Rozdział czterdziesty ósmy


– Megan, ale super, już jesteś! – Eve wpada we mnie z taką siłą, że trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno była w śpiączce farmakologicznej. Długi pompon jej mikołajkowej czapki łaskocze mnie po twarzy. – Idziemy na dół, za dziesięć minut zaczyna się Konkurs Piosenki Świątecznej, musimy to zobaczyć!

Dziewczynka ciągnie mnie mocno za rękaw i odsuwa się tak, że dopiero wtedy dostrzegam szczegóły jej stroju. Prócz morderczej czapki ma na sobie zielono-czerwony bożonarodzeniowy sweter z gwiazdkami, czerwoną spódniczkę, białe rajstopy i zielone balerinki. Wygląda jak prawdziwy świąteczny elf i chyba się ugotuje, gdy tylko wyjdzie z klimatyzowanego szpitala na dwór. Jak na grudniową Florydę przystało, grzeje słońce.

W ogóle mnie to nie dziwi. Ktoś taki jak Eve musi kochać święta.

– A gdzie twoi rodzice? – pytam.

– Rozmawiają z lekarzem, przekazuje im jakieś ostatnie ustalenia. Już nie jestem w stanie tego słuchać. Ile można gadać o lekach, terminach kolejnych badań, o tym, co mi wolno, a czego nie! – Ku mojemu zaskoczeniu Eve brzmi może nie na zdenerwowaną, ale na pewno sfrustrowaną

– Już nie lubisz neurologii?

– No co ty, kocham neurologię! Ale wolę być lekarzem niż pacjentem. Już nie mogę się doczekać, jak będę chodzić po szpitalnych korytarzach w scrubsach!

– Pamiętasz, że jeszcze nawet nie zaczęłaś liceum? – zauważam pytająco.

– Szczegóły. – Macha ręką Eve, a ja śmieję się pod nosem i ściskam ją lekko. Ona jest naprawdę wyjątkowa. – Chodź, bo zajmą nam miejsca! Co prawda poprosiłam znajomych, żeby nam je przytrzymali, ale nie wiem, czy dadzą radę. Cały szpital się tam zejdzie, mówię ci. Podobno ten konkurs jest na naprawdę wysokim poziomie.

– A czy będą śpiewać „Last Christmas"? – dopytuję zrezygnowana, ale nie doczekuję się odpowiedzi, bo zaaferowana Eve ciągnie mnie tak mocno, że prawie tracę równowagę i nie mogę zrobić nic innego, niż dać się jej pociągnąć na parter.

Na szczęście moja siostra z wyboru ma znacznie lepszą orientację w terenie, bo nie gubimy się po drodze ani razu, mimo że musimy przejść do innego budynku. Nie mam pojęcia, w jaki sposób Eve ogarnia te wszystkie niejasne tabliczki z kierunkami. Na pękającą w szwach salę wbiegamy dokładnie w tym samym momencie, w którym na scenę wychodzi jakaś kobieta ubrana cała na biało i informuje, że za trzy minuty rozpocznie się konkurs.

Przepycham się za Eve praktycznie na początek widowni.

– Jest! To oni, widzisz?! – Wskazuje ręką na dzieci, które częściowo kojarzę z oddziału neurologii, a częściowo z wolontariatu z kardiologii. W tym te zainteresowane jazdą konną. – Maja te miejsca, chodź.

Udaje nam się dostać do celu tuż przed tym, gdy światła się przygaszają, a gwar na dusznej sali powoli zamiera. Na scenę ponownie wychodzi kobieta przebrana za śnieżynkę, a światło kieruje się prosto na nią. Z tej odległości świetnie widzę wielki uśmiech na jej młodej twarzy. Nie może być starsza niż Roy.

– Moi drodzy, kochane dzieci i rodzice, mam wielką przyjemność powitać wszystkich na czternastej edycji Konkursu Piosenki Świątecznej organizowanej w ramach corocznego bożonarodzeniowego festiwalu odbywającego się na terenie szpitala. Pewnie odwiedziliście już stoiska z przeróżnymi upominkami i atrakcjami, które znajdują się jakieś dwieście jardów w stronę parkingu – kobieta wskazuje za siebie – ale jeśli nie, koniecznie nadróbcie to po konkursie. Festiwal będzie trwał jutro do osiemnastej. Teraz natomiast czas na konkurs.! Oto garść najważniejszych informacji. Uczestnicy będą występować w trzech kategoriach wiekowych: 4-8, 9-14 i 15-21 lat. W każdej kategorii pojawią się trzy rodzaje występów – pojedyncze, duety i zespoły. Będą one oceniane oddzielnie przez nasze cudowne jury. Przywitajmy ich brawami!

