Rozdział 10 "Unum Gemina"
Do tej pory byłem pewien, że spotkało mnie już wszystko najgorsze, ale wraz z pojawieniem się tych dwóch identycznych łbów wiedziałem, że się myliłem. Tak długo jak wpatrywali się we mnie swoimi zielonymi tęczówkami, tak długo ja zdawałem sobie sprawę z tego, że ta dwójka nie pojawiła się tutaj przypadkiem.
Lekcje skończyły się dla mnie tego dnia bardzo szybko. Wyszedłem z klasy, zostawiając w tyle Azę i od razu dopadłem piekielnych bliźniaków. Na mój widok uśmiechnęli się obaj. Dante bardzo szyderczo, wręcz przewiercając mnie swoimi oczami na wylot, za to Lion mimo, że był mniej odczuwalny, sprawiał wrażenie silnego charakteru.
- Chyba powinniśmy porozmawiać, Dantalionie. – warknąłem w ich stronę, a oni wskazali, abym udał się za nimi. Posłusznie weszliśmy do jednej z pustych klas, a tam przyjrzałem się tej dwójce bardzo uważnie, śledząc każdy ich ruch.
- Kochany Seere! – uśmiechnął się zalotnie Dante i przybliżył lekko, ale odepchnąłem go z całej siły, warcząc pod nosem, aby nawet się nie zbliżał. – No co ty taki nieprzystępny? Jak zobaczyłem Cię z tym małym diabełkiem, to pomyślałem, że ktoś w końcu ogrzał to zimne serce, ale chyba jak zwykle się myliłem.
- Ty chyba najlepiej wiesz, co komu leży na sercu. – westchnąłem ciężko. On był przecież specem w tej dziedzinie. Jeśli ktokolwiek kiedyś zakochał się nieszczęśliwie, to na pewno za sprawą tego drania. – Poza tym, chyba nie powinniśmy rozmawiać o sprawach sercowych. Ja się pytam: Co ty tu do cholery robisz i jaki idiota dał Ci pozwolenie na zejście?!
- Ja sam. – odparł krótko i uśmiechnął się Lion. Trochę niewygodnie rozmawiało mi się z jedną osobą w dwóch ciałach.
- Dlatego lekko mnie rozdzieliło, jak widzisz. Samodzielne zejścia srogo kosztują, ale chyba zdążyłeś się przekonać o tym, że nawet te za pełną zgodą są dość obciążające. – dodał Dante i oparł się tyłem o blat jednej z ławek.
- W takim razie po co się tu pchałeś? – jęknąłem, czując, że kryje się za tym coś niedobrego.
- Żeby sprawdzić, jak się miewa mój ulubiony prawiczek! – zaśmiał się głośno w odpowiedzi Dante, a ja zagotowałem się w środku ze wściekłości.
- Stul pysk.
Obaj bliźniacy uśmiechnęli się do mnie szyderczo, po czym Lion trochę nachylił się nade mną i cicho dopowiedział:
- Bo wiesz... W Piekle zakładają się, kto i kiedy Cię przeleci. Ja jestem tu tylko by się poprzyglądać temu szczeniakowi i panu jestem-inkwizytorem-że-ja-pierdole. Większość twierdzi, że nie dasz się, ale pojawiły się jednostki, które uznały, że to tylko kwestia czasu. Na przykład Amayamon. On obstawia, że sam się rzucisz na tego chłystka z piekła rodem.
Zacisnąłem pięści ze wściekłości. Tylko się pojawił, a już sprawiał, że miałem ochotę podkablować go u Lucyfera. Za nielegalne zejście mógł mieć porządną karę, ale skoro do tej pory Lucyfer się tym jeszcze nie zajął, być może oleje mnie całkowicie.
Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie drzwi do toalety się otwarły. Wielkimi krokami wszedł Aza, złapał mnie za rękę i siłą wyciągnął, narażając nas na szydercze spojrzenia bliźniaków. Gdy byliśmy już na zewnątrz dużo dalej w jakimś pustym korytarzu, zatrzymałem go i obrzuciłem wściekłym spojrzeniem.
