Rozdział czterdziesty siódmy
– O czym chciałabyś dzisiaj porozmawiać, Megan? – zagaja standardowo terapeutka i stawia na stoliku tacę z dzbankiem mojej ukochanej zielonej herbaty i dwiema filiżankami.
– O Robercie – mówię bez wahania. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak pewna odpowiedzi na to pytanie.
Jeśli kobietę to zaskoczyło, nie daje po sobie nic poznać. Uśmiecha się tylko i zachęca ręką, bym kontynuowała. Przełykam ślinę i zabieram głos.
– W niedzielę poszłam go odwiedzić. Tuż po wizycie u Eve. Rozmowa z nią uświadomiła mi, że nie ma co tracić czasu... Ale nie wiem, czy jednak nie pospieszyłam się za bardzo. Bo widzi pani, bardzo bezpośrednio dałam mu do zrozumienia, że mi się podoba. Pocałowałam go. I to nie raz... – Czuję, że moje policzki robią się gorące na samo wspomnienie jego ust na moich. Potrząsam głową, by przywrócić się do porządku. – Więc on pewnie teraz oczekuje ode mnie jakichś deklaracji, a to mnie przeraża. Nie jestem na nie gotowa.
– Czy Robert ci o tym powiedział?
– Nie, ale jestem pewna, że ich oczekuje. Choćby podświadomie. Widzi pani, my odbyliśmy w tę niedzielę bardzo szczerą rozmowę. Przeprosił mnie za to, jak mnie traktował. Ja go też. Mamy czystą kartę. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy byli razem. I część mnie tego właśnie chce. Ale inna część jest przerażona samą myślą, że znów miałabym być z kimś w związku. Bazując na mojej relacji z Samem, chyba nie jestem w tym najlepsza. Poza tym nie tak dawno byłam w kompletnym dołku, no i cały czas myślę o Eve... Niby jest z nią coraz lepiej, ale wciąż nie chcą puścić jej do domu. Nadąża pani za mną? – pytam nieco podłamana. Moje rozterki wypowiedziane na głos wydają się jeszcze bardziej chaotyczne.
– Tak, Megan. Czy Robert naciska na ciebie od chwili tego pocałunku?
– Właściwie to nie. Tyle że wychodziłam od niego cała w skowronkach, a gdy wczoraj się obudziłam, w tę euforię wkradła się rzeczywistość. I pojawiły się wątpliwości, które nie chcą opuścić mojej głowy – wyznaję. Mam wrażenie, że z każdą kolejną sesją jest mi coraz łatwiej rozmawiać z terapeutką o tym, co mnie męczy. Wiem, że ona mnie nie ocenia. Czasem ocenia jedynie moje zachowania.
– Rozmawialiście ze sobą wczoraj lub dzisiaj? – dopytuje.
– Tak, wczoraj wieczorem. Wiem, że nie mogę już uciekać i zostawiać go bez słowa, on na to nie zasługuje – mówię pewnym tonem, a terapeutka uśmiecha się do mnie z dumą – ale to nie zmienia faktu, że mam w głowie mętlik. Powiedziałam mu, że potrzebuję chwili, żeby poukładać sobie wszystko w głowie i że dzisiaj nie przyjdę na wolontariat. Miałam pójść po sesji. Tyle że ten dystans i tak mi niczego nie dał. Rozwiązania nadal nie mam, a tęsknię za bliskością Roberta. Nie wierzę, że to mówię, ale jednak kontakt online to nie to samo.
– A co powiedział Robert, gdy powiedziałaś, że potrzebujesz czasu?
– Stwierdził, że nigdzie się nie spieszymy, i dopytywał, jak się czuję. Ale jego głos stał się bardziej przygaszony. On na pewno by chciał większych konkretów! – wołam i ukrywam twarz w dłoniach.
– Jeśli jest gotowy wejść z tobą w relację romantyczną, to pewnie by chciał – przyznaje terapeutka, a mnie chce się wyć z bezsilności. Co z tego, że w końcu przestała zadawać pytania, skoro potwierdziła moje przypuszczenia! – Co nie znaczy, że będzie robił coś wbrew twojej woli. To dopiero byłoby niepokojące.