Światło pada na pierwszy rząd, w którym siedzi jakiś lekarz i pięcioro dzieci. Każde z nich jest ubrane jak na komunię świętą albo chrzest, a w rękach trzyma notes. Wyglądają na bardzo przejętych swoją rolą. Gdybym dołączyła do wolontariuszy zajmujących się organizacją festiwalu, pewnie nic z tego nie byłoby dla mnie zagadką, ale nawet jakbym chciała, nie mogłam zostać uwzględniona, skoro w najważniejszym okresie organizacji ledwo wychodziłam z łóżka.

Otrząsam się z przykrych myśli i skupiam na tym, co dzieje się dokoła. Śnieżynka informuje widownię, że wszyscy uczestnicy dostaną nagrody, a ci, którzy zajmą miejsce na podium, otrzymają dodatkowe prezenty. A potem zaczyna się zabawa.

Jako pierwsi śpiewają najmłodsi i jest to absolutnie przesłodkie. Nie tylko dlatego, że wyglądają jak małe aniołki, elfy bądź śnieżynki. Choć jeden z chłopców śpiewa cienkim głosikiem moje znienawidzone „Last Christmas", robi to tak uroczo, że wcale nie chce się wymiotować. Duety są chyba najsłodsze, szczególnie te mieszane. Zespoły natomiast często również tańczą, co bywa równie rozkoszne, co zabawne. Nikomu nie przeszkadza, że niektóre dzieci fałszują albo mylą słowa. Osobiście uważam za godne podziwu to, że występują przed tak dużą publicznością.

W średniej kategorii wiekowej dzieciaki zaskakują mnie czymś więcej. Dwie dziewczynki i jeden chłopiec śpiewają tak mocno i tak dobrze, że gdybym ich nie widziała, pomyślałabym, że są starsi ode mnie. Z kolei zespół o nazwie „Szalone elfy" porywa publiczność tak, że wszyscy zrywają się z miejsc i tańczą w miejscu. Przysięgam, że jeśli oni nie staną się kiedyś znani na całym świecie, to stracę wiarę w ludzkość.

Choć bawię się świetnie, a od czasu do czasu nawet śpiewam wraz z widownią, czekam z niecierpliwością na ostatnią kategorię wiekową. Z pewnością to tam pojawi się najwięcej dobrych, zarówno zabawnych, jak i wzruszających występów.

Nie rozczarowuję się. Są dobre, bardzo dobre lub wybitne. Chyba nawet największy ponurak niecierpiący świąt uśmiechnąłby się do siebie albo zaczął kiwać w rytm muzyki, słuchając te dzieciaki.

Wciąż przeżywam wybitną aranżację „White Christmas" wychudzonej dziewczyny w moim wieku, kiedy pani śnieżynka przedstawia kolejnego uczestnika.

– A teraz czas na naszych wolontariuszy, bez których festiwal nie mógłby się odbyć, a szpital nie byłby takim samym miejscem. Jako pierwszy wystąpi Robert Wallace, który przeniesie nas do Francji wraz z przepiękną piosenką o miłości nie tylko w Boże Narodzenie. Oto jego aranżacja „Mon plus beau Noël" autorstwa Johnny'ego Hallyday'ego, prosimy o brawa!

Na te słowa aż podskakuję na krześle i biorę głęboki wdech. Nie widziałam Roberta, odkąd się pocałowaliśmy. Jutro wraz z mamą i Vernonem mamy odwiedzić rano rodzinę Wallace'ów i Robert doskonale o tym wie, ale mimo to...

Nie spodziewałam się, że zobaczę go już dzisiaj. I to na scenie. Doskonale wiem, jak reaguję na jego piosenki. Nawet na te, których nie rozumiem. Gdyby seks miał dźwięk, byłby to język francuski, przysięgam. Jak mam tego nie przeżywać?!