- Co ty wyprawiasz?! – krzyknąłem, a on skulił się, ale jego czoło dalej marszczyło się w wyrazie złości.
- Kim oni są? – zapytał, całkowicie ignorując moje krzyki.
- To Dantalion. – westchnąłem głośno, rozglądając się uważnie. Może nie lubiłem tego amorkowego gościa, ale wolałem nie narażać go na niebezpieczeństwo ze strony Aleistera i Inkwizycji. – On tu jest z powodu tego, co robisz!
- Co ja takiego robię? – zapytał szybko, a ja jęknąłem głośno, nie mogąc uwierzyć w jego głupotę.
- Robisz przedstawienie! Pierdolisz o jakiejś miłości i innych bzdetach, a przypominam Ci, że jeśli o to chodzi, to ten typ jest pierwszy w kolejce do zabawy! Przyszedł tu, a za nim stoją filary i inne demony, oglądające to popieprzone widowisko. Im więcej tu widzów, tym większa aktywność piekielna, a to oznacza kolejnych Inkwizytorów!
- Nie podoba mi się to, że on Cię podrywał. – kompletnie mnie zignorował i wyrwał się z największym głupstwem.
- W którym kurwa miejscu?! – ryknąłem na niego i uderzyłem go profilaktycznie w twarz. – Pilnuj lepiej swoje szanowne cztery piekielne litery, bo jak nie będziesz uważał, to któryś z bliźniaków wsadzi Ci w nią swoje...!
Przerwałem i machnąłem ręką. Nie warto było dla niego marnować słów. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem korytarzem z powrotem do klasy, w której zostawiłem Dantaliona, ale gdy tylko przekroczyłem jej próg, zorientowałem się, że bliźniacy już się stamtąd ulotnili. Rozejrzałem się przerażony, bo nie wiedziałem, co mu przyjdzie do głowy robić. Wolałem nie urządzać w szkole wielkiej masakrycznej wersji Romea i Julii z jakimś biednym nastolatkiem w roli głównej.
- Gdzie jesteś niewyżyty demonie... – mruknąłem pod nosem, przechodząc przez szkolne korytarze. Wszędzie było pełno ludzi, a ta parka jakby zniknęła w tym całym tłumie. Dopiero po dobrych kilkunastu minutach znalazłem ich. W najgorszej możliwej sytuacji tak sądzę.
Dante flirtował z kimś pod szafkami, podczas gdy Lion stał kawałek dalej i przyglądał się sytuacji. Gdy się zbliżyłem, zorientowałem się, kim był ten szczęśliwiec. To był Collin pieprzony kujon razy sto. Miałem ochotę strzelić sobie w czoło, widząc jak ten blondynek czerwieni się na słowa Dantego.
Podszedłem i bez zbędnych pytań, złapałem obu bliźniaków za nadgarstki i pociągnąłem w przeciwną stronę. Dali mi się prowadzić aż do okien po przeciwnej stronie budynku, a tam wyrwali mi się oboje z taką wzajemną synchronizacją, że to było aż przerażające.
- Masz stąd zniknąć! – zagroziłem, pokazując palcem na obu. Naprawdę nie wiedziałem, w jaki sposób mam z nim rozmawiać. – Ta szkoła jest zdecydowanie za mała na dwa filary, więc wypieprzaj stąd póki masz jeszcze na czym.
- Ja bym na twoim miejscu uważał na słowa. – odpowiedział natychmiast Lion, a na twarzy Dantego pojawił się szeroki szyderczy uśmiech. Nie podobało mi się to.
- Z tego co zdążyłem się już zorientować, twój podopieczny jest zainteresowany pewną osobą, która skradła Ci serce... Może powinienem mu zdradzić jego imię? – zaśmiał się perliście chłopak z blizną.
Zamarłem. Nie miał prawa wywlekać tego na wierzch. Nie mogłem na to pozwolić.
- Nie możesz tego zrobić! On nie może się dowiedzieć, rozumiesz?! Aza jest za młody, żeby to zrozumieć!
