Rozdział czwarty

– Cześć. Mark, usiądź dzisiaj z Nelly, proszę. – Uśmiecham się do niego i trzepoczę rzęsami. – Mam sprawę do Sama.

– Jaw... Jasne – duka w odpowiedzi, wpatrując się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Pewnie wciąż nie może uwierzyć, że się do niego odezwałam. Mark nie jest taki zły, ale nie ma w szkole żadnej pozycji. Ot, typowy, szary uczeń, który nie należy do żadnej drużyny sportowej. Nie mogę tracić na takich czasu.

Siadam na miejscu Marka, zerkając na siedzącą po skosie Sophie Yellow, której jak zwykle towarzyszy jej przyjaciółka, Pryszczyca. Z zadowoleniem zauważam, że moja była kumpela patrzy na mnie z grymasem na twarzy. Gdy tylko zauważa moje spojrzenie, odwraca głowę i zaczyna grzebać w swoim piórniku.

Zielonym piórniku w słoneczka, kurwa. A ma przecież szesnaście lat.

Sam Ratkovsky wchodzi do klasy kilka minut później, równo z dzwonkiem. Uśmiecham się do niego tak szeroko, że aż boli mnie żuchwa, i puszczam mu oczko. Nawet jeśli jest zaskoczony niespodziewaną zmianą miejsc, nie daje po sobie tego znać, za co w jakiś sposób go szanuję. Mam tylko nadzieję, że nie utrudni mi to zadania.

Ale nie, nie sądzę, żeby pozostał obojętny na moje wdzięki. Świadczy o tym uśmieszek błąkający się na jego ustach, który widzę coraz wyraźniej z każdym kolejnym krokiem, z którym się do mnie zbliża.

– Megan Clark siedząca przy mojej ławce. Czemu zawdzięczam tę przyjemność? – pyta mnie i siada na krześle obok, nie odrywając ode mnie wzroku.

– Pomyślałam, że skoro dzięki tobie szkolna drużyna siatkówki stała się w tamtym roku taka dobra, to może warto byłoby od tego roku mieć lepszą prezencję. – Bez przywitania przechodzę do rzeczy, jednocześnie posyłając mu zalotne spojrzenie.

– Masz na myśli występy cheerleaderek podczas przerw na naszych meczach? – Tym razem w jego miodowych oczach dostrzegam nutkę zaskoczenia, choć przede wszystkim zainteresowanie. Sam ma naprawdę ładne oczy, nigdy nie przyglądałam im się z bliska.

– Dokładnie – potwierdzam, próbując się nie skrzywić.

Uczestniczenie w meczach koszykówki i futbolu amerykańskiego jest wystarczająco wymagające i czasochłonne, tymczasem ja z własnej woli postanowiłam dodać sobie i drużynie więcej roboty. Mam nadzieję, że dyrekcja wyrazi na to zgodę, bo na razie nie powiedziałam nawet pani Affleck, która jednak z pewnością się zgodzi. Po pierwsze, uwielbia cheerleading, po drugie uwielbia mnie, a ja to bez wahania wykorzystuję. Ale cóż, muszę zainteresować Sama swoją osobą jak najszybciej. Nie mogę dopuścić do tego, by Sophie zaczęła z nim chodzić.

Ponadto, jak by na to nie patrzeć, dodatkowe mecze dla drużyny cheerleaderek są dobrym, wizerunkowym pomysłem, który zaowocuje również w mojej aplikacji na college za dwa lata.

– I dlatego postanowiłaś zamienić się miejscami z Markiem. – Nieco rozbawiony głos Ratkovsky'ego przywołuje mnie do rzeczywistości.

– Tak – odpowiadam, pochylając się w jego kierunku i szepcząc mu niemal do ucha: – Ale nie tylko. Chcę z tobą siedzieć na historii już na stałe.

Sam patrzy na mnie intensywnie, a ja nie potrafię odczytać jego spojrzenia. Chyba nie doceniłam tego chłopaka. Sądziłam, że jest typowym sportowcem.

– Idziesz na imprezę do Paula? – mówi w końcu z uśmiechem, a ja mam ochotę przybić samej sobie piątkę.

