Królowa Moriarty ²
Sebowi naprawdę nie podobał się aktualny obrót spraw. Nie chciał zranić swojego męża. Myślał, że Moriarty odbierze to jako żart i będą się razem z tego śmiali, a potem przekupi Jima, żeby pomógł mu z odpisywaniem na listy.
Na szczęście ostatni punkt planu nadal można było zrealizować. Moran wiedział, że zanim James znajdzie innego kandydata na premiera, najpierw będzie musiał się wypłakać i zjeść kilka pudełek lodów.
Właśnie, lody! Jimowi na pewno nie będzie się chciało iść do sektora kuchennego, żeby je zdobyć. Dlatego też Sebastian postanowił zrobić to za niego. Uznał, że zajmie mu to tylko chwilę, więc góra listów zbytnio nie urośnie.
Był tylko jeden problem. Moran po prostu nie miał pojęcia, gdzie znajdują się kuchnie. Musiał więc pokonać swój lęk społeczny i zapytać się kogoś ze służby. Tu pojawił się kolejny problem – nie miał pojęcia, gdzie kogoś takiego znaleźć. Zaczął więc po prostu kręcić się po korytarzach i udawać, że się rozgląda. Akurat w momencie, gdy wyglądał przez jedno z okien, zobaczył jak gdzieś z nieba leci korona, która uderza jakiegoś człowieka.
Seba otworzył okno i krzyknął:
— Żyjesz?!
W odpowiedzi otrzymał tylko lekkie poruszenie nogą.
Miał szczęście, że akurat przebywał na parterze, bo mógł łatwo zeskoczyć do rannego. Tylko trochę źle wymierzył skok i wylądował w krzaku róż. Jedyne co sobie zrobił to kilka zadrapań na przedramieniu, które wyglądały jakby się ciął; świetnie.
Podbiegł do niedoszłej ofiary zabójstwa, która zaczęła powoli wstawać.
— Nie ruszaj się! Możesz mieć złamany kręgosłup!
— Nie pouczaj studenta medycyny — postać odpowiedziała skrzeczącym głosem. Okazało się, że był to niewysoki mężczyzna z czarnymi włosami związanymi w luźny kucyk. Miał na sobie strój klauna. — Miałem szczęście, że Moriarty mnie nie zabił.
— To on zrzucił tą koronę? W sumie to bym się nie dziwił... — Moran podniósł koronę z trawy i obejrzał ją dokładnie, żeby sprawdzić czy nie ma na niej żadnych rys. Nie było. — Jak się nazywasz?
— Emmm... Bananek Wiercibączek.
Sebastian nigdy nie słyszał o człowieku o takim nazwisku. Może dopiero niedawno dołączył do siatki jego męża? A może jest intruzem i trzeba go zabić? W sumie to go to nie obchodziło.
— Wiesz może, gdzie w tym pałacu jest kuchnia? — zapytał Seb, gdy Wiercibączek wstępnie doprowadził się do porządku.
— Oczywiście. Zaprowadzić cię?
Moran bardzo chętnie przyjął propozycję. Był ucieszony, że wkrótce Jim przestanie się na niego denerwować. Kiedy tylko zje swoje ulubione smerfowe lody od razu go przytuli i razem odpiszą na listy. Plan doskonały.
👑👑👑
Okazało się, że Bananek jednak nie znał pałacu tak bardzo, jak myślał. Udało mu się jednak zaprowadzić Seba do jednej z kuchni. W sumie było ich w budynku osiem. Moran i Wiercibączek razem przeszukali zamrażarki i lodówki. Na szczęście znaleźli smerfowe lody.
— Tak właściwie to w jakim smaku są te lody? – zapytał Sebastian, gdy byli w połowie drogi do sypialni Jima. Zawsze zastanawiał go smak niebieskich lodów. Przecież nie mogły być zrobione z prawdziwych smerfów, prawda? Prawda?
— Nie wiem, nigdy ich nie jadłem. Może pisze na opakowaniu. — Bananek zaczął czytać skład lodów. Po chwili jego twarz przybrała wyraz rozpaczy. — Boże święty, ile to ma słodzików i sztucznych aromatów! Naprawdę chcesz, żeby Moriarty to jadł?
Seb wzruszył ramionami.
— To jego ulubione lody. Tylko tak zdołam go przeprosić. No, może jeszcze lody w kształcie świnki Peppy by się nadały, ale one potrafią przybierać naprawdę dziwne kształty.
