Rozdział 18 "Usque ad Mortem"
Rozejrzałem się po obszernym pomieszczeniu, które miało nam na tę noc zastąpić sypialnię. Aleister zarządził, że ślub odbędzie się już jutro, a do tego czasu całe Piekło ma się zebrać przed pałacem Lucyfera, aby uczcić nowego władcę.
Pokój, w którym się znajdowaliśmy, był niemal cały pokryty złotymi barwami. Ściany przyozdobione były długimi i pięknymi gobelinami, a podłoga wyłożona szerokim dywanem w kolorze pszczelego miodu. Na samym środku stało wielkie łóżko z baldachimem, na którym leżały poduszki oraz zachęcający ozdobny i na pewno ciepły koc. Choć w całym Piekle było gorąco, to pałac Lucyfera odbiegał zdecydowanie od tej reguły. Dziury eteryczne, które znajdowały się w całym budynku, sprowadzały do niego mnóstwo chłodnego powietrza i zaryzykowałbym stwierdzeniem, że było po prostu zimno.
Aleister usiadł na krawędzi łóżka i poklepał zachęcająco miejsce obok. Niepewnie podszedłem i zająłem kawałek materaca obok. Nie miałem pojęcia, co mógłbym robić do jutra, oprócz wpatrywania się w ścianę. Po minucie poczułem, jak ciepła dłoń Cardwell'a nakrywa delikatnie moją, a on sam pochyla się nade mną, żeby pocałować mnie w policzek. Do tej pory nie zrobił nic, za co mógłbym chcieć go zrównać z ziemią. Był dla mnie delikatny i gdyby nie cała ta sytuacja z pierścieniem i ślubem, pewnie mógłbym go polubić.
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć... – wyszeptał, a ja spojrzałem na niego pytająco. Od razu uśmiechnął się do mnie szczerze i spuścił głowę zarumieniony, co naprawdę mnie zaskoczyło. – Jesteś dla mnie najważniejszą i najpiękniejszą istotą w całym tym pieprzonym świecie. Jesteś moim diamentem, wiesz? Wszystko, co robię, robię tylko i wyłącznie dla Ciebie. Kocham Cię...
Zamarłem. Ta szczerość w jego głosie była przerażająca, ale nie mogłem nie poczuć ukłucia w serce, gdy tak po prostu wyznawał mi miłość. To wszystko było winą zaklęcia Dantaliona. Prawdopodobnie gdyby nie on, Aleister nie posunąłby się do tak drastycznych rozwiązań. Musiałem to wciąż powtarzać w głowie, żeby nie nabrać się na te słowa. Może i Aza był skończonym dupkiem, ale nie zrezygnuję z ocalenia Piekła nawet przez niego. Chyba...
Wciąż do głowy wpadały mi myśli, które mówiły, że być może przy boku Aleistera będzie mi lepiej. On mnie szczerze kochał i robił wszystko dla mnie...
- Kurwa... – mruknąłem pod nosem i przeniosłem swoje spojrzenie na Cardwell'a. Patrzył na mnie trochę smutno, przez co nie potrafiłem pozbyć się tego okropnego poczucia winy. Pochyliłem się i sam delikatnie pocałowałem ognistowłosego w policzek. Od razu oblał się soczystym rumieńcem i podniósł się energicznie, jakby nie mógł w to uwierzyć.
- J-ja idę się umyć! – wykrzyknął i zniknął za drzwiami łazienki, która była połączona z naszą sypialnią.
Zaśmiałem się cicho na wspomnienie jego czerwonej z zawstydzenia twarzy. To był jeszcze dzieciak. Nie rozumiał, do czego się posuwa i jakie będą tego konsekwencje, a mi nie zostało nic innego, jak go przed nimi chronić. Jasne, Piekło nadal potrzebowało mojej pomocy, ale po skończeniu tej sprawy postanowiłem zabrać ze sobą Aleistera z powrotem do Norwich i zwyczajnie się nim zaopiekować. To było najlepsze rozwiązanie. W ten sposób nie musiałbym już nigdy widzieć twarzy żadnego z filarów, a już na pewno uniknąłbym spotkania ze zdrajcą, jakim był Aza. Miałem ochotę go zwyczajnie spopielić.
Wstałem z łóżka i ruszyłem do drzwi tarasowych, aby przez moment móc się odprężyć. Podszedłem do czarnej jak smoła balustrady skręconej w kształt dłoni wychodzących z podłoża. Przeskoczyłem nad nią i usiadłem, zwisając nogami kilkadziesiąt metrów nad bulgoczącą lawą, która przepływała dookoła pałacu. Pewnie bardziej bym się bał tej wysokości, gdybym już nie był obojętny na własne istnienie.
Nagle przypomniał mi się dzień w parku rozrywki w Norwich. Wielki diabelski młyn, na który zaciągnął mnie Aza i moment, gdy próbował odciągnąć moją uwagę od mojego lęku. Och ironio, wtedy się bałem, a teraz z własnej woli przechylałem się w stronę przepaści.
