się bliski. Na tyle, że poprosiłam ciocię o zgodę na przemalowanie jednej ze ścian na pudrowy róż i przyklejenie plakatów Miley Cyrus, Billie Eilish i Harry'ego Stylesa. Sypialnia nadal wygląda tak, jak ją zostawiłam. Czuję, że lada chwila się tu uduszę.
Nie mogę zadzwonić do Sharon, bo pojechała z rodzicami i Robertem do dziadków. Nie mogę zadzwonić do Sama, ponieważ z własnej głupoty się z nim pokłóciłam. Nie mogę nawet napisać do Nelly, bo nie chcę jej znać. Jak zwykle mogę liczyć tylko na siebie. Dobrze, że znam okolice i wiem, gdzie mogę wybrać się na spacer.
Przebieram się w sportowe ciuchy i zbiegam na dół tak szybko, jakby się paliło.
– Idę się przejść! – wołam w kierunku salonu, z którego dochodzą mnie głosy mamy, cioci i Vernona.
– Usiądź z nami na chwi...
– Muszę porozmawiać z Samem – przerywam mamie kłamstwem. Kolejnym, za które będę smażyć się w piekle.
– Dobrze, ale wróć do nas szybko! – woła ciocia, która nie wie, przynajmniej ode mnie, kim jest Sam, a ja czuję się jeszcze gorzej. Na tyle, że prawie się łamię i idę do salonu, żeby spędzić z nią czas. W końcu to jej urodziny, a ja naprawdę za nią tęskniłam.
Ale wiem, że nie mogę tego zrobić, nawet jeśli wyjdę na niewdzięczną, niewychowana gówniarę. Muszę dbać o siebie, skoro nikt inny tego nie zrobi. A wiem, że nie wytrzymam sztuczności, którą może wprowadzić moja mama, mistrzyni udawania, że wszystko jest w porządku. Nie wytrzymam również żadnej formy przesłuchania ze strony cioci ani tego, że Vernon miałby się temu przyglądać.
A już na pewno nie przed przyjazdem Roya, który zapewne będzie chciał ze mną porozmawiać. Próbował to robić przez dobrych kilka tygodni po tym, gdy przestałam się do niego odzywać, mimo że konsekwentnie mu to uniemożliwiłam. W końcu mu się znudziło, ale i tak potrafił się do mnie odezwać na moje urodziny czy święta. W sierpniu napisał, czy „już mi przeszło", zupełnie jakby jego przewinieniem było zjedzenie mojej części ciasta, a nie zrujnowanie życia.
Z jakiegoś powodu Roy postanowił udawać, że wcale nie jest równie winny, co Florence, i chyba to boli mnie najbardziej. Przecież doskonale wiem, co zrobił, a on doskonale wie, że ja wiem.
– Dobrze, do zobaczenia! – odkrzykuję i pospiesznie opuszczam posiadłość cioci, po czym kieruję się do pobliskiego parku, w którym często spędzałam czas z Sam i Albertem, moimi najlepszymi znajomymi z czasów, kiedy chodziłam w Lakeland do szkoły. A przynajmniej dopóty, dopóki Florence nie sprawiła, że wszyscy, łącznie z tą dwójką, odwrócili się ode mnie plecami.
Im bliżej celu się znajduję, tym większy strach zaczynam odczuwać. Dzisiaj jest sobota, a Lakeland to małe miasto. Istnieje wyjątkowo duże prawdopodobieństwo, czy raczej ryzyko, że nad jezioro w Bonnet Springs Park wybierze się sporo osób, w tym ludzie, z którymi chodziłam tutaj do szkoły, a tego zdecydowanie chciałabym uniknąć.
Gdy dochodzę na miejsce, nie widzę nikogo znajomego. Powoli przechadzam się wokół jeziora, przypatrując się spacerowiczom i starając się o niczym nie myśleć. W pewnym momencie uświadamiam sobie, że mój oddech się uspokoił, a serce nie bije już tak szaleńczo.
Tego mi było trzeba, chwili samotności w neutralnych warunkach.
Gdy wracam do domu ciocia, mama i Vernon oglądają w telewizji powtórki show Oprah, więc – mimo że ze względu na wiek nie jestem tak dużą fanką tego programu jak oni – chętnie się dosiadam. Nathalie jak zwykle komentuje wypowiedzi gości, a Vernon od czasu do czasu odpowiada trafnym żartem, co urozmaica seans. Nawet gdy w pewnym momencie dołącza do nas dziwnie milcząca Florence, mój nastrój pozostaje na względnie wysokim poziomie.
