17
Rankiem wstała wcześniej, chcąc poszukać numeru do właściciela mieszkania.
Krążyła po mieszkaniu zdenerwowana, przeglądając dokumenty wynajmu.
Było tam wyraźnie napisane, że umowa kończy się dopiero za pół roku. Znajdując ciąg cyfr, wpisała każdą po kolei do telefonu, naciskając słuchawkę.
Odebrał po drugim sygnale.
— Halo? — spytał przyjaźnie, co zaskoczyło blondynkę.
— Dzień dobry, tutaj Hope McRae, wynajmuję u pana mieszkanie na Roosevelt Island. To prawda, że mam opuścić mieszkanie? Nie zaszła pomyłka?
— Tak — potwierdził. — Proszę to zrobić do poniedziałku lepiej, jednak jeśli byłoby to jutro. Po prostu mam problemy finansowe i to mieszkanie będzie moim prywatnym.
— Ale ja przecież podpisałam umo...
— Zdąży pani, spokojnie. Za ten miesiąc dostałem pieniądze i nic więcej nie chcę oprócz wyprowadzki. W poniedziałek o piętnastej przyjadę odebrać klucze, jak uda się jutro, proszę dzwonić. Przepraszam i do zobaczenia — zakończył rozmowę.
Była załamana. Jak miała to zrobić w tak krótkim czasie i dokąd miała się przenieść?
Westchnęła, mając ochotę się rozpłakać. Odgoniła jednak łzy od siebie, wstając, aby zacząć się pakować. Jak chciała zdążyć, musiała zacząć teraz.
Wyciągnęła walizki i najpierw zaczęła pakować ubrania.
Przerwał jej dzwonek telefonu. Pociągnęła nosem, widząc napis "Zahir Macaulay". Odebrała, próbując opanować swój przypływ emocji.
— Hope potrzebuje cię w firmie za piętnaście minut — powiedział.
— Nie mogę. — Pociągnęła nosem, pakując do walizki swoje ubrania.
— Co to ma znaczyć? Jesteś moją asystentką, a ja twoim szefem, jeśli zapomniałaś.
Wkurzyły ją jego słowa. Zachowywał się w tym momencie jak ostatni cham.
— Przepraszam, ale wyrzucili mnie z mieszkania i muszę się wynieść. Nie mogę przyjechać. Ciesze się, że pan ma idealne życie, ale proszę uwierzyć, że nie każdy jest milionerem — warknęła nieprzyjemnie, będąc wkurzona. Mogła nawet teraz stracić prace, ale to on nie rozumiał, że każdy ma swoje życie oprócz pracy.
Zahir rozłączył się, nic nie odpowiadając. Westchnęła, czując, że straciła kolejną ważną rzecz w życiu — pracę.
Chwyciła biały sweter i czarne ocieplane leginsy, idąc do łazienki, aby się ubrać. Nie mogła zacząć się przeprowadzać w piżamie.
Gdy wróciła również i ją wrzuciła do walizki. Poszukała paru kartonów i zaczęła pakować resztę rzeczy. Przerwał jej jednak nieoczekiwany dzwonek do drzwi.
Podreptała otworzyć, nie spodziewając się nikogo. Zakrztusiła się, widząc Zahira. Skąd wiedział, gdzie mieszka? Sprawdził jej prywatne dane?
Niechętnie otworzyła drzwi na oścież, aby wszedł i odeszła, kontynuować swoje poprzednie działania.
— Co się dokładnie stało? — spytał, patrząc, jak pakuje swoje rzeczy do kartonów. — Dlaczego cię wyrzucił?
— Właściciel chce niby w nim mieszkać, a ja mam opuścić to mieszkanie do poniedziałku a najlepiej do jutra. Nie wierzę mu. Powiedział, że ma kłopoty finansowe, a jeszcze kilka dni temu widziałam go, jak wozi się super samochodem.
— Masz gdzie się zatrzymać? Poszukać ci mieszkania?
Słysząc jego pytanie, uniosła brwi w zdziwieniu.
— Mam rodziców w Vancouver.
— To za daleko. Znajdę ci mieszkanie.
— Nie trzeba.
— I tak znajdę — westchnął, patrząc na nią.
***
Zahir pomagał dziewczynie pakować jej rzeczy, przez co to wszystko szło sprawniej.
Była załamana faktem, że musiała opuścić mieszkanie, które zdążyła pokochać. Zamykając ostatnie kartony, rozbrzmiał dzwonek jej telefonu, ukazując na wyświetlaczu jej przyjaciółkę, Kendall.
