Joerick part. 11

To już ostatni przynajmniej do dzisiaj południa XDD.

******************************
Joel pov:

    Wybiegłem z domu, nawet nie patrzyłem dokąd biegnę, ale to co usłyszałem po prostu trafiło we mnie zbyt mocno.
Słyszałem, że biegnie za mną Rich, mimo to nie zatrzymałem się.
Jednak w końcu mnie dogonił na końcu alejki.

- Joel, kurwa!!- złapał mnie mocno za rękaw I pociągnął w swoją stronę.

- Ja już nie mam po co tam wracać, zostaw mnie!!- szarpałem się z nim długą chwile, aż w końcu straciłem siły I ustąpiłem.

Wpadłem mu po prostu w ramiona, wciąż rycząc.

- Spokojnie, Jo. To nie jego wina. On nic nie pamięta.- Camacho delikatnie gładził mnie po plecach.

- Ale miłości się nie pamięta!! Ją się po prostu czuje.

- To pokaż mu ją. Zabierz w miejsce, w którym byliście najczęściej, pocałuj, walcz, a nie znowu się podajesz.- odsunął mnie od siebie I otarł moje łzy.

Właściwie..... on ma racje.
Spojrzałem na niego I skinąłem głową.

- Jesteś najlepszy Camacho.

- Wiem.- przewrócił zabawnie oczami.

Erick pov:

    Byłem zagubiony w tym wszystkim. Nie wiedziałem, co mam myśleć. Nie chciałem zranić Joela.

Ktoś zapukał do mojego pokoju.

- Prosze.- powiedziałem cicho.

Do środka wszedł Joel.

- Chyba musimy pogadać.....- zacząłem, ale mi przerwał.

- Daj mi jedną szansę. Zabiorę cię w jedno miejsce. Jeśli potem wciąż będziesz twierdził, że nic do mnie nie czujesz, zapomnimy o wszystkim I znów będziemy tylko przyjaciółmi.- zaproponował.

W sumie..... co mi szkodzi?
Nie chce zranić go jeszcze bardziej.

- Okey.....- zgodziłem się.

Joel pov:

    Zabrałem Ericka na plażę.
Wspięliśmy się na ,,naszą" wydme.
Wprawdzie wokół niej był czerwony pas ostrzegawczy I pisało, że nie jest dozwolone chodzenie po niej, ale I tak zawsze, gdy tylko byliśmy na tej plaży, w chodziliśmy tam.

Usiedliśmy blisko siebie.
Erick cały czas się uśmiechał.

- Te miejsce..... mam jakieś przebłyski co do niego..... z pewnością byłem tu kiedyś.- stwierdził.

Fale tego dnia były naprawdę godne podziwu I ich szum połowicznie przyćmiewał nasze głosy.

- Ojj, byłeś tu, byłeś..... I to nie raz.

Spojrzał na mnie niepewnie.

- Często tu przyjeżdżaliśmy?- zapytał.

- Tak często, jak tylko było to możliwe.- uśmiech pojawił się na mojej twarzy na te wspomnienia.

- Wiesz co? Wydaje mi się, że powiedziałem tak Richiemu, bo po prostu spanikowałem..... ale już odkąd cię zobaczyłem w szpitalu, miałem przegoromne wrażenie, że jestem dla ciebie bardzo ważny..... myślę, że ty też dla mnie by-jesteś..... choć muszę sobie jeszcze dużo uświadomić.

- W porządku..... dam ci tyle czasu, ile tylko zechcesz I będę cię wspierał w twoim powrocie do normy I naprawieniu pamięci.- objąłem go delikatnie ramieniem.

Chwilę siedzieliśmy w ciszy, po czym znów przerwał ją Erick:

- Wydaje mi się, że smak twoich ust może nieco pomóc mojej pamięci.....

- Że co?!- krzyknąłem zszokowany, po czym spojrzałem na niego, ale on wciąż się uśmiechał.

- Po prostu mnie pocałuj, Jo.

Nie odpowiedziałem. Zamarłem. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Przecież przed chwilą mówił, że potrzebuje więcej czasu.

Nie zdążyłem wykrztusić z siebie chociażby słowa, gdy Erick chwycił mnie za podbródek I  obrócił moją głowę w swoją stronę.
Następnie przybliżył się do mnie. Dzielił nas raptem centymetr.....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top