Akt 5

Dość stary mężczyzna biegnie ulicami Paryża, co chwila odwracając się za siebie, czy ktoś przypadkiem go nie ściga... a raczej, czy jedna osoba dalej za nim nie podąża. Jego oddech jest cały nierówny, wydaje mu się, iż zaraz jego płuca eksplodują. Cholera, ma nadzieję, że zgubił tego dziwaka, który włamał się do jego mieszkania... dobrze wie, czemu tamten świr przybył, ale nie zamierza stosować się do tego, co pewnie by mu powiedział. Za nic w świecie nie zrobi tego, co zapewne powinien zrobić dla własnego bezpieczeństwa. Diabli by go musieli wziąć, by zrobił cokolwiek wbrew sobie.

Wbiega on na bardzo zatłoczoną ulicę, to chyba jedna z głównych w mieście. Wzdycha z ulgą, uśmiechając się do siebie pewnie- tutaj ten pieprzony dziwak go nie dopadnie, a nawet jeśli, to dookoła są ludzie, którzy będą mogli mu pomóc. Przeczeka tutaj trochę czasu, a potem wróci do siebie, kiedy ten świr już na pewno sobie pójdzie. Tak, to jest plan jak na razie... później wymyśli, co dalej, ważne, by jakoś przeżyć ten dzień.

Chce już iść dalej przez ulicę, by nie stać w miejscu jak idiota. Jednak nim zrobi chociażby krok, ma wrażenie... iż coś jest nie tak. A ma, kiedy ludzie zaczynają... przechodzić przez niego, jakby go wcale tam nie było- jakby był duchem, niematerialnym bytem. Prawie dostaje na to zawału, cofając się i sprawiając, że więcej ludzi przez niego przechodzi... by zaraz wszystko dookoła zaczęła się roztapiać- wszystko powoli zmienia się w różowy dym, zanikający prędko, ujawniając jak wygląda naprawdę miejsce, w którym staruszek się znajduje. A jest to ślepa uliczka, w której nie da się wcale usłyszeć kogokolwiek... jakby odcięta od żywego, hałaśliwego świata. Mężczyzna robi się znacznie bledszy, zdając sobie sprawę, iż wylądował w sporej pułapce. Chce już się cofnąć i zbiec stamtąd, jednak ktoś stoi na jego drodze- dokładnie ten sam dziwak, który do tej pory go ścigał.

— Jak na emeryta, szybki jesteś.— stwierdza to cholerne dziwadło, podchodząc powoli do staruszka. W ciemności uliczki widać wyraźnie białe włosy jegomościa oraz te dziwne, nienaturalne różowe oczy, w żaden sposób nie mogące należeć do człowieka... którym nawet białowłosy nie jest, jednak to jest poza wiedzą dziadygi.— Ale wszystko by szybciej poszło, jakbyś podpisał te cholerne papiery.

— Nigdy!— warczy z agresją oraz determinacją mężczyzna, na co różowooki wzdycha ciężko. Nie bardzo chce on przymuszać starszego pana do robienia czegokolwiek, lecz wygląda na to, że będzie musiał, jeśli chce wykonać swoje zadanie.— Nie ma opcji, bym przepisał całą pracę mojego życia na tego durnia! On zniszczy wszystko!

Ten wspomniany "dureń" to zięć emeryta oraz obecny pracodawca Bastiana, który to właśnie jest tym całym "dziwadłem" w tej sytuacji. Zięć chce majątku upartego teścia, więc do pomocy najął różowookiego. Kocur kręci głową z politowaniem, czując jak bardzo nie chce rozmawiać z tym starym dziadem, niestety, pieniądze same się nie zarobią. Wyciąga ze swojej marynarki coś- a jest to teczka, pełna dokumentów do podpisania przez mężczyznę, który się natychmiastowo krzywi na ten widok.

— Nawet nie wyciągaj tego! Nie zmusisz mnie!— wydziera się emeryt, wyglądając jakby żyłka miała mu strzelić.—  Zbliż się do mnie, a tak ci wpierniczę, pierdolony świrze, że cię...!

— Już po wszystkim. Nie musisz krzyczeć.

