Rozdział czterdziesty piąty
Wyniki są lepsze. Dzisiaj będą próbować całkowicie wybudzić Eve ze śpiączki.
Jak zaczarowana wpatruję się w wiadomość od taty dziewczynki. Czytam ją raz po raz, ale słowa się nie zmieniają. Dla pewności szczypię się mocno. Boli.
To nie sen.
– Tak! – krzyczę tak głośno, że przygotowujący poranną kawę Vernon aż podskakuje. – Z Eve jest lepiej – tłumaczę, wskazując na telefon.
– To świetnie. Jest już przytomna?
– Jeszcze nie, ale chyba dzisiaj będzie. Czy... hmm... mogę iść dzisiaj do szkoły? – pytam.
Vernon odwraca się i wbija we mnie poważne spojrzenie.
– Jesteś pewna? Eve jest w szpitalu od przedwczoraj. Może lepiej byłoby, żebyś odpoczęła? Dziś i tak jest piątek.
– Tak, tato, jestem pewna. Zniosę jajko, jeśli będę musiała siedzieć tutaj do czwartej, bo dopiero wtedy mogę pójść na oddział i próbować zobaczyć Eve.
Wczoraj, załamana sytuacją, sama chciałam zostać w domu, ale szybko pożałowałam. Przez cały dzień umysł „uprzejmie" podsyłał mi różne scenariusze tego, co może stać się z Eve. Większość była zdecydowanie negatywna. Nawet kontakt przez SM z moimi przyjaciółmi, Royem i Robertem niewiele pomógł. Najlepiej zadziałała spontaniczna wizyta w stadninie i przejażdżka na Iskierce.
Vernon patrzy na mnie z niepodobnym do niego nadmiarem emocji. Otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko je zamyka. Przerzuca wzrok gdzieś na podłogę i stwierdza:
– Muszę omówić to z mamą. Poczekaj tutaj.
Zanim zdążę zareagować, opuszcza aneks i wchodzi po schodach. Dopiero gdy słyszę trzask zamykanych drzwi – zapewne do sypialni rodziców – jestem w stanie się poruszyć. Nie przypominam sobie sytuacji, w której Vernon stwierdziłby, że musi porozmawiać z mamą na mój temat.
Być może powinno mnie to zdenerwować – w końcu istnieje ryzyko, że nie pozwolą mi pójść do szkoły ze strachu o mój stan psychiczny. Ale ja się cieszę.
To oznacza, że z mamą jest obecnie naprawdę dobrze.
Serce bije mi coraz szybciej, kiedy ostrożnie wchodzę na górę. Uważam, by nie stanąć na skrzypiący schodek. Nie chcę, by rodzice przyłapali mnie na podsłuchiwaniu. Szczególnie że tym samym jawnie ignoruję prośbę ojczyma.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – słyszę jego przytłumiony głos, gdy dochodzę do celu.
– Tak. Nathalie i Roy też tak uważają.
Krzywię się bezgłośnie. Mogłam się spodziewać, że mama powie wszystko swojej siostrze, choć nie mam pojęcia, dlaczego rozmawiała na ten temat także z moim kuzynem. Ale nie jestem zła. Potrafię to zrozumieć. Zresztą bardzo, ale to bardzo chcę iść dzisiaj do szkoły. Nie mogę więc pokłócić się z rodzicami.
– A psychiatra i terapeutka? – dopytuje ojczym. Wciąż nie wydaje się przekonany.
– Nie odpowiadają, ale to nic dziwnego. Jest siódma rano.
Vernon wzdycha głęboko, a potem słyszę dziwny dźwięk, jakby coś się przesuwało. Napinam wszystkie mięśnie, gotowa, by przemknąć do łazienki, ale odgłos ustaje i nic nie wskazuje na to, by rodzice zamierzali wychodzić z sypialni.
– Megan potrzebuje normalności, kochanie – zauważa mama. Jej głos jest kojący. W przeszłości często mówiła do mnie takim tonem. Kiedy upadłam i obiłam sobie kolano. Kiedy w sklepie nie było moich ulubionych lodów na patyku. Kiedy płakałam, bo Sophie nie chciała się już ze mną przyjaźnić. Czasami ten ton mnie denerwował. Teraz cieszę się, że go słyszę. – Skoro sama powiedziała, że chce iść do szkoły, powinniśmy jej na to pozwolić. Jest stabilna.
– Wczoraj dużo płakała. A przedwczoraj w szpitalu zemdlała – zauważa Vernon.