– Cieszę się, że mnie nie naciska – odpowiadam pospieszenie. – Ale nie mam pojęcia, kiedy będę gotowa na związek. A co, jeśli on nie będzie chciał tyle czekać?
Terapeutka upija w milczeniu łyk herbaty, patrząc na mnie uważnie. To uświadamia mi, jak bardzo mam sucho w gardle. Drżącymi rękami nalewam napój do swojej filiżanki i staram się uspokoić oddech. Skutek jest mierny.
– Czytałaś artykuł, który przesłałam ci w weekend? – pyta ni stąd, ni zowąd psycholożka. Nie zaskakuje mnie to specjalnie, bo nieraz rozmawia ze mną w ten sposób. Niby kompletnie zmienia temat, a później razem wracamy do poprzedniego, a nawet głębiej, a mnie otwierają się oczy.
– Ten o zniekształceniach poznawczych? Tak, trochę ich jest. To przerażające.
– Wszyscy ich używamy. Czy sądzisz, że myśląc i mówiąc teraz o Robercie, podświadomie użyłaś któregoś z nich?
Wiercę się nerwowo i otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale gryzę się w język. Impulsywność rzadko kiedy mi się opłaca i chyba warto, żebym spróbowała znaleźć odpowiedź. Ale to nie jest łatwe zadanie. To dopiero pierwsza część artykułu i wcale nie taki łatwy temat...
Nic nie przychodzi mi do głowy.
– Pewnie tak, ale nie mam pojęcia którego – przyznaję się po dłuższej chwili, podczas której wypiłam połowę herbaty. Nie czuję się komfortowo, przyznając się do braku tej wiedzy, ale przynajmniej mówię to w miarę normalnym tonem. – Pomoże mi pani?
– Katastrofizacja. Założyłaś, że Robert nie będzie chciał czekać, a przecież może być wiele różnych scenariuszy. Być może ostatecznie ziści się taki, którego nawet się nie przewidziało.
– Faktycznie – przyznaję – ale mój scenariusz wcale nie jest nieprawdopodobny. W przeciwieństwie do Sama Robert nie jest zbyt cierpliwy. Zresztą czy mogę wymagać od niego stanu zawieszenia przez nie wiadomo jaki czas? No i czy... – drżę na samą myśl – czy ja go nie wykorzystałam? Pocałowałam go pod wpływem chwili, a teraz znów go ranię...
– Czy całują się tylko ludzie, którzy są w związkach lub są pewni, że chcą w nich być? – odpowiada pytaniem na pytanie psycholożka, a ja kręcę przecząco głową. – Czy on tego nie chciał?
– Powiedział, że chciał – przyznaję. – Że nawet nie wie, ile razy wyobrażał sobie tę chwilę, a i tak było jeszcze lepiej. – Moje policzki znów robią się ciepłe. Jakie to szczęście, że raczej się nie rumienię. – Wtedy się ucieszyłam. Ale teraz myślę, że to tym bardziej potwierdza moje przypuszczenia, że czeka też na to, bym została jego dziewczyną. A ja nie wiem...
– Megan, porozmawiaj z nim o tym. Niekoniecznie dzisiaj, niekoniecznie jutro. Ale po prostu porozmawiaj. Jestem pewna, że cię zrozumie. Potrzebujesz czasu i bardzo dobrze, że go sobie dajesz, a nie ot tak wskakujesz w kolejną romantyczną relację.
– Naprawdę tak pani myśli? – Tym razem to ja zadaję jej pytanie.
– Naprawdę. Jeszcze herbaty? – Spogląda na moją pustą już szklankę i sięga po dzbanek, a ja tylko kiwam głową.
Choć nadal nie porozmawiałam z Robertem, jest mi lżej.
– Czy podjęłaś decyzję co do cheerleadingu? – zmienia temat psycholożka, tym razem chyba już na dobre.
– Tak. Jutro powiem drużynie. Właściwie o tym też chciałabym chwilę porozmawiać...
***
– Zanim zaczniemy dzisiejszy trening, mam wam do przekazania ważną informację. – Obrzucam badawczym spojrzeniem stojące przede mną koleżanki z drużyny oraz panią Affleck. – Postanowiłam zrezygnować z funkcji kapitana. Moja decyzja nie jest związana jedynie z faktem, że was zawiodłam i zostawiłam praktycznie bez słowa na kilka tygodni.
