Akt 23

Dźwięk budzika roznosi się po drobnym pokoiku, kiedy też promienie słońca oświetlają pokój przez, wyjątkowo, niezasłonięte okno. Na jego dźwięk, właścicielka pokoju mocno zaciska powieki, zasłaniając swoją głowę kołdrą... kołdrą... kołdrą...?

Agnès otwiera szeroko oczy, mrugając kilkakrotnie... przez moment, jest kompletnie zdezorientowana swoim położeniem. Obraca się na plecy, aby spojrzeć na... sufit swojego pokoju? Marszczy brwi, wyciągając dłoń i wyłączając budzik. Powolnie siada, starając się zrozumieć, co się dzieje... tak, pamięta, co się działo... pamięta, jak była w kasynie z Bastianem... tak... a potem pamięta... wpierw, wysila się mentalnie, by przypomnieć sobie, co się dalej działo... a kiedy przypomina sobie, co wydarzyło się, nim widziała tylko ciemność... to ból... wzdryga się... jej ręce zostały wyrwane... zaciska powieki, zakrywając twarz w dłoniach, aby zaraz spojrzeć się na swoje trzęsące dłonie... wpierw, zostały one wyrwane... potem wszystko staje się mgliste... jednakże, pamięta potem, jak czuła przeogromny ból, jakiego nie można opisać... nawet teraz ją skręca... po wszystkim, musiała stracić przytomność...

To wszystko było realne, pamięta nawet własny dialog z Bastianem, nim straciła przytomność... ale, coś tu jest nie tak... spogląda na swoje dłonie... są one na swoim miejscu, jakby kompletnie nienaruszone... może ona bez trudu poruszać palcami, wszystko wygląda normalnie... choć... patrzy na palce i widzi, iż nie ma na nich jej starych, drobnych blizn... sama nie wie, co myśleć o tym wszystkim... jakim cudem, znowu jest cała i zdrowa...? Co się wydarzyło, kiedy była nieprzytomna...? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi... zapewne, są tylko dwie osoby, zdolne wyjaśnić jej, co się stało- Vincent oraz Bastian...

Początkowo, nawet nie wie, jaki jest dzień tygodnia... jednakże, wstaje ona powolnie i postanawia wyjrzeć za okno... nim to zrobi, zauważa iż na swoim parapecie, ma ona jakiś woreczek... bierze worek, zaglądając na ulice Paryża... widząc, jak jeden z lokalnych sklepików już się otwiera, od razu wie, iż musi być już poniedziałek, musi iść do pracy, to pewne... czyli nie przespała kilkunastu dni, na szczęście... jako, że dalej ma na sobie strój z tego feralnego wieczoru, to myślała, iż spała z kilka dni.

Zagląda ona do worka, postanawiając zobaczyć, co tam jest... i pierwsze co widzi, to plik gotówki... spory plik... zaraz po nim, dostrzega też karteczkę... z wiadomością od znajomej osoby.

"Wybacz, ale nie mogę się teraz z tobą zobaczyć osobiście. Mam nadzieję, że obliczyłem dobrze, ile musimy się podzielić kasą. Do następnego.
Bastian."

Panna Foix marszczy brwi, aby zaraz zacząć liczyć pieniądze... wszystko się zgadza... chciałaby uśmiechnąć się lekko, iż ma już trochę kasy i może spłacić już część długu, jednakże nie jest w stanie się radować... nie, gdy wszelkie różnorakie myśli jej latają po głowie... szczególnie te, dotyczące poprzedniej nocy...

Co się z nią działo? Jak dotarła do domu? Co się stało z Vincentem i Bastianem...? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi...

Słyszy ona, jak w kuchni krząta się jej mama... musiała już wstać... słysząc drugą osobę w pokoju, czarnowłosa dopiero dostrzega, jak cała jest roztrzęsiona oraz jak słabo jej jest... opada ona ciężko na łóżko, musząc uspokoić bicie swojego serca... musi, jakkolwiek, się opanować...

Wspominając poprzednią noc, ledwo jest w stanie oddychać... chociaż obecnie, wszystko to wydaje się nierealne, surrealistyczne... to było to prawdziwe. Naprawdę, w każdej chwili mogła umrzeć... i nie tylko ona- mogła narazić na śmierć zarówno Bastiana, jak i potem Vincenta... nie tak miało to wszystko wyjść. Dalej czuje wstyd, myśląc o tym, jak bardzo przesadziła... mogła zostawić mamę samą... świadomość tego, przygniata ją nieco, zapomina o tym, że zapewne powinna przygotować się do pracy... potrzebuje momentu, aby jakkolwiek się pozbierać... ma ona ochotę pobiec do swojej mamy i mocno ją przytulić, wypłakać się w jej ramionach, aby obiecać, że już nigdy nie zrobi nic głupiego... jednakże, wie, że nie może tego zrobić... jak teraz się wypłacze, to zapewne mama wyciągnie od niej wszystkie informacje, na temat tego, co robi... nie, nie powinna wiedzieć o tym, co się stało... lepiej jej nie stresować...