A potem ciocia informuje, że czas na lunch, a ja uświadamiam sobie, że jest już prawie druga po południu. Do przyjazdu Roya została niecała godzina.
Zaraz się zrzygam.
***
– Cześć, kochanie, tak miło cię widzieć! – Moja mama mocno go przytula wchodzącego do domu Roya.
Nie spodziewałam się po niej takiej wylewności, wobec mnie rzadko ją ukazuje, choć z drugiej strony wcale o nią nie proszę.
Roy, którego wciąż nie mogę dobrze dojrzeć, bo specjalnie schowałam się za Vernonem, odpowiada na jej przywitanie równie wylewnie, po czym wita się ze swoimi siostrą i mamą. Stężenie cukierkowatości w powietrzu staje się powoli śmiertelne, przysięgam.
– Cześć, Roy, mam nadzieję, że lot minął ci dobrze. – Głos zabiera Vernon, który widzi mojego kuzyna chyba trzeci raz w życiu, i przesuwa się tak, że jestem w stanie dostrzec już nie tylko ogromną walizkę, ale również lewe ramię Roya.
Żołądek podchodzi mi do gardła i lada chwila stracę możliwość oddychania, jestem pewna.
– Tak, bez problemów, choć trudno mi ogarnąć, że jest dopiero trzecia – stwierdza nowo przybyły i śmieje się krótko, tym swoim głębokim, szczerym śmiechem, który jest jednocześnie znajomy i obcy, na miejscu i zupełnie irracjonalny. Nie powinien się tak śmiać, nie po tym, co zrobił.
Vernon przesuwa się w lewo i otula moją mamę ramieniem, a mnie nie chroni już przed Royem zupełnie nic.
Chyba tylko fakt, że stojąca obok niego Florence posyła mi wrogie spojrzenia, sprawia, że nie mdleję. Wyraz twarzy mojego kuzyna jest bowiem tak abstrakcyjny, że bardziej chyba się nie da. Bije od niego autentyczna radość, której nie da się tak po prostu udać.
Chyba że jest się nim. Wybitnym aktorem i oszustem tysiąclecia.
Chcę oderwać wzrok. Chcę ponownie schować się za Vernonem, nawet jeśli oznaczałoby to stopienie się ze ścianą. Ba, rozważam ucieczkę, mimo że dałaby ogromną satysfakcję tej żmii, Florence.
Ale nie jestem w stanie się ruszyć.
Roy wygląda jeszcze lepiej niż ostatnio, gdy go widziałam. Z jednej strony nic się nie zmienił – wciąż ma niedorzecznie , ale młody mężczyzna – nic dziwnego, niedawno skończył dwadzieścia dwa lata. Ma niewielki zarost i koszulę w niebiesko-szarą kratę. Wygląda jak pieprzony model wyjęty wprost z paryskiego domu mody, które – swoją drogą – może i odwiedził, a jednocześnie wyraźnie widzę w nim dwunastolatka, który tarzał się ze mną w śniegu.
Coś boleśnie kłuje mnie w klatce. A przecież miałam nie mieć już serca.
– No chodź tu, dzieciaku – mówi Roy i wyciąga w moim kierunku ręce. – Koniec tych dąsów.
Jeśli cokolwiek, choćby przez sekundę, mnie do niego ciągnęło, to na szczęście, wraz z tymi słowami, wyparowało. Przypominał mi, jak świetnym jest aktorem. Bo tylko taki potrafiłby tak dobrze udawać, że sądzi, że unikam go w ramach jakiejś chorej zabawy.
Nikt nie „dąsa się" w żartach przez dwa lata!
Wszyscy wbijają we mnie swoje spojrzenia. Są nieznośnie wyczekujące, nawet te Vernona i Florence. Czekają na moją reakcję. A ja naprawdę nie chcę reagować. Chcę za to zniknąć. Przyjazd tutaj był najgorszym z możliwych pomysłów.
Nie wiem, ile czasu mija. Wiem za to, że moje nogi ważą chyba tonę, a oczy nie potrafią oderwać się od wciąż czekającego Roya. Roya, którego wyraz twarzy powoli się zmienia. Radość zanika, a w zamian pojawia się smutek i coś na kształt niedowierzania.
Niedowierzania, kurwa. Co za pierdolony oszust!