- Uważaj, bo spadniesz. – usłyszałem znajomy głos nad uchem i skoczyłem z powrotem na taras, od razu atakując. On nawet nie drgnął, gdy przyparłem go do muru, trzymając za gardło.
- To bardzo złe posunięcie, no chyba, że chcesz zginąć! – warknąłem w jego kierunku, a Aza tylko się uśmiechnął.
- Nie zabijesz mnie, gdy wysłuchasz tego, co mam Ci do powiedzenia. – odparł pewnie, a wtedy ja zawahałem się i puściłem go, pozwalając, aby opadł na kolana przede mną.
Gdy wstał, dobrze mu się przyjrzałem. Był w swojej prawdziwej postaci i zdecydowanie mnie zaskoczył. Czarne jak węgiel pióra zdobiły jego plecy, układając się w olbrzymie skrzydła niczym te, które przed upadkiem z Nieba należały do Lucyfera. Oprócz tego jego blond włosy były odrobinę dłuższe, splecione w warkocz na boku, a twarz bardziej smukła i mocniej zarysowana. Wciąż był tej samej wysokości, a jedynie trochę zmieniła się jego sylwetka. Był zdecydowanie lepiej obdarzony przez naturę w kwestii umięśnienia niż ja.
- Daję Ci pięć minut, a jeśli twoje argumenty przeciwko zabiciu Ciebie będą słabe, wtedy masz tylko pięć sekund na ewakuację. – zagroziłem, po czym przysiadłem z powrotem na balustradzie, spoglądając na niego wymownie.
- Nigdy nie uciekłem. To po pierwsze. To wszystko to chory plan Lucyfera... Kiedy odszedłeś... Tego ranka wróciłem do Piekła. Postawiłem całe Pandemonium na głowie, aby Cię ratowali. Szczerze mówiąc, to jedynie Dantalion był skory do pomocy, ale wtedy pojawiła się ona... Lilith. Jak wiesz, Lucyfer zawsze miał do niej słabość, a to silna demonica. Obmyśliła cały ten dziwny plan i rozkazała, aby się go słuchać. Nie miałem wyjścia. Lucyfer okłamał was. Nie uciekłem. Wciąż tu jestem, ale Aleister nie może o tym wiedzieć. Jest plan, ty po prostu musisz zgodzić się na ślub i choćby nie wiem co, ty jako pierwszy musisz powiedzieć „tak", jasne? Przeciągaj jego kwestię jak najdłużej. Resztę zostaw nam. Proszę Cię Seere, wybacz mi ten podstęp, ale to tak naprawdę jedyne wyjście. Kocham Cię i nie pozwolę, żeby ten maniak coś Ci zrobił. – jego słowa nie były szokujące. Właściwie to czułem kompletną obojętność, ale jednocześnie rozdarcie. Nagle zdałem sobie sprawę, że już nie wiem, co do niego czułem. Niespodziewanie pojawiła się pustka, ale musiałem mu zaufać... Od tego zależało nie tylko moje życie.
Aza podszedł do mnie bliżej, ujął moją twarz w obie dłonie i delikatnie pocałował, ale nie w usta. Złożył całus na moim nosie i uśmiechnął się do mnie smutno.
- Czekaj na mnie. Jutro wieczorem już będzie po wszystkim, obiecuję. – wyszeptał, a ja przytaknąłem powoli. Wtedy Aza wszedł na czarną balustradę, rozłożył skrzydła i bezwładnie rzucił się w przepaść pod nami. Natychmiast przywarłem do smolistej poręczy i spojrzałem za nim w dół. Był już daleko. Leciał nisko nad wodą Acheronu. Wydawał się być taki wolny. Jak ptak.
Też byłem ptakiem. Tylko obecnie znajdowałem się w litej klatce. Jedynie to przychodziło mi na myśl, gdy spoglądałem w kierunku sypialni odzianej w złote barwy.
Powoli odwróciłem się i ruszłem do środka, opadając bezwładnie na łóżko. Przykryłem się kocem i zamknąłem oczy, mając nadzieję, że ten koszmar w końcu się skończy. Słyszałem, że Aleister wyszedł z łazienki, a także poczułem, kiedy kładzie się obok mnie na materacu i delikatnie przyciąga mnie do siebie i obejmuje jak największy skarb.
Kolejny powód rozterek. Co tu się działo? Nie chciałem tego, a może chciałem? Komu miałem wierzyć? Kto chciał lepiej? Co ja mam kurwa zrobić?
~*~
Oto krótki rozdział na dobre rozpoczęcie szkoły po przerwie świątecznej! Jak zawsze rozdział kolejny pojawi się w sobotę! Mam nadzieję, że #TeamAza się raduje, a (nieliczny) #TeamAl jest choć trochę wzruszony jego zachowaniem wobec Serka XD
Jestem w trakcie czytania brutalnej mangi i jestem wniebowzięta, póki co lecę na moim pełnym wiaderku weny! ~ Pozdrawiam, Lucyfer.
PS. Pod kolejnym rozdziałem pojawi się ankieta, w której zdecydujecie się na kolejne zbliżające się wielkimi krokami opowiadanie ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top