Dziewczyny wlepiają we mnie bardziej lub mniej zaskoczone spojrzenia, a Holly uśmiecha się pod nosem, ale żadna z nich się nie odzywa. Na pewno domyślają się, że to dopiero początek mojej przemowy.
– Byłaś chora, wiemy o tym, kochanie – wtrąca się trenerka, ale postanawiam nie odnosić się do jej słów, a przynajmniej na razie. Długo myślałam nad tym, co chcę powiedzieć dziewczynom. Wczoraj przegadałam to z terapeutką.
Zamierzam trzymać się planu, nawet jeśli mam świadomość, że chęć kontroli nie zawsze jest dobra.
– Ja tak naprawdę nigdy tego nie czułam – wyznaję drżącym tonem. Mam ochotę zapaść się pod ziemię, ale nie mogę zrezygnować. Dlatego staram się za wszelką cenę nie pochylić głowy. – Nie zrozumcie mnie źle. Lubiłam wymyślać z Nelly choreografię. Kocham muzykę i taniec. Jestem dobrze rozciągnięta i wysportowana. Ale to nie znaczy, że powinnam być kapitanką. A już na pewno nie taką, jaką byłam. A bywałam wobec was naprawdę niesprawiedliwa. – Przymykam oczy. Nie jest mi łatwo przyznawać się do winy. – Surowa, a gdy miałam zły humor, wręcz okrutna. Wyżywałam się na was, bo nie radziłam sobie z emocjami. Nie chciałam przyjąć do wiadomości, że one istnieją i nie zawsze są pozytywne. Wolałam schować się za wysokim murem i być złośliwą, wywyższającą się zołzą. Nie mówię tego, żeby się usprawiedliwić. – Słyszę z prawej ciche prychnięcie, to chyba Holly. – Ale żeby uświadomić wam, że jeśli ukrywacie emocje przed innymi, a przede wszystkim sobą, prędzej czy później się to na was odbije. Mnie doprowadziło do epizodu depresyjnego.
Te słowa wywołają większe poruszenie. Dziewczyny zaczynają szeptać między sobą, Nelly, z którą nadal nie poszłam na obiecaną niegdyś kawę, wpatruje się we mnie jak w ufoludka, a Natasza unosi kciuk i uśmiecha się pokrzepiająco. Czuję, że jest ze mnie dumna, ja z siebie też jestem.
Tyle że jeszcze nie skończyłam. Prawdziwa bomba dopiero przed nami.
– Nie wiem, czy umiałabym prowadzić drużynę skutecznie w inny sposób – kontynuuję. – A nie chcę już rozstawiać ludzi po kątach. Nikt nie powinien tego robić. Poza tym, muszę być z wami szczera, walczyłam o zostanie kapitanką z dwóch mało chlubnych powodów. Po pierwsze chciałam być ważna i rozpoznawalna. A po drugie wiedziałam, że przyda mi się to do stypendium. Lubię cheerleading, ale nie kocham go tak, jak niektóre z was. To jeździectwo jest moją pasją, której chcę poświęcić się w całości. Dlatego będę z wami w drużynie tylko do końca roku.
– Co?! – wyrywa się Nelly. – Bez ciebie to nie będzie to samo!
Trenerka wygląda na poruszoną, ale nic nie mówi, kilka dziewczyn głośno popiera Nelly, ale większość nie mówi nic i unika mojego wzroku. Trochę mnie to boli, ale nie aż tak, jak myślałam. Na Holly nie patrzę. Jeszcze nie teraz.
– Dacie radę. Beze mnie również dałyście czadu. Bo jesteście świetne. I jest wśród was dziewczyna, która urodziła się do tańca w powietrzu. To Holly, która oprócz tego od pewnego czasu jest nieformalną kapitanką drużyny i czas, by została nią oficjalnie. I to od teraz.
– Dyrektor się na to nie zgodzi...
Słowa pani Affleck giną pośród gwaru, który wybucha wraz z moimi słowami. Dziewczyny przekrzykują się nawzajem, ale ledwo je słyszę. Interesuje mnie tylko reakcja Holly.