Złość, moja największa popleczniczka, pomaga mi odzyskać kontrolę nad ciałem i rozumem. Rozluźniam napięte mięśnie, zwilżam wargi i obrzucam Roya nieprzychylnym spojrzeniem.
– Nie, dzięki, jesteś spocony po podróży – mówię fałszywie przyjacielskim głosem, ale nie daję rady utrzymać wzroku na jego twarzy. Cholera jasna.
– Roy, pewnie chcesz się odświeżyć po podróży, kochanie! – woła ciocia i wchodzi między nami, ratując sytuację. Uwaga przynajmniej części zgromadzonych zostaje przerzucona ze mnie na nią, więc wreszcie mogę odetchnąć z ulgą. – A jesteś głodny?
Roy coś odpowiada, ale zaczynam śpiewać w myślach „Flowers" Miley Cyrus, by go nie słyszeć. By nie słyszeć żadnego z nich. By ignorować ich spojrzenia. By stać się niewidzialna. To nie takie łatwe, ale gdy wszyscy powoli przechodzą w głąb domu, udaje mi się umknąć do łazienki. Vernon to dostrzega, ale nic nie mówi, tylko kiwa ledwo dostrzegalnie głową. Zupełnie jakby wiedział, że potrzebuję chwili dla siebie, choć przecież nie ma pojęcia, co się stało.
I nigdy się nie dowie. Nie zamierzam o tym z nikim rozmawiać. Moją misją jest przetrwanie tego weekendu i powrót do Tampy. A pierwszym, co zrobię w poniedziałek, to pogodzenie się z Samem.
To właśnie mówię swojemu odbiciu lustrzanemu, zanim wyjdę z łazienki. A gdy to robię, na korytarzu od razu natykam się na intensywnie wpatrującego się we mnie Roya. W jego oczach nie ma ani radości, ani smutku, tylko stanowczość i żal. Nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Z szybko bijącym sercem próbuję go ominąć i przejść do salonu, ale Roy mi to uniemożliwia.
– Chcę przejść – syczę.
– A ja porozmawiać. O co chodzi, Megan? Dlaczego się ode mnie odcięłaś? Czy twoje przepychanki z Flo są tego warte?
Złość zalewa całe moje ciało, a palce aż świerzbi, żeby złożyć je w pięść. „Przepychanki z Flo"? Kurwa, on żartuje, prawda?
– Nie dam się tobie sprowokować – odpowiadam lodowatym tonem, wpatrując się w jego szyję. Nie tylko dlatego, że to na jej poziomie znajduje się mój wzrok, ale przede wszystkim dlatego, że nie sądzę, bym potrafiła brzmieć tak stanowczo, gdybym mówiła prosto w jego oczy.
– Ja nie próbuję cię sprowokować, dziewczyno. – W głosie Roya słyszę nutkę irytacji. To dziwne. On nie jest osobą, która łatwo się irytuje. Wręcz przeciwnie, ma do życia bardzo optymistyczne podejście. To ciekawe, bo jest równie wielką żmiją jak jego siostrzyczka. Niech idzie do niej, są siebie, kurwa, warci. – Chcę się za to dowiedzieć, dlaczego nie odpowiadałaś na moje wiadomości ani na telefony. Dlaczego się ode mnie odcięłaś.
– Doskonale wiesz dlaczego – syczę przez zaciśnięte zęby i podnoszę głowę. Jego spojrzenie jest wyjątkowo intensywne, choć wcale nie stoi bardzo blisko. Jakby dawał przestrzeń, która jest mi potrzebna.
Mam ochotę krzyczeć.
– Właśnie, że nie wiem – mówi stanowczo. – Chcę, żebyś mnie uświadomiła.
Tym razem łatwiej mi na niego spojrzeć, bo brzmi jak pomylony. A może on naprawdę zwariował? Bo przecież przez tyle lat był w porządku, a później odwalił mi coś tak... tak strasznego. Może jego umysł to wyparł? Trauma potrafi różnie działać na ludzi.
Ale to nic nie zmienia.
– Daj mi spokój. Musimy znosić swoją obecność tylko trochę ponad dobę. Myślę, że jesteś na tyle dorosły, że dasz radę. – Ledwo kończę to zdanie, ale jestem z siebie dumna, że mój głos nie zadrżał.
– Zmieniłaś się – stwierdza krótko, a w jego głosie słyszę żal. Tak bardzo go w tej chwili nienawidzę za tę cholerną dwulicowość, a jednocześnie nie potrafię mu tego powiedzieć.