— Hę?

Staruszek nawet nie dostrzegł, kiedy znowu wpadł w iluzję i nieświadomie jego podpis trafił na wszelkie dokumenty. Chat-Rose tylko odwraca się, wychodząc z uliczki, jakby zapominając o starszym panu, który dalej nie ma pojęcia, co się wydarzyło. Gdyby staruszek był magiczną istotą, a nie zwykłym człowiekiem, pewnie by wyczuł wcześniej iluzję... ale szczęśliwie, nekomata był w stanie wykorzystać swoje moce i bez zauważenia spełnić życzenie swojego klienta.

I to bardzo dobrze, ponieważ ma jeszcze wiele do roboty.

***

W jednej z francuskich firm dalej trwa praca- lato może sobie trwać, lecz biznes dalej się kręci. W biurowcu, wszyscy siedzą przy komputerach, uzupełniają dokumenty, tudzież podają szefostwu kawusię albo herbatkę, robiąc przy tym słodkie oczka, aby uzyskać jakąś podwyżkę albo awans. W tymże budynku również dochodzi do bardziej haniebnych czynów- w jednym z pomieszczeń, dokładniej w sali rekreacyjnej, dwójka osób mizdrzy się ze sobą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że oboje mają już małżonków, a nawet dzieci i to zdradzanie trwa już od długiego czasu.

— Ugh, czy naprawdę musimy robić to tutaj...? Wiesz, że tego nie znoszę...— mówi kobieta do swojego kochanka, który zaraz ją uspokaja:

— A gdzie indziej byśmy mogli...? Na pewno nie mam zamiaru znowu sztywnieć w toalecie, podczas kiedy ktoś zaraz obok ma biegunkę...! Lepiej ty mi powiedz, kiedy się wreszcie rozwodzisz...

— Mówiłam ci, to nie jest takie proste... potrzebuję trochę czasu...

— Potrzebujesz już go od roku...!

— A ty już od dwóch lat obiecujesz, że wreszcie sam rozwiedziesz się, zatem mi nie rób wyrzu... co to za dźwięk...?

Dało się właśnie usłyszeć, jak parę osób wydaje z siebie piski- są to piski szoku, jakby ktoś przed daną osobą wyskoczył, piski strachu, czy też piski mieszane ze śmiechami. Do sali rekreacyjnej wbiega znajoma obu kochanków, cała czerwona oraz spanikowana:

— Wszystkie komputery w firmie dostały jakiegoś wirusa...! Nic nie działa...! A... a jedynie wyświetla w kółko... um...

— TO JEST KURWA OBRZYDLIWE! CO TAK STOISZ, NAPRAW TO!— słychać wściekłe wrzaski jednego z wyżej postawionych menadżerów.— ZABIJĘ, JAK ICH SPOTKAM! COŚ TAKIEGO...!

— Co... co wyświetla...?

— Nagrania z kamer ochrony... jak wy się... no... jak macie tu intymne spotkania... przysięgam, ja nie mam żadnego pojęcia, skąd ten wirus, nie mam nic wspólnego...!

Ponieważ kobieta nie ma z tym żadnego związku. Związek z tym ma główny informatyk w tej firmie, obecnie wyglądający dość dziwnie... jakby mający różowe oczy... mężczyzna nie jest świadomy za bardzo tego, co robi, gdyż jego działaniami steruje zupełnie inna istota, jedynie wykorzystująca go, do spełnienia zadania od swojej klientki, żony jednego z kochanków, która dowiedziała się o zdradzie i postanowiła ukarać niewiernych na swój sposób. Zapewne gdzieś teraz upija się winem, czekając aż jej mąż, upokorzony, wróci do domu, by pokazać mu papiery rozwodowe.

Jednakże, osobnik, który spełnił jej życzenie, nie jest zainteresowany tym. Nie bardzo obchodzi go ten cały dramat. Chce jedynie już uzyskać swoją wypłatę.