Ruda gapi się na mnie z szeroko otwartą buzią. Wreszcie nadeszła chwila, gdy sprawiłam, że zamilkła, ale wcale nie czuję z tego powodu mściwej satysfakcji. Choć nadal za nią nie przepadam – to się raczej nie zmieni – wiem, że zasługuje na funkcję kapitana znacznie bardziej niż ja. Że dziewczyny i trenerka i tak by ją wybrały.
Ale ja chciałam zrobić to osobiście.
Korzystając z rozgardiaszu, podchodzę powoli do Holly. Po jej bokach stoją Kate i Nelly, co bardzo mnie cieszy. Chcę, żeby słyszały tę rozmowę. Nie wiem, gdzie jest teraz Natasza. W tej chwili nie potrzebuję jej wsparcia i ona najwyraźniej to rozumie.
– Tak po prostu? – pyta ruda, patrząc na mnie spode łba. Wciąż mi nie ufa, trudno się dziwić.
– Tak po prostu – przytakuję, patrząc jej prosto w oczy. Zależy mi, żeby uwierzyła. – Wiem, że nie zawiedziesz drużyny. Wiem, że to kochasz. Jesteś świetną cheerleaderką, najlepszą z całej drużyny, no i świetnie prowadzisz treningi. Przecież sama ostatnio widziałam.
– Nie lubisz mnie – odpowiada, jakby wcale mnie nie usłyszała.
– Racja. Ty też mnie nie lubisz. Ale to nie znaczy, że nie potrafię docenić tego, że jesteś w te klocki naprawdę dobra. Poza tym jesteś ważna dla osób, które lubię,
– Zmieniłaś się – szepcze Kate. Wygląda na poruszoną.
– Wciąż się zmieniam – odpowiadam.
– Naprawdę chcesz zrezygnować? – pyta Nelly, a w jej oczach dostrzegam autentyczny smutek. – Przecież mogłabyś zostać w drużynie jako członek. Wtedy nie miałabyś tyle obowiązków, a mogłabyś nadal z nami występować...
– Tak, naprawdę. Życie to sztuka wyborów. Nie zawsze łatwych. To jest mój wybór.
Dziewczyny patrzą na mnie przez chwilę w milczeniu. Mam wrażenie, że wymieniamy między sobą kolejne słowa, choć te wcale nie padają.
A potem Holly występuje krok do przodu, mija mnie i staje na miejscu, w którym przed chwilą stałam ja.
– Dobra, dziewczyny, zabieramy się do pracy, bo czas leci! – woła z całych sił, tak że wszyscy milkną. – Postanowiłam, że do dzisiejszej choreografii włączymy kroki wymyślone przez Em. – Wskazuje na jedną z pierwszoklasistek, która aż promienieje na jej słowa. – Będą idealnie pasować do drugiej połowy nowej piosenki.
Uśmiecham się pod nosem. Nigdy nie wpadłam na to, żeby zaangażować drużynę do wymyślania kroków. Może dlatego, że chciałam sprawować władzę absolutną. A może dlatego, że nie miałam do tego takiego drygu jak Holly.
Miło jest tak szybko utwierdzić się w przekonaniu, że podjęło się dobrą decyzję.
***
– Nie ma opcji, Megan. Nie zamierzam już nigdy ubrać się w ten idiotyczny strój!
– No Roy, nie bądź takiii! – jęczę przeciągle i układam usta w dzióbek. Na pewno dobrze widzi przez kamerę moją minę, bo wywraca oczami., a
– Nie ma mowy. – Zaciska usta w wąską linię. – Nigdy w tym dobrze nie wyglądałem, a teraz to już pewnie nawet się nie dopnę.
– Mama i ciocia są po mojej stronie.
– Bo uwielbiają robić sobie ze mnie jaja tak samo jak ty. Dobrze, że przyjeżdżacie z Vernonen, bo nie dałbym rady wytrzymać tych świąt z samymi babami. – Wzdycha teatralnie.
Poprawiam poduszkę za plecami i wyprostowuję nogi na łóżku. Wczoraj pod wpływem chwili wyjęłam wszystkie dodatki świąteczne, którymi kiedyś z tatą dekorowałam moją sypialnię, i zamieniłam mój pokój w bożonarodzeniowy raj. Nie oszalałam jednak do końca. Nadal mi się chce wymiotować, gdy słyszę „Last Christmas".