Agnès bierze głębsze wdechy, nim wstanie... nie ma pojęcia, jak uda jej się przeżyć dzisiejszy dzień... nie czuje się ona, jakby miała siłę iść gdziekolwiek...

***

 Vincent jest zmęczony.

Ledwo stoi na swoich nogach... ale nic dziwnego- po nocy walki, stresu i biegania, można być zmęczonym... szczególnie, gdy potem tylko śpisz cztery godziny, nawet nie śpiąc dobrym snem... Sorel chyba zmrużył oko tylko dzięki temu, ile wysiłku przeżył... lecz nie wyspał się. Bardziej niż zwykle.

I tak, teraz obecnie cały czas mruga, robiąc wszystko wolniej... w tym, wolniej wykładając świeżo upieczone rzeczy... cholera, powinien udawać, że jest chory i zostać w domu... czuje obecnie, iż umiera... niestety, nie mógłby tak łatwo kłamać. Irène by zauważyła, że kłamie, a jego teściowie by nazywali go leniem, nie wierząc w jego chorobę...  wzdycha, czując się okropnie... pewnie An się czuje podobnie...

Chciał do niej zadzwonić, lecz obawiał się, iż Blanche odbierze, a nie miał sił wymyślać jakiejś wymówki... zamierza się do niej przejść jeszcze... musi mieć pewność, że wszystko jest okej...

Prócz zmęczenia, czuje również mętlik w głowie... nie ma pojęcia, co obecnie myśleć sobie... na samym początku, widział Bastiana jako potwora, lecz teraz już czuje, iż ten kocur nie jest taki zły... to, że przyzwał do siebie Sorela i jeszcze był gotowy umrzeć z An... musi przyznać, to nie jest coś, czego oczekiwałby po demonie... rzeczywiście się pomylił, co do niego... i Antonio miał rację, że można mu zaufać...

Mimo to, dalej Vincentem targają wątpliwości... mimo wszystko, czy powinien mu zaufać...? Nie wiadomo, co może mu strzelić do głowy... nie wspominając o tym, że dalej zastanawia się, czy jego rodzeństwo nie dowie się jeszcze czegokolwiek... obawia się reakcji Camille oraz Martina... oni jeszcze bardziej nie ufają białowłosemu... i nie spodoba im się usłyszenie o tym, co robił Vincent, Bastian oraz Agnès za ich plecami... szczególnie będą wściekli na brata, że dopuścił do czegoś takiego...

Chciałby się ich poradzić. Jednak zdaje sobie sprawę, że ich porady mogą nie być użyteczne dla niego, oparte o przemoc... nie chce on już przemocy... po ostatniej nocy, chce spokoju bardziej niż czegokolwiek innego...

— Vincy, wszystko okej...?

Wzdryga się on mocno, dreszcz przechodzi mu po plecach, gdy czuje dłoń panny Marbot na swoim ramieniu, jak i słyszy jej zmartwiony ton... odwraca się w jej stronę, mając kompletnie zaczerwienione oczy... brązowowłosa marszczy brwi, na ten widok. Od dłuższego czasu widzi ona, że coś jest nie tak z jej partnerem... wydawał się bardziej zamyślony i zahukany niż zwykle... zna go wystarczająco długo, aby wiedzieć, kiedy coś jest nie tak... i dlatego dobrze widzi, że coś go musi męczyć... nie mówiąc nawet o tym, jak dzisiaj ledwo wstał... on nie jest chory, to na pewno musi go męczyć coś innego... jakaś... osobista sprawa...

Chciałaby wiedzieć, jaka sprawa to jest, lecz wie, iż Vincent potrafi być bardzo tajemniczy, gdy chodzi o jego problemy, ledwo była w stanie dowiedzieć się o historii jego rodziny... próba wydobycia czegokolwiek z narzeczonego pewnie spełźnie na niczym... lepiej spytać się Agnès lub jego rodzeństwa o to, co się dzieje... jak oni jej powiedzą, Vinc się przełamie i też powie... Irène musi wiedzieć konkretnie, co się dzieje z jej ukochanym.

Bo nie wydaje się być za dobrze.