***

Lato bardzo sprzyja paryskiej turystyce- ludzie z prawie całego świata zjeżdżają się tutaj, aby podziwiać ładny krajobraz, spełnić swoje marzenia o romantycznym spacerze przy wieży Eiffel, tudzież by najeść się francuskich specjałów i wrócić do domu grubszych o kilkanaście kilogramów. Przez zbieraninę ludności, na ulicy jest lekki przepych, przez co wiele osób jest narażonych na atak kieszonkowców, których nie brakuje nawet tutaj.

Jeden z nich, znany jako Bastian Mathieu Chat-Rose, chodzi spokojnie po ulicach Paryża, niezauważony przez nikogo- i dzięki temu, bez kłopotów zabiera on przechodniom najróżniejsze rzeczy. Pieniądze, jakieś błyskotki, cokolwiek wyglądające na wartościowe. Dostał już dzisiaj wypłatę od swoich klientów, ale potrzebuje więcej. Jak już obiecał temu Argensonowi wyłożyć pieniądze na projekt, to musi je zebrać, gdyż spodziewał się, że biznesmen będzie prosił o mniej. Ale, zgodził się to zgodził i nic nie poradzi. Musi teraz robić, by jakoś związać wszystko z końcem oraz opłacić, co musi. Jednak ma już jakieś pieniądze, a to coś.

Sprawdza, co na razie zwinął- tak z dwieście franków, zegarek, naszyjnik z perłami, dwa telefony oraz cały portfel, ładny skórzany. Oblicza, ile mniej więcej to będzie w myślach i stwierdza, iż tyle na dzisiaj wystarczy. Dalej niewidziany przez nikogo na ulicy, idzie w stronę miejsca, gdzie wie, że sprzeda to wszystko- kantorku, który przyjmuje bardzo wiele rzeczy, szczególnie tych pozłacanych. Rzecz jasna, nie dostaje pełnej ceny za te rzeczy, sprzedawca jak zwykle stara się za nisko wycenić demona, by samemu jak najbardziej zyskać...

Lecz nie obchodzi to różowookiego. Nie ma siły się wykłócać. Po prostu bierze pieniądze i idzie do swojego domu, nie mając na nic siły. Nie ma na nic ochoty... ma ochotę tylko poleżeć. Tak, na to ma ochotę- jedynie by chciał zamknąć oczy i nigdy więcej ich nie otwierać... nie opuszczać swojego łóżka... jednak Nikita zawsze jakoś wyciąga go z niego i jakoś kocur robi, co ma robić, nieważne co.

Idzie on w stronę dość sporej rezydencji- i to tego starej, zbudowanej w okresie baroku, co można dostrzec po całym stylu budowli. A raczej można by było dostrzec, gdyby cała willa nie straszyła swoim wyglądem. Wyraźnie potrzebuje ona remontu, mając może jedynie parę pokoi jeszcze nadających się do czegoś. Jednakże, białowłosy nie czuje się na siłach, by cokolwiek remontować. Nie czuje się na siłach do czegokolwiek. Po drodze, widzi parę gówniarzy wyraźnie śmiejących się ze stanu budynku, żartując, że mieszka tam jakiś seryjny zabójca, czy duch. Cóż, nie są oni tak daleko od prawdy z obiema wersjami... ale się Bastian nie wtrąca. Tylko wchodzi, niedostrzeżony przez kogokolwiek.

Wita go skrzypienie drzwi oraz wyraźny zapach czegoś martwego w domu. Demon idzie w stronę zapachu, znajdując w kuchni, na stole, martwego gołębia oraz Nikitę, która zjada mysz. Nikita, będąca kotem rasy sfinks, nie zwraca nawet uwagi na to, iż jej pan wrócił do domu, dalej się zajadając. Sam kocur również nie zawraca jej głowy- zamiast tego, sam bierze się za zjadanie gołębia. Mathieu przyzwyczaił się do wyżerania jedynie trupów dostarczonych mu przez kotkę. Tak naprawdę, nie potrzebuje jedzenia do życia, lecz Nikita nie wierzy w to, stale dając mu coś do jedzenia, bo jak sama mówi: "wciąż jesteś jeszcze kociątkiem, muszę zadbać o ciebie". 