Jestem skończoną idiotką.
– Zgadnij dlaczego – szepczę. – Albo nie. Przepuść mnie.
Tym razem Roy spełnia moją prośbę, a może żądanie. Sama nie wiem. W milczeniu mnie przepuszcza, a ja przez ułamek sekundy żałuję, że poddał się tak łatwo.
A później korzystam z okazji, którą mi dał.
***
Wieczorem bezskutecznie próbuję zasnąć. Wiercę się w tę i z powrotem po całym łóżku, a umysł bombarduje mnie wspomnieniami. Wszystko, co udało mi się zepchnąć w czeluści podświadomości wiele miesięcy temu, wypływa na wierzch. Okrutne słowa Florence. Śmiech Marco, gdy dowiedział się, że się w nim podkochuję. Przezwiska, którymi obrzucali mnie moi rówieśnicy.
Wpatrująca się we mnie Bille Eilish wcale nie pomaga. To właśnie plakat z jej podobizną kupił mi Roy, kiedy po przyjeździe do ich domu słuchałam tylko i wyłącznie jej piosenek. Wyjątkowo nie lubił, i pewnie nadal nie lubi, takiej muzyki, a mimo to podarował mi ten plakat i siedział obok mnie przez pierwsze tygodnie po próbie samobójczej mamy, gdy nie byłam w stanie dłużej rozmawiać, a tym bardziej się śmiać. Nauczyłam się za to na pamięć wszystkich ówcześnie wypuszczonych przez Billie piosenek. A potem zaczęłam słuchać podcastów psychologicznych i powoli zaczęłam wychodzić na prostą.
To zdrada Roya bolała i wciąż boli najbardziej, bardziej niż ta Sophie. Roy to ostatnia osoba, po której spodziewałabym się dźgnięcia nożem w plecy.
A jednak.
Nie wytrzymam w tym pokoju ani sekundy dłużej. Ba, ja nie wytrzymam dłużej w tym domu. Zanim zdążę zmienić decyzję, odkrywam poszewkę, pod którą próbowałam zasnąć, i na paluszkach wychodzę na korytarz. Mam nadzieję, że nienależąca do najmłodszych podłoga nie zacznie skrzypieć. Naprzeciwko mnie, jak na złość, śpi Roy, a on nie ma mocnego snu.
Na szczęście bez przeszkód dochodzę do schodów. To tam napotykam niespodziewany problem. Mimo że dochodzi północ, od strony kuchni dostrzegam strużkę światła. Jeszcze ostrożniej zaczynam schodzić na dół, a jednocześnie nadstawiam uszu. Docierają do mnie dwa głosy – wyższy i niższy. To pewnie mama i Vernon, ale czemu nie rozmawiają w swojej sypialni?
Po kilku kolejnych krokach staję na parterze i zastanawiam się, co zrobić – pójść do przedpokoju czy próbować dowiedzieć się, kto i o czym rozmawia w kuchni. Nie powinno mnie to interesować, ale może dzięki temu oderwę myśli od tej cholernej afery z Marco?
– To nie jest moja siostra, Vernon. Ona zakłamuje rzeczywistość. Nie potrafię do niej dotrzeć.
To ciocia. Ciocia mówiąca o mojej mamie. Z Vernonem.
O mój Boże.
Podchodzę powoli bliżej wejścia do kuchni, modląc się, by pozostać bezszelestną.
– Jakiś czas temu miałem wrażenie, że osiągnęliśmy duży sukces – wyznaje ojczym. – Zaczęła normalnie jeść, nowe leki zaczęły działać... Mieliśmy bardzo głęboką rozmowę. Ale teraz znów, mam wrażenie, wymyka mi się z rąk. Chyba nikt nie będzie w stanie jej zrozumieć tak jak on.
– Mark był jej miłością, ale ty też nią jesteś – zapewnia Nathalie. – Nie zapominaj o tym.
W oczach pojawiają mi się łzy. Wycieram je pospiesznie. Muszę skupić się na rozmowie.
– Może. Ale to nie to samo.
– Też miałeś inne żony. Wiesz, że można kochać prawdziwie więcej niż raz.
Zapada cisza zakłócana tylko przez moje mocno bijące serce. Nie mogą go usłyszeć, prawda?
– A jak Megan? – pyta po trudnym do określenia czasie ciocia. – Bardzo się zmieniła. Wszystko u niej w porządku?
