Epilog

Zziajana wbiegam do stołówki. Mam niecały kwadrans, by zdobyć i zjeść obiad, zamienić kilka słów z przyjaciółmi i pójść do toalety. Rozmowa z Eve zajęła mi więcej czasu, niż się spodziewałam, ale nic dziwnego. Musiałam się dowiedzieć wszystkiego, co powiedział lekarz po jej ostatnich badaniach. Podobno jest dobrze. Może w kwietniu będzie mogła wrócić na jazdy.

Moja paczka siedzi tam, gdzie zwykle. Jest większa niż w grudniu. Jest też dość osobliwa. Bo nie ma tam tylko mnie, Nataszy, Marka, Sama i ich kumpla z drużyny Willy'ego. Od pewnego czasu są też Sophie, Kate, Nelly i Ruda. Tak, Ruda. Od jakiegoś miesiąca siedzę z Holly przy stoliku i choć absolutnie nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, to jeszcze się nie pozabijałyśmy, a czasem nawet ze sobą normalnie rozmawiamy. Od dwóch tygodni siada z nami również wspólny kolega Marka i Nelly, którego przezywamy Dexter i który jest wyjątkowo zabawnym geniuszem matematycznym, a jednocześnie gejem nieszczęśliwie zakochanym w Billym.

Tym samym Billym, którego swego czasu wykorzystałam. I który, tak się składa, akurat stoi na początku kolejki po jedzenie.

Kilka miesięcy temu bym to wykorzystała i wepchnęła się obok niego. Ba, z tego, co pamiętam, dokładnie tak zrobiłam na początku roku. Teraz jestem chyba jeszcze bardziej głodna, ale nie zamierzam tego robić. Jestem taka sama jak inni. Ani lepsza, ani gorsza. Dlatego stanę na końcu kolejki i będę czekać na swoją kolej.

Natasza pytała wcześniej, czy coś mi nałożyć, ale nie byłam pewna, czy wyrobię się na lunch, więc odmówiłam. Myślałam, że zdążę jeszcze pogadać z mamą o Nathalie, ale niestety nie wyszło, bo cioci przesunęli wizytę u lekarza. Jakiś tydzień temu podsłuchałam, że stwierdzili jej guzek w piersi podczas w mammografii i chcą zrobić USG, żeby dokładniej go ocenić.

To właśnie dziś ma się odbyć to USG i muszę przyznać, że trochę się martwię, ale nie chcę się niepotrzebnie nakręcać. Cieszę się za to, że podsłuchałam ich rozmowę przez telefon, bo inaczej mogłabym niczego się nie dowiedzieć. Mama i Vernon są świetni, ale czasem traktują mnie jak małe dziecko, które trzeba chronić przed złem całego świata. Dlatego zagroziłam mamie, że jeśli sama nie przekaże mi dalszych informacji, to będę wypytywać ciocię. Raczej bym tego nie zrobiła, ale grunt, że zadziałało.

– Co ci nałożyć, skarbie? – pyta kucharka z mocnym, wschodnioeuropejskim akcentem, gdy nadchodzi moja kolej. Na szczęście kolejka posuwała się szybciej, niż założyłam.

– Spaghetti bolognese poproszę.

Kobieta nakłada mi potężną porcję na talerz. Dziękuję i idę prosto do naszego stolika.

– Cześć, ekipa, co tam? – Siadam pomiędzy Nataszą a Sophie. – Wy mówcie, a ja jem, bo umieram z głodu.

– Dexter opowiada o jakiejś nowej superhiperfajnej grze, którą sobie wczoraj kupił – informuje Natasza.

– Czy ona ironizuje? – szepcze Dexter do Marka.

– Tak, stary.

Dexter jest ze spektrum, jeśli ktoś by pytał. Choć dla mnie to nie ma znaczenia.

– Ach... no dobrze. No to tak, Nataszo, wiedz, że to jest naprawdę dobra gra. Świetna fabuła, genialna grafika...

Dexter mówi coś więcej, ale się wyłączam. Jestem zbyt głodna, żeby się skupić. Dopiero gdy zjem ponad połowę posiłku, przysłuchuję się rozmowie chłopaków z większą uwagą. Wciąż dyskutują o grach komputerowych. Teraz przeszli na „Cyberpunka". Ta nazwa przynajmniej coś mi mówi, bo Robert też w to gra.

Po drugiej stronie stołu toczy się ciekawsza rozmowa.

– Robiłyście sobie kiedyś tytan? – pyta Holly. – Jutro idę po raz pierwszy i nie wiem, czy dobrze robię. Zawsze robiłam hybrydy.

– Ja robiłam – informuję. – Właściwie teraz mam tytan. Wolę tytan, lepiej trzyma mi się na paznokciach.

