29

Zrobiła potrzebne zakupy, płacąc odpowiednią sumę przy kasie. Z ciężkim torbami dotarła do auta, wrzucając wszystko do bagażnika.
Teraz pozostał jej tylko powrót do mieszkania i przygotowanie jakiegoś szybkiego obiadu.

Na miejscu była kilka minut po piętnastej. Wzięła najpierw trzy siatki, nie chcąc targać wszystkich pięciu. Wjechała na górę, a widząc swoje powystawiane walizki przed drzwiami, uniosła pytająco brwi. Macaulay nic jej nie mówił, że powinna opuścić mieszkanie. Podeszła do drzwi, starając się otworzyć je kluczem, który dostała. Na marne, bo zamki zostały zmienione. Zaczęła pukać do drzwi, chcąc dowiedzieć się, czy ktoś jest w środku. Nie otrzymała odpowiedzi.

Wyjęła telefon, wybierając numer do szefa. Odebrał po dłuższym czasie.

— Tak, McRae? — spytał zmęczonym głosem.

— Powymieniał pan zamki? — spytała, ciągle stojąc na klatce schodowej.

— Słucham? Jakie zamki?

— Nie mogę wejść do mieszkania.

— Zaraz tam będę. — Rozłączył się.

Westchnęła, pukając do drzwi. Nie słyszała żadnych odgłosów ze środka, więc domyśliła się, że osoba, która to zrobiła, zniknęła już z budynku.

Zahir zbiegł ze schodów, chcąc szybko w miarę dostać się na miejsce.

— A dokąd to? — matka Phoebe pojawiła się przed nim znikąd.

— Poważnie? Mam prawie dwadzieścia sześć lat i uważam, że to moja sprawa dokąd idę.

— Może i tak, ale jako przyszły mąż mojej córki powinieneś trochę bardziej się starać o to, abym cię polubiła i być milszy.

Zaśmiał się.

— Byłem, ale jakoś to nie wystarczyło.

— Nigdy nie byłeś.

— Darujmy sobie tę rozmowę — skomentował, zakładając kurtkę.

Matka narzeczonej mówiła coś jeszcze, ale mężczyzna zdał się olać to, wychodząc. Wsiadł do swojego Mercedesa, wyjeżdżając z posesji. Gdy to robił, akurat jego narzeczona wróciła. Nie przejął się, jadąc w miejsce, z którego wrócił jakiś czas temu.

Dojechał na miejsce po piętnastu minutach. Mimo korków nie było tak źle. Zaparkował auto w wolnym miejscu i wbiegł do budynku.

Wyszedł z windy, od razu idąc do Hope, która siedziała przed drzwiami. Podniosła się, widząc swojego szefa.

Spojrzał na nią, a potem na walizki.

— Co to ma znaczyć? — zapytał sam siebie, podchodząc do drzwi.

Zaczął pukać, a następnie szukać zapasowych kluczy, które miał do mieszkania. Na marne. Miał je w marynarce, która została w domu.

— Nie mam kluczy — mruknął. — Cholera jasna!

Spojrzała na niego, czując, że sprawcą tego jest jego narzeczona. Miała podstawy. Czuła się pewnie zagrożona.

— Um...myślę, że może to być pani Phoebe — mruknęła.

Spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem, przez chwilę nic nie mówiąc.

— Ja chyba jestem tego pewien. — Westchnął.

— Zrobimy tak, zatrzymasz się dzisiaj w hotelu D/M, a ja z nią porozmawiam.

Przytaknęła, biorąc swoje siatki i walizki, jednak mulat wyprzedził ją, biorąc te torby. Zjechali windą na dół, a następnie mężczyzna pomógł włożyć torby do jej auta.

— Jedź za mną — powiedział, na co skinęła.

Jechali przez połowę Nowego Jorku, dopóki nie wjechali na parking jednego z hoteli Direction Management. Zabrał jej walizki, wprowadzając do środka budynku. Przy recepcji oznajmił jasno i wyraźnie, że potrzebuje pokój z dobrym wyposażeniem na tydzień.

Blondynka słuchającego tego uniosła pytająco brwi. Nie rozumiała teraz nic co się wokół niej działo.