O ile to w ogóle możliwe, moje serce bije jeszcze szybciej. A Vernon milczy. Coraz mocniej się denerwuję, choć nie powinnam. Z jakiegoś powodu jednak interesuje mnie, co ojczym ma do powiedzenia. Koniec końców on wcale nie jest taki zły.
– Nie wiem. Megan jest dla mnie zagadką. – Wzdycha ciężko Vernon po czasie, który wydaje mi się nieskończonością. Nie mam pojęcia, jak ciocia Nathalie sprawia, że ludzie tak łatwo się przed nią otwierają, nawet ktoś tak, wydawałoby się, mało emocjonalny i racjonalny jak Vernon. – Przez dłuższy czas zachowywała się wobec mnie... poprawnie. Odpowiadała na moje pytania, ale sama nie nawiązywała kontaktu. Próbowałem do niej docierać, ale bezskutecznie. Ostatnio mam wrażenie, że coś się zmieniło. Być może przez to, że Anne prawie nie jadła... Ale mamy lepszy kontakt. Oglądamy razem „The big bang theory", no i poznałem jej chłopaka, Sama. Świetny chłopak.
Moje usta wyginają się w coś na kształt uśmiechu.
– Anne mi co nieco o nim mówiła. Podobno gra w siatkówkę? – dopytuje Nathalie.
– Dokładnie. Wydaje mi się, że dobrze się dobrali. Ale ona nie zachowuje się jak typowa zakochana nastolatka.
– Co masz na myśli?
– Nie chce się z nim non stop spotykać, nie prosi nas, żeby mógł u nas nocować albo odwrotnie, nie obgaduje go z koleżankami... Moja siostra tak robiła, dobrze pamiętam.
– Megan przeżyła swoją pierwszą miłość, gdy mieszkała tutaj – stwierdza Nathalie, a ja zaciskam ręce w pięści. Dlaczego mówi o tym komukolwiek bez mojej zgody?! – Może to dlatego?
– Może... A może nie. Nie wiem. Tak jak mówiłem, Megan wciąż jest dla mnie zagadką. I chyba na zawsze pozostanie. Zawsze chciałem mieć dzieci, ale nie mogłem – wyznaje Vernon, ale zanim zdążę przeanalizować tę informację, kontynuuje: – Nigdy więc z nimi bliżej nie obcowałem, a tym bardziej z nastolatką, której niejako zastępuję ojca, choć wcale o to nie prosiła.
– Nie zastępujesz jej ojca – przerywa mu Nathalie.
– Co? – Vernon zadaje pytanie, które samo mi się nasunęło.
– Nie powinieneś tak do tego podchodzić. Że zastępujesz jej Marka. To niemożliwe. Nie możesz zastąpić go ani Anne, ani Megan. Ale to nie znaczy, że nie możesz stać się dla nich obu równie ważną osobą.
Mam ochotę prychnąć. Co ta ciotka wygaduje? Sama kochała wujka na tyle mocno, że nigdy nie związała się z nikim na dłużej po jego tragicznej śmierci, a jednocześnie mówi takie rzeczy?! Ponadto nie ma szansy, żeby jakikolwiek mężczyzna był dla mnie tak samo ważny, jak tata. To jest po prostu...
– ...niemożliwe. – Ojczym ponownie mówi na głos to, co myślę. – Marc był dla Meg największym autorytetem. Choćbym nie wiem, co zrobił, nie mam szans.
– Bo cały czas sądzisz, że powinieneś zastąpić jej ojca. Marca. A to nie o to chodzi – tłumaczy Nathalie. – Ty masz szansę stać się inną ważną figurą w jej życiu. Innym autorytetem. Innym powiernikiem. Przyjacielem. Skoro ogląda z tobą „The big bang theory", musi cię lubić. Megan nie cierpi śmiechu w sitcomach. Nie dałaby rady tego ot tak zignorować.
– Wydaje mi się, że zbliża się do mnie tylko wtedy, gdy jest gorzej z Anne – szepcze Vernon, a w jego głosie słyszę autentyczny smutek.
A to przecież nie tak. Nie tylko o to chodzi! Cholera, czy to możliwe, że naprawdę zmieniam do niego stosunek? Że on chce nawiązać ze mną relację nie tylko ze względu na moją mamę? Czy to prawda, że nie ma własnych dzieci nie dlatego, że nie chciał, ale dlatego, że nie mógł?