– Nic dziwnego. Gdyby nie miała depresji, też mogłaby tak zareagować. Ta dziewczynka jest dla niej bardzo ważna...
Mama szepcze coś dalej, ale na tyle cicho, że nie jestem w stanie jej zrozumieć. I nawet nie próbuję. Przed oczami widzę roześmianą twarz mojej Eve i znów chce mi się płakać. Proszę, niech tata się zgodzi! Muszę zająć czymś głowę. Szkoła jest dobrym dystraktorem. Są tam moi znajomi, a poza tym naprawdę nie potrzebuję więcej zaległości.
– Masz rację – kapituluje Vernon, a ja mam ochotę tańczyć z radości. Nie robię tego tylko dlatego, żeby nie narobić hałasu. – Ale powinniśmy dać jej do zrozumienia, że jeśli źle by się czuła, to ją odbierzemy. Mogę się tym zająć, mam dzisiaj luźny dzień w pracy.
– To dobry pomysł. Dziękuję, kochanie.
– Nie masz za co. To też moja... traktuję ją jak swoją córkę.
– To jest twoja córka – prostuje mama, a mnie łapie coś za gardło. – Tak się cieszę, widząc, jak dobrze się dogadujecie.
– Ja też, Ann. Ja też. Wiesz... Megan przed chwilą nazwała mnie „tatą".
Vernon mówi coś jeszcze, ale nie jestem w stanie słuchać, bo kompletnie się rozklejam. Z każdą sekundą płaczę coraz mocniej; tym razem nie ze strachu, frustracji i smutku, tylko wzruszenia.
Nazwałam mojego ojczyma „tatą" i nawet tego nie zauważyłam. On uważa mnie za córkę. I to jest wspaniałe. Takie... normalne. Dobre. I co najpiękniejsze, wcale nie stoi w sprzeczności do mojej miłości wobec biologicznego taty.
– Kochanie, co się dzieje?! Coś z Eve? – słyszę niespodziewanie przerażony głos mamy, a chwilę później jej dłonie na swoich ramionach.
Mrugam kilkakrotnie, aby powrócić do rzeczywistości. Przede mną stoją wyraźnie zmartwieni rodzice, którzy najwyraźniej zdążyli opuścić sypialnię i zobaczyli, że płaczę. Nic dziwnego, że doszli do takich wniosków.
– Nie, nie! – zapewniam pospiesznie. – Ja po prostu... – Wyginam nerwowo palce. Jakoś nie bardzo chcę się przyznawać do podsłuchiwania, ale chyba inaczej się nie wytłumaczę. – Po prostu... Ja usłyszałam. – Wbijam wzrok w Vernona i uśmiecham się do niego najszerzej, jak potrafię. Nie jest to łatwe, zważywszy na to, że z moich oczu wciąż lecą łzy.
W oczach mężczyzny błyska zrozumienie.
– Och, kochanie. – Tata pociąga nosem i podchodzi, by objąć nas obie w mocnym uścisku.
Z radością odwzajemniam ten gest.
***
Słowa nie zawsze są potrzebne w relacjach, w których wszystko jest poukładane.
Co innego te, w których istnieje mnóstwo niedopowiedzeń.
Odkąd Eve znalazła się w szpitalu, nie myślałam o Samie. Nawet kiedy pisałam z Robertem, nie zastanawiałam się nad potrzebami serca. To siostra z wyboru zajmowała wszystkie moje myśli, a ich niewielki wolny procent przeznaczyłam na luźne rozmowy o wszystkim i o niczym. Robert dość skutecznie, choć na krótko, oderwał mnie wczoraj od czarnych myśli, udając na FaceTime Jasia Fasolę.
Teraz jednak jestem w szkole, a w niej jest też Sam. Sam, który choć nic nie mówi, od rana patrzy na mnie zdecydowanie częściej niż w ostatnio. Nie mam pojęcia czemu. Natasza i dzwoniec zarzekają się, że nie powiedzieli mu o pogorszeniu Eve, ale przecież Sam wie, że nie było mnie wczoraj w szkole. Pytanie, dlaczego nagle tak bardzo się tym przejmuje?
Może dlatego, że dziś nie ma w szkole Sophie? Podobno jest chora. Nie wiem, czy to prawda, i właściwie nie bardzo mnie to interesuje.
To zachowanie Sama mnie triggeruje.
