13
Zatrzymali się w znanej restauracji "Riverside" przy rzece Menam.
Stoliki wraz z lampami już się paliły tak jak całe miasto. Wszystkie światła nadawały Tajlandii wyjątkowego uroku.
Zajęli jeden ze stolików, patrząc na pływające gondole na rzece.
— Może potem popłyniemy gondolą? — zapytał Hogan. — Wiecie, niby tu mieszkam, ale jeszcze nie płynąłem. Poza tym częściej bywam u siebie w Irlandii. — Wzruszył ramionami, dziękując później kelnerowi za przyniesienie kart.
— Możemy popłynąć — chrząknął Zahir, przeglądając Menu.
— W ogóle powiesz mi Macaulay, co ty dzisiaj odwaliłeś z tym narzeczeństwem z Hope? Stary przecież...
— Daj spokój. — Machnął ręką. — Te kobiety zaczęły nagle o tym gadać, więc musiałem coś wymyślić. Poza tym jest to jakaś sensacja dla naszej firmy. Skandal równa się zainteresowanie i przypływy na naszym koncie.
— A co jeśli Phoebe się dowie? — Mulata mina zmieniła się na zirytowaną, a Hope na zaskoczoną(?)
— Phoebe to twoja narzeczona? — spytała McRae.
— Taa-a. — Odchrząknął.
— Szczęścia. Mam nadzieję, że ją kiedyś poznam — powiedziała radośnie, przeglądając kartę dań i czytając interesujące ją opisy.
Była zdziwiona faktem, iż nie wiedziała nic o narzeczonej Zahira. Myślała, że był singlem, albo po prostu chciała, żeby tak było.
— Mhm, dzięki. To, co zamawiacie? — zmienił sprytnie temat.
— Szarlotkę z lodami. — Blondynka skomentowała, zamykając kartę.
— Ja również oraz lemoniadę — zawtórował jej Hogan.
Macaulay skinął głową, oznajmiając, że bierze to samo. Gdy przyszedł kelner, blondyn zamówił za wszystkich, uśmiechając się do szczęśliwego z powodu ich wizyty kelnera.
Siedzieli w ciszy. Jedynym dźwięk dookoła byli szczęśliwi ludzie, płynący gondolą i inni goście restauracji, którzy głośno rozmawiali, śmiali się czy robili zdjęcia.
Obsługujący ich kelner przyniósł dania, życząc smacznego i zniknął w tłumie innych gości.
Zabrali się za jedzenie swoich deserów, patrząc na rzekę i oświetlone wieżowce miasta.
Siedzieli, jedząc dość długo, przez co zrobiło się naprawdę późno.
— Jeśli jutro rano chcemy wylecieć do Stanów, powinniśmy już wracać do hotelu. — Ziewnął Neil.
— Masz racje, jest już późno a wcześnie rano mamy lot. Nici z popłynięcia rzeką Manam. — Klasnął w dłonie dumny mulat, przez co spotkał się z przewróceniem oczami Hope.
— Jedźmy już — mruknęła z prawie zamykającymi się oczami. Była prawie pewna, że prześpi cały jutrzejszy lot.
Pożegnali się z kelnerem, idąc z powrotem do limuzyny. Kierowca również był już zmęczony, okazując to ziewaniem w drodze do hotelu.
***
Kierowca tak jak oni udał się do swojego pokoju hotelowego. Rozmawiając jeszcze chwile w holu hotelu, spotkali Florence. Kobieta szła w ich stronę z niezadowoloną miną.
— Panie Macaulay, uważam, że nie będzie pan z tego zadowolony równie jak pana narzeczona. — powiedział, ukazując mu artykuł w internecie na swoim iPadzie.
„Macaulay wraz z narzeczoną w Tajlandii!
Zwiedzają z Hoganem Galerię Sztuki. Ślub wkrótce."
Macaulay tylko wzruszył ramionami, żegnając się z Hoganem i jego cichym asystentem Corentinem, który znika i pojawia się znienacka. Był z nimi w drodze do ogrodu botanicznego, jednak potem musiał pilnie jechać do siebie, a teraz znowu się pojawił u boku blondyna.
Hope nie dawało spokoju dziwne zachowanie asystenta Neila.
Wyminęli Florence, kierując się do windy.
— Corentin jest zaufanym pracownikiem? — Musiała spytać.
— Tak, a dlaczego pytasz? — Mulat zmarszczył brwi, zastanawiając się nad jej pytaniem.
— Dziwi mnie jego zachowanie — mruknęła. — Raz się pojawia, potem go znika, a pan wraz z Hoganem zdają się tego nie zauważać.
— Masz racje. Musimy to przedyskutować z Neilem. — Skinęła na jego wyznanie.
Wyszli z windy, kierując się do swoich pokoi hotelowych.
— Dobranoc McRae, nie spóźnij się rano.
— Oczywiście panie Macaulay. — Przewróciła oczami. — Również życzę dobrej nocy. — Mrugnęła okiem prowokująco, wchodząc do środka pokoju.
Zamknęła za sobą drzwi w razie niespodziewanych gości i skierowała się do łazienki, aby wziąć długi i odprężający prysznic.
***
O wczesnej godzinie porannej biegała już po pokoju, kończąc pakowanie swoich rzeczy.