I jak dzisiaj było przy wezwaniach...?— pyta się Nikita, po tym, jak z jej myszy został wyłącznie ogonek.

— Było... okej. Chyba.— stwierdza różowooki, samemu kończąc zjadać ptaszysko. Kotka wydaje się być zadziwiona tym wszystkim, dlatego się dopytuje:

Jak to "chyba"? Czyli jak było?

— No... były takie same wezwania, co zawsze...— tłumaczy jej Bastian, po czym wypluwa parę piór.— Miałem pokazać dowody na zdradzę, pomóc w oszustwie... takie rzeczy...

Mhm... a dalej zamierzasz iść do tej całej Foix, czy jak jej tam?— chce wiedzieć sfinks, wskakując na stół i kładąc się na nim.— Bo zastanawiam się, czy może w niedzielę nie zrobiłbyś mi kąpieli...

— Kąpiel będzie w sobotę.— oświadcza białowłosy, strzepując pióra ze stołu.— Nie przeszkadza ci to...?

Nie, skądże. Ważne, że pamiętasz o tym... bardzo ważne...— zapewnia go kotka, mrucząc w jego stronę.— Też mógłbyś wziąć kąpiel, nie wyglądasz dobrze... a kąpiel zawsze poprawia nastrój...!

Chat-Rose tylko rzuca jej zmęczone spojrzenie, ignorując komentarz o kąpieli. Gdyby ktoś teraz go dostrzegł, w domu i bez żadnych iluzji do przykrycia swojego okropnego wyglądu- kompletnie roztrzepane, włosy, wyraźnie zniszczone, podarte ubrania... nekomata powinien zadbać o swój wygląd, ale ledwo czuje na to siłę... nie bardzo chce mu się, nie widzi w tym wiele sensu... nie ma jakby nikogo aż tak ważnego, aby zadbał o siebie...

Do jego kocich uszu dociera dźwięk telefonu. Mężczyzna wzdycha, wstając ociężale i odbierając, nie bardzo wiedząc, kto to może być... i nie bardzo mając ochoty odbierać. Czuje niechęć do rozmów telefonicznych bez powodu, szczególnie, gdy ktoś dzwoni do niego, ale i tak odbiera, wiedząc, iż Nikita nie daruje mu tego.

— Panie Bastian...! Mam nadzieję, iż nie przeszkadzam...— w słuchawce rozlega się głos Argensona. Białowłosy unosi brew, nie spodziewając się, że brązowowłosy odezwie się do niego jeszcze i to nie na jakimś spotkaniu biznesowym. Może chce się brązowooki umówić na coś...?

— Nie, nie przeszkadza pan... a o co chodzi...?— chce wiedzieć Mathieu, kłamiąc nieco. Wolałby z nikim nie rozmawiać, ale już nie będzie odstraszał Alberta, nie będzie taki.

— Widzisz, w czwartek będzie taki mały prywatny koncert, można rzecz... widzisz, córka znajomego będzie sprawdzać nowego grajka na swoją imprezę. I pomyślałem, och, a czemu by nie zaprosić na to i ciebie?— tłumaczy mu brodaty, wyraźnie zadowolony z życia... wręcz podejrzanie zadowolony.— Widziałem przecież, iż jesteś zainteresowany muzyką, kiedy po wyjściu panny Foix jeszcze z nami przez godzinę na ten temat rozmawiałeś oraz powziąłeś u niej lekcję...

No, Albert nie kłamie tu akurat. Bastian był zainteresowany tym... i dalej jest. Dalej interesuje go, dlaczego tak uzdolniona osoba, nie kształci się dalej w swoich talencie... dlaczego tak wyszła jej droga życiowa... rzecz jasna, nie zamierza jej współczuć, ani nic innego- co to, to nie... jeszcze by się przywiązał i ktoś mógłby spróbować to wykorzystać. A tego nie chce, nie chce znowu musieć uciekać oraz zmieniać całego swojego życia, już jest tym zmęczony. Jednak, taki prywatny koncert, ze znajomą osobą... sam nie wie, czy chce na niego iść. Wolałby zostać w domu, nawet jeśli posłuchałby sobie muzyki na żywo... kątem oka, widzi on stalowe spojrzenie Nikity na sobie i już wie, że kotka była w stanie wszystko usłyszeć... i będzie przekonywać go do wyjścia... dlatego, tylko przewraca oczami, odpowiadając Albertowi:

— Brzmi... ciekawie. Przyjdę. O ile powiesz mi wcześniej, wszelkie detale.