Teraz też na mnie patrzy i nawet nie próbuje udawać, że jest inaczej. Postanowiłam poświęcić lunch na wizytę w bibliotece. Zjadłam szybko jakąś kanapkę, żeby Natasza nie marudziła, i przybiegłam do czytelni, aby poczytać o kampanii napoleońskiej w Europie. Uznałam, że tylko historii może udać się oderwać moje myśli od Eve i dziwacznie zachowującego się Sama.
Nic z tego. On przyszedł tu za mną, z pełną premedytacją. Bo jak inaczej nazwać fakt, że zjawił się w czytelni minutę po mnie, usiadł przy sąsiednim stoliku i od trzech minut nie odrywa ode mnie wzroku?
Dzieli nas niecałe dwa metry. Dużo i niedużo jednocześnie. Próbuję udawać, że go nie widzę. Uparcie wpatruję się w podręcznik, ale literki tylko skaczą mi przed oczami. Jest coraz trudniej. Coraz bardziej się pocę, a jego spojrzenie jest zbyt intensywne. Dosłownie wywierca mi dziurę w prawym policzku. Jakaś część mnie podpowiada, że powinnam go nadal ignorować. Że to nie w porządku, że zainteresował się mną akurat w dniu, kiedy nie ma Sophie.
Ale nie potrafię.
Dobrze pamiętam naszą relację. Wiem, jaki jest Sam. Wiem, ile mu zawdzięczam. Nawet jeśli się pogubił... ja byłam o wiele gorsza.
Czas przerwać tę szopkę. Czas na konfrontację, której on najwyraźniej nie potrafi zacząć.
Unoszę głowę i spoglądam prosto w jego oczy. Drapie się po głowie, ale nie ucieka wzrokiem. Ma za to plusik. Patrzymy na siebie bez słowa. Nie wiem, ile to trwa. Żadne z nas nawet na sekundę nie odwraca wzroku.
W końcu to ktoś przerywa tę niemą rozmowę. Dokładniej nieznana mi dziewczyna w sukience w grochy, która przechodzi pomiędzy naszymi stolikami.
To właśnie wtedy Sam odsuwa krzesło, wstaje i zaczyna do mnie iść. Mam wrażenie, jakby wszystko odbywało się w zwolnionym tempie. Moje serce bije coraz bardziej rozpaczliwie.
– Powinniśmy porozmawiać. Pójdziesz ze mną na dwór? – pyta jakby zza ściany. Jego oczy są tak znajome i tak obce.
Z trudem kiwam głową, zbieram swoje rzeczy i wychodzę za nim z biblioteki. Gdy idziemy szkolnymi korytarzami, nie odzywamy się do siebie. Idziemy na tyle daleko, aby się nie dotknąć, choćby przypadkowo.
Wiem, że to ta rozmowa. Ta, której nie odbyliśmy w Starbucksie. Ta, która będzie decydująca.
Boję się.
Bałabym się nawet wtedy, gdybym wiedziała, czego od niego chcę i czego on chce ode mnie.
– Przepraszam, Megan – mówi prosto z mostu Sam, gdy tylko stajemy naprzeciwko siebie tuż przy boisku do koszykówki. – Prosiłem cię o szczerość, po czym sam złamałem tę obietnicę.
Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Chyba muszę poczekać, aż powie więcej.
– Nie zrobiłem tego celowo, ale i tak... Powinienem był powiedzieć ci o tym projekcie wcześniej. Wcześniej dać do zrozumienia, że ja i Sophie... – Ucieka wzrokiem. – Że coś do niej czuję. Ale nie wiedziałem... Bałem się... Nie rozumiałem własnych uczuć.
– Rozumiem to, naprawdę. Ja swoich wciąż nie bardzo rozumiem – szepczę. Moja ręka drga, żeby go dotknąć, ale się wycofuję. To nie jest dobry pomysł. Nie teraz.
– Meg, kiedy mówiłem, że jestem w tobie zakochany, nie kłamałem – wyznaje, tym razem patrząc mi prosto w oczy. Drżę. – Tak się wtedy czułam. Tak mi się wydawało. Być może było to błędne, nie wiem. Ale nie kłamałem.
W jego oczach też nie dostrzegam kłamstwa. Prośbę – tak. Oczekiwanie – tak. Ale nie kłamstwo.
– Wierzę ci – szepczę. – Ja też byłam tobą co najmniej zauroczona.
Sam wypuszcza wolno powietrze. Mam wrażenie, jakby było mu lżej.
– Oboje to czuliśmy. Nigdy wcześniej nie otworzyłem się tak przed żadną dziewczyną jak przed tobą – wyznaje z lekkim uśmiechem. – . Nigdy wcześniej żadna nie zaufała mi tak jak ty. Z żadną nie śmiałem się tak jak z tobą. Z żadną nie zdarzyło mi się popłakać.
