Akt 8

W mieszkaniu rodziny Foix trwa nieco uroczyste wydarzenie- a dokładniej, Agnès wraz z najbliższymi osobami świętuje swój ostatni sukces, jakim było zdobycie sobie posady na imprezie panny Hariri. Jest to niczym spełnienie marzeń dla dwudziestolatki, która wreszcie może pokazać większej ilości osób swój talent... pokazać co umie, rozkoszować się może pięcioma minutami sławy... dla czarnowłosej, która większość życia spędziła na traceniu szans na takie okazje, to to wydarzenie jest czymś niesamowitym, wręcz nie z tej ziemi.

W drobnej kuchni, mieści się sporo osób- rodzeństwo Sorel, Blanche, Maria, Agnès oraz Irène siedzą albo stoją przy stole, pijąc najtańsze wino i jedząc ciasto przyniesione przez narzeczonych. Wszyscy przyszli świętować sukces brązowookiej, gdyż przynajmniej w jej życiu się dzieje dobrze. W końcu, lepiej dla nich cieszyć się cudzym szczęściem, aniżeli smucić się tym, co się u nich dzieje.

— Mówiłam, że jak weźmiesz moje... khe, khe...! Rękawice to na pewno wyjdzie to wszystko!— oświadcza pani Foix, dumna jak paw, odkąd usłyszała radosne wieści.— Teraz nie ma opcji, byś nie założyła ich na sam występ!

— I też teraz musisz założyć tą czarną, cekinową sukienkę, którą ci początkowo proponowałam.— dorzuca ochoczo białowłosa, biorąc mocny łyk wina.— Trochę ją pozszywamy i wejdziesz w nią!

— Z taką sylwetką, jak Agnès ma, to można wejść we wszystko.— burczy cicho do siebie Martin, smętnie patrząc na ciasto.— Ja ostatnio już w nic nie wchodzę...

— Jak ciągle pakujesz wszystko w mięśnie, to co się dziwisz, młody człowieku?— zauważa Blanche, wzruszając ramionami.— Nieważne, z jakiego powodu robisz się szerszy, to zawsze konsekwencje będą podobne.

— Ale przyzna pani, dobrze wyglądam, prawda? Nie odrzucam wyglądem?— nieco desperacko pyta się brązowowłosy, co dziwi samą pianistkę:

— A Martinowi co się dzieje? Co go napadło, że nagle wyglądem się przejmuje?

— Ostatnio jak byliśmy na mieście, to jakieś dziecko w wózku popłakało się na jego widok i zaczął się zastanawiać, czy jest aż tak brzydki.— objaśnia Camille, poprawiając włosy.— Jakby nie było to oczywiste odkąd się urodził.

— Wow, Cami, dzięki za wsparcie, naprawdę, nie zmieniaj się...— prycha niebieskooki, na co reszta się śmieje.

— W takich chwilach cieszę się, że jestem jedynaczką.— wyznaje szarooka, samej biorąc łyk wina i przysuwając się bliżej do Vincenta.

— Ja tak samo.— przyznaje Agnès, nieco żartobliwym tonem.

W sumie, kiedyś myślała nad tym, że fajnie byłoby mieć młodszego brata lub siostrę, ale po spotkaniu rodziny Sorel uznała, iż w sumie nie potrzeba jej rodzeństwa. W trakcie śmiania się, krzyżuje spojrzenia z najstarszym z Sorel'ów i czuje się lekko niezręcznie, gdy przypomina sobie, jak mając czternaście, piętnaście lat zauroczyła się w Martinie. Starszy o dziewięć lat chłopak, oczywiście, nie był w żaden sposób zainteresowany najlepszą przyjaciółką swojego młodszego brata. Wręcz przeciwnie, kiedy nastolatka wyznała swoje uczucia, dał jej wykład na temat życia oraz tego, by uważała z kim rozmawia, zwłaszcza na temat rozmawiania z obcymi, też każąc jej spotykać się z chłopcami w jej własnym wieku. W tamtym czasie, była załamana odmową, ale teraz dziękuje Martinowi, że zachował się wobec niej odpowiedzialnie.

Nawet jeśli do dzisiaj brązowooką bardziej ciągnie do starszych mężczyzn. Odkąd pamięta, nigdy nie podobali jej się chłopcy w jej wieku, zawsze starci kolesie wydawali jej się lepsi. Mimo to, brązowowłosy i tak dobrze zrobił, że zawczasu ostrzegł ją przed różnymi zagrożeniami. Świetny z niego gość.