Przed nimi dziewiętnaście godzin lotu.
Zapinając już swoją średniej wielkości walizkę, stwierdziła, że była gotowa. Poprawiając jeszcze swoje blond włosy, westchnęła.
Chwyciła za rączkę od bagażu i opuściła swój hotelowy pokój, uprzednio sprawdzając sto razy, czy niczego nie zostawiła.
Drzwi od pokoju zostawiła uchylone. Podreptała w głąb holu, szukając kogokolwiek z jej towarzyszy. Jedyne kogo zobaczyła, to Florence z wielką walizką, jakby się wyprowadzała.
— Szczęśliwa? Lecę z wami. — Uśmiechnęła się złowieszczo w jej stronę.
— Nie dajesz mi żadnego powodu do szczęścia — mruknęła, pukając knykciami w drzwi mulata.
Kobieta bąknęła coś pod nosem, opierając się plecami o ścianę.
Macaulay szybko otworzył drzwi, będąc w trakcie zapinania koszuli.
— Emmm, czyżby spóźnienie? — Uśmiechnęła się zwycięsko Hope.
Pogroził jej palcem, dopinając koszulę.
— Nie, nie. Lekkie opóźnienie z powodów sennych.
— Zapewne. — Zachichotała.
Florence przyglądała się całej sytuacji, mając ochotę zabić McRae właśnie teraz i na jego oczach. Była zazdrosna i to cholernie, chociaż wiedziała, że Zahir ma narzeczoną, z którą niedługo się ożeni.
— Poczekajcie na mnie chwilę — mruknął, wchodząc w głąb pokoju, pozostawiając jednak uchylone drzwi.
— Wiesz, że nie masz u niego szans? — spytała bezczelnie Mitchell.
— Chyba powinnam o to ciebie spytać. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale ślina ci cieknie, gdy pan Macaulay staje obok — oznajmiła z uśmieszkiem Hope, wiedząc, że Florence nie pozbiera się zbyt szybko, bo tym ataku.
Rozchyliła buzię niedowierzająco, jak została poniżona przez obiekt westchnień jej szefa. Krew się w niej gotowała, a twarz przybrała odcień czerwieni.
— Ty bezczelna suko! — warknęła w jej stronę, chcąc ją uderzyć, jednak w obronie McRae staną Zahir, słysząc wcześniejszą wymianę zdań kobiet.
— Uspokój się Florence! — warknął, przywracając do porządku pracownicę swojego przyjaciela. Swoją drogą jak on mógł trzymać kogoś takiego w ich porządnej firmie.
— Cześć. — Usłyszeli za sobą zaspany głosy Hogana.
— Coś nie tak Florence? — dopytał, widząc, jak Macaulay zabójczo mierzy ją wzrokiem.
— Wszystko w najlepszym porządku — prychnęła, chwytając swoją walizkę. — Jedziemy na to lotnisko?
— Tak. Corentin, idziemy. — Neil mruknął, kierując się za kobietą w stronę windy. Hope zrobiła to samo, idąc za blondynem.
— Czekamy na dole, Zahir. — Oznajmił Neil, wchodząc z resztą do windy.
***
Będąc w holu na dole, czekali, aż Macaulay w końcu zaszczyci ich swoją obecnością. Uczynił to pięć minut później.
O godzinie dziewiątej mieli dziewiętnastogodzinny lot samolotem. Jeśli nie chcieli go przegapić, musieli się pospieszyć.
— Panie Macaulay muszą już państwo jechać na lotnisko. Inaczej następny samolot będzie dopiero wieczorem i nie zdążą państwo wtedy na Bankiet z opóźnieniem dwunastogodzinnym, a tak już prawie witaliby państwo Amerykę — powiedziała recepcjonistka, odsuwając od swojego ucha telefon służbowy.
— Jedziemy — mruknął niezadowolony, wychodząc z hotelu i kierując się prosto do czekającej limuzyny.
Boye hotelowe zajęli się pakowaniem walizek do bagażnika, a kierowca zajął swoje miejsce. Gdy już wszystko było zapakowane, odjechali spod hotelu, kierując się na wielkie lotnisko Bangkoku.
Florence była zajęta patrzeniem na mulata, a Hope udawała, że tego nie widzi. Corentin standardowo był w innym świecie, a Hogan próbował zagadywać resztę podczas jazdy.
***
— Miłego lotu — powiedział kierowca, gdy wręczył już każdemu z nich walizkę.
— Dziękujemy! — krzyknął przyjaźnie blondyn.
Weszli wszyscy do środka, podążając do odprawy. Pokazując bilety i przechodząc kontrolę, w końcu mogli zająć miejsca w samolocie pierwszej klasy.
— Musimy mieć prywatne odrzutowce. Latamy, kiedy chcemy i gdzie chcemy! — oznajmił Hogan, gdy siedzieli już w samolocie.
— Porozmawiamy o tym na bankiecie z tymi dupkami — bąknął Macaulay, pijąc kawę.
— Świetna wiadomość. — Klasnął w dłonie.
Stewardessa wygłosiła krótką mowę o locie, po czym wystartowali.
Bangkok 🔜 New York
====================================================================================
Będzie miło, jeśli zostawisz po sobie gwiazdkę albo komentarz. 👔💸⌚️🏙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top