Dalej szli w ciszy. Moran cały czas myślał o swoim nowym znajomym. Zastanawiało go kilka rzeczy. Włosy Wiercibączka nie wyglądały jak włosy, tylko jak jakieś sznurki. Biedak musiał ich od dawna nie myć. Dodatkowo był ubrany w strój klauna, co spowodowało, że Seba odkrył w sobie nową fobię. Miał tylko nadzieję, że Bananek nie wyciągnie mu jelita, nie nadmucha go i nie zrobi z niego pieska, kwiatka albo jakiejś szabli.
W końcu dotarli do komnaty Moriarty'ego. Na drzwiach wisiała kartka z napisem: "Tu mieszka mała księżniczka", a niżej był umieszczony kolejny napis: "Nie wchodzić. Grozi natychmiastową śmiercią". Sebastiana bardzo rozczulały te napisy.
— Mam wejść z tobą? — Wiercibączek wyrwał Morana z rozmyślań o sexy dupie jego szefa.
— Myślę, że tak. Każę Jimowi cię przeprosić za próbę morderstwa. — Po tych słowach snajper zapukał do drzwi w rytmie Despacito. To był tajny znak jego i Moriarty'ego, że sprawa jest naprawdę poważna i musi zostać wpuszczony do środka.
— Wynocha stąd, Seb! — krzyknął James zza drzwi. W jego głosie dało się wyczuć coś, co sygnalizowało, że przed chwilą płakał. Sebie łamało to serce.
— Przyniosłem ci lody smerfowe! — odkrzyknął Moran, ale nie dostał odpowiedzi. — I kogoś, kogo powinieneś przeprosić za morderstwo!
— Wejść! Ale tylko ten ktoś; bez lodów!
Bananek przekazał zamrożone smerfy Sebastianowi, któremu zbierało się na płacz. Przecież Jim zawsze go wpuszczał. A nawet jeśli nie, siedział cicho i nie kazał mu się wynosić. Źle to wszystko działało na Sebowe serce; jeszcze trochę i dostanie zawału.
Po kilku minutach Wiercibączek wyszedł z komnaty. Nic nie zmieniło się w jego wyglądzie. Cały czas miał tą samą poważną minę.
— Kazał ci przekazać, że smerfowe lody nie wystarczą. Musisz jeszcze dokupić żelki, oranżadę, paluszki, popcorn, chipsy, lemoniadę, pepsi, dużą czekoladę milka i pięć jajek niespodzianek — wyrecytował czarnowłosy. — Powiedział, że wtedy zastanowi się, czy ci wybaczyć. Jeszcze większa szansa będzie na to, jeśli dokupisz mu różową piżamę w jednorożce.
Sebastian aż złapał się za głowę. Nie dość, że lody się zmarnują to jeszcze czeka go wycieczka po sklepach w poszukiwaniu każdej rzeczy z listy zakupów.
— Okej, zajmę się tym. Dzięki za pomoc, Bananku.
👑👑👑
Moran od godziny jeździł po sklepach. Trafił strasznie, bo akurat był Black Friday i wszyscy kupowali wszystko, co tylko było na promocji. Zobaczył nawet panią Hudson kupującą bazookę za jedyne 599.99 przecenioną z 600.00. On sam miał już kupione paluszki, lemoniadę i popcorn. Musi jeszcze dokupić sześć rzeczy, nie licząc osobno jajek i wliczając piżamę w jednorożce.
Postanowił ostatnią rzecz kupić w TRD, które mogło być równie dobrze skrótem od Tanie Rzeczy Dziecięce, co od TNT Rakiety Dynamity (nadal nie mógł tego rozgryźć). Powiedział sobie, że jeśli znajdzie w sklepie Dynamity to wysadzi siebie, bo już nie chciało mu się jeździć po sklepach.
Znalazł jednak dział z piżamami. Nie rozumiał tylko, jakim cudem dzieci mogłyby mieć taki sam rozmiar jak Królowa Moriarty. Odszukał wśród piżam z muchomorami i rożowłosymi facetami w okularach przeciwsłonecznych różową piżamę w czarne jednorożce. Poszedł więc do kasy.
Stała przed nim jakaś starsza kobieta, Sebastian nie miał pojęcia jakim cudem nadal trzymała się na nogach. Kiedy przyszła jej kolej na zapłacenie, stało się coś strasznego.
— Wygląda na to, że będę musiała zapłacić w pensach... — powiedziała starsza kobieta uważnie oglądając zawartość swojego portfela.
— Na pewno nie ma pani grubszych pieniędzy? Zrobiła pani zakupy za sto funtów... — odparła zniecierpliwiona kasjerka. Widocznie tak jak Seb nie miała czasu. Może nawet miała już teraz kończyć zmianę.