- Do czego jestem za młody? – usłyszałem za swoimi plecami i zamarłem po raz kolejny. Powoli odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem go. Aza stał prosto, patrząc na nas z pewnym rodzajem bólu na twarzy. Teraz wiedziałem, że naprawdę miałem problem.
~✪~
- Powiesz mi wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi, Set?! – Aza powoli zaczynał tracić cierpliwość. Najwyraźniej nie była to jego mocna strona.
Siedzieliśmy w trójkę, a raczej czwórkę, - jeśli liczyć rozdwojenie jaźni Dantaliona – w salonie mojego mieszkania. Zaraz po ostatnim dzwonku przenieśliśmy się w bardziej ustronne miejsce. Szkoła nie była dobra do takich rozmów.
- No powiedz mu wreszcie, bo to się robi nudne. – westchnął ciężko Lion, pocierając ręką czoło. Dante w tym czasie przyglądał się skupionemu Azie, który najwyraźniej próbował siłą umysłu zmusić mnie do mówienia, bo wysyłał w moim kierunku takie spojrzenie, że aż słabo mi się robiło, gdy je napotykałem.
- Mam lepszy pomysł! – wykrzyknął radośnie Dante, wpadając na jakiś najprawdopodobniej niepokojący plan. – Może ja powiem, co wy na to? Jestem w końcu specem od miłości!
- Czyli jednak chodzi o twoją miłość! – zauważył trafnie Aza, a ja jęknąłem głośno. Powoli robiło się niebezpiecznie. Aż czułem, jak powietrze się zagęstnia i wokół tworzy się eteryczna mgła. Być może był to skutek mojego poddenerwowania, a może to Dantalion się ekscytował.
- Seere, wybacz mi za to co teraz zrobię, ale nie dajesz mi wyboru. Ta wymiana uprzejmości zaczyna mnie denerwować. – powiedział spokojnie Lion i zanim zdążyłem zareagować, obaj bliźniacy skierowali w moją stronę dłonie cicho mruknęli: „Inertia*"
Poczułem, już tylko jak moje ciało kamienieje pod wpływem wielkiej mocy Dantaliona. Kiedyś spokojnie bym sobie z tym poradził, ale z obecnym zasobem energii, nie miałem szans. Byłem zdany na jego łaskę.
- Skoro już mamy za sobą kwestię protestów Seta, przejdźmy do rzeczy! – zawołał radośnie Dante, nie opuszczając dłoni. Póki choć jeden z bliźniaków skupiał się na utrzymaniu inercji, nie miałem szans się ruszyć, a Lion nie wyglądał, jakby miał się szybko poddać. – Zacznijmy od początku. Jak wiesz, władam miłością! To dość ironiczne, bo w końcu jestem istotą piekielną, ale wiesz... rodziny się nie wybiera! Kiedy Seere się zakochał, był już wtedy filarem. Przyszedł do mnie w tajemnicy i prosił o to, żebym wywiązał się z pewnej obietnicy złożonej w formie podziękowania. Obiecałem mu miłość dowolnej istoty na tym świecie. Byłem wtedy dość potężny i nie należałem jeszcze do Claviculi, więc moja moc była ogromna. Kiedy dowiedziałem się, że wybrankiem mojego przyjaciela jest człowiek, trochę się zawiodłem. Seere nie był wiele potężniejszy ode mnie, ale no cóż... Zawsze posiadał jakieś słabe strony. Zbyt łatwo ufał innym. W każdym razie zgodziłem się pomóc i nawet nie przyglądając się mojej ofierze, zaatakowałem. To był koniec mojej niezależnej kariery. Jak wiesz, stałem się siedemdziesiątym pierwszym filarem. Domyślasz się, kim był wybranek Seta?
Nie potrafiłem mu przerwać, a kiedy skończył swoją opowieść, nie byłem w stanie nawet zapłakać. Zaklęcie utrzymywało się wciąż, ale gdy tylko na moment zelżało, wydostałem się z kamiennej skorupy, jaką mnie otoczyli. Jednak to było już za późno.
