24

Spacerowali po trawie niedaleko jeziora, obserwując, jak słońce schodzi coraz niżej, aby już niedługo zetknąć się z ziemią.

Zahir, jak i Hope jeszcze dzisiaj mieli wracać do Nowego Jorku. Samolot mieli ustalony o dwudziestej trzeciej, więc nie zawitają długo na weselu, chcąc przybyć na czas.
Mogli zostać w hotelu dla gości, jednak żadne z nich nie miało na to ochoty, licząc się potem z konsekwencjami.

Ludzie, tańcząc, przenieśli się do ogrodu, gdzie na trawie tańczyli między poustawianymi, zapalonymi już świeczkami.

Zahir poprosił do tańca dziewczynę, przez co zaczęli tak jak reszta kołysać się do muzyki. Mieli jeszcze trochę czasu, aby się wyszaleć przed powrotnym lotem do Nowego Jorku.
Tańczyli co jakiś czas, zerkając na siebie, jednak odwracali wzrok w odpowiednim momencie. Czas leciał niemiłosiernie, a goście znikali już z wesela.

Przyszedł i czas na Hope i jej szefa. Podeszli do młodej pary, chcąc się pożegnać.

— My musimy już się zbierać. Samolot do NY czeka — powiedziała blondynka, przytulając Cole'a na pożegnanie, a następnie jego żonę.

— Miło było was poznać — powiedziała Isabelle, uśmiechając się.

— Mnie was również — Zahir wyznał dumnie, żegnając się z chłopakiem ściśnięciem dłoni, a z jego żoną poprzez szybkie przytulenie.

Porozmawiali jeszcze chwilę, a następnie żegnając się szybko z innymi gośćmi, opuścili miejsce imprezy. Wsiedli do taksówki, która była podstawiona, podali kierowcy kierunek trasy, ruszając.

Na lotnisku byli już kilka minut później, przechodząc odprawę i kontrolę biletów, teraz musieli poczekać za samolotem.
Po sprawdzeniu wszystkiego mogli udać się na pokład. Zajęli wskazane miejsca, czekając już tylko na nocny lot do domu.
Wystartowali w milczeniu, chcąc jedynie położyć się w łóżku i zasnąć.

***

Wylądowali.

Odbierając bagaże czuła, że w poniedziałek coś będzie nie tak, że coś się wydarzy.
Wychodząc z mulatem przed lotnisko, nadszedł czas pożegnania, jak i podziękowania za towarzyszenie w tym dniu. Choć krótki był ich pobyt, blondynka cieszyła się, że miała już to za sobą, dodatkowo spędzając czas z wyjątkowo miłym szefem.

— Dziękuję panu bardzo, że zechciał pan ze mną polecieć. To było dla mnie bardzo ważne. — Uśmiechnęła się wdzięcznie, patrząc na niego.

— Dla mnie to była przyjemność. — Odwzajemnił jej uśmiech, patrząc na nią.

Stali dość blisko. Gdy chciała już się odwrócić i odejść, on zrobił coś, czego nigdy by się nie spodziewała po zaręczonym mężczyźnie. Tak zwyczajnie i delikatnie musnął jej usta, następnie odchodząc i zostawiając ją zmieszaną przed lotniskiem.

***

W Nowym Jorku księżyc rozświetlał miasto, a po śniegu nie było żadnego śladu. Za tydzień święta. Hope do pracy idzie już tylko w poniedziałek i we wtorek, a potem może sobie pozwolić na lot do rodzinnego miasta na Boże Narodzenie.

Wysiadła z taksówki, dziękując mężczyźnie za wyciągnięcie jej walizek i powoli ruszyła do swojego budynku mieszkalnego.

Rozglądając się wokoło, podziwiała piękno miasta, budzącego się do życia. Ludzie, którzy w środku nocy wracali do domu po imprezie. Ciemność, którą rozświetlały tylko uliczne lampy. Było jak w bajce.

Jednak świat okazał się brutalny, sprawiając, że z nieba zaczęły spadać płatki śniegu, powodując zmuszenie do wejścia do ciepłego pomieszczenia.
Wbiegła do budynku, nie chcąc zmoknąć i skierowała się do windy, aby wjechać na swoje piętro.
Zmęczona zamknęła za sobą drzwi, czołgając się wręcz do łóżka.

Położyła się na nim, szybko zasypiając i zapominając o świecie.

***

Obudziła się grubo po trzynastej. Nie miała zamiaru w ogóle wstawać, ale głód dawał o sobie znać.

Podniosła się niechętnie z łóżka, wolnym krokiem idąc do kuchni. Przeglądając lodówkę, udało jej się nazbierać składniki na omlety z szynką i serem, za które od razu się wzięła.

Umiała gotować, przez co przychodziło jej to z chęcią i łatwością, nie przypalając swojego jedzenia.
Gdy już udało jej się przyrządzić śniadanie, zabrała się za jego spożycie. Ciągle w głowie miała to, co wydarzyło się tak szybko na lotnisku.
Jej myśli nie opuszczało to wydarzenie, które było tak spontaniczne i nieprzemyślane. Bała się. Bała się o to, co jeśli ktoś to widział. Jeśli zniszczy jego i całą działalność Direction Management. Co, jeśli dowie się jego narzeczona? Poza tym, jak powinna się teraz zachowywać w jego towarzystwie?

Nagły sms sprawił, że poczuła się jeszcze gorzej. Kolejny raz.

Od: Zahir:

Zapomnij, że to kiedykolwiek miało miejsce, McRae.

Przełknęła nerwowo ślinę.

====================================================================================

Będzie miło, jeśli zostawisz po sobie gwiazdkę albo komentarz. 👔💸⌚️🏙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top