— Tak... tylko... zmęczony trochę jestem...— plącze się zielonooki, nie wiedząc, co innego powiedzieć. Wie on, że to nie jest wiarygodne... nie brzmi wcale na takie... podobnie szarooka dobrze wie, iż to jakieś kłamstwo... coś tu jest na rzeczy...

I ona musi dowiedzieć się, co dokładnie, aby jeszcze nie stracić narzeczonego.

***

Agnès powolnie idzie w stronę butiku... nie ma ochoty tam być... naprawdę nie ma ochoty... niestety, dalej potrzebuje pieniędzy... dzisiaj wpłaci to, co dostała od Bastiana i będzie bliżej skończenia wypłacania się ze wszystkiego... jak jeszcze wystąpi na imprezie córki pana Hariri, to wystarczy jej potem sama praca przez jakiś czas i wyjdzie na czysto.

Oczywiście, jeśli nic się nie naliczy jeszcze...

Jednakże, nie nad tym teraz dwudziestolatka myśli. Najważniejsze jest teraz to, aby przeżyć ten dzień... nic więcej... kiedy wchodzi do pawilonu, czuje dreszcze przechodzące po jej plecach. Prawie od razu chce pisnąć, przypominając sobie poprzedni wieczór, jednakże znajomy głos ją uspokaja:

— Spokojnie, to tylko ja...!

Brązowooka odwraca się w stronę głosu, aby zobaczyć Marię obok siebie- wysoka bogini śmierci pojawiła się jakby znikąd... patrząc w dół, panna Foix może zobaczyć, że białowłosa chodzi w jej cieniu... i wszystko jasne.

— Co tutaj robisz...?— chce wiedzieć Agnès, z naburmuszonym tonem. Słysząc to fioletowooka, tylko wzrusza ramionami.

— Bo chciałam zobaczyć, co z tobą... wyczułam wczoraj, iż coś się działo... ale gdy dotarłam na miejsce, już było po wszystkim...— objaśnia Maria, wchodząc razem z przyjaciółką do butiku.— A trochę bałaganu było, więc jestem ciekawa, co tobie i demonowi udało się tam zdziałać...

Świetnie, teraz będzie się Maria pytać o to... pianistka nie bardzo ma ochotę mówić o tym... widać to po niej dobrze- wręcz ma zaszklone oczy, kiedy słucha Mrocznej Żniwiarki... która dostrzega to. Dlatego, wzdycha ona, obejmując dwudziestolatkę.

— Hej, no już... w porządku... jeśli nie chcesz opowiadać, to nie musisz... nie płacz, kochana, jestem obok...

Maria pozwala przyjaciółce przytulić się... przytulanie bóstwa śmierci nie jest najbardziej przyjemne, z powodu zimna wydzielanego przez nich... jednakże, nie przeszkadza to Agnès. Chce ona po prostu przytulić się do kogoś... musi ona poczuć się lepiej, jakkolwiek... poczuć, że dalej jeszcze żyje.

Że jest okej. Czuje się dalej zmęczona... i widząc ten stan, Maria nie męczy jej jeszcze bardziej. Jest zainteresowana tym, co się wydarzyło, jednak nie ma zamiaru wymęczać o to przyjaciółki... choć przewidziała, iż interesy z demonami źle się skończą, to też nie ma zamiaru robić wykładów o tym An... niech dziewczyna trochę odetchnie.

***

Demony snu nie potrzebują. Nie męczą się one w taki sam sposób jak śmiertelne istoty.

Jednakże, Bastian czuł zmęczenie. Zmęczenie psychiczne, od całego wieczoru, od tego wszystkiego, co się wydarzyło... dlatego, kiedy już było po wszystkim, po prostu poszedł spać. Nawet nie wrócił do domu, po prostu usiadł przy najbliższym śmietniku, zasypiając. To dość dobry sposób, aby ktoś okradł cię albo żeby cię porwano... jednakże, białowłosego nie obchodzi go... nie dba o to. Nie ma nic wartościowego, ani nie obawia się już porwania... jest zbyt wymęczony, by jakkolwiek się tym przejmować.

Nie ma pojęcia, ile właściwie śpi... jedynie widzi przed sobą ciemność, nie czując nic, ani nic nie myśląc... jest tak idealnie. Nie musieć się niczym przejmować, nie musieć się nad niczym głowić... tylko on oraz sen.

Niefortunnie, coś go budzi... do jego kocich uszu dochodzi syczenie Nikity oraz czyjeś wrzaski... otwiera on powolnie oczy, aby zobaczyć, co się dzieje... początkowo, nie pamięta, gdzie się znajduje, dopóki nie poznaje krzyków osoby:

— Ej, ej, Nikita...! Nie musisz mnie próbować gryźć...! Spokojnie...!