Na widok przerażonej miny Roya na ekranie śmieję się głośno. To szczery śmiech, bo nie muszę obawiać się, że za kilka dni zobaczę Florence. Ma spędzić z ciocią i Royem jedynie pierwszy dzień świąt. Potem jedzie do rodziny swojego nowego chłopaka, o którym podobno cały czas opowiada.
Szczerze mówiąc, gówno mnie to obchodzi.
– Jesteś okropna. Zagilgoczę cię na śmierć, gdy tylko się zobaczymy – grozi Roy.
– Pamiętaj, że morderstwo jest karalne. Nawet ucieczka do Paryża ci nie pomoże. Prezydent USA wyśle za tobą list gończy. Wszędzie cię znajdą! – informuję usłużnie.
– Chciałbym zobaczyć, jak go o to prosisz. „Panie Biden – mówi cienkim głosem i trzepocze rzęsami. Znów nienawidzę go za to, że ma je takie długie! – Proszę złapać mojego niedobrego kuzyna, który próbował mnie zagilgotać na śmierć. Co prawda byłam dla niego okrutna i wcisnęłam go siłą w za mały, kiczowaty strój elfa, ale przecież jestem taką niewinną, małą istotką...".
– No dobrze, dobrze! – wołam i unoszę rękę. – Niech ci będzie, wygrałeś.
– Dobrze, że mamy jasność – stwierdza dumny z siebie Roy. Mężczyźni. – Słuchaj, na pewno nie chcecie przyjechać dwudziestego piątego? Mama pyta. Ja wiem, że będzie Florence, ale sam dołączam się do tego pytania. Rzadko się widujemy.
– Nie chodzi o Florence, Roy. Tylko o mamę, Vernona i mnie. Postanowiliśmy spędzić te święta po raz pierwszy tylko we trójkę, sami w domu. Zależy nam na tym. Vernon postawił się swojej matce i kategorycznie stwierdził, że jeśli nie zmieni stosunku do mnie i mamy, to jego noga nie postanie w domu jego rodziców. A poza tym – biorę głęboki wdech – to będą pierwsze święta, odkąd zaczęłam się z nim dogadywać, a z mamą jest dobrze... To dla nas ważne.
Zdążyłam opowiedzieć Royowi o szczegółach mojej burzliwej relacji z ojczymem, więc na szczęście nie musimy do tego teraz wracać.
– Jasne, rozumiem – odpowiada pogodnie, a potem z błyskiem złości w oczach dodaje: – Ale za karę będziesz musiała zrobić dla mnie dodatkową porcję malinowej chmurki. Podobno robisz ją już lepiej niż babcia.
– Mama przesadza. To nie jest możliwe. A jeśli będziesz jeść tyle słodyczy, staniesz się gruby. – Grożę mu palcem w ten sam sposób jak ciocia Nathalie.
– Mam świetny metabolizm – odpowiada Roy i znów przewraca oczami.
– Ale możesz przestać. Wiesz, co mówią ostanie badania? Eve mi ostatnio powiedziała, teraz zaczęła interesować się endokrynologią, choć nadal chce być neurologiem.
– Kiedy ona wychodzi ze szpitala? – dopytuje Roy. Nie poznał mojej uczennicy na żywo, ale i tak stał się jej wielkim fanem. Twierdzi, że nie dałby się jej przegadać.
Nie mogę się doczekać, kiedy spotkają się na żywo, a Royowi zrzednie mina.
– Tuż przed świętami. W wigilię. Ale nie zmieniaj tematu – pouczam go. – Przytoczę ci zaraz statystyki i wcale nie będzie ci tak do śmiechu...
Profesorskim tonem przekazuję mu świeżo nabytą wiedzę, a potem rozmawiamy jeszcze z pół godziny. A może i godzinę. Nie mam pojęcia. Kiedy rozmawiam z Royem, tracę poczucie czasu.
Jak dobrze, że go odzyskałam.
***
Jak Wam się podobało? Niedługo 48 i epilog... Zaskoczę Was jeszcze?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top