— A dalej będziesz mieć lekcję gry na pianinie, w niedzielę? Wiesz, z Antoine oraz z tym panem Chat-Rose...?— dopytuje się Vincent, robiąc się nieco bardziej poważnym. Łatwo da się wyczuć od niego zmianę emocji, każdy kto go dobrze zna, jest w stanie czytać z niego jak z otwartej ręki. I panna Foix marszczy nos, słysząc tę nagłą powagę u niego.

— Oczywiście, że tak...! Sto franków nie przechodzi ulicą, wiesz dobrze o tym sam.— potwierdza pianistka, wzruszając ramionami i też biorąc drobny łyczek soku żurawinowego. Ona nie pije alkoholu, z powodu swoich witamin i leków. Woli nie ryzykować dostaniem jakiegoś zakrzepu, czy innego świństwa.

— A co, Vinc? Też chcesz się pouczyć gry?— interesuje się narzeczona blondyna, uśmiechając się szelmowsko.— Nagle wzięło cię na odkrywanie nowych pasji i rozwijanie talentów?

— Jakbyś umiał grać na pianinie, to chyba każdego byś zaskoczył.— mówi Maria, poprawiając się na swoim krześle.— Wyglądasz bardziej jak jakiś bokser lub ten koleś od rzucania kulą na igrzyskach, niż chociażby piekarz!

— Taka krew w rodzinie, co się poradzi.— objaśnia jej Blanche.— Jak ja pamiętam ojca trójki tych gagatków i on też był gigantem, o posturze niedźwiedzia. A duszę podobną miał do szczeniaczka, podobnie jak u tych gagatków.

— No co ty, pani Blanche, ja to jestem jak kobra, czujny i zawsze got... auć!— już chciał się przechwalać Martin, ale młodsza siostra uderzyła go lekko po głowie.

— Ta, właśnie dlatego chciałbyś być czujny jak kobra, jesteś bardziej jak leniwiec, chłopie.— informuje go blondynka, wywołując śmiech u reszty osób w pomieszczeniu.

Jednakże, Agnès dostrzega coś. A konkretniej dostrzega, że jednej osobie jakby nie jest do śmiechu- a jest to Vincent, który siedzi z wtuloną w niego Irène i niby się śmieje, ale... czarnowłosa może dostrzec, iż coś jest nie tak. Podobnie rodzeństwo zielonookiego- Martin i Camille wymieniają się dyskretnymi spojrzeniami, również rozumiejąc, że coś tu jest nie tak. Jednakże, nikt nie zamierza teraz podjąć tematu- nikt nie chce zepsuć atmosfery... nawet, jeśli panna Foix zastanawia się, dlaczego po zobaczeniu pana Chat-Rose, jej najlepszy przyjaciel zaczął się dziwnie zachowywać...

— A ty jesteś jak budzik, przydajesz się, ale irytujesz.— stara się zripostować, w żartach, Martin na co jego siostra śmieje się z absurdalności jego wypowiedzi, podobnie matka pianistki:

— No już nie szturchać się tak, kozy...! Już nie jesteście koziołeczkami, by tak się zaczepiać.

— Jak to Camille zaczęła, nie żeby coś...— staje za swoim bratem Vincent, powoli mając ochotę się zwijać tam ze śmiechu.

— I żeby mówić jak koziołki.

— Zawsze wiedziałam, że faceci dojrzewają dłużej...— oznajmia białowłosa, pijąc kolejny kieliszek wina.

— Wiesz, patrząc po tym, jak mój ukochany czasem nie potrafi samemu sobie zrobić prania, to się zgadzam...— wtóruje jej szarooka, kiwając do tego głową i Vincent się stara wybronić:

— To był tylko jeden raz, kochanie! Jeden raz, kiedy przypadkowo wymieszałem kolorowe z białym! Będziesz mi to teraz wypominać ciągle?!

— Ty mi wypominasz moją wpadkę z puzonem, więc niech nastanie jakaś sprawiedliwość w tym świecie!— woła Agnès, uśmiechając się złośliwie, aż sam zielonooki robi się czerwony.

Ale, wracają oni prędko do spokojniejszych rozmów. Do chwili spokoju, w ich nieco zestresowanych życiach, w której mogą przypomnieć sobie stare, radosne momenty, wziąć głębszy wdech i spróbować zebrać energie na dalsze stresowe sytuacje. Nie mają wiele okazji do świętowania, więc niech wykorzystają tą, co im tam. Nawet, jak nie mają budżetu na coś wielkiego, to próbować można. Najważniejsze jest dla nich dobre, znane towarzystwo, które przypomni, dlaczego starają się w życiu o cokolwiek.