Ratkovsky jednak jest typowym nastolatkiem, nawet jeśli wydaje się nie taki głupi. To może i dobrze, będziemy mogli robić coś więcej, niż tylko się migdalić, dopóki go nie zostawię.

– Oczywiście. – Przejeżdżam paznokciem po jego nagim, umięśnionym ramieniu. – Mam nadzieję, że się tam zobaczymy.

– Zobaczymy. Możemy tam dłużej pogadać.

– Tylko pogadać? – szepczę, nie spuszczając z niego wzroku.

– Mam nadzieję, że nie – odpowiada równie cicho i uśmiecha się w taki sposób, że widać tylko prawy dołeczek.

To całkiem urocze. Być może dlatego moje serce bije trochę mocniej niż zwykle, a ja odwracam wzrok, by nie dać się mu więcej rozproszyć.

– Dzień dobry, moi drodzy, zaczynamy lekcję. – Z opresji ratuje mnie pani Edison wchodząca właśnie do sali, a w klasie momentalnie zapada cisza.

Pani Edison nie krzyczy ani nie torturuje uczniów niezapowiedzianymi kartkówkami lub w inny sposób, ale jednocześnie potrafi bez problemu utrzymać dyscyplinę w klasie. Być może dlatego, że opowiada o historii w ciekawy, choć według mnie okrojony sposób. To jednak nie jest jej wina, tylko programu. Ja z chęcią dowiedziałabym się więcej o historii świata. Wiedza na temat Europy, którą dostałam od mojej babci, to za mało. Sądziłam, że wybierając profil społeczny, dowiem się więcej o historii innych kultur, ale w rzeczywistości omawiamy głównie historię USA.

– Dzisiaj będziemy rozmawiać o wojnie secesyjnej. Czy ktoś wie, w jakich latach ona trwała? – pyta pani Edison. Jak zwykle zaczyna od zadania kilku podstawowych pytań. Mam nadzieję, że jak najszybciej przejdzie do meritum, które tak samo jak mnie interesuje ją znacznie bardziej niż suche fakty.

Odpowiada jej cisza. Ja znam odpowiedź, ale nie zamierzam wychodzić przed szereg. Jeszcze ktoś by pomyślał, że jestem kujonką. Może i przeczytałam pół podręcznika do historii w wakacje, bo mnie to ciekawi, ale wiem, że moi koledzy by tego tak nie zinterpretowali.

– No dobrze, to mniej więcej, w jakich latach to było? – zmienia pytanie pani Edison.

– To było w „Przeminęło z wiatrem" – odzywa się po chwili Sophie. – Jeśli dobrze pamiętam, to zaczęła się w tysiąc osiemset sześćdziesiątym którymś i trwała kilka lat.

– Dobrze, panno Yellow – chwali ją nauczycielka. – Dokładnie w latach 1861-65. Na czym polegała ta wojna?

– To była wojna domowa – zabiera głos Sam, co mnie zaskakuje.

Nie przypominam sobie, by odpowiadał sam z siebie na pytania pani Edison w tamtym roku. Może chce się przede mną wykazać? Uśmiecham się do siebie pod nosem. To może być ciekawe, szczególnie że zgłębiłam temat wojny secesyjnej bardzo dokładnie i będę łatwo mogła zweryfikować, czy Ratkovsky ma rację.

– To była walka między północą a południem. W wyniku wojny secesyjnej zniesiono niewolnictwo – dodaje Sam.

Pomimo brzmiącego słowiańsko nazwiska odcień jego skóry przypominający mleczną czekoladę oraz rysy twarzy świadczą o tym, że jego matka musi być Afroamerykanką. Być może stąd wie o jednym z najważniejszych efektów wojny secesyjnej.

– Bardzo dobrze, panie Ratkovsky. Czy ktoś wie, co było przyczyną rozpoczęcia wojny?