- To był Salomon... – powiedział cicho Aza, a ja zamarłem. On już wiedział. Znał imię mojego ukochanego. Blondyn natychmiast odwrócił się w moim kierunku i rzucił: - Zakochałeś się w swoim oprawcy! Przecież to on zamknął Cię w tym mosiężnym naczyniu! Dla niego straciłeś rozum?! Przecież... Czekaj! To nie wszystko! To jemu oddałeś swoje oko, prawda?! Odpowiedz, Seere!
Nie miałem sił, żeby odpowiadać na te wszystkie pytania. Najchętniej wróciłbym w tym momencie do Piekła i ku mojemu zaskoczeniu nie wydawało mi się to takie złe.
- A wraz z okiem stracił połowę swoich mocy. – dodał Lion, na co jęknąłem cicho, osuwając się po ścianie na ziemię. – Oddał mu wszystko, co było dla niego cenne, a Salomon i tak traktował go tylko jako śmieć. Jak pieprzonego członka swojej armii demonicznych pomiotów. Po śmierci Salomona, Seere nie pozwolił się dotknąć nikomu. Szczerze mówiąc, to wątpię, że nawet przed tym miał kogokolwiek. Stał się naszą małą legendarną dziewicą, dlatego wszyscy tak bardzo przyglądają się waszej dwójce. Wielu filarów twierdzi, że to ty „zerwiesz kwiat jego dziewictwa", Aza. Ja też na to cicho liczę, bo...
- Stul pysk! – krzyknąłem, przerywając jego historię. Za dużo zostało już powiedziane. Zdecydowanie za dużo. – Bawi was to?! Macie pieprzoną przyjemność z tego, że możecie się nade mną znęcać?! Wszyscy jesteście tacy sami! On był inny, dlatego go pokochałem. Traktował cały świat jak dar i szanował go, nawet mnie, a wy tylko umiecie go niszczyć! Nigdy nie zrozumiecie, jak to jest kochać kogoś nad życie!
Nie chciałem, żeby zabrzmiało to tak dramatycznie, jednak najwidoczniej tak miało być. Kazałem im odejść, a kiedy drzwi wyjściowe zatrzasnęły się, zwinąłem się pod ścianą w kłębek i zacząłem głośno płakać. To było okrutne uczucie. Wszystko, co do tej pory wiązało się z nim, nagle wyszło z mojego serca i uderzyło mnie mocno w twarz. Każde nawet najmniejsze wspomnienie z jego promiennym uśmiechem było jak mała iskra, która mogła podpalić wszystko ot tak.
Nie chciałem robić tak wielkiej sceny z tego wszystkiego, ale nie miałem sił, żeby to powstrzymać, a teraz jak ostatni idiota leżałem na ziemi w salonie i płakałem nad swoim marnym żywotem, jakby wszystko, co do tej pory mnie spotkało, nie mogło się lepiej skończyć.
Teraz pozostało tylko wyjaśnić to wszystko Azie, tak, żeby już nigdy nie musieć wracać do tego tematu. Być może dało mu to do myślenia i nie będzie już więcej mnie napastował, jednak gdzieś w głębi duszy, czułem się źle z myślą, że mogłoby się to skończyć.
Po tym wszystkim już naprawdę nie wiedziałem, czego chcę, ale w tym momencie marzyłem tylko o jednym. O śnie. Byłem tak zmęczony, że bez trudu usnąłem na ziemi, nie przesuwając się nawet o krok. To był kres mojej wytrzymałości. To był czas, aby pogodzić się ze wszystkim i puścić w niepamięć.
~*~
* - „Inertia" (łac.) – inercja, bezruch, bierność
~*~
Ojć... Zraniony Seere ;_; To jednocześnie smutne i zabawne. Kto się tego spodziewał? Chętnie dowiem się, jakie jest wasze odczucie na ten temat! :D
PS. Jutro wyjeżdżam na Tsuru na całe dwa dni! Jeśli ktokolwiek również się wybiera, proponuję szukać wzrokiem Miki Harimy z Durarary :D Do ewentualnego zobaczenia jutro! ~ Lucyfer
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top