***

Już spotkanie w mieszkaniu pań Foix skończyło się i wszyscy wracają do siebie. Prócz Vincenta, który idzie ze swoim rodzeństwem, do ich mieszkania. Powiedział Irène, że musi pomóc rodzeństwu w czymś i wróci później. Szczęśliwie, kobieta nie pytała o więcej, co jest blondynowi na rękę. Nie potrafiłbym więcej jej okłamywać, nie wiedziałby, co powiedzieć. Już i tak z trudem objaśnił rodzeństwu, dlaczego do nich idzie... dlaczego dzisiaj był tak poważny, jak był...

— To... jesteś pewien, że spotkałeś... TEGO demona? Demona, którego nasz ileś tam razy pradziadek spotkał?— upewnia się Martin, kiedy wchodzą do mieszkania i Vincent od razu idzie do rzeczy ojca.— Nie pomyliłeś się...?

— Może to nawet nie był demon, a inna istota paranormalna? Elf, kotołak?— drąży również blondynka, ze zwątpieniem w głosie.

— Nie... jestem przekonany...— nie daje za wygraną zielonooki, wyciągając wreszcie książkę z rysunkiem nekomaty. Pokazuje rysunek swojemu rodzeństwo, pewny siebie.— Nie ma dla mnie żadnej wątpliwości! Dookoła Agnès kręci się Bastian Mathieu Chat-Rose, koci demon!

Jego rodzeństwo bierze książkę, studiując rysunek oraz opis białowłosego, gdzie najmłodszy Sorel chodzi nerwowo po mieszkaniu, czekając aż mu odpowiedzą. Egzorcyści marszczą brwi, postanawiając dowiedzieć się więcej, ponieważ dalej nie dowierzają swojemu bratu, w tym wszystkim.

— A... jak właściwie go znalazłeś...? Skąd ta pewność...?— chce wiedzieć zielonooka, podnosząc spojrzenie znad książki.— Skąd?

—Najpierw... najpierw Agnès opowiedziała mi o spotkaniu z nim... użył swoich mocy, by spróbować wyłudzić jakąś torebkę z jej butiku...— opowiada, trzęsącym się głosem, blondyn. Czuje jak ma drgawki na całym ciele, na samą myśl o tym, że koło jego najlepszej przyjaciółki demon może się kręcić...— A potem... spotkało go, z nią... kiedy udało jej się zdobyć tę robotę u córki menadżera...

Cholera jasno, czemu Antonio nie mógł wcześniej mu powiedzieć, że spotka się z demonem? Dlaczego nie powiedział mu wcześniej nazwiska? Gdyby od razu Sorel wiedział, o kogo chodzi, to by natychmiast zawiadomił swoje rodzeństwo... kto wie, w jakim niebezpieczeństwie znajduje się teraz Agnès? och, Agnès... myśląc o jej anemii, blondyna skręca w żołądku. Panna Foix nigdy nie była silną fizycznie, a mając swoją chorobę, była bezbronna niczym delikatny kwiat, który każdy może zdeptać, wyrwać i zgnieść... jeśli ten demon planuje coś z nią zrobić, to nie ma ona jak się obronić, ten... ten potwór będzie mógł zrobić co z nią będzie chciał, będzie ona na jego łasce... a idea tego, iż jego wręcz siostra mogłaby być na łasce jakiegokolwiek demona, obrzydza oraz przeraża Vincenta, wywołując u niego wręcz spazmy.

Nie, nie może na to pozwolić. Musi działać, musi coś zrobić... tylko nie bardzo wie, co. I liczy na to, iż jego rodzeństwo będzie wiedziało, co teraz zrobić i pomogą mu, ponieważ zielonooki ma wrażenie, że jak sam się za to weźmie, to będzie jeszcze gorzej... nie ma co się dziwić, to ta dwójka zajmuje się demonami, a on jedynie sprzedaje chleb dla innych ludzi...

— Próbował coś jej zrobić?!— natychmiastowo wkurza się blondynka, która chyba również oburzyła się pomysłem, iż Agnès zostałaby zraniona przez jakiegoś piekielnego kocura.

— Nie, na razie... na razie jeszcze, do niczego nie doszło...

