Rozdział drugi

– Cześć, jak się miewa moja Iskierka? – pytam, wchodząc do boksu mojej ukochanej klaczy, która odwraca do mnie głowę i wita mnie radosnym parsknięciem.

W przeciwieństwie do niej Ron nawet na mnie nie spogląda, tylko nadal pieczołowicie czyści jej tułów szczotką.

– Dobrze – odpowiada. – Wrócił jej apetyt. Je więcej od Pioruna.

– To w ogóle możliwe? – pytam retorycznie i podchodzę bliżej. Iskierka jak zwykle mnie obwąchuje, a ja klepię ją nad prawą łopatką. – Dasz mi szczotkę?

Ron nie odpowiada, tylko podaje mi przedmiot i dopiero wtedy obrzuca krótkim spojrzeniem. Ten chłopak reaguje na ludzi dopiero, gdy odrywa swoją uwagę od koni. Nie robi tego chętnie.

Szanuję go za to. Ja też wolę konie. Może dlatego denerwuje mnie mniej niż inni.

– Cieszę się, Iskierko, że doszłaś do siebie – szepczę do klaczy, a ona spogląda na mnie badawczo. W jej oczach widzę mądrość. – Dziś może pojedziemy w plener.

W odpowiedzi Iskra prycha i uradowana macha pyskiem. Uwielbiam jej biało-czarne umaszczenie, tak zwaną derkę nakrapianą. Jest jedyna w swoim rodzaju, nawet jeśli należy do jednej z najbardziej popularnych w Ameryce rasy, czyli appaloosę.

– Możecie pojechać – potwierdza Ron. – Kopyta są jak nowe. Ochwat to przeszłość.

– Już nigdy nie zabiorę cię na asfalt, Iskierko – zapewniam ją po raz kolejny i po raz kolejny wyrzucam sobie w myślach własną głupotę. Niby wiedziałam, że nie powinnam, ale nie sądziłam, że stosunkowo krótka przejażdżka skończy się w tak przykry sposób, szczególnie że rasa mojej klaczy jest znana z wytrzymałych kopyt.

Ochwat mechaniczny, przez który Iskierka była zmuszona przejść, to kolejny powód, dla którego nie cierpię swojego ojczyma. Gdyby nie on i jego głupie pomysły, nie musiałabym wracać do stadniny nieprzystosowaną do tego drogą. Ale wtedy nie wyobrażałam sobie, bym miała kłusować obok niego... jadącego na rowerze, gdyż uznał, że w ten sposób spędzimy razem „wartościowy czas na świeżym powietrzu". Cóż to w ogóle za pomysł?! Serio myślał, że dam się nabrać na ten niby przyjacielski gest, zupełnie do niego niepodobny? Oczywiście, że od razu dałam mu do zrozumienia, co o tym sądzę, nie myśląc nawet o tym, że jak by nie było, to on kupił mi Iskierkę.

Szkoda tylko, że konsekwencją mojej decyzji był wyjątkowo bolesny ochwat u Iskierki. Widząc jej ból, krajało mi się serce. Ronowi też. Jest wyjątkowo empatyczny wobec koni. Być może dlatego tak dobrze się z nimi dogaduje. Ja również dobrze rozumiem końskie zachowania, szczególnie Iskierki, ale jednak Ron to zupełnie co innego. I chyba nie tylko dlatego, że pracuje na stałe w tej stadninie. On po prostu ma jakiś dar.

– Czyścisz Iskrę dalej? – pyta Ron gdzieś obok mnie, co skutecznie przywołuje moje myśli na właściwe tory.

Mrugam kilkakrotnie, dzięki czemu wracam w pełni do rzeczywistości.

– Pewnie. Nie zostało nam wiele czasu do rozpoczęcia treningu.

– Pan Parker nie będzie zadowolony ze spóźnienia.

– On nigdy nie jest zadowolony – stwierdzam cierpko, a mój humor automatycznie się obniża.

Stary grzyb.

– Nie jest urodzonym optymistą, ale nikogo nie traktuje tak jak ciebie – stwierdza Ron, a ja ze zdziwieniem stwierdzam, że wypowiedział zdanie złożone. Na ogół wypowiada zdania niemające więcej niż pięć słów, a jako że znam go osiem lat, dobrze wiem, co mówię. – Prowokujesz go.

– Bo jest starym prykiem, który gdyby tylko mógł, to wziąłby linijkę i uderzał swoich uczniów za jakąkolwiek, najmniejszą niesubordynację albo jakiś błąd. Dla niego wszystko musi perfekcyjne, nienawidzi ani niedoskonałości, ani słabości, i chodzi wiecznie niezadowolony...