I tak, Chat-Rose umawia się na to całe spotkanie... zastanawia się, po co to właściwie zrobił, tak naprawdę... by Nikita nie była zła, iż nie próbuje nawet nawiązać kontaktu z innymi ludźmi? Bo lubi muzykę? Nie jest pewien... ech, będzie musiał się na to ogarnąć... nie bardzo mu się chce, jednak jakoś musi się zmusić do tego... najwyżej ponownie nałoży iluzję i tyle...

Chyba jednak już ta kąpiel nie brzmi źle, prawda...?— odzywa się Nikita, jakby się uśmiechając.

— Nawet nie mów.— syczy do niej białowłosy, idąc do swojego pokoju, gdzie trzyma resztę oszczędności.

Musi przeliczyć, ile obecnie ma i ile zadań jeszcze dla śmiertelników musi zrobić... jako demon, ma on łatwy sposób zarobku- może być wzywany przez ludzi do robienia dla nich zadań, za opłatę. Bierze od nich tylko i wyłącznie pieniądze, robiąc prawie wszystko, co mu każą- będąc dla nich detektywem, opiekunką do dzieci, oszustem podatkowym, komornikiem, złodziejem. Nie jest to najlepszy sposób, ani na szczególnie pewny... wiele zależy od tego, ile osób go wezwie w przeciągu danego czasu... ale Mathieu wie, że podejmowanie się innej pracy nie jest dla niego. Wszystko, czego się tknie, nie potrafi mu wyjść. Zupełnie nic. Nie ma sensu wypierać tego nawet.

Jeszcze jeden wiek temu, miałby zupełnie inne podejście- byłby podekscytowany przyjęciem, czy nawet kameralnym spotkaniem, ubrałby się najlepiej jak mógł, by nawet przyszedł wcześniej, by potem siedzieć aż do późnych godzin...

Londyńskie przyjęcia najlepsze są, jak śmią niektórzy mówić- uczty pełne mięsa, owoców i deserów egzotycznych oraz nieznanych, panny oraz panowie z najwyższych rodów szykownie ubrani, muzyka na żywo grana, wręcz da się poznać nuty Piotra Czajkowskiego, jak z jego "Jeziora Łabędziego". Co rusz ktoś do tańca jest brany, tudzież upija się ktoś winem. Najbardziej tylko postawieni w mieście, na takie luksusy pozwolić mogą sobie i bycie w miejscu takim, jest najbardziej okazją wystrzałową dla kogokolwiek.

W tym, dla demona, jako Bastian Mathieu Chat-Rose znanego- z przyjęcia korzysta jak może. Zaczepia panny urodziwe do tańca, nieco figlując sobie, ze starszyzną rozmawia, wiedząc z historii więcej niż oni, upija się oraz najada potrawami, o których istnieniu pojęcia nie miał. Zawsze takowe przyjęcia za puste uważał i cóż, nie mylił się bardzo- są to bardzo puste przyjęcia... aczkolwiek, najbardziej ludzie puści są. Jedzenie na pewno pustym nie jest. Ani muzyka. Ani wszelkie światła piękne, czy stroje. Żyjący dotychczas w prostszych warunkach nekomata, nie chciałby nigdy opuścić tego miejsca- mógłby całą wieczność tylko przetańczyć oraz przepić, wiecznie się bawiąc... będzie wspominał on długo, tak bajkowy wieczór.

Kątem oka, patrzy, co przyjaciele jego robią- starszy już Deah usadowił się na kanapie, wdając się w dyskusje polityczne, z mocno zainteresowanymi jego osobą wdowami z bogatych rodów. Jane, onieśmielona jakby, niepewnie wchodzi z różnymi jegomościami do tańca, przełamując się coraz bardziej do tegoż spotkania. Nie bardzo idzie w temacie tym Mirtis oraz Alfredowi- oboje siedzą pod ścianą, jak sierotki, niepewni co zrobić ze sobą mają. Różowooki głową tylko kręci. Jak widać, nie wszyscy potrafią się taką zabawą cieszyć...