Zerkam na Eve, która zdaje się jeszcze bardziej zadowolona niż zazwyczaj i unika mojego wzroku.

– Ty wiedziałaś, że Robert będzie tu występować? – rzucam do jej ucha.

– Sama go namówiłam, kiedy powiedział mi, że zna francuskie piosenki świąteczne – przyznaje jak gdyby nigdy nic. – Zgłosił się dosłownie przedwczoraj, na ostatnią chwilę.

– Dlaczego się zgłosił? Czemu nic mi nie powiedzieliście? – dopytuję podejrzliwie. Czy to możliwe, że ona to wszystko zaaranżowała? Boże, czy Eve staje się cwana?! No i może to dlatego Sharon zdawała się mnie unikać od wczoraj?

Bo nie chciała nic wygadać...?! Co za konspira!

– Skup się na występie – odpowiada tylko, a ja odwracam wzrok na scenę, na której stoi już Robert.

I zapominam o całym świecie. Jest tylko on. Ubrany zupełnie inaczej niż wszyscy, w ciemnogranatowy garnitur i białą koszulę, wygląda jak młody biznesmen albo jakiś student prawa. Przełykam nerwowo ślinę. Przysięgam, że nigdy nie wydawał mi się przystojniejszy. Może dlatego, że wiem już, jak świetnie całuje. A może dlatego, że – choć to niemożliwe, bo jestem pewna, że światło go oślepia – zdaje się patrzeć prosto na mnie. I nie tylko patrzeć.

On uśmiecha się do mnie tym swoim pieprzonym zawadiackim uśmieszkiem, a ja chyba zaraz zejdę na zawał.

– Eve, czy Robert wie, gdzie siedzimy?! – Łapię ją za rękę.

– Możliwe. Cicho bądź, muzyka już gra!

Powoli wypuszczam powietrze i próbuję się zrelaksować. Spokojna melodia na szczęście w tym pomaga. A potem Robert zaczyna śpiewać, a ja – płakać. Jedynym słowem, jakie rozumiem, jest – a jakże – „l'amour". Przez cały występ chłopak nie odrywa wzroku od miejsca, w którym siedzę, a ja robię wszystko, żeby nie zsunąć się na podłogę.

Byłam naiwna, kiedy myślałam, że żadna piosenka po „Safety" już nigdy mnie tak nie poruszy.

– I jak? – pyta roześmiana Eve, kiedy kończą się owacje na stojąco, a Robert schodzi ze sceny.

Nie jestem w stanie odpowiedzieć, więc tylko kiwam głową. Z oczu wciąż płyną mi łzy.

– Dzię... dziękuję – udaje mi się w końcu wykrztusić.

– Nie ma za co. Tylko obiecaj, że pogadasz z nim już dzisiaj, na festiwalu.

Znów kiwam głową. Nie wiem, czy Eve to dostrzega, ale nic nie mówi. Świat staje na głowie. Albo to tylko magia nadchodzących świąt.

Jakieś piętnaście minut później koncert się kończy, a śnieżynka informuje, że wyniki zostaną ogłoszone jutro po południu, na oficjalnym zakończeniu festiwalu. Wraz z Eve i jej znajomymi przedzieram się powoli do wyjścia.

– Gdzie jest Robert? – pytam dziewczynkę na korytarzu.

– Pewnie przy stoisku z bańkami. Idziesz ze mną do toalety?

– Nie, dzięki. Chcę z nim pogadać.

– Powodzenia! – Eve uśmiecha się szeroko i macha mi na pożegnanie, a ja odwracam się na pięcie i zmierzam w kierunku stoisk.

Nie przeszkadzają mi tłum i gwar. Nie przeszkadzają święcące po oczach świąteczne ozdoby. Nie przeszkadza też fakt, że jakieś dzieci dwukrotnie próbują mnie staranować.

Przeszkadza mi tylko to, że się boję. Boję się, że pod wpływem impulsu rzucę się Robertowi w ramiona, choć chyba nie jestem na to gotowa, a ostatnim, czego chcę, jest go zranić.

Wiem, że najpierw musimy pogadać. Ale kiedy on śpiewa po francusku o miłości, tracę jakiekolwiek resztki zdrowego rozsądku. A jeśli zobaczę go, gdy puszcza maluchom wielkie bańki, a one się z tego cieszą...