Wiem, do czego się odnosi. Kiedy kilka tygodni podzieliłam się z nim wspomnieniami o śmierci mojej babci, on opowiedział mi o tragicznym wypadku, w którym zginęli jego dziadkowie od strony mamy kilka miesięcy przed początkiem naszego związku.
– Nie płakałem, kiedy dowiedziałem się o ich śmierci – mówi coś, czego nie wiedziałam wcześniej. – Nie chciałem robić tego przy mamie ani Vicky. A potem jakoś przywykłem. Dopiero przy tobie...
Sam chowa głowę w ramionach. Dotykam lekko jego ramienia, ale zaraz cofam dłoń. Chłopak spogląda na mnie z bólem. Drżę coraz mocniej.
Co on właściwie próbuje powiedzieć i co miałabym z tym zrobić? Co chciałabym zrobić?
Zalewa mnie strach. Nie chcę takich komplikacji.
– Niełatwo było uznać, że to zakochanie, prawda? – ni to pyta, ni to stwierdza Sam, a ja czuję, jak niewidzialny ciężar na mojej klatce piersiowej się zmniejsza. – A jednak... nie wiem, jak to powiedzieć, żeby cię nie urazić. – Ponownie ucieka wzrokiem.
– Nie jestem ze szkła – zauważam nieco podirytowana. – I cenię sobie szczerość, którą mi obiecałeś.
W oczach Sama dostrzegam determinację.
– A jednak to, co czuję do Sophie, jest inne – mówi pewnym głosem. – Bardziej intensywne. Bardziej szalone, ale i właściwe. Takie, jak powinno. Wiem, że nie jesteście już przyjaciółkami, ale ona jest... Jest cudowna. Ty też jesteś, ale ona...
– Ty ją kochasz.
Zapada cisza. W uszach brzmią mi słowa, które sama wypowiedziałam. Wiem, że są prawdą. Sam kocha Sophie na tyle, na ile szesnastolatek potrafi kochać dziewczynę. Widzę to w jego oczach. Słyszę w sposobie, w jaki wypowiada jej imię.
– Ja przep...
– Nie przepraszaj mnie za miłość.
Sam uśmiecha się do mnie z radością, ale i smutkiem. W jego policzku pojawia się dołeczek, który kiedyś tak mocno na mnie działał. Teraz też w jakiś sposób działa, ale to bardziej tęsknota niż pożądanie.
Nie wiem, czy kiedykolwiek czułam wobec Sama pożądanie. Co innego Robert...
Och.
– Chyba wiesz, o czym mówię – szepcze Sam.
– Nie jestem z Robertem – mówię szybko.
– Ale czujesz do niego coś więcej. Coś innego niż do mnie.
– To na pewno – potwierdzam po chwili milczenia. Nie chcę już kłamać. Ani przed nim, ani przed sobą. – Ale nie wiem, co to znaczy. I to mnie przeraża.
– Nie musisz wiedzieć od razu. Zresztą czy uczucia to coś, co należy i co można „wiedzieć"? – zauważa pytająco Sam. – Jeśli tak, to ja nie potrafię. Sama zresztą wiesz. Odsunąłem się od ciebie w najgorszym możliwym momencie. – Drapie się po głowie, jak zawsze, kiedy czuje niezręczność.
– Nie miałeś pojęcia, jak bardzo źle ze mną jest.
– Tyle że powinienem był mieć, a ty powinnaś być na mnie wściekła! – woła rozeźlony Sam. Rzadko kiedy widuję go w takim wydaniu. – Wtedy byliśmy jeszcze razem, a ja coraz więcej myślałem o Sophie. Zaniedbałem cię, a potem, gdy dowiedziałem się o Robercie i użyłem go jako tarczy, gdy słusznie oczekiwałaś ode mnie wyjaśnień. A potem... potem przestałaś przychodzić do szkoły...
Prycham cicho. To wyjątkowo ładny eufemizm na mój epizod depresyjny. Ale nie chcę dokopywać Samowi. On sam już chyba wystarczająco to sobie zrobił. A mnie wciąż na nim zależy. Może nawet bardziej niż ostatnio, kiedy myślałam, że on nie chce mieć ze mną nic wspólnego.
Bardziej, ale też inaczej.