On za to, znowu do tańca się porwać daje, ślicznej panience o oczach przypominających mu migdały. Druga okazja takowa, w życiu się nie wydarzy, zatem korzysta, póki może...

To były takie cudowne czasy... aż się lekko kocur uśmiecha, wspominając to wszystko. Kiedy wiedział, co będzie robił w życiu, kiedy mieszkał w porządnym miejscu, kiedy miał przyjaciół jakiś... nawet może poczuć na języku smak tamtego jedzenia, usłyszeć muzykę stamtąd... zamyka oczy, przywołując do siebie obrazy balu i zaczyna się kołysać, wykonując kroki walca. To było życie, kiedy jeszcze wszystko nie postanowiło runąć... gdyby tylko mógł mieć to wszystko z powrotem... tą pewność siebie, tą stabilność, to wszystko...

Gdyby miał siłę, by spróbować to odzyskać tylko.

Jego rozmarzanie się, przerywa ponowne dzwonienie do telefonu. Kocur staje, otwierając oczy i kręcąc ogonkiem z irytacji. Ma ochotę zignorować dzwoniącego, ale stwierdza, iż pal licho sześć, na szybko planując wszelkie obrazy w stronę dzwoniącego. Odbiera telefon, chcąc już agresywnie odpowiedzieć, jednak dzwoniący pierwszy się odzywa:

— Jo, Bastian...! Jak tam u ciebie, kocurze...?

To Antonio, przyjazny mu bóg śmierci. Irytacja nieco opada białowłosemu, za to zastanowienie go bierze- dlaczego dzwoni do niego czarnowłosy? Och, pewnie po to, co zwykle- aby umówić się na picie albo zrobić wspólnie jakieś zadanie. Anton jest wiecznym pijakiem, lecz przyjemnie się z nim spędza czas... chociaż Bastian sam nie wie, czy mógłby się określić przyjacielem Antonio. Włoch ma swoje sprawy, kocur ma swoje... i sam demon obawia się nazwania kogokolwiek swoim przyjacielem. Nie po tym, co ostatnio się stało, gdy uznał, iż ma przyjaciół... woli oszczędzić shinigami zbędnych kłopotów...

— Można powiedzieć, że dobrze... niech zgadnę, chcesz się umówić na picie?— od razu zgaduje Mathieu, opierając się o ścianę.

— Może...— przyznaje czerwonooki, zaraz też zaskakując Chat-Rose'a.— Bardziej chciałem ci przedstawić mojego nowego przyjaciela! Stary, jak go poznasz, to normalnie padniesz z wrażenia...!

— Och, naprawdę...? A któż to taki będzie...?— interesuje się Bastian, z lekko cynicznym tonem. Błagam, on miałby paść? Chyba nie. Na pewno nie zamierza padać, z powodu jakiegoś nieznanego mu typa, z którym i tak się nie polubi. Ale, też nie chce robić przykrości Auditore...

— A, a! Nie powiem! Bo nie będzie niespodzianki.— oświadcza Mroczny Żniwiarz, a Bastian myśli nieco głębiej nad tym... już będzie miał umówione dwa spotkania... to coś dużo dla niego... aż za dużo, mógłby rzec. Dlatego, w jego głowie rodzi się pomysł, jak zmienić to wszystko na swoją korzyść- co prawda, wymęczy go to potwornie, jednak nie zamierza tracić aż dwóch wieczorów teraz.

— Wiesz, mam chyba pomysł, jak mogę spotkać, tego twojego kumpla...