— Przykro mi, kochanie, ale mam tylko pensy. — Kobieta wysypała pieniądze na ladę.
Moran spojrzał jej przez ramię. Na ladzie naprawdę były same monety o nominale jednego pensa. W dodatku było ich bardzo dużo. Sebastian nie miał pojęcia, że tyle pieniędzy może się zmieścić w jednym portfelu.
— Jeden, dwa, trzy... — Staruszka zaczęła liczyć pieniądze. — Cztery, pięć, sześć, siedem... Ojoj... — Jakimś cudem wszystkie monety wysypały się na podłogę. Kobieta bardzo wolno schylała się, żeby je podnieść.
Moran nie wytrzymał.
— Wystarczy. Zapłacę za panią. — Położył na ladzie sto funtów.
— Dziękuję bardzo, kochanie. — Starsza pani uśmiechnęła się w kierunku Seby. — Proszę wziąć to w zamian. — Podarowała mu dużą czekoladę milka.
👑👑👑
Snajper miał wszystko z listy. Musiał się tylko trochę pomęczyć z jedną kasą samoobsługową i możliwe, że za lemoniadę zapłacił trochę mniej niż powinien.
Stanął przed pokojem Moriarty'ego i zawołał:
— Kochanie, mam wszystko co chciałeś!
Jim otworzył drzwi. Miał zmierzwione włosy i oczywiście nie miał na nich korony. Sebastian już wcześniej odniósł ją do sali tronowej. James odebrał od niego rzeczy i dokładnie je przeliczył.
— Wszystko okej, Seb, ale brakuje jednego jajka niespodzianki. Co jeśli to akurat w niej była limitowana figurka Tomka? — Moriarty podniósł morderczy wzrok na snajpera.
— J-jakiego Tomka? — Seba przełknął ślinę.
— Z Tomka i przyjaciół! W jednym na pięć jajek znajduje się złoty Tomek!
— Ale wybaczasz mi?
— Jeśli dostanę złotego Tomka to tak.
Oboje weszli do komnaty. Moriarty usiadł na swoim łóżku i zaczął rozpakowywać jajka. W pierwszych trzech były jakieś krzywe zwierzęta. A w ostatnim... kolejne krzywe zwierzę.
— Ani śladu złotego Tomka... — Jim starał się zachować względny spokój. — To wszystko twoja wina!
Wszystko działo się bardzo szybko. Szef Morana nie wiadomo skąd wziął patelnię i pacnął nią w głowę Seby. Cały świat zawirował mu przed oczami.
Obudził się na kamiennej i wilgotnej podłodze. Dopiero po pewnym czasie rozpoznał w niej podłogę lochu. James pokazał mu ten loch i tłumaczył, że może tu wrzucać kogo tylko chce. Teraz sam został do niego wrzucony.
— I to wszystko przez tego głupiego Tomka... — powiedział do siebie Sebastian. Gdyby ktoś go teraz usłyszał, pomyślałby, że jest chory psychicznie, bo w końcu gada do siebie. No ale kto nie gada do siebie, tylko że w głowie? To praktycznie to samo.
— Seba?!
Moran nie miał pojęcia kto wykrzyknął jego imię. Później uświadomił sobie, że to pewnie jakiś strażnik, który pilnuje celi. Podszedł do metalowych drzwi i spojrzał przez dziurę u góry. Po drugiej stronie dostrzegł czarne, sznurkowate włosy związane w kucyk.
— Bananek! — Sebastianowi kamień spadł z serca. Może uda mu się dogadać z Wiercibączkiem, żeby go wypuścił.
— Czemu tu jesteś? — Strażnik odwrócił się do Seby. — Myślałem, że ty i Moriarty jesteście... no wiesz... razem czy coś.
— Bo jesteśmy. A przynajmniej byliśmy. Już sam nie wiem. — Moran głośno westchnął i zaczesał sobie dłonią włosy do tyłu. — Wypuścisz mnie?
Usłyszał dźwięk przekręcanego klucza i już wkrótce był wolny. Dziękował wszechświatowi za swoją znajomość z Banankiem.
— Jim wściekł się na mnie, bo niby przeze mnie nie dostał złotego Tomka... — Snajper zobaczył pytające spojrzenie strażnika. — Tego z takiej bajki. Nie zrozumiesz. Nieważne. Co ja mam zrobić, żeby mi wybaczył?
— Przepraszałeś go w ogóle?
— Mój Latający Potworze Spaghetti, jesteś genialny! Postaram się o twój awans!
Sebastian doskonale wiedział co musi teraz zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top