Różowooki podnosi spojrzenie, aby zobaczyć, kto stoi nad nim... po głosie już poznał Antonio, na którego syczy Nikita, zapewne nie chcąc, aby bóstwo śmierci przerwało sen kocurowi... jednakże, już za późno... czerwonooki dostrzega, że jego przyjaciel już się obudził i uśmiecha się szeroko.

— Wreszcie, wstałeś...!— cieszy się czarnowłosy, klękając przy demonie, który siada prosto... uśmiech schodzi z twarzy shinigami, kiedy widzi stan swojego kumpla.— Co ci...? Wyglądasz jak wtedy, w Rosji... co się stało...? I a sio, wy szkodniki...!

To Auditore mówi do szczurów, które łaziły dookoła kocura, przy tym też uciekając przed sfinksem, który próbował je złapać. Mathieu nie odpowiada od razu... musi jakkolwiek zebrać się w sobie...

Przypominając sobie poprzedni wieczór... nie ma pojęcia, co czuć... od dawna nie uczestniczył w tak intensywnej akcji... nie mówiąc o tym, że dowiedział się, jaka naprawdę potrafi być panna Foix... trzęsie się, przypominając jej zimną determinację, gotowość do działania, nawet własnym kosztem... a potem serce kraje, gdy myśli o jej smutku i załamaniu, kiedy zdała sobie sprawę, w jak wielkie bagno się wpakowała... nie jest pewien, jak ma myśleć o tym... a to tylko kropla w morzu przeżyć... wejście i rozmowa z Vincentem, cała ta walka, spotkanie z tymi wszystkimi osobami... nie potrafi tego przetworzyć... powinien myśleć o tym, co zrobić teraz, jak uniknąć możliwego spotkania ze starszymi Sorelami... ale nie czuje się na siłach...

Zupełnie nic nie czuje.

Antonio dostrzega to, że jego przyjaciel nie bardzo kontaktuje... i widzi, że musi się nim zająć. Przyszedł tutaj zabrać duszę... ktoś został zabity przez mafię... Antonio nie myśli o tym za dużo, jedynie chce bardziej pomóc demonowi... Nikita również patrzy się na niego intensywnie, wyraźnie zgadzając się z nim.

I kocur pozwala Włochowi zabrać się... gdziekolwiek. Nie jest w stanie nic obecnie zrobić... po prostu... nic nie czuje.

Zupełnie nic.

***

Agnès powolnie wychodzi z butiku... spędziła normalnie całą zmianę, starając się zachowywać normalnie... ledwo dzisiaj była w stanie rozmawiać z klientami- kiedy ci zadawali jej pytania, czarnowłosa musiała powstrzymywać się od płaczu... dalej ma w głowie tę jedną myśl... tą myśl, że mogła umrzeć i zostawić swoją matkę samą... nie pamięta, kiedy ostatni raz tak bardzo chciała płakać...

Wychodzi ona z butiku, chcąc od razu iść do Vincenta... musi się z nim spotkać... też musi porozmawiać z Bastianem... ale najpierw, idzie do Sorela... jego łatwiej idzie znaleźć. Ale, kiedy jest poza pawilonem, ktoś podchodzi do niej... na widok tej osoby, panna Foix marszczy brwi.

Jest to Irène.

Szarooka ma przy sobie swoją torbę, więc musiała skończyć już swoją zmianę... widząc ją, brązowooka nie wie, co robić... dalej nie czuje się na siłach, aby rozmawiać z kimkolwiek... a nie ma jak uciec, bo już ją panna Marbot zauważyła i podchodzi do pianistki... zatem, Agnès musi zebrać w sobie jakieś siły, by przeprowadzić krótką chociaż rozmowę... może się dowiedzieć od narzeczonej Vincenta, co z nim, ale wolałaby porozmawiać z samym Sorelem o wszystkim.

Za to brązowowłosa chce się dowiedzieć jak najszybciej o tym, co z Vincentem... i potrafi dobrze zobaczyć, że sprawa jest bardziej złożona, widząc jak ledwo Foix jest w stanie podejść do niej... wygląda, jakby sama przeżywała jakieś poważne problemy... o co tu chodzi, w tym wszystkim...?

— Hej... gdzie Vinc?— pyta się czarnowłosa, kiedy już jest blisko znajomej.— Rzadko kiedy widzę was samych...

