75

Pov Claudia

- Kochanie jest już czwarta nad ranem, wróćmy do domu - już od kilkunastu minut ojciec ciągle na mnie nalegał żebym pojechała do domu. Ja jednak nie miałam zamiaru tego robić. Zdecydowałam, że opuszczę szpital dopiero jak powiem Niall'owi jak bardzo go kocham.

- Nigdzie się stąd nie ruszam! Jak chcesz to możesz sobie wracać - mama i Ethan pojechali już godzinę temu. Okazało się, że mojemu bratu jednak nic nie jest. I dobrze, nie chciałabym żeby jeszcze i jemu coś się stało.

- Nie zostawię cię przecież samej. Jesteś moim dzieckiem i bardzo cię kocham - nie mam pojęcia już który raz to dziś usłyszałam. Ja jednak puszczałam to wszystko mimo uszu. W obecnej chwili nie obchodziły mnie te słowa. Liczył się jedynie Niall. Nikt więcej.

- Będę spokojniejsza jak wrócisz do domu. Teraz ciągle się zastanawiam czy nie chcesz dobić Nialla - te myśli dręczyły mnie już od czasu jak go zobaczyłam. To była bardzo możliwa opcja.

- Z ogromną chęcią bym to zrobił, nawet nie masz pojęcia jaką bym poczuł wtedy satysfakcję. Ale nie chce ci tym złamać serca. Chociaż z całych sił pragnę by on umarł to poczekam aż samo to nastąpi, nie chce byś mnie o to obwiniała - on chyba nie słyszał sam siebie. To właśnie on go postrzelił, to przez niego Niall był w takim stanie.

- Gdybyś go nie postrzelił to nic takiego by się nie wydarzyło. Jesteś wszystkiemu winny.

- Mógł mnie nie prowokować. Specjalnie to robił, powinien się liczyć z tym, że może oberwać - to było jedyne wytłumaczenie mojego ojca. Żadnych sensownych argumentów. Tylko swoje idiotyczne przekonania.

- Zostaw mnie lepiej samą, nie mogę już tego słuchać - powiedziałam i wstałam z fotela. Opuściłam poczekalnie, choć byłam ogromnie zmęczona to krążyłam po korytarzach. Chciałam się tym rozbudzić. Chodziłam koło sali Nialla, wolałam być w tym miejscu jakby mój ojciec postanowił komuś zlecić zaatakowanie Nialla, a może nawet niedługo uda mi się go zobaczyć.

Jak dostrzegłam doktora, który zajmował się Niall'em to od razu do niego podeszłam.

- Mogę go zobaczyć? - poprosiłam, tak bardzo pragnęłam dotknąć chociaż jego dłoni. Samodzielnie stwierdzić, że wygląda lepiej.

- To nie jest dobry pomysł, on jest nadal nieprzytomny i najpewniej prędko się nie obudzi.

- Nie szkodzi, posiedzę chociaż trochę z nim - nalegałam.

- Dobrze, ale jedynie kilkanaście minut - uśmiechnęłam się i podziękowałam mu. Następnie weszłam do sali. Leżał tak spokojnie na tym łóżku, jego ciało było po podłączanego do tych wszystkich kabli. Oddychał jednak samodzielnie. To mnie pocieszało.

Podstawiłam sobie krzesło do jego łóżka i usiadłam obok niego.

- Mam nadzieję, że jak najszybciej odzyskasz przytomność, chciałabym żebyś mnie przytulił - mówiłam półgłosem. - Nawet nie mogę sobie wyobrazić tego jak się czułeś gdy cię nie pamiętałam, poza tym już cię rozumiem. I jak będziesz chciał to się do ciebie przeprowadzę. Będziemy ze sobą nom stop, aż będzie mnie miał dość.

Po moich policzkach spłynęły pojedyncze łzy. Połączyłam nasze dłonie.

- Nawet nie myśl o tym by mnie opuszczać, jesteś mi bardzo potrzebny. Kocham cię i to jak nikogo na świecie.

Nachyliłam się nad nim, pocałowałam krótko jego wargi. Złożyłam też krótki pocałunek na jego czole.

- Niedługo do ciebie wrócę.

***

Obudziło mnie szturchanie, jak otworzyłam oczy to zobaczyłam przed sobą tatę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i uświadomiłam sobie, że nadal jestem w szpitalnej poczekalni. Jak się podniosłam to poczułam ostry ból w plecach, był to wynik mojego spania na fotelu.

- Zasypiasz na siedząco, wracaj ze mną do domu, on i tak prędko się nie obudzi - wzięłam puszkę energetyka do ręki i go otworzyłam. Potrzebowałam szybko się rozbudzić. - Sama się krzywdzisz.

- Nie obchodzi mnie to - mruknęłam pod nosem.

Ojciec tylko westchnął i usiadł na kanapę.

- Ja też jestem już zmęczony - pożalił się.

- No to wcale nie musisz tu być. Nikt ci nie każe.

I jak już tata miał mi coś odpowiedzieć to pojawił się mi dobrze znany doktor.

- Pan Horan właśnie odzyskał przytomność, można go odwiedzić - jak to usłyszałam to automatycznie się uśmiechnęłam. Poderwałam się z fotela i szybkim krokiem skierowałam się do sali, w której znajdował się mój chłopak.

Nie czułam już zmęczenia, moje ciała i umysł nabrały energii.

Jak otworzyłam drzwi i weszłam do pomieszczenia to zobaczyłam jego. Miał słabo otwarte oczy i lekki uśmiech.

- Bardzo się ucieszyłem jak lekarz mi powiedział, że tu jesteś. Jest jeszcze bardzo wcześnie - jego głos był strasznie słaby. Wyglądał też na wyczerpanego.

- Nawet na krok się stąd nie ruszyłam. Nie mogłam - usiadłam obok niego i załączyłam nasz dłonie. On ścisnął moją rękę.

- Teraz już wszystko będzie dobrze, nikt nas nie rozdzieli - powiedział i jego oczy nagle się zamknęły.

A ja nie mogłam nic więcej zrobić jak wezwać lekarza. I się modlić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top