Moją tyradę przerywa śmiech Rona. Spoglądam na niego zdezorientowana i nieco zła. Dlaczego się ze mnie naśmiewa? Lubię tego chłopaka, bo świetnie dba o Iskierkę, kocha konie i znam go od dawna, jeszcze z czasów, kiedy byłam naiwną, wiecznie uśmiechniętą dziewczynką wierzącą, że ludzie są z natury dobrzy. Dogadywałam się z nim dobrze, odkąd się poznaliśmy. Kiedy zmądrzałam, próbowałam uświadamiać Rona, że życie nie polega tylko na opiekowaniu się końmi, i zaczęłam się z niego nabijać, ale szybko zrezygnowałam. Sama nie wiem, czy bardziej dlatego, że on w ogóle nie reagował na moje zaczepki, czy dlatego, że to wydawało się nienaturalne. Niezgodne z prawami natury. Swoją drogą, on ma już dwadzieścia trzy lata, a nadal jest taki naiwny...

Nie spodziewałabym się, że ktoś taki może się z kogoś naśmiewać. Ba, nie kogoś, tylko ze mnie!

– O co ci chodzi? – pytam nadąsana.

– Ten opis przypomina mi kogoś jeszcze. – Wzrusza ramionami, a ja prycham głośno, zupełnie jak Iskierka, która obserwuje nas uważnie. – Pan Parker jest dziś naprawdę zły – dodaje Ron. – Dostawa nowych koni znów się przesunęła. Tym razem na przyszły tydzień.

– Świetnie. Czyli trening będzie zajebisty. – Wywracam oczami.

– Może postaraj się być dla niego miła? – sugeruje Ron.

W odpowiedzi gromię go spojrzeniem. Nie zamierzam mu tłumaczyć, dlaczego jest to niemożliwe, gdyż on takich rzeczy i tak nie zrozumie, zresztą wystarczy mi, że czasem bywa świadkiem moich dyskusji z panem Parkerem.

– Lepiej by wam się współpracowało. Iskierka byłaby spokojniejsza podczas treningów.

Przez chwilę milczę.

– To ostatnie to jest jakiś argument. – Kiwam głową. – Ale pan Parker zbyt bardzo mnie wkurza. Gdyby nie był najlepszym trenerem w Tampie, to na pewno bym go zmieniła – wypalam, choć tylko pierwsza część zdania jest prawdziwa. W końcu taka zmiana łączyłaby się z koniecznością przewiezienia Iskierki w inne miejsce, a to nie byłoby dla niej dobre. Konie przywiązują się do swoich boksów. Ponadto wątpię, żeby w innej stadninie pracował ktoś taki jak Ron, dla którego życie i zdrowie koni jest znacznie ważniejsze niż jego samego.

– Szanujesz go – stwierdza chłopak, a ja ponownie patrzę na niego zaskoczona i zaciskam ręce w pięści. Co mu się dzisiaj stało?

– Chcesz, żebym to z tobą się pokłóciła?

– Nie – odpowiada krótko. – Mówię, co widzę. Od jakiegoś czasu. Sądziłem, że może ci przejdzie. Ale jesteś taka... kąśliwa nie tylko wobec niego. Wobec swoich rodziców też. I tej koleżanki, z którą byłaś tu jakiś czas temu.

– Widocznie mam powód – syczę przez zaciśnięte zęby. Naprawdę wiele mnie kosztuje, żeby mu nie nagadać, a nie mam na to teraz czasu. Pozostało jedynie kilka minut na przygotowanie Iskierki do jazdy. – A on nie jest moim tatą, tylko ojczymem.

W odpowiedzi Ron tylko wzrusza ramionami i podchodzi do Iskry. Najwyraźniej wyczerpał swój dzienny limit słów niedotyczący bezpośrednio koni. I bardzo dobrze.

– Pomogę ci. Ja założę uprzęż. Ty zajmij się siodłem – mówi.

Zagryzam dolną wargę i bez słowa zabieram się za robotę. I tak nie miałabym czasu ustawiać Rona do pionu, a na szczęście nikt nas nie obserwuje.

***

– To miało być anglezowanie? – pyta mnie wściekły pan Parker, gdy podjeżdżam do niego po wykonaniu kolejnego okrążenia. – Czy trzy tygodnie jeżdżenia na innym koniu sprawiły, że zapomniałaś, jak prowadzić własnego?

– Iskrę bolą jeszcze kopyta – syczę. – Gdy próbowałam anglezować, poczułam, jak utyka na tylną prawą nogę.

– Bzdura. Jeździliśmy na niej z Ronem wczoraj i dzisiaj. Nic jej nie było. I nic jej nie jest. Twoja klacz potrzebuje ruchu.