— Tak, Ken? — zapytała, odciągając się na chwilę od pakowania.
— Co się stało, Hope? Chciałam wpaść, ale słyszę coś nie w porządku.
— Wyprowadzam się.
— Coo? Dlaczego? Dokąd?
— Zadzwonię później, Kendall — zakończyła rozmowę, zaraz po tym, jak Zahir wszedł do pomieszczenia, w którym się znajdowała.
— Załatwiłem ci mieszkanie dwupokojowe w dzielnicy Upper East Side.
— Ale przecież...
— Nie musisz dziękować. Zaraz przyjadą tu ekipy przeprowadzkowe, więc możesz dzwonić do tego frajera, aby odebrał klucze.
Skinęła niepewnie powoli, wyciągając swój telefon z kieszeni.
***
Jej rzeczy znikały z mieszkania przy pomocy pomocników, a mężczyzna przyjechał po odbiór kluczy, które osobiście chciał wręczyć Pan Macaulay.
— Cieszę się, że tak szybko pani poszło — powiedział mężczyzna, odbierając klucze od Zahira i patrząc ukradkiem na Hope. — Mam nadzieje, że nie jest pani zła za tę sytuację. Po prostu córka chce się wprowadzić.
— Pan jest nieodpowiedzialny. Na przyszłość radzę myśleć, aby nie wynajmować mieszkania, skoro nie stać pana na to. — Dumny Macaulay chrząknął po wypowiedzeniu tego.
— Przepraszam, że się wtrącę, ale rzeź telefon mówił pan, że sam się tutaj wprowadza, a nie córka? — powiedziała pytająco. Coś jej tutaj nie grało.
— Przykro mi, że nie nazywam się Macaulay i nie żądzę przedsiębiorczościami w Nowym Jorku — odpyskował biznesmenowi. — Co to za różnica czy ja, czy córka? To moje mieszkanie.
— Taa, też mi przykro, że nie jest pan mną. — Uśmiechnął się Macaulay, opuszczając dotychczasowe mieszkanie dziewczyny.
— Do widzenia. — Mruknęła obojętnie dziewczyna, wychodząc za mężczyzną.
Weszła do windy, zjeżdżając na dół ze swoimi dwoma walizkami. Nie chciała, aby ci mężczyźni je targali, bo były to po prostu prywatne przedmioty.
Wyszła przed budynek, gdzie Zahir rozmawiał z facetami od przeprowadzek, tłumacząc im, gdzie mają jechać.
Hope w tym czasie wpakowała swoje walizki do bagażnika Audi, które niedługo będzie musiała sprzedać. Szef podszedł do niej, zaczynając mówić.
— Sprawdzę, dlatego ten facet cię wyrzucił z tego mieszkania. Wynajmę specjalnych ludzi — powiedział.
— Nie trzeba, naprawdę.
— Dowiem się, co jest grane, a teraz pojedziesz swoim samochodem za mną do twojego nowego mieszkania, jasne? — spytał, na co przytaknęła, ciągle będąc w szoku.
— Dziękuję.
— Jeszcze nie ma za co. — Uśmiechnął się.
— Jest.
***
Jadąc za szefem, zauważyła na przednim siedzeniu swojego auta list, który musiała kiedyś tu zostawić. Pierwszy raz od dłuższego czasu i jej bycia poza Ameryką jedzie tym autem. Podniosła kopertę, starając się ją otworzyć, ale i nie spowodować wypadku.
Było to zaproszenie.
Zaproszenie na ślub jej byłej miłości Colea, który odwiedził ją kilka miesięcy temu.
Patrząc na datę, westchnęła. Ślub miał się odbyć w tą sobotę, za pięć dni, nie licząc dzisiejszej niedzieli. W jej życiu działo się za dużo. Nie nadążała już z obowiązkami, które na nią spadały. Jej optymizm z każdym dniem znikał.
Po szesnastu minutach jazdy zatrzymała się pod blokami tuż za sportowym Mercedesem jej szefa. Wysiadła z samochodu, podchodząc do Macaulaya.
— Przecież ta dzielnica jest za droga...
— Będziesz mieć teraz bliżej na Wall Street. — Uśmiechnął się. — No i oczywiście do mnie.
====================================================================================
Będzie miło, jeśli zostawisz po sobie gwiazdkę albo komentarz. 👔💸⌚️🏙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top