— Ale może dojść.— grobowym tonem odzywa się Martin, nie mając w żaden sposób swojego żartobliwego nastawienia, z wcześniejszego spotkania- na jego twarzy widać teraz profesjonalne skupienie oraz powagę, da się wyczuć, iż samemu teraz chowa swoje negatywne emocje, aby zachować jasność myśli.— W końcu, mają się spotkać w niedzielę... czy Agnès zdaje sobie sprawę, że będzie mieć spotkanie z demonem?

— Nie... przecież wiesz, że ona w żaden sposób nie wie nic o... magicznym świecie...— przypomina blondyn i Martin przygryza wargę, widząc już problem w układaniu planu działania. A ciśnienie Camille skacze.

— To może pora jej powiedzieć o tym wszystkim?— proponuje blondynka, składając ręce na piersiach i jakby nadymając policzki, gdy bracia patrzą na nią zdziwieni.— No co? Lepiej, by zdawała sobie sprawę z tego, jak się z nami sprawy mają. Nie jesteśmy dziećmi, a nam będzie łatwiej pozbyć się demona, jeśli nie będziemy przy tym musieli ukrywać się przy Agnès...

— Porąbało cię? Nie możemy jej powiedzieć o tym wszystkim! Chcesz ją wciągnąć w ten cały szajs?— nie zgadza się, nerwowo, Vincent i go starszy brat popiera:

— Vinc ma rację. Agnès może i jest dorosła, ale dalej ma swoje nie bardzo mądre pomysły. Nie zdziwiłbym się, jakby chciała obejrzeć, jak zabijamy demona, ponieważ byłaby zainteresowana naszą pracą. Jednym jest chronienie cywila, a drugim jest chronienie cywila, który nie rozumie, iż musi dać nam pracować.

Łowczyni prycha głośno, w żaden sposób nie wierząc w to, by okłamywanie pianistki było wyjściem. Absurdem jest dla niej to, że ot tak ustalają wszelkie kwestie o bezpieczeństwie czarnowłosej, bez rozmawiania z nią na ten temat... jednak wie, że w tej dyskusji jest przegadana i wykłócanie się z braćmi nic nie da. Dlatego, jedynie zadaje trafne pytanie:

— Zatem, skoro nic mamy jej nie mówić, to co planujesz, w takim razie? Raczej trudno będzie jej wyjaśnić, jak może być zagrożona, bez żadnych konkretnych dowodów.

— Hm... zawsze jesteśmy mile widziani u pani Blanche. Możemy na niedzielę, podczas tych "lekcji", przyjść pod jakimś pretekstem do mieszkania Agnès i przypilnować całej sytuacji... nie sądzę, by było to aż tak podejrzane... ale Vincent, musisz postarać się dowiedzieć więcej. Dowiedziałeś się tych rzeczy od boga śmierci, tak? Spróbuj dowiedzieć się więcej. Może mamy zapiski na temat tego demona, jednak nie wiadomo, ile z tego dalej się utrzymuje...

— Jak dowiesz się, gdzie mieszka, od razu urządzimy mu wizytę.— obiecuje zielonooka, uśmiechając się złowrogo.— Wreszcie będzie się czym NAPRAWDĘ pochwalić...

— Przekonamy się, ile właściwie ten cały... Antonio... wie.— uspokaja jej zapał najstarszy Sorel, spojrzeniem powracając w stronę Vincenta.— Na razie, też musimy mieć oko na Agnès. Nie ma ona pojęcia, że jest zagrożona, więc kto wie, czy nie umówiła się jeszcze na jakieś spotkanie z tym kotem...

Dwudziestolatek potakuje mu. Będzie pilnował Agnès. Nie może pozwolić, by kolejna bliska mu osoba, zniknęła z jego życia. Chociaż boi się tego demona... to nie chce również znosić cierpienia, związanego ze stratą najlepszej przyjaciółki. Na samą myśl o konfrontacji z demonem, czuje nieprzyjemne ciarki na skórze... lecz nie może się bać. Musi być skupiony i odważny. Dla brązowookiej. By mogła ona dalej, bezpiecznie spełniać swoje marzenia.

Nieważne, jak bardzo podłe, czy okrutne plany może teraz knuć ten cały Chat-Rose...

***

Bastian nie pamięta, kiedy ostatni raz z taką paniką próbował wyjąć rzeczy z szafki. Możliwe, że miesiąc temu, jednak tak mu pamięć już ze stresu szwankuje, iż zupełnie niczego nie potrafi sobie przypomnieć.

