Rozdział 24
Wybór kreacji w cale nie był taki prosty, a czasu było co raz mniej. Zabawne że na piękną, rozkloszowaną suknię w kolorach lśniących szmaragdów, zdecydowałam się zaledwie kilka godzin przed rozpoczęciem. Schlebiały mi zalotne uśmiechy Blaisa, przynajmniej miałam pewność że będę przyciągać towarzystwo.
- Gotowa? - Spytał Ślizgon, przystając w progu mojej sypialni. Wyglądał atrakcyjnie, ciemno czerwona koszula z idealnie dopasowaną czarną marynarką podkreślały jego umięśnione ciało. Mogłabym się założyć że Draco jak zawsze ubierze swój czarny smoking, który tak uwielbiam. Wydaje się wtedy jeszcze bardziej chłodny niż zazwyczaj a włosy stają się już zupełnie białe. Jednym słowem wygląda idealnie, a ja robię się zazdrosna widząc te wszystkie dziewczyny wpatrzone w niego. Szybko poprawiłam schludnie zaczesane włosy na prawą stronę i oboje zeszliśmy do naszych zniecierpliwionych matek, żywo dyskutujących o kolorach torebek w przed pokoju. Teraz kiedy nareszcie wszyscy byliśmy zebrani wystarczyło złapać się za dłonie i deportować do rezydencji, jednak w każdym z nas tkwiło ziarno niepewności. U mnie głównie dlatego że dawno nie widziałam Draco, od lat nie byłam w Malfoy Manor a mimo to tak dużo słyszałam o tym miejscu z gazet czy strasznych plotek. Nigdy nie były to dobre słowa, każde czarodziejskie czasopisma trąbiły o tym że rodzina Malfoy'ów to śmierciożercy a ich dom aż się od nich roi. Każdy wierzył w co chciał, ale jeżeli była to prawda to moje obawy o chłopaka były słuszne. Nawet Narcyzie jako dziecko nie ufałam do końca, jej słabemu uśmiechowi, bo pomimo iż nie była zła to wciąż kochała Lucjusza, a on był świetnym manipulantem i draniem. Jedno szybkie szarpnięcie w okolicach pępka i stabilnie wylądowałam tuż przed ogromnymi wrotami miejsca, które nie zmieniło się od dobrych dziesięciu lat. Wciąż zachwycająco piękny ogród, gdzie krzątały się skrzaty domowe, ogromne okna gdzie migotały światła i ciemne mury największego budynku jaki widziałam, nie licząc Hogwartu. I znów poczułam się jak wtedy gdy bywałam tu niemalże codziennie, a teraz brakowało mi zabawy w chowanego na tak rozległej przestrzeni.
- Ann! Kathleen! - W drzwiach stanęła wciąż ta sama, niska, drobna matka Draco. Na pierwszy rzut oka można było powiedzieć że nic się nie zmieniła, że cała ta posiadłość zatrzymała się wtedy w czasie, jednak po chwili widoczne były zarysy zmarszczek, zmęczenia a włosy miały o wiele więcej szarych pasemek. Cała ta rodzina była jednym wielkim złudzeniem. Kobieta porwała mnie w swoje ramiona i wycałowała policzki a następnie przepuściła nas w drzwiach. Wnętrze robiło jeszcze większe wrażenie, a im bardziej szliśmy w głąb tym więcej docierało do nas odgłosów muzyki klasycznej, rozmów i zapachów wykwintnego jedzenia. Blaise prowadził swoją matkę a ja szłam tuż za nimi podziwiając stare obrazy i rzeźby, niektóre z tych dekoracji doskonale pamiętałam jednak pojawiło się też wiele nowych. Główna sala uderzyła w nas jasnym, sztucznym światłem, a w oczy rzucał się długi ciemny stół na jej końcu. Ludzi było naprawdę dużo, dziwnie czułam się nie znając kompletnie żadnej twarzy. Choć tak naprawdę wśród tego tłumu zamierzałam odnaleźć tylko jedną.
W pewnym momencie zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się dookoła. W zaproszeniu nie było nic o konieczności dobrania sobie czarnej stylizacji, więc dlaczego tylko my się wyróżnialiśmy? Szybko wyłapałam równie zaniepokojony wzrok Zabiniego i korzystając z nieuwagi rozmawiających z Narcyzą i Bellą naszych matek, chwyciłam jego ramię odciągając nas na lekkie ubocze. Nie chcąc wzbudzać podejrzeń wobec naszej dwójki, rozlałam do obu szklanek trochę ponczu i upiłam łyka, drugie naczynie zaś podając przyjacielowi. Skrzywiłam się na pozostały gorzki smak w ustach i niechętnie przełknęłam ślinę. Z czegokolwiek zrobiony był ten napój, nie smakował dobrze a mnie nabrała nagła ochota na kremowe piwo.
- Mają tu Ognistą? - Fuknęłam i szarpnęłam go za koszulę tak, że o mal nie poleciał na bufet z przystawkami.
- Skup się. Nigdzie nie widzę Draco, a poza tym coś mi tu nie pasuje. - W głośnikach nagle rozbrzmiała szybsza i bardziej rytmiczna muzyka, a ludzie tanecznym krokiem dobierali się w pary lub podrygiwali osobno. Napięłam się, wszystko tutaj wzmagało moją czujność.
-Daj spokój kicia, może...
- Czy to nie Lucjusz? - Serce zabiło mi szybciej na widok wkraczającego do pomieszczenia dumnego pana domu, z nadzieją czekałam aż za nim pojawi się równie dostojnie wyglądający Draco, jednak gdy zamiast niego weszła wiecznie uśmiechnięta Dolores Umbrige która spojrzała na mnie wyniośle, ugięły mi się kolana.
- Oh, Kathleen! Śliczna kreacja kochanie. - Miałam ochotę napluć jej w twarz, cisnąć w nią jakąś nieodwracalną klątwą, spytać co zrobiła Draco aczkolwiek powstrzymały mnie silne ramiona Malfoya, które na krótko objęły moją sylwetkę. Piskliwy i szaleńczy śmiech podrażnił nasze uszy, przebijał się nawet przez gwar jaki tu panował co do tej pory wydawało się niewykonalne. Zrobiłam szybki obrót, kiedy niespodziewanie wszystko ucichło a tamten moment przyniósł ze sobą euforię i dziwny stan amoku. Obrzydliwe i brudne od ludzkiej krwi dłonie Bellatrix sunęły po jego policzku, a następnie zeszły na klatkę piersiową. Jednak szare oczy nie skupiały się na jej przerażającej twarzy, chłopak wydawał się kompletnie ignorować słowa i dotyk swojej ciotki. Blond włosy starannie zaczesane na prawy bok lśniły od nadmiaru nałożonego żelu, a uwidoczniona delikatną raną dolna warga, drgała niespokojnie. I w końcu spojrzał na mnie jak by błagalnie, a ja zaślepiona jego osobą nie dostrzegłam Glizdogona, niosącego coś w małym zawiniątku...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top