– Jesteście takie passé. – Słyszę z góry niespodziewanie czyjś głos. – Ja i Ivy robimy tylko akryl.

– To wcale nie jest jakaś nowość, Ashley – stwierdzam i unoszę głowę. Ona faktycznie tu stoi. Z jakiegoś powodu opuściła swoją królową Ivy wraz z jej wierną świtą. – Czemu zawdzięczamy tę wątpliwą przyjemność? – Nie potrafię ani nie chcę powstrzymać się od drobnej złośliwości.

– Podobno chodzisz z Robertem Wallace'em, a on jest hot. – W oczach dziewczyny widnieje ekscytacja. – W tamtym roku zajął drugie miejsce w stanowych zawodach surfingu dla licealistów.

Patrzę na nią z szeroko otwartymi ustami. Ona tak serio...?! Zawieszenie trwa jednak nie więcej niż dwie sekundy. Przecież ona dokładnie taka jest. Nie powinno mnie to dziwić.

Sama taka byłam, tyle że ja udawałam. Ona chyba nie udaje, choć kto to właściwie wie? Jednak nie moją rolą jest się tego dowiadywać. Ashley nic mnie nie obchodzi.

A jej z pewnością nie powinien interesować mój Robert.

– I co z tego? – pytam.

– Jak... Jak to? Chcecie przyjść do Ivy na imprezę w następną sobotę? Tylko wy – podkreśla wyraźnie.

– Nie, dzięki.

– Nie... „Nie, dzięki"? – powtarza zaskoczona, a jej najpewniej doczepiane brwi aż falują. – A co czemu?

– A to temu, że mam plany z przyjaciółmi, z którymi nawet się nie przywitałaś, a nawet gdybym nie miała, ostatnie, czego pragnę, to spędzać z wami czas.

– Wolisz tych – Ashley macha na moich znajomych, którzy uważnie jej słuchają – lamusów?

– Nie wiem, jaka jest twoja definicja „lamusa", ale nikt przy tym stoliku nim nie jest – odpowiadam lodowatym tonem. Cofa się o krok. – Ale poszukaj przy swoim, pewnie jakiegoś znajdziesz.

– Jak śmiesz?! Daję ci możliwość powrotu do kręgów elity, a ty...

– Nie ty dajesz, tylko Ivy. Ona wciąż kontroluje cię jak marionetkę – odpowiadam spokojnie, choć w duchu aż się we mnie gotuje. Ale nie chcę na nią krzyczeć. Po co strzępić języka.

– A ty ich nie...

– Skończyłaś już gadać? – przerywa jej wyraźnie wytrącony z równowagi Mark. Dzwoniec się nie patyczkuje, między innymi dlatego go tak lubię. Choć w życiu mu tego nie powiem. Wolę mu dogryzać, tak jak on mnie. – Bo przerwałaś nam rozmowę i chcemy do niej wrócić.

– Ty przebrzy...

– Skończ, Ash! – przerywam jej gwałtownie. – I przekaż Iyy, że nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Robert tak samo. Rozumiesz?!

– Jego tutaj nie ma. Powinien sam decydować...

– Oj, uwierz, zdecyduje. Tak, jak mówi Megan. – Tym razem wtrąca się Natasza. – Dziewczyno, nie kompromituj się już i wracaj do swoich.

Czerwona jak burak Ashley obdarza wszystkich wkurzonym spojrzeniem, odwraca się na pięcie i mamrocząc coś pod nosem, wraca do swojego stolika.

– To prawda? – Holly wpatruje się we mnie zaciekawiona. – Ty i Robert jesteście oficjalnie parą?

– Tak. Wczoraj wziął mnie na spóźnioną kolację walentynkową. – Uśmiecham się lekko. – I były tam dziewczyny ze szkoły. Pewnie to one im powiedziały.

– Zajebiście, gratuluję. A myślałaś o tej figurze na koniec choreografii? – zmienia temat Ruda.

Uśmiecham się pod nosem. Cała Holly. Na ogół rozmawia ze mną o treningach. Mimo że nie jestem już oficjalnie w drużynie, zarówno ona, jak i Nelly często pytają mnie o zdanie.

– Tak, mam nawet jakiś pomysł. Nagram kroki i wyślę najpóźniej jutro. – Czuję wibracje telefonu w kieszeni. – Sorki, ale muszę to przeczytać, czekam na ważną wiadomość.

Okazuje się, że mam ich już dwie. Pierwsza jest od Roberta. Potwierdza, że odbierze mnie dzisiaj po szkole, ale zamiast „Muszelko" pisze „Moja dziewczyno". Chyba muszę z nim o tym porozmawiać, bo wolę „Muszelko". Druga wiadomość natomiast jest od mamy.