Chce się spakować. Chce się spakować i ukryć w Piekle. Znajdzie tam łatwo miejsce do ukrycia się, przeczeka tam może ze sto lat, a potem wyjdzie z ukrycia, by mieć pewność, iż tym razem ród Sorel'ów zdechł na pewno. Nie chce z nimi konfrontacji... nie chce znowu musieć się z nimi mierzyć. Nerwowo porusza mu się koci ogonek, na samą myśl o spotkaniu z nimi. Kto wie, jaki sztuczek nauczyli się przez ostatnie sto lat... na pewno wielu bolesnych wymysłów. Nie zamierza być chomikiem doświadczalnym nowych metod tortur od nich, woli klepać biedę w Piekle, czy zostać tam czyjąś dziwką, aniżeli znowu spotkać Sorel'a.

Oczywiście, nie każdy to pojmuje.

— Jo, Bastian...! Co tam u...— do pokoju wchodzi Antonio, sprawca całego tego zamieszania. Nie kończy wypowiedzi, ponieważ ze sporym zmieszaniem ogląda to, co jego kumpel robi.— Stary, a co ty odwalasz...?

— A jak myślisz, do cholery?— syczy w jego stronę, zestresowanym tonem, białowłosy, trzęsącymi się dłońmi wrzucając kolejne rzeczy do podręcznej walizki.— Powiedziałeś o mnie Sorel'owi! Teraz on już mnie musi ścigać i chcieć zabić! Mam na sobie wyrok śmierci!

Mówiąc na głos swoje obawy, Mathieu ma wrażenie, jakby jeszcze bardziej miał się trząść z przerażenia. Powiedzenie tego na głos sprawiło, że jeszcze bardziej się boi i robi mu się słabiej. Musi oprzeć się o szafkę, by nie upaść na podłogę, ponownie ciężko oddychając z przyzwyczajenia. Czerwonooki ogląda stan kumpla, mrugając lekko zdezorientowany, gdzie do pomieszczenia wchodzi Nikita, której wystarczy jedno spojrzenie na całą sytuację, by wiedzieć, co tu się dzieje.

Bastian... ty naprawdę zamierzasz znów uciekać...?— nie dowierza sfinks, kręcąc swoją główką, z jakby politowaniem.— Przecież wiesz, że tym razem, ja cię obronię przed zagrożeniem.

— Nikita, jest powód, dla którego nigdy nie mieszałem cię w walki z tą rodziną.— odpowiada jej różowooki, wbijając nieświadomie swoje pazury w szafkę.— Oni nie są jakimś szczurem, czy niedźwiedziem, by dało się ich łatwo załatwić... oni są szaleni, nie do zatrzymania. Jeśli Alfred Berkloy zmarł przez nich, a Papieżyca Magii nie zamierzała z nimi zadzierać, to czemu my mamy się narażać?!

— E, nie wiem, o co kotu chodziło, ale nie masz się czego bać, stary.— wtrąca się shinigami, podchodząc do przyjaciela i kładąc mu dłoń na ramieniu.— Ja znam tego Sorel'a.. on nie jest taki. On cię nie będzie chciał... on prowadzi pokojowy tryb życia...

— Dobry żart.— szepcze nekomata, odsuwając się od Mrocznego Żniwiarza i obejmując samego siebie. Chciałby dalej się pakować, ale Włoch blokuje mu drogę i kocur jest tak przerażony, że boi się nawet poprosić znajomego o odsunięcie.— Oni nie znają definicji słowa "pokojowy"... działają przemocą i nienawiścią... to koniec dla mnie... koniec...

— Bastian... tak nie będzie, tym razem będzie inaczej...— miauczy do Chat-Rose'a Nikita, już mniej ostro.

Ale nekomata nie wierzy w to... trwoga bierze nad nim górę. Tak bardzo nie chce tutaj być... tak bardzo nie chce być w tej trudnej sytuacji, tak bardzo nie chce mierzyć się z czymkolwiek... chce jedynie zwinąć się w kulkę i nie musieć się niczym przejmować... powoli opada na podłogę, właśnie zwijając się w kulkę, dalej trzęsąc się. Strach odbiera mu siły nawet na to, by już uciec z tego miejsca... tak bardzo brakuje mu siły... ma wrażenie, iż zaraz rozpłacze się tutaj, a nie chce tracić jeszcze sił na płakanie, nie chce kompletnie opaść na dno... chociaż musiał już o nie uderzyć dawno temu.