– Nigdy nie byłam na ciebie wściekła, a ty miałeś prawo użyć Roberta jako kontrargumentu – odpowiadam szczerze. Celowo nie odnoszę się do depresji. Nie chcę tego robić, kiedy z Eve wciąż jest źle. Zresztą miejsce i czas też nie są najlepsze. Lada chwila zacznie się kolejna lekcja. – Wtedy nie dopuszczałam do siebie myśli, że on mi się podoba, ale tak właśnie było. Ty przynajmniej nie oszukiwałeś samego siebie tak długo jak ja.
Tym razem to Sam milczy. Wpatruje się we mnie łagodnie, a ja w końcu w pełni dostrzegam chłopaka, w którym się zauroczyłam. Zalewa mnie fala niespodziewanej ulgi.
– Ty byłeś pierwszą osobą od dawna, której zaufałam – wyznaję pod wpływem chwili. – Pierwszym chłopakiem, który zdołał do mnie dotrzeć. Który potrafił wywołać we mnie całą gamę emocji. Któremu mogłam powiedzieć wszystko. To też nietrudno pomylić z zakochaniem, Sam. A jednak, nie obraź się... – Wciągam głęboko powietrze. – Kiedy Robert na mnie patrzy, kiedy mnie dotyka...
– Masz wrażenie, że świat wokół nie istnieje? – podpowiada z uśmiechem Sam, a ja kiwam tylko głową.
Pomiędzy nami ponownie zapada cisza, ale po raz pierwszy od dawna nie jest ona ciężka ani przytłaczająca. Jest taka jak kiedyś – ciepła i bezpieczna. Ale jest w niej coś jeszcze. Coś, czego wcześniej nie było, a co sprawia, że coraz bardziej się rozluźniam.
Ta relacja wcale się nie skończyła.
Ta relacja zaczyna się na nowo.
– To co teraz? – pytam z oczekiwaniem.
– Teraz? Teraz chyba musimy iść na lekcje – stwierdza Sam z dobrze mi znanym błyskiem w oku, a ja podnoszę rękę, żeby pacnąć go w ramię. Nie robię tego jednak, ponieważ chłopak szybko dodaje, poważniejszym tonem: – A oprócz tego będziemy się przyjaźnić, tak jak wcześniej. Tylko że nie jako para. Nie byliśmy dobrą parą, ale byliśmy i będziemy świetnymi przyjaciółmi.
– To coś więcej, Sam. Ja – biorę głęboki wdech – dziękuję. Gdyby nie ty, nadal tkwiłabym w swojej skorupie. Nie odważyłabym się uwierzyć w miłość i przyjaźń. Bez ciebie nadal byłabym zawistną, zamkniętą i nieszczęśliwą Megan.
– Bez przesady. Nie miałbym czego wyciągać, gdybyś nie miała w sobie tej głębi. Nie znam żadnej tak odważnej i walecznej osoby jak ty.
Śmieję się nerwowo.
– Nie jestem odważna, Sam. Boję się, cały czas się czegoś boję – wyznaję drżącym głosem. – Bałam się tej rozmowy. Boję się o Eve, która znów jest w szpitalu. Boję się swoich uczuć do Roberta. Boję się, że zostanę zraniona. A ty... Ty zdecydowanie sobie umniejszasz. Nie dziwię się, że Sophie cię kocha – stwierdzam szczerze. – Jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam. A przynajmniej w naszym wieku. Wśród dorosłych miałbyś konkurencję.
– Vernona? Roya?
– Właściwie to obu – przyznaję.
Zanim Sam zdąży odpowiedzieć, słyszę dźwięk SMS-a. Podskakuję podekscytowana, ale i pełna obaw. Czyżby to była wiadomość, na którą czekałam cały dzień?!
– Muszę to odczytać. – Obdarzam towarzysza przepraszającym spojrzeniem.
– Jasne.
Wyciągam i odblokowuję telefon. Tak jak myślałam, to tata Eve. Wchodzę w wiadomość i aż mnie zatyka.
– Megan, co się stało? Chodzi o Eve? Mów do mnie, proszę...
Nie jestem w stanie spełnić prośby Sama. Zamiast tego wpadam w jego ramiona i wybucham płaczem.
***
Rozdział dodaję nieco wcześniej, niż zamierzałam, bo właśnie skończyłam kolejny i wszystko wskazuje na to, że kolejne (47, 48 i epilog) będę mogła pisać mniej więcej co tydzień. Dawajcie, jak Wasze wrażenia. Kto cieszy się z pogodzeniem Megan i Sama? No i jak myślicie, co będzie z Eve? Jak zwykle czekam na Wasze opinie, uwagi, sugestie. Uwielbiam Was <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top