I opowiada mu o spotkaniu, na prywatnym koncercie. Włoch od razu jest podniecony całym pomysłem, zgadzając się na wszystko, co wymyśli nekomata. Mając ze sobą Antonio, przynajmniej różowooki będzie miał dodatkowe wyjście z krępujących sytuacji i właściwie kogoś, kogo lubi i z kim może bez aż tak dużego skrępowania rozmawiać, nie planując zawczasu rozmowy... musi, w ogóle, zaplanować jak ma przebiec dla niego to całe spotkanie- nie chce być czymś niespodziewanie zaskoczony, chce być na odpowiedniej pozycji... musi wszystko dokładnie ze sobą ustalić, co gdzie i jak...

I się przygotować na to psychicznie. I się wykąpać, rzecz jasna, cholera, Nikita wreszcie dostanie to, czego chciała, do cholery.

Podczas przygotowywania sobie planu, myślami wraca do panny Foix. Z nią też musi zaplanować przebieg lekcji... nie chce, by ta go wyśmiała, tudzież spróbowała zrobić coś. Chce być z nią ostrożny, dlatego, będzie się już zachowywał bez żadnych złośliwości... obawia się, że poza talentem muzycznym, kobieta jeszcze zna jakieś inne sztuczki, których może użyć przeciw niemu. Mathieu nie chce być na przegranej pozycji. Jeśli kobieta spróbuje w jego stronę wystawiać jakieś flirty, groźby, uwagi, czy propozycje seksualne, natychmiast wychodzi- przezorny, zawsze ubezpieczony.

Jak był młody i nieostrożny, tylko sobie problemy przyprawiał. A teraz, jest stary oraz pełen paranoi do wszystkich oraz wszystkiego.

***

Szczury. Szczury to nieco ohydne zwierzęta- z tymi swoimi łysymi ogonami, wydają się paskudne, chociaż pyszczki mają bardzo ładne, jak każdy gryzoń, z tymi swoimi malutkimi noskami oraz uroczymi oczkami. Ale nie tylko urodą powalają- ich inteligencja oraz spryt również wprawia wielu w zdumienie. Dobrze wychowane szczury potrafią być świetnymi zwierzętami domowymi, nie mówiąc o ich niezwykłej wytrzymałości, w najróżniejszych warunkach, mogące przetrzymać wszystko, co los rzuci im pod łapki.

Jednak nie każdy szczur jest dobrze wychowany i nie każdy miał ku temu okazję. Są szczury groźne dla ludzi- przenoszące zarazki, pleniące się jak zaraza, utrudniające tylko życie wszystkim. Wykorzystujące swój spryt oraz inteligencję, aby tylko uprzykrzyć życie każdemu, kto szczurem nie jest. I były kiedyś czasy dla Paryża, jak szczury problemem były sporym. I możliwe, iż niedługo znowu się takowym staną, ze skutkami na bardzo długie, długie lata.

Pewien szczur uważnie spogląda na mapę miasta, również przeglądając wszelkie dokumenty, jakie przez lata zebrał- na temat jednego, szczególnego demona. Od lat wielu poszukuje tego jednego, przeklętego kocura, który umknął mu tak dawno temu... a który zasłużył sobie na karę. Możliwe, iż po tych wszystkich latach, wreszcie został odnaleziony- w najbardziej znanym mieście świata, nareszcie go odnajdzie, wreszcie zdobędzie... nareszcie będzie jej... tylko mu się upewnić, rzecz jasna. Szpiedzy szczura już wyruszyli do Francji z misją upewnienia się, że wszelkie zdobyte do tej pory informacje są prawdą i nie wydał pieniędzy w błoto na bardzo dobrze wyszkolonego maga. Na samą myśl o ponownym zobaczeniu demona, szczurowi ogon się kręci, a na twarzy pojawia się uśmiech przeklęty- szczur planuje wszelkie kary, jakie wyda na demona tego. Na pewno nigdy nie pozwoli mu więcej światła ujrzeć, czy to słońca, czy księżyca, czy Piekła nawet rodzimego zobaczyć. Nie pozwoli mu już nigdy odejść, nie da mu być szczęśliwym bez zgody...

Demon będzie znów należał do szczura, jak być powinno. Lecz wpierw, demona odnaleźć trzeba.

***

To... co powiecie na razie, o wszystkich przedstawionych postaciach i tym, co się dzieje na chwilę obecną...?
~FunPolishFox

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top