„Zadzwoń do mnie. Wiadomo już więcej o tej zmianie".

Zimny dreszcz przebiega mi po kręgosłupie. Wiem, że to nie oznacza nic dobrego. Jestem praktycznie pewna, że lekarze podejrzewają, że guzek jest złośliwy.

– To mama? – pyta mnie od razu Natasza. Oczywiście, że jej powiedziałam. Jej i Sharon. To moje najlepsze przyjaciółki.

– Tak. Sorry, muszę wyjść...

– Odprowadzić cię? – Sam odrywa się od zarumienionej na i patrzy na mnie z troską. On też zna prawdę. Robert i Mark też. Jak mogłabym im nie powiedzieć?

Boję się o ciocię Nathalie.

– Jakbyś mógł – proszę. Sophie kiwa lekko głową.

Z nią się nie przyjaźnię. Chyba obie nie potrafiłybyśmy nawiązać już tak silnej więzi. Ale z pewnością można powiedzieć, że się kolegujemy. Ona nie traktuje mnie jak konkurencji. Wie, że traktuję Sama jako przyjaciela.

To Roberta kocham. I jestem gotowa mu to powiedzieć. Ale jeszcze chwilę poczeka. Dokładniej tydzień – do dnia swoich osiemnastych urodzin, które wypadają pierwszego marca.

Sam wstaje, łapie mnie za rękę i wyprowadza na zewnątrz. Dzięki temu moje nogi aż tak się nie trzęsą. Na korytarzu opieram się o ścianę, proszę Sama, żeby nie odchodził, i pośpiesznie wybieram numer do mamy.

– I co? – pytam zamiast przywitania.

– Słabo. Będą robić biopsję. – Jej głos jest zdławiony. Boję się, że ją to załamie. Ostatnio jest z nią dobrze, podobnie jak ze mną, ale nigdy nie wiadomo... Nie mogę jednak poddać się panice. Terapeutka wielokrotnie mi to powtarzała. Dlatego oddycham wolno i głęboko i skupiam się na kolejnych słowach mamy. – Ale nie widać przerzutów ani innych guzków, to dobrze.

– Och. Kiedy będzie biopsja?

– Jeszcze nie wiadomo. Do dwóch tygodni.

– Ciocia musi powiedzieć o tym Royowi – stwierdzam stanowczo.

– Kochanie...

– Wiesz, że mam rację. On powinien wiedzieć. I ta żmi... Florence też powinna. – Ostatnie zdanie ledwo przechodzi mi przez gardło, ale dokładnie tak uważam.

To dotyczy ich matki.

– Nathalie uważa, że Florence ma za dużo na głowie, a Roy od razu przyjedzie do domu, a ma teraz w Paryżu ważną wystawę...

– To przyjedzie. Powinien wiedzieć, mamo! – upieram się. – Dobrze go znam. Jest pod tym względem taki sam jak ja. Ale nawet jakby nie był... jakby był taki jak Florence – mierzi mnie na samą myśl – to oboje powinni wiedzieć, co się dzieje. Mogą mieć do niej większy żal, gdy dowiedzą się później. A ona potrzebuje ich wsparcia, nawet jeśli sądzi inaczej. Jedziesz do niej na weekend?

– Tak. I masz rację. Porozmawiam z nią o tym na miejscu. A co u ciebie, wszystko dobrze? – pyta, choć przecież widziałyśmy się rano.

– Dobrze. – Uśmiecham się. – Naprawdę dobrze.

Nie mówię tylko o szkole. Mówię ogólnie. I cieszę się, że wreszcie nie kłamię – ani innym, ani sobie. Mam świetnych rodziców, a nawet na tyle szczęścia, że aż dwóch ojców. Mam wspaniałych przyjaciół, cudownego chłopaka i kozacką siostrę z wyboru. A konia to już w ogóle mam najlepszego. Liczę, że za kilkanaście tygodni wygram z Iskierką zawody.

Mam też problemy. Miałam je i wciąż będę miała, jak każdy. Moja ukochana ciocia najprawdopodobniej choruje na raka, a ja jak na niecałe siedemnaście lat życia miałam zdecydowanie za dużo styczności ze śmiercią. Niestety wiem, że to nie daje gwarancji, że coś takiego nie stanie się znowu, i to szybciej, niżbym chciała. Ale wiem już też, że cokolwiek by się nie zdarzyło, nie będę uciekać przed własnymi emocjami.

To nie prowadzi do niczego dobrego.

*** 

Płaczę. Jestem dumna z Megan i siebie. A Wy?

Zapraszam na podsumowanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top