Nawet jeśli, nic z tego nie zmienia faktu, że Vernon nie jest tatą i nigdy nim nie będzie. A ja nie mogę zdradzić taty. Aż za dobrze wiem, jak boli zdrada najbliższych.
Czuję się jak w potrzasku.
– Czy Megan była w końcu u psychologa? – zmienia temat Nathalie, wyrywając mnie z zamyślenia.
Co to w ogóle ma znaczyć?
– Kiedy? – pyta zaskoczony Vernon.
– Po tym, gdy wróciła do Tampy.
– Nie.
– Cholera, tak myślałam. Nathalie mnie okłamała. – W głosie Nathalie słyszę złość. – Powiedziała, że się tym zajmie. Powinnam była spytać ciebie.
– Megan nie miała żadnych problemów po powrocie z Lakeland. A na pewno nie większych... Wydawała się bardziej pozbierania niż... – Vernon urywa, ale wszyscy wiemy, o kim mówi.
– Bo nigdy nie miała takiej depresji jak Anne – stwierdza dosadnie ciocia, a ja mam wrażenie, że ponownie zaczyna brakować mi powietrza. – Co nie znaczy, że nie miała problemów. I nadal ich nie ma. Nie wiem dokładnie, co się stało, bo ani Megan, ani Florence, ani Roy nie chcieli mi powiedzieć, ale gdy Megan mieszkała tutaj, stało się coś jeszcze. Była bardzo zakochana w chłopaku ze szkoły, jakimś Włochu. Florence też się podobał i strasznie się o niego pokłóciły. Pobiły się w szkole, wezwano mnie ta, wtedy, ale nie znam całej prawdy.
Ciocia milknie na chwilę, ale Vernon nic nie mówi. Chyba nie jest w stanie. Ja też bym nie była. Wspomnienia bolą za bardzo.
– W pewnym momencie Megan zamknęła się na wszystko i wszystkich, stała się agresywna – kontynuuje ciocia, znacznie ciszej, ale jej głos tnie powietrze niczym sztylet. – Zachowywała się zupełnie inaczej, niż jak tutaj przyjechała. Wtedy była smutna, słuchała niemal żałobnej muzyki i ubierała się cała na czarno. Ale rozmawiała ze mną, chociaż trochę. Mówiła, że martwi się o mamę. A po tej akcji w szkole zupełnie się zmieniła. Nie chciała rozmawiać ani ze mną, ani tym bardziej z Royem, który swoją drogą musiał wracać do Paryża. Obraziła się nie tylko na Florence, ale i na niego. Roy zarzeka się, że nie ma pojęcia, o co chodzi, choć nie wiem, czy mu wierzyć.
Z trudem zduszam w sobie chęć powiedzenia jej, że nie powinna mu ufać.
– A potem Megan wróciła do was i do tej pory ani razu tutaj nie przyjechała, mimo że ja i ona zawsze miałyśmy dobry kontakt – dodaje Nathalie. Vernon chyba zapomniał języka w gębie. – To wpłynęło na nią w równie dużym stopniu, co śmierć taty i depresja Anne.
Zapada dłuższa cisza, a ja krzyczę w duszy. Krzyczę z bezsilności i niezrozumienia. Bo Nathalie nic nie rozumie. To nie wpłynęło na mnie w tak dużym stopniu jak śmierć taty i depresja mamy. A przynajmniej nie powinno było. Nie powinno było, a jednak doskonale pamiętam, jak bardzo sama chciałam zniknąć i za jakie gówno się uważałam, gdy tamte dzieciaki się nade mną znęcały.
A Roy przyczynił się do tego stanu.
Słyszę, jak Vernon wreszcie zabiera głos, ale nie jestem w stanie dłużej tego słuchać. Nie zwracam już najmniejszej uwagi na to, czy mogę zostać usłyszana, czy nie. Po prostu wbiegam na górę i zamykam się na klucz w znienawidzonym pokoju, zanim ktokolwiek mnie zatrzyma.
***
To dopiero początek weekendowych emocji xD Jak Wam się podobało? Jak zwykle będę wdzięczna za feedback. Na pewno na niego odpowiem, ale z opóźnieniem, bo nauka weszła w ostatnią, najbardziej intensywną fazę i będzie mnie tu przez kolejnych kilka tygodni mniej - również jako czytelniczki. Ale nie martwcie się, wrócę <3. A jeśli jeszcze nie widzieliście, to zapraszam do zapoznania się z akcją #pisarskiWattpad
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top