Irène powiedziała Vincentowi, aby poszedł już do domu, skłamała, że musi załatwić jeszcze sprawę dla rodziców na mieście... nie chciała, by zaczął za bardzo się zamartwiać, czy coś. Z nim trzeba czasem jak z jajkiem się obchodzić.

— Już wrócił do domu, coś dzisiaj słabo z nim...— odpowiada szarooka, kiedy obydwie kobiety zaczynają iść... bez większego pomysłu, dokąd. Obydwie dobrze wiedzą, że na razie, muszą porozmawiać na neutralnym gruncie, bez spojrzeń bliskich.— I o tym chciałam pogadać...

Pianistka nieco wzdryga się, rozumiejąc, że Marbot musi się domyślać, iż Vincent jest wplątany w ten magiczny interes... oczywiście, nie jest zapewne świadoma tego, co naprawdę się dzieje. Nie ma pojęcia, w co się wplątała Foix... i ona sama nie chce opowiadać o tym... nie chce ona wplątywać w to jeszcze Irène...

— A co dokładnie się dzieje...?— udaje niewiedzę Agnès, gdy obydwie kobiety idą wspólnie przez ulice miasta, dookoła innych osób, które wracają po pracy do domu... ale na nich nie zwracają uwagi... zajmują się sobą.

— Jest jakiś bardziej... tajemniczy.— opowiada brązowowłosa, obejmując samą siebie.— Odzywa się jeszcze mniej niż zwykle, chodzi ciągle zamyślony, mogłam nawet przysiąc, że chyba wyszedł wczoraj, w środku nocy, z domu...!

Słysząc ostatnie zdanie, brązowooka czuje jak pot spływa jej po karku... cholera jasna... co ma teraz powiedzieć...? Nie może powiedzieć przyjaciółce o magicznym świecie, pewnie zostanie uznana za szaloną... jak i nie chce przypadkiem wkopać Vincenta i jeszcze pokłócić go przypadkiem z jego narzeczoną... lecz też nie jest pewna, jak wybrnąć z tej sytuacji... zatem, ciągnie za język szarooką:

— A czemu miałby wyjść w nocy z domu...? Niby... jak? Po co?

— Znaczy... rano obudził się taki niemrawy... i też zauważyłam, że miał na sobie inną koszulkę niż tą, w której poszedł spać... ogólnie, był cały taki... dziwny... wiem, brzmi to głupio, ale... ale ja naprawdę mam wrażenie, że po prostu w nocy wstał i gdzieś poszedł...

Szlag by to... dlaczego Irène jest taka uważna...? Niech to... jak teraz to jakoś wyjaśnić...? Agnès nie chce oszukiwać Marbot, widząc jak bardzo jest zamartwiona o Vincenta... ale też nie chce tworzyć kolejnych kłopotów... za to szarooka jest zwyczajnie poddenerwowana. Widzi, iż sama Foix jest zmieszana i zaczyna się obawiać, że nie dowie się nic... a nie chce ona, by cokolwiek się działo za jej plecami. Chce wyjść za tego kolesia, do cholery...! A jak mają być małżeństwem, jeśli nawet nie ma ona pojęcia, jakie ma on problemy...? Jeśli jej narzeczony kłamie ją, udając, że nic się nie dzieje...?

Obydwie kobiety obecnie mają kłopot... i jedna chce wiedzieć, a druga nie chce powiedzieć... kiedy wspólnie idą, nawet nie patrzą, dokąd... czarnowłosa patrzy się wszędzie, ale nie na Irène, gdzie Irène wpatruje się w Agnès mocno. Muszą skręcić w jedną z uliczek, z powodu remontów na drodze i w trakcie tego, dalej czeka Marbot na odpowiedź... widząc reakcję znajomej, wie już dobrze, iż ta coś wie na ten temat i po prostu nie chce powiedzieć czegokolwiek...

Czemu musi to być skomplikowane.

Niestety, nie bardzo może ona dalej próbować wydobyć informacje z przyjaciółki... a to dlatego, ponieważ kiedy wchodzą w znacznie bardziej pustą uliczkę, słyszą one czyiś wrzask. Obydwie odwracając się w stronę, skąd wrzask pochodził... patrzą się po sobie, nie wiedząc, co to miało być... za jedną z uliczek, było słychać ten wrzask... i zaraz, da się usłyszeć czyjeś kroki, idące w ich stronę... kobiety powolni wycofują się, zdecydowanie nie chcąc spotkać się z osobą, która krzyk wywołała... Agnès robi się jeszcze bledsza niż zwykle, a Irène marszczy brwi.

Nie udaje im się w porę uciec z tego miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top