– Różnice między północą a południem, dotyczące w dużej mierze właśnie podejścia do niewolnictwa – odpowiadam, starając się brzmieć na znudzoną, jak zwykle, gdy postanawiam zabrać głos na historii, angielskim czy ekonomii. Nie wytrzymam jednak się nie wtrącić i nie wykazać się moją wiedzą, szczególnie jeśli profitem może być zyskanie w oczach Sama. – Konflikt miał zarzewie wiele dziesiątek lat wcześniej, właściwie już przy ustanawianiu konstytucji kraju. Chodziło między innymi o zakres władzy lokalnej, niewolnictwo, taryfy celne. Innymi słowy, jak zawsze, to była kwestia władzy, pieniędzy i różnic społeczno-ekonomicznych. Próby rozwiązania konfliktu na drodze pokojowej, czyli tak zwane kompromisy Missouri, nic nie dały. W 1860 roku z Unii wycofała się Karolina Południowa, co skłoniło do tak zwanej sukcesji, czyli wystąpienia z kraju, inne stany Południa. Ostatecznie jedenaście stanów założyło nowe państwo, czyli Skonfederowane Stany Ameryki, potocznie nazywane Konfederacją. To było ostateczną przyczyną wybuchu wojny.

Milknę i dopiero wtedy zauważam, jak wszyscy, których jestem w stanie zobaczyć, wpatrują się we mnie zaskoczeni. Wtedy uświadamiam sobie, że przesadziłam. Że wypowiedziałam się znacznie obszerniej, niż mam w zwyczaju, że – pochłonięta tym, co mnie interesuje – kompletnie się zapomniałam. Czuję złość na samą siebie, bo nie cierpię tracić kontroli, ale jeszcze bardziej na tę chorą sytuację.

Gdybym mogła, to streściłabym tu i teraz przebieg całej wojny secesyjnej, a następnie omówiła ciągi przyczyno-skutkowe i to, co najciekawsze – kwestie społeczno-ekonomiczne, polityczne i światopoglądowe oraz wpływ tego wszystkiego na Stany Zjednoczone dzisiaj. Ale nie mogę. Nie tylko dlatego, że jedynie pani Edison byłaby w stanie wejść ze mną w dyskusję.

Nie mogę stracić pozycji. Nie mogą nazywać mnie kujonką, nawet za moimi plecami.

I to właśnie mnie denerwuje. To, że nie mogę pokazać swojego prawdziwego potencjału. To, że muszę udawać, że uczę się historii i ekonomii dopiero na zaliczenia.

Że, na dobrą sprawę, udaję głupszą, niż jestem w rzeczywistości.

Zagryzam wargi tak mocno, że aż syczę z bólu. Niby wiem, że czasem trzeba udawać słodką idiotkę, żeby osiągnąć większy cel, co czasem wykorzystuję. Niby po co trzepotałam rzęsami do Marka i Sama kilkanaście minut temu? Jednak myśl, która uderzyła mnie przed chwilą, to co innego. Coś o znacznie większym kalibrze. Coś, co niespodziewanie mnie uwiera.

Dlaczego uczeń liceum musi skrywać się ze swoimi zainteresowaniami i wiedzą, jeśli nie chce być nazywany nudnym kujonem? Czy to możliwe, że ci, których sama w ten sposób nazywam, mogą po prostu interesować się jakąś dziedziną, a nie tylko wkuwać dla wkuwania? A przynajmniej część z nich?

Ręce zaczynają mi się pocić. Dlaczego w tej klasie jest tak gorąco? Wycieram je ukradkiem w moją spódniczkę i próbuję skupić się na własnym oddechu.

– Bardzo... bardzo dobrze, Megan. – Gdzieś przez mgłę dociera do mnie zaskoczony głos pani Edison. Po raz pierwszy nazwała mnie po imieniu. Ba, odkąd ją znam, nie odezwała się w taki sposób do żadnego ucznia. – Tak jak wspomniała pani Clark, wojna secesyjna nieoficjalnie zaczęła się dużo wcześniej niż w 1861 roku i temu poświęcimy pierwszą część lekcji.

Nauczycielka pogrąża się w opowieści i choć znam niemal wszystkie fakty, które przedstawia, i tak daję się porwać tej historii, jak zwykle. Pani Edison mówi tak, jakby opowiadała jakąś baśń. Uparcie ignoruję spojrzenia, które rzucają mi inni uczniowie, a przede wszystkim Sophie i Sam.

Udaje mi się na nich nie spojrzeć przez całą lekcję.

