Akt 21
Zapachy w kuchni są dzisiaj wyjątkowo intensywne... lecz nic dziwnego. Pierwszy raz, od dawna, rodzina Foix mogła pozwolić sobie na zakup porządnego mięsa do obiadu oraz zjedzenie go z czymś pysznym. Garnek gulaszu leży na kuchence, gdy obydwie kobiety siedzą naprzeciw siebie, zjadać go. Bastian aż się nie może nadziwić, jak przyjemne mogą być zapachy z domowej kuchni... i jeszcze jak smakuje mu bardzo to, co przyrządziła An.
Oczywiście, on oraz czarnowłosa dalej siedzą razem w jednym ciele, gdyż dzisiejszej nocy, mają zamiar zakończyć swoje zadanie... ostatni raz w kasynie i już nie wracają do tego, a przynajmniej demon na to liczy... za bardzo się obawia już tego... jedynie nie zrezygnował tylko, przez pewność Agnès... ale i to powoli nie robi na nim wrażenia. Jest granica między odwagą oraz pomysłowością, a czystą pychą i głupotą. Bastian widział, jak bardzo ludzie potrafią przekroczyć tę granicę...
Lecz, na razie, przekonuje sam siebie, iż będzie dobrze... zjada obiad z czarnowłosą i jej matką. Blanche z każdym dniem wydaje się wręcz znikać w oczach- przez warunki życia oraz ciągłą chemioterapię, nie wygląda najlepiej... przez myśli brązowookiej przesuwa się obraz jej matki, jak kiedyś wyglądała i kocur też go widzi... widzi piękną kobietę, o długich, czarnych włosach, ze lśniącymi oczami, z błyszczącą, oliwkową cerą... obecnie, pani Foix wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy... różowooki czuje ścisk w sercu Agnès na to... samemu by czuł, gdyby chodziło o jego własną matkę... tak... jego... matkę... matka...? On ją miał...?
Chwilowo, w białowłosym następuje dezorientacja, gdy stara się pomyśleć nad tym głębiej... jego... matka...? Posiadał ją...? Musiał posiadać, przecież demonem się nie urodził... to są tak odległe wspomnienia, iż nie potrafi ich przywołać... w czasie, gdy on jest w trwodze, to kobiety rozmawiają.
— Mmm... dawno nie jadłam kurczaka... drogi był...?— dopytuje się Blanche, po wzięciu sobie kolejnego kęsa. Jej córka tylko uśmiecha się z zadowolenia, biorąc łyk swojego soku pomarańczowego, co komentuje jej matka.— I też skąd... zazwyczaj kupujesz inny.
— Akurat były dobre przeceny i też dostałam podwyżkę w pracy, to wiesz... możemy trochę sobie pożyć, co nie?— kłamie brązowooka... ale lepszej opcji nie ma. Co powie swojej matce? Że daje się opętać demonowi, aby ten jej pomagał...? Raczej nie. Pewnie od razu by za to została wysłana do psychiatryka albo jakiś egzorcyzm.
Ale Blanche i tak coś wyczuwa... spogląda podejrzliwie na swoje dziecko, lekko się przy tym prostując.
— Coś ostatnio sporo tych promocji jest... i też ostatnio jakaś bardziej się zrobiłaś... energiczna.— dostrzega matka, mieszając łyżką w swoim gulaszu.— Zaczęłaś brać jakieś specjalne leki...? A może jakieś dopalacze bierzesz i handlujesz nimi...?
— I co? Może jeszcze biorę narkotyki?— ironizuje Agnès, poprawiając swoje włosy, a Blanche tylko cicho się śmieje, śmiechem połączonym z kaszlem.
— Nie, nie... ale powiedz szczerze, skąd taka energia u ciebie...?
Panna Foix wzrusza ramionami... dość łatwo jest w stanie wymyślić kłamstwo i je powiedzieć... jej mama nie musi się martwić o nic... wystarczy, aby była bardziej szczęśliwa oraz zdrowa... o to się dwudziestolatka zamierzała postarać.
