01

Dwudziestoletnia studentka dostała szansę na pracę w największej branży światowej znanego biznesmena Zahira Macaulaya. Los w końcu się do niej uśmiechnął. Jako jedyna ze swojej uczelni dostała się właśnie tam na rozmowę kwalifikacyjną. Jej pewność siebie wyleciała, gdy stanęła pod największym wieżowcem w Nowym Jorku. Wypuściła nerwowo powietrze, kierując się do wejścia budynku. Wchodząc do środka, uderzyło w nią ciepłe powietrze. Każdy pracownik wewnątrz ubrany był w eleganckie ciuchy, co nie było dziwne, znając wysokie położenie firmy. Całe wnętrze urządzone było w odcieniach czerni, bieli oraz brązu. Jedynie klimat tutaj, był sztywny, co nie było przyjemne dla Hope. Podeszła do recepcji firmy, chcąc w końcu przejść do swojej rozmowy o pracę.

— Hope McRae — powiedziała, wkładając kosmyk włosów za ucho. Denerwowała się.

— Kto? — zapytała wrednie ciemnowłosa kobieta.

— H.O.P.E. M.C.R.A.E. — Przeliterowała, przewracając oczami. Uprzejmość powinna być na pierwszym miejscu w tak znanej siedzibie.

— Proszę wjechać na ósme piętro i tam poczekać, aż ktoś po panią wyjdzie. — Uśmiechnęła się wrednie, wskazując palcem w stronę windy.

Blondynka weszła do niej, naciskając odpowiednie przyciski. Gdy drzwi się zasunęły, burknęła pod nosem przekleństwo na zachowanie recepcjonistki. Jeśli każdy tutaj jest tak naburmuszony i zadufany w sobie, to współpraca będzie ciężka. Wysiadła na odpowiednim piętrze, rozglądając się dookoła. Na poczekalni przed wielkimi drzwiami znajdowały się białe kanapy, na których siedziało już sporo osób czekających na swoją szansę. Usiadła na wolnym miejscu, cierpliwie czekając na swoją kolej. Czas leciał, a ona coraz bardziej się denerwowała. Ludzie na poczekalni się zmniejszali, wchodząc i wychodząc z gabinetu. Szło to tak szybko, że blondynka nie liczyła już na dostanie tej pracy. W końcu wielkie drzwi się otworzyły, a z nich wyszła kolejna wysoka, ciemnowłosa kobieta. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.

— Panna McRae, zapraszam — wyznała, poganiając ją gestem dłoni. Blondynka wstała, a sekretarka odeszła, wchodząc do swojego biura.
Weszła do środka ogromnego pomieszczenia, zamykając za sobą ciężkie drzwi. To miejsce było ogromne. Wielka panorama na Nowy Jork wzbudzała podziw. W środku znajdowało się jeszcze biurko, krzesło, kanapa, kilka szafek i inne potrzebne rzeczy.

— Proszę, niech pani usiądzie — wyznał, wskazując na wolne krzesło przed jego biurkiem.

Skinęła głową, przełykając nerwowo ślinę i zajęła miejsce.

— Jestem William Pine, współwłaściciel tych firm. Niestety pan Macaulay nie mógł dzisiaj się pojawić, dlatego ja przeprowadzę tę rozmowę — oznajmił, biorąc kubek kawy. — Jestem jego dobrym przyjacielem, więc jestem zobowiązany dobrze wybrać — wyznał żartobliwie.

— Dobrze — wydusiła, patrząc na mężczyznę przed nią. Wyglądał na przyjaznego. Uśmiech rozświetlał jego twarz z lekkim zarostem.

— Więc Panno McRae, co panią przyciągnęło aż tutaj? — spytał, siadając na krześle po drugiej stronie biurka.— Nasza firma po raz pierwszy chce dać szansę uczelniom, aby wybrały odpowiednich studentów na naszych potencjalnych pracowników. Jest pani pierwsza. — Uśmiechnął się.

— Oh. Interesuje się nawiązywaniem kontaktów międzynarodowych i zachęcaniem do wspólnych biznesów. Myślę, że moje wykształcenie prawniczo-psychologiczne jest też dobrym plusem — oznajmiła pewna swoich racji. — To byłby wielki zaszczyt móc pracować w tak dobrze prosperującej firmie.

Reszta rozmowy przebiegła w dość luźniejszej atmosferze. Pan William okazał się bardzo wyluzowanym założycielem Direction Management. Była zdziwiona, że jako jedyna z osób będących na poczekalni została w gabinecie na tak długo.

— Dobrze, w takim razie może pani zacząć pracę od jutra. — Uśmiechnął się, podając jej potrzebne dokumenty.

— Naprawdę?!? — niemal pisnęła z radości.

— Tak. — zaśmiał się Pine.

— Dobrze, o której mam być?

— O dziewiątej rano. Czekaj na dole, zejdę po ciebie i pokaże ci twój gabinet oraz wyjaśnię, czym będziesz się zajmować.

Skinęła głową, nie przestając się uśmiechać.

— Dobrze, w takim razie do zobaczenia panie Pine oraz dziękuję raz jeszcze.— Uśmiechnęła się, ściskając jego dłoń na pożegnanie.

— Do zobaczenia, pani McRae.

Opuściła jego gabinet albo i pana Macaulaya, co nie było wiadome. Zjechała na sam dół i mówiąc szybkie "do widzenia" wyszła przed wieżowiec. Wypuściła z ust wstrzymywane powietrze, uśmiechając się i patrząc w górę. Od jutra zacznie nowe życie. Lepsze życie.

***

Wróciła do domu po odwiedzinach u przyjaciółki i pochwaleniu się nową pracą. Zajęcia na studiach przełożyła na następny miesiąc, chcąc teraz zająć się obowiązkami, które są dla niej bardzo ważne. Zgłosiła również na uczelni, że tak wielka spółka, jak Direction Management przyjęła ją pod swoje skrzydła. Dla uczelni to wielkie wyróżnienie.

Rzuciła swoje rzeczy na kanapę w małym salonie i podeszła do wielkiego okna. Widok rozciągał się na sporą część Nowego Jorku. Można było stąd zobaczyć wieżowce należące do jej przyszłego szefa, które są kilka ulic dalej. Uśmiechnęła się, wiedząc, że już od jutra będzie należeć do osób pracujących w tej znanej przedsiębiorczości. Udała się do kuchni w celu zrobienia szybkiej kolacji. Parę kanapek z łososiem i sałatą okazały się dobrym wyborem. Zjadała posiłek i powolnym krokiem udała się do sypialni. Wyciągnęła ubrania, przeglądając, które będą pasować na jutro. Po namyśle odłożyła parę outfitów na bok i wyciągnęła piżamę. Chciała, aby wszystko było perfekcyjne. W łazience wzięła szybki prysznic, myjąc włosy w nowym waniliowym szamponie. Odświeżona wróciła do sypialni, kładąc się na łóżku. Szczęśliwa i podekscytowana jutrem, zasnęła.

====================================================================

:))))

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top