Auditore ogląda powolne załamanie przyjaciela i dostrzega, że chyba za bardzo namieszał. Początkowo, nie wie, co ma odpowiedzieć na to wszystko, jak zareagować. Za to Nikita od razu podchodzi do swojego pana, by zacząć ocierać się o niego i mruczeć głośno- chce zwrócić na siebie uwagę, by Bastian oderwał się od swoich mrocznych myśli. Pomaga to tak sobie, ponieważ różowooki spogląda na nią, ale dalej leży skulony. Kot rzuca znaczące spojrzenie w stronę Włocha, który otrząsa się z szoku, klękając przed swoim kumplem.

— Hej, Bastian...— cicho odzywa się czerwonooki, przybierając poważniejszy ton.— Naprawdę się boisz...? Naprawdę tak bardzo groźni są dla ciebie Sorel'owie...? Powiedz mi, proszę... albo kiwnij głową na tak...

Mówi to delikatnym tonem, wręcz niepodobnym do jego typowego głośnego wymawiania wszystkiego. Mathieu kiwa głową na zgodę, a Antonio bierze go w swoje ramiona, by przytulić swojego kumpla- kocur jest zaskoczony tym, aż uszka mu się podnoszą. Mimo to, pozwala sobie na to, by też się przytulić do Mrocznego Żniwiarza. Czarnowłosy mocno pachnie winem oraz papierosami, jednak... nie przeszkadza to kotu. Wręcz przeciwnie, ten znany mu zapach pozwala mu się jakby uspokoić. Zamiast oddychać panicznie, szlocha, czując jak łzy cisną mu się do wyjścia.

— Nie musisz powstrzymywać łez, stary. Możesz się wypłakać, przy starym Tonio.— zapewnia go czerwonooki, klepiąc przyjaciela po plecach i zaraz słysząc jak ten szlocha mocniej.— Nie wiedziałem, że ci... ludzie tak cię przerażają. Ale zaufaj mi- Vincent ci nic nie zrobi. Vincent naprawdę nie jest jakimś... dzikusem, co zabija wszystko, co się rusza. Jest naprawdę dobrym ziomkiem... nie tylko do picia...

— Skąd... wiesz...?— drąży białowłosy, kiedy ponownie przymila się do niego Nikita, mrucząc i uspokajając go tak powoli.

— Mam talent, do poznawania świetnych osób. W końcu, tak ciebie znam, ziom.— mówi Antonio, uśmiechając się szeroko.— Zresztą, ta cała Agnès też niezła laska. Pokażesz jej, jak grasz na pianinie i ona na pewno przekona Sorel'a, by ci dał spokój. A w razie czego, jak ten Sorel okaże się jednak chujem, to wezmę kumpli i skopiemy mu mordę. Chyba mi to zaufasz, co nie?

Cóż... jest to prawda- może ufać Antonio. Chociaż bóg śmierci jest pijakiem jakich mało, to tak naprawdę nie dał on powodu demonowi, by mu nie ufać... nawet jeśli Chat-Rose nie jest pewien, czy może nazywać Auditore swoim przyjacielem... to ufa mu... dalej się boi, jednak... może zaufać Antonio... prawda? Spogląda kątem oka na Nikitę, która jasno daje mu znaki, iż zgadza się z jego shinigami.

Mathieu wzdycha ciężko... dalej jest strasznie zmęczony... oraz przerażony tym, co się wydarzyło... ale, może powinien zaufać swojemu kumplowi...? Czy tym razem będzie inaczej z tymi egzorcystami...? Chciałby to wiedzieć, tak bardzo chciałby... niestety, nikt nie zna swojego losu i dla wszystkich, życie jest niespodzianką... mimo to... dalej chciałby posłuchać gry na pianinie panny Foix... przypomnieć sobie, te niewinne dni, kiedy dalej marzył oraz mógł marzyć... wyobrazić sobie, choć na chwilę, że dalej czeka go świetlana przyszłość... w takim razie, zaryzykuje...? Dalej ma też biznes do skończenia z Argensonem... nie chce go zostawiać na lodzie... w końcu, to dzięki niemu miał możliwość usłyszenia czarnowłosej...

Boi się... ale też jest zmęczony uciekaniem... może załatwi, jak najszybciej może, sprawę z Argensonem, spotka się ten jeden raz z Agnès, a potem ucieknie...? Skoro Antonio jest po jego stronie... to nie może być tak źle... prawda?

Oby tylko nie było tak źle, o to błaga w myślach.

***

YeeHaw, dalej psuje ludziom mózgi tym, jakie kiedyś były moje postacie.
Bo to się dzieje... prawda?
~FunPolishFox

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top