— A tak po prostu... pozmywam, nie musisz wstawać...!— młoda kobieta chce powstrzymać swoją matkę, lecz Blanche jako pierwsza wstała i bierze swój talerz do umywalki.
— Oj tam, nie musisz robić wszystkiego... co ja jestem, upośledzona...?— rzuca Blanche, zaraz też dodając, po namyśle.— Już chyba dla ciebie, to jestem...
— Wiesz, że to nie tak... po prostu... wolę, byś się nie przemęczała...— tłumaczy się pianistka, wstając i podchodząc do swojej matki, która odwraca się w jej stronę, ciepło się uśmiechając.
— Aj, dziecko... ja to mam szczęście, że mam taką kochaną córkę.— wyznaje, z westchnieniem w głosie, kobieta i daje buziaka dwudziestolatce w czoło.— Lecz też nie chcę, byś tak robiła wszystko... też musisz czerpać jakoś z tego życia, prawda...?
Z tym się Agnès zgadza... ale chce czerpać z tego, kiedy już wyjdzie z krytycznej sytuacji, w jakiej są. Kiedy będą na czysto ze wszystkim, co się dzieje, wtedy zacznie ona myśleć o swojej przyszłości... a obecnie, chce ona się zająć tym, co najbardziej niepokoi.
Chat-Rose ma jednak inne spojrzenie na to... od tak dawna nie czuł takiego... ciepła w sobie. Dla ciała Agnès, wszelkie całusy, czy tulenie od matki jest naturalne, dające to... dziwaczne poczucie ciepła... kiedy ostatni raz go ktoś potraktował tak ciepło...? W taki... opiekuńczy sposób...? Antonio i Nikita się nie liczą, oni tak nie robią... białowłosy nie wyobraża sobie, aby mieć coś takiego codziennie... to... miłe... naprawdę panna Foix może dostawać tyle tego, tak po prostu...? Traktować to, jako coś, co jest wręcz czymś normalnym...? Tyle ona ma osób w życiu, tyle doznań, jakich się nie śniło kocurowi... przyjaciół, pracę, matkę... tyle ciepła, dobroci...
I jest gotowa poświęcić życie...? Stracić to...? Różowooki nie posiada niczego, a boi się umrzeć... a Agnès nie ma takiego strachu...? Ona jest niemożliwa wręcz... to wszystko jest dla niego absurdalne, pokręcone, bez większego sensu...
I ten brak sensu sprawia, iż zaczyna coraz bardziej wątpić w plany swoje oraz An... czy to naprawdę odpowiedni pomysł...? Czy dobrze robią, narażając tak się...? Pal licho jego... co z tymi wszystkimi osobami, które okazują ciepło wobec pianistki...? Co z nią...? Czy powinien dalej robić z nią to wszystko, nie myśląc o możliwych konsekwencjach...? Ile osób będzie płakać, jeśli coś się stanie z dwudziestolatką...? Nawet już nie myśli o gniewie Sorelów... a bardziej, o ich smutku... o smutku Blanche... ile go będzie...?
Gdyby mógł, przełknąłby ślinę... wie, iż trochę spóźnił się z tym, aby się wycofać i teraz, nie byłby na to najlepszy moment, gdy obydwoje się mocno umoczeni w tych kasynowych sprawach... jednakże, czuje żal wobec osób, które będą cierpieć, jeśli coś pójdzie nie tak... Agnès sama decyduje, co robi...
Ale inne osoby, nie mogą zdecydować, kiedy poczują ból po stracie kogoś.
Hm? Bastian...? Zrobiłeś coś...?
Nie... też poczułaś ten dreszcz...?
Tak... dziwne to było...
Bardzo... ech, może gdybym miał ogon, wiedziałbym, co to...
A nie przejmuj się, pewnie to tylko wiatr...