***

– Następna! – krzyczę z pierwszego rzędu krzeseł na trybunach, coraz bardziej sfrustrowana poziomem dzisiejszych kandydatek na cheerleaderki.

Mimo że Nelly zadbała o to, by zbyt niskie i zbyt grube dziewczyny nie pojawiły się na castingu, poziom większości tych, które się zgłosiły, woła o pomstę do nieba. Są albo kompletnie nierozciągnięte, albo wyjątkowo niezgrabne. Ewentualnie oba.

Wczorajsze dziewczyny były lepsze. Praktycznie z miejsca wybrałam z panią Affleck dwie z nich. Dzisiaj jednak jesteśmy już po pięciu występach, a każdy kolejny jest coraz gorszy. Jeśli tak dalej pójdzie, to chyba zwariuję. Dobrze przynajmniej, że pani Affleck bardzo spodobał się pomysł występowania naszej drużyny również na meczach siatkówki. Dziewczynom nieco mniej, ale wiadomo, że one nie mają nic do gadania.

Najwyżej, tak jak ja, nie będą dosypiać podczas tygodnia. Życie.

Na boisko wychodzi kolejna kandydatka – rudowłosa, zgrabna dziewczyna, którą zauważyłam już na stołówce. To jej naturalny kolor włosów, co nie jest częste. Jest bardzo ładna.

Mam nadzieję, że się wykaże.

Nelly puszcza piosenkę, najnowszy hit Dua Lipy z filmu „Barbie" pod tytułem „Dance the night", która jest obecnie moją ulubioną piosenką. Non stop słucham jej na Spotify.

Naprawdę mam nadzieję, że ruda okaże się inna niż jej poprzedniczki.

Moje życzenia zostają wysłuchane. Dziewczyna sprawia, że nawet ja nie jestem w stanie oderwać od niej spojrzenia. Ona nie tańczy ani nie wykonuje zwykłej akrobatyki. Ona po prostu płynie – czy to na ziemi, czy to w powietrzu, czy to na drążku. Jest niesamowicie dobrze rozciągnięta, świetna technicznie i bardzo dobrze czuje muzykę. Nie mogła wiedzieć, jaką piosenkę dostanie, bo każdej kandydatce puszczamy coś innego, żeby nie było za łatwo. Mimo to bez wahania wykonała kilka kroków z choreografii zaprezentowanej w „Barbie", i to lepiej niż w oryginale.

Ta laska jest tak dobra, że nie potrafię nawet być na nią za to zła. O ile nie będzie próbowała zająć mojego miejsca w drużynie, to dam radę żyć z tym, że – niestety – jest znacznie lepsza nie tylko od pozostałych dziewczyn, ale również ode mnie.

– Świetny występ, Holly. Jestem pod wrażeniem – mówię szczerze i bez podtekstów, przez co czuję się trochę dziwnie. – Witam w drużynie.

Wyciągam w kierunku Rudej dłoń, a ta ściska ją mocno, nie spuszczając ze mnie wzroku. W jej oczach widzę coś, co znam aż za dobrze.

Determinację, pewność siebie i ambicję.

Wzdrygam się mimowolnie. Ta dziewczyna może chcieć zostać kapitanką. Niestety dla niej, dopóki ja jestem w tej szkole, tak się nie stanie.

– Usiądź przy drużynie – mówię, już na nią nie patrząc. – Następna, proszę!

Dziesięć minut później wybieramy czwartą i ostatnią dziewczynę, a ja w końcu mogę wrócić do domu i nareszcie odpocząć.

***

Oto kolejny rozdział, dawajcie znać, jak Wam się podobał. Co sądzicie obecnie o Megan? Bardzo podobają mi się Wasze przemyślenia na temat jej zachowania. Jak zwykle czekam na Wasze opinie, sugestie i uwagi. Dwa następne rozdziały to będzie sobotnia impreza i mogę Wam obiecać, że będzie się działo. Mam nadzieję, że jeszcze jeden uda mi się dodać pod koniec sierpnia. Tymczasem pozdrawiam (szczerze, lecz nie gorąco, bo temperatury są jak dla mnie zbyt wysokie) i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top