– Wiem, co czułam – pytam, ściskając wodze nieco za mocno, bo Iskierka prycha cicho. Luzuję chwyt.

– To nie przez ochwat. Pewno źle stanęła.

Zagryzam wargę. Być może pan Parker ma rację, ale na pewno mu tego nie przyznam.

– Możemy wyjechać poza padok? – pytam zamiast tego, z trudem powstrzymując się przed dodaniem „w końcu".

Mój trener, a jednocześnie właściciel stadniny, potrafi być bardzo złośliwy, jak się wkurzy, a naprawdę zależy mi na plenerze. Tak dawno nie jeździłam na Iskierce... To dlatego jeszcze się z nim nie ścięłam, nawet wtedy, gdy na początku lekcji, ponad pół godziny temu, nagadał mi, że spóźniłam się cztery minuty.

– Pięć okrążeń bezbłędnego anglezowania i porozmawiamy. – Uśmiecha się do mnie ze złośliwą satysfakcją, a ja przewracam oczami, nie mogąc się powstrzymać. – Siedem.

Zaciskam dłonie na wodzach i tym razem nawet się nie krzywię. Wiem, że muszę odpuścić, jeśli chcę osiągnąć swój cel. Pruskie metody trenowania pana Parkera są całkiem skuteczne na zawodach, uczą dyscypliny i skupienia, czego z pewnością nie przyznałabym mu na głos.

To kawał starego pryka, który czerpie radość z niedoli biednych nastolatek. Ciekawe, co sobie rekompensuje. Z tego, co wiem, żona zostawiła go kilka lat temu.

– Nie garb się! – woła, gdy jestem w połowie piątego okrążenia i ze zmęczenia pochylam się nieco do przodu. Daleko temu do garbu, ale spełniam to polecenie. Wiem, że ma rację, co mnie wkurza.

– To teraz plener – mówię zdyszana, podjeżdżając do niego po siódmym okrążeniu.

– Jeszcze trzy okrążenia.

– Umawialiśmy się na siedem! – wołam oburzona.

– Jeśli byłyby niezbędnie wykonane, a ty w jednym momencie się zgubiłaś, a ponadto garbiłaś. I nie pomyślałaś o wodzie nawet po skończeniu ćwiczenia, a przecież widzę, jak oddychasz – mówi beznamiętnym tonem pan Parker i podaje mi moją butelkę wody. Po chwili zawahania chwytam ją i wypijam niemal połowę litrowej butelki. W tym samym czasie również Iskierka pije. – Odpowiednie nawadnianie...

– ...to klucz do sukcesu, wiem – dodaję rozeźlona. Słyszałam ten tekst tysiące razy, ale nic nie poradzę na to, że nie jestem fanką picia zwykłej wody. Ona jest taka... bez smaku. – Umawialiśmy się na siedem okrążeń – powtarzam jak robot. Cóż poradzę, że marzę o uczuciu wiatru na mojej twarzy, gdy będę galopować na Iskierce?

– Nie spełniłaś warunków. – Pan Parker jest nieustępliwy, jak zwykle. Czasem naprawdę go nienawidzę. – Zakręcaj butelkę i rób trzy okrążenia. Chyba że chcesz, żebym zmienił zdanie i zwiększył tę liczbę.

– To niesprawiedliwe! Wie pan równie dobrze jak ja, dlaczego nie jeździłam ostatnio na Iskrze. Piorun jest znacznie większym koniem i na nim siedzi się inaczej, więc nic dziwnego...

– Jeśli chcesz gadać, to proszę bardzo, ale pamiętaj, że przed tobą jeszcze trzy okrążenia, a czasu coraz mniej. Nie będę także ci przypominać, czemu Iskierka dostała ochwat.

– Iskra to mój koń. Mogę na niej jeździć po treningu! – wołam urażona, celowo nie odnosząc się do drugiej części jego wypowiedzi.

– Wiesz równie dobrze jak ja – parafrazuje moje słowa – że nie chcesz jej szarżować. Ani nie powinnaś.

– A mówił pan przed chwilą, że kopyta są zdrowe.

– Bo są, ale trzeba zachować rozsądek. To twój koń na wyścigi...

– Nie tylko na wyścigi! – przerywam mu coraz bardziej zdenerwowana. – To moja klacz – podkreślam, czując, że policzki palą mnie coraz mocniej. – Moja. Nikomu nie zależy na niej bardziej!

– To klacz twojego ojczyma – zauważa beznamiętnie. – A ty marnujesz nie tylko mój, ale przede wszystkim swój czas.