Phoebe weszła wściekła do środka ich wspólnego domu. Jej matka od razu zaatakowała ją, zawalając pytaniami.

— Gdzie byłaś? Co ten Zahir znowu zrobił? Oszalał? Ma kochankę? Pojechał gdzieś, ale nie mówił dokąd — i tak się zaczęło.

— Uspokój się mamo. — Przewróciła oczami, ściągając swoje futro.

— Byłam w kawiarni. Miałam ochotę na dobrą kawę i ciastko, tyle — skłamała, nie chcąc jej bardziej denerwować.

— Na pewno wszystko w porządku?

— Tak, mamo. Teraz już tak — zapewniła ją.

— No dobrze. To może pooglądamy magazyny z sukniami ślubnymi? Poza tym oglądałam torty weselne i wybrałam taki jeden...— buzia jej się nie zamykała.

***

Wraz z recepcjonistką zaprowadzili Hope do jej tymczasowego miejsca pobytu. Blondynka czuła się w tym zagubiona i trochę winna sytuacji panującej między Zahirem, a jego narzeczoną. Nie powinna zapraszać go na wesele do Filadelfii, a nawet jeśli to powinna zapytać o to Phoebe.

Podziękowała szefowi za to, że załatwił jej nocleg tak szybko. Poza tym była tutaj również mała kuchnia, gdzie mogła przyrządzić sobie obiad, lub jeśli była leniwa zejść na dół do restauracji. Poza tym jutro zaczynała się praca. I chcąc czy nie chcąc, musiała do niej pójść. Nawet jeśli teraz wszystko, co ją otaczało, nie było dobre.

— Ja jadę z nią porozmawiać — powiedział, odstawiając walizki dziewczyny przy łóżku. — Jutro bądź w firmie o dziesiątej.

Skinęła, dziękując i patrząc, jak odchodzi. Westchnęła, przeglądając raz jeszcze, co było w siatkach. Cieszyła się, że kupiła gotową sałatkę, którą od razu zaczęła spożywać.

Zahir jadąc już w stronę swojego domu, musiał odebrać telefon. Will dobijał się do niego już dobre piętnaście minut.

— Tak, Will?

— Rozmawiałem z Phoebe. — Westchnął. — Wiesz, że lubię Hope, ale uwielbiam Phoebe. Jesteście ze sobą już prawie trzy lata. — Zatrzymał się. — Musimy znaleźć ci asystenta, a Hope przenieść do innej siedziby.

— Jutro w sali konferencyjnej porozmawiamy o tym — warknął. — W tym czasie możesz zacząć szukać jej jakiegoś interesującego kierunku.

— Dobrze. Będę szukał za oceanem w innych siedzibach. Bezpieczniej, gdy będzie dalej. Nie zrozum mnie źle, po prostu...

— Wiem — przerwał mu. — Powiedz, czy coś wiadomo o włamaniu?

— Jeszcze nie.

— Dobrze, do jutra.

Rozłączył się.

Mimo wszystko skręcił do pobliskiej kwiaciarni, kupując bukiet kwiatów narzeczonej. Wiedział, że to, co zrobiła wobec McRae, było nie w porządku, ale mogła się poczuć źle. Okłamał ją i nie był wobec niej w porządku. Chciał przeprosić oraz wyjaśnić, że między nim, a Hope nic nie zaszło. Pomijając nieszczęsny pocałunek na lotnisku, który był tylko pomyłką. Wiedzieli o tym oboje. Chociaż w prawdzie, czy sami siebie nie oszukiwali?

Z kwiatami wszedł do swojej willi, omijając przyszłą teściową. Mówiła coś do niego na temat kwiatów i jego zachowania, ale udawał, że jej nie słucha.

— Phoebe... — zaczął po wejściu do sypialni. Jej matka chwile później znalazła się w pomieszczeniu, mówiąc jakieś zbędne komentarze.

— Mamo, daj nam chwile. — Pogoniła ją blondynka, uśmiechając się triumfalnie. Wiedziała, że była na lepszej pozycji niż Hope.

====================================================================================

Będzie miło, jeśli zostawisz po sobie gwiazdkę albo komentarz. 👔💸⌚️🏙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top