Powiem tak, miejmy nadzieję, że będzie miał na sobie najbardziej kiczowaty strój elfa, jaki istnieje, bo inaczej moje jajniki totalnie przejmą kontrolę nad mózgiem.

Jak okazuje się jakieś pięć minut później, strój Roberta jest kiczowaty, ale nie na tyle, bym nie złapała go za rękę. Stoi tyłem do mnie, więc odwraca się szybko, a gdy spogląda mi w oczy, uśmiecha się tak szeroko, jak chyba jeszcze nigdy w życiu.

Motyle w moim żołądku zaczynają szalony taniec. Cholera jasna.

Czy przez zakochanie można dostać zawału?

– Cześć. To było... piękne. Ta piosenka. Dziękuję – dukam. Jak tak dalej pójdzie, ktoś mnie zabierze na neurologię z podejrzeniem udaru. Wiem już, że nawet u dzieci się to zdarza, choć bardzo rzadko.

– Wybrałem tę piosenkę z myślą o tobie. Kiedy Eve powiedziała, że zrobi wszystko, abyś przyszła na ten konkurs, od razu wiedziałem, że zaśpiewam tę piosnkę.

– Panie elfie, bańki! – woła jakiś maluch, próbując wejść pomiędzy mnie a Roberta. Inne dzieci, których nagle znalazło się tu wyjątkowo dużo, głośno mu wtórują.

– Puszczę wam trzy ogromne bańki, a potem będziecie robić to sami pod nadzorem mojej koleżanki elfki – informuje Robert modulowanym głosem i wskazuje na stojącą obok dziewczynę, której szczerze mówiąc, nawet nie zauważyłam. Wallace sprawia, że nie dostrzegam połowy rzeczywistości. To chyba nie za dobrze, ale trudno. Nie potrafię trzymać się od niego z daleka. – Muszę... chcę zamienić słowo z tą piękną, młodą damą.

– A ona umie robić bańki? – pyta chłopiec i wskazuje prosto na mnie.

– Nie, ja...

– Spróbujemy ją nauczyć.

W oczach Roberta pojawia się szelmowski błysk, więc domyślam się, że coś kombinuje. Staje za mną tak, że czuję ciepło jego tułowia każdą komórką pleców. Oplątuje mnie ramionami i bierze moje dłonie w swoje.

– Pochyl się, Muszelko, i zanurz to plastikowe kółko w misce – szepcze mi do ucha, a ja drżę mimowolnie. – Zimno ci?

– Wiesz, że nie – szepczę i schylam się wraz z nim do miski. Naprawdę próbuję delikatnie nabrać płyn w wolną przestrzeń, ale bliskość Roberta totalnie mnie rozprasza. Niby próbuje mnie instruować, ale czuję, że jest równie mało skupiony na robieniu baniek, co ja. Dzieci chyba też to dostrzegają, bo po mojej trzeciej nieudanej próbie odważny chłopiec woła:

– Niech śnieżynka robi bańki! Wy idźcie gadać.

– Pete, nie wolno tak... – zwraca uwagę najpewniej jego mama, ale Robert wtrąca się jej w słowo:

– Masz absolutną rację, Pete. Niedługo wracam.

Robert odsuwa się ode mnie tylko po to, by posłać mi kolejny uśmiech i mocno złapać mnie za rękę. Moje serce obija się o całą klatkę piersiową, a on jak gdyby nigdy nic, ciągnie mnie za sobą w innym kierunku, niż przyszłam. Okazuje się, że na końcu korytarza znajduje się mały pokój przerobiony na szatnię dla wolontariuszy.

A tak właściwie ciasne, duszne, pełne kurtek i butów zaplecze. Teoretycznie mało romantyczne miejsce. Ale nie ma tu ludzi. Za to jest Robert, który patrzy na mnie jak na największy skarb.

Robi mi się coraz bardziej gorąco.

– Niestety nie mamy teraz tyle czasu, ile bym chciał, ale może na mnie poczekasz? – pyta prosto z mostu. – Za godzinę powinienem być wolny.

– Tak, poczekam. Robert, ja... – Przymykam oczy, bo jego widok mnie rozprasza. Jest trochę lepiej, ale tylko trochę. Bo wciąż czuję jego dotyk i zapach. Wiem, że jest tuż obok. I tak bardzo mnie to cieszy. – Ja już po prostu sama nie wiem, co robić – wyjawiam.