Pan Parker mówi coś dalej, ale nie jestem w stanie się skupić. W mojej głowie niczym zapętloną płytę słyszę tylko i wyłącznie to jedno, krótkie zdanie. „To klacz twojego ojczyma". Złość zalewa mnie coraz mocniej i coraz bardziej niekontrolowanie. Jeszcze chwila i...

– Cicho! – wrzeszczę i zeskakuję z klaczy, nie spuszczając spojrzenia z pana Parkera, na którego twarzy wreszcie widzę jakiś rodzaj zaskoczenia. Ku mojemu zdziwieniu nie czuję z tego powodu satysfakcji. – To nie fair. Karze mnie pan za to, że Iskra miała ochwat, tak jakbym specjalnie jej go sprezentowała. Traktuje mnie pan, jakbym była początkującą uczennicą, mimo że dwa miesiące temu wygrałam zawody Tampy. W ogóle mnie pan nie docenia!

– Doceniam ludzi, którzy na to zasługują – stwierdza spokojnie pan Parker, nadal nie podnosząc głosu. Czemu on musi być tak cholernie spokojny, nawet jeśli widzę, że jest rozłoszczony? To tylko bardziej wyprowadza mnie z równowagi i muszę mocno wbić paznokcie w dłonie, żeby nie zacząć nimi wymachiwać. Nie chciałabym spłoszyć Iskry, która i tak wygląda na zaniepokojoną. – A ty zachowujesz się gorzej niż pięcioletnie dziecko, któremu odebrano lizaka. Nie mam zamiaru tego tolerować. Talent, ciężka praca i miłość do koni to jeszcze nie wszystko. Trzeba nauczyć się moresu.

– O czym pan...

– Będziesz uczyć. – Tym razem to on mi przerywa. – Za tydzień masz być godzinę wcześniej.

– Że co? – dukam kompletnie zdezorientowana. Czy ja dobrze go zrozumiałam? Ja ma kogoś uczyć?

Ja?!

– Jestem pewien, że mnie usłyszałaś. Jeśli jesteś tak dobra, za jaką się uważasz, nie powinnaś mieć problemu z nauką początkującej uczennicy, prawda? – Na twarzy pana Parkera pojawia się szeroki uśmiech pełen dziwnej satysfakcji.

Otwieram usta, ale nie jestem w stanie nic powiedzieć. Kurwa, wyrolował mnie. Przecież nie mogę powiedzieć, że nie zamierzam nikogo uczyć, bo pomyślałby, że to dlatego, że nie potrafię.

A ja potrafię, na pewno. Po prostu cholernie nie mam na to ochoty. Po chuja mam się użerać z jakąś małolatą? Ale nie zamierzam po raz kolejny dać panu Parkerowi satysfakcji. Ponadto wiem, że inaczej nie ruszymy dalej z treningami. Skoki przez wyższe przeszkody nadal stanowią dla mnie problem. Tylko trener może mi w tym pomóc. Próbowałam kiedyś namówić Rona, by mnie tego dobrze nauczył, ale on nie skacze. Nie lubi, za to zajebiście szybko jeździ cwałem.

– Dobrze – odpowiadam, choć całe moje ciało krzyczy, bym się nie zgadzała. – Poprowadzę tę lekcję.

– Och, to nie będzie jedna lekcja – uświadamia mnie pan Parker i zanim zdążę coś odpowiedzieć, dodaje: – Trzy okrążenia, a później plener i wolna jazda. Przedłużymy lekcję o dziesięć minut.

Ponownie mrugam kilkakrotnie, nie dowierzając w to, co usłyszałam. Trener nadal przede mną stoi i uśmiecha się, tym razem bez ironii. Co mu się stało? Najpierw Ron się ze mnie śmiał, a teraz trener nagina reguły na moją korzyść, mimo że kazałam mu się uciszyć w, muszę to przyznać, nieelegancki sposób... Może czuje się winny, że wkopał mnie w niańczenie jakiejś małolaty, tylko – wiadomo – nie może się przyznać? W przeciwieństwie do Rona pan Parker niestety nie jest naiwny i niełatwo jest nim manipulować. Podejrzewam, że w moim przypadku to niemożliwe, bo niestety jestem od niego dużo młodsza.

Choć nic z tego nie rozumiem, nie zamierzam pytać. Nie jestem głupia. Takich okazji się nie marnuje. Bez dalszej zwłoki wskakuję na Iskierkę i wprowadzam ją w kłus.

Znów czuję się dobrze.

***

Oto kolejna odsłona Megan. Jak widać, dziewczyna ma wiele twarzy. Dajcie znać, co myślicie. Termin kolejnego rozdziału nawet dla mnie jest zagadką :). Może uda coś się dodać jeszcze w lipcu, jak nie, to na pewno widzimy się w sierpniu. Ciao!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top