– Muszelko, co konkretnie cię martwi? – szepcze.

– To, czy na pewno będziesz na mnie czekać – mówię i zmuszam się, żeby spojrzeć mu w oczy. – Wiem, że cię o to poprosiłam przez telefon, wiem, co odpowiedziałeś, ale...

– I odpowiem to jeszcze raz. Będę przy tobie w takiej roli, jakiej potrzebujesz. To nie są wyścigi.

– Ale nie chcesz tylko przyjaźni. Odpowiedz szczerze, proszę.

Robert patrzy na mnie przez chwilę nieodgadnionym wzrokiem. Mam wrażenie, że jedyny dźwięk, który słychać, to bicie mojego serca.

– Nie chcę. Ale wiem, że potrzebujesz czasu,. Wiem też dlaczego. Będę czekać, proste.

– Nie jesteś cierpliwy – zauważam. – Ja też nie jestem. Część mnie chce się po prostu rzucić na ciebie i zacząć cię całować... Ale to chyba jeszcze nie jest odpowiedni moment. I właśnie dlatego nie wiem, co robić. Nie wiem też właściwie, czego tak dokładnie ode mnie chcesz...

– Chcę ciebie, Muszelko – wchodzi mi w słowo. Jego głos jest jednocześnie łagodny i stanowczy, to niesamowite. – Kocham cię. Jestem w tobie totalnie i nieodwołalnie zakochany. Ale jesteś też moją najlepszą przyjaciółką. Wiem, przez co przeszłaś, że niedawno byłaś w innym związku. Nie jestem cierpliwy, to fakt. Ale nie rzucam też słów na wiatr. Nie daję obietnic, których nie zamierzam spełnić. Będę czekać. Bo wiem, że warto. I wiem, że ty też nie traktujesz mnie tylko jak przyjaciela. Nie całowałabyś mnie w taki sposób. Nie reagowałabyś tak na mój dotyk...

Robert nieznośnie powoli przesuwa swoją dłoń po odkrytej skórze mojego przedramienia, a ja cała drżę.

– Ja chyba... ja też...

Jestem w tobie zakochana, ale z jakiegoś powodu nie potrafię tego powiedzieć. Może dlatego, że ledwo oddycham?

– Nie musisz odpowiadać – zapewnia Robert. Jego kojący głos trochę mnie uspokaja. – Naprawdę nie wymagam od ciebie deklaracji. Chciałbym tylko, żebyśmy częściej się spotykali. Nie musimy się całować, jeśli nie chcesz. Nie będę cię do niczego zmuszać.

– Wiem. – Uśmiecham się do niego i łapię go mocno za rękę. – Nie tego się obawiam. Bardziej siebie. Że nie wytrzymam i rzucę się na ciebie w momencie, kiedy jeszcze nie jestem gotowa na kolejny związek. Nie w pełni. Mam jeszcze do przepracowania parę rzeczy.

– Kochanie, każdy ma. Nikt nie jest idealny. To dopiero byłoby nudne, nie uważasz?

Kiwam głową. Jest mi lepiej. Ale jestem też coraz bardziej świadoma jego bliskości.

– Czy w takim razie mogę cię pocałować, a ty nie zapytasz mnie zaraz potem, czy mogę być twoją dziewczyną? – pytam nieśmiało.

– Dokładnie tak. – Robert zbliża się do mnie jeszcze bardziej, a jego ciepły oddech owiewa moją twarz. Kręci mi się w głowie. – Tylko że tym razem to ja pocałuję ciebie.

Zanim zdążę zareagować, jego usta spadają na moje, a gdyby nie jego silne ramiona, pewnie bym upadła. Przesuwamy się nieco i coś nieprzyjemnie wbija mi się w prawy bok, a ja i tak mam wrażenie, że ten pocałunek jest jeszcze lepszy niż pierwszy.

Przysięgam, jak tak dalej pójdzie, to ja zapytam jego, czy chce być moim chłopakiem.

***

Kto jest zadowolony z takiego obrotu spraw? No to jeszcze tylko epilog. Trudno uwierzyć. Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić. Ale z pewnością bardzo mnie to wzrusza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top