W nocy, gdy już Blanche śpi, demon oraz dwudziestolatka wychodzą cicho z kamienicy, idąc do kasyna... oczywiście, nie idą normalnie- Agnès korzysta z ostatnich chwil, gdy może korzystać ze zdolności białowłosego, zatem skacze po budynkach, elegancko też po nich biegnąc... wykonuje najróżniejsze podskoki, czy akrobacje, nie mogąc się nacieszyć tym powiewem powietrza, tym zastrzykiem energii, który płynie po jej ciele, tym biciem serca... jej szczęścia pozwala zapomnieć Bastianowi o tym, jak bardzo stresuje się wszystkim.
Lecz, ten czas się kończy, gdy ostatecznie muszą przejść przez drzwi do kasyna, znowu zaczynając tam grę... jak zwykle, udaje im się oszukać wszystkich, chociaż są znacznie bardziej ostrożni- używanie ciągle tej samej taktyki nie jest dobre... przegrywają parę rundek, by nikt nie pomyślał sobie czegoś. Jeśli by ciągle wygrywali, by jeszcze za bardzo zwrócili uwagę na siebie, a tego nie chcą...
Szczególnie, iż chcą zagrać ze szczególną osobą.
Rzucając kolejną dartą w tarczę, kątem oka obydwoje rozglądają się po miejscu... widzą te same twarze, co zwykle... te same osoby... te same istoty... nie ma nikogo nowego... nic dziwnego. Kasyna łatwo potrafią uzależnić od siebie i przyciągać zdesperowanych... widać to, gdy jedna osoba musi zostać siłą wyrzucona... nie podoba się to im. Czekaj na specjalną osobę, która według ich informacji, miała przyjść dzisiaj... jest ona ich głównym celem... co jak nie przyjdzie...? Nie, raczej tak nie będzie, ich informator zarzekał się, że tak się nie stanie... serce im bije mocniej...
A co jeśli jednak coś pójdzie dzisiaj nie tak...?
Po grze w darta, Agnès odchodzi na chwilę od gier, podchodząc do baru... nie ma ona ochotę na alkohol, lecz też nie chce ona na razie grać... wie, iż dalej by świetnie jej szło, lecz woli poczekać na główny cel dzisiejszej nocy... też czuje, iż tętno jej się podnosi, przez zestresowanego Bastiana, dlatego woli go na razie nie denerwować... obydwoje muszą być skupieni, aby odpowiednio wszystko rozegrać. Nie chcą, by ich plan odbił się im czkawką...
Dosiada się do nich zaraz ktoś... jakiś mężczyzna, na którego nie zwracają uwagę, w zamyśleniu... czując tylko od niego zapach... a raczej smród, tak, smród cygara oraz potu, jakby mężczyzna nie mył się od tygodnia, a spał dosłownie w tym kasynie. Czarnowłosa marszczy na to nos, a przy tym mruży, czując jak odór podwójnie w nią uderza, przez intensywność działania jej zmysłów obecnie. Nie tylko ją to obrzydza- wręcz Bastian mentalnie wymiotuje, wyczuwając ten zapach... na dodatek, koleś stęka do tego, tak... obleśnie. Nie, w chorowity sposób, czy zmęczony... w taki nieprzyjemny sposób, jak to robią starsi mężczyźni, w zboczony sposób obserwujący młode kobiety.
I pianistka może poczuć spojrzenie mężczyzny na sobie... nie reaguje na to, uznając, że jak nie zwróci uwagi na tego oblecha, to ten pójdzie sobie... nawet jak się odezwie, to go zignoruje... woli zostać nazwana już dziwką z kijem w dupie aniżeli jeszcze odpychać od siebie jakiegoś dziwaka... niefortunnie, mężczyzna się odzywa do niej, co sprawia, że nie tylko Bastian jej podnosi ciśnienie.
— Powiedz demonie... to twoja prawdziwa forma, czy pożyczasz ją sobie...?
Głos ma mężczyzna mocno zjechany przez fajki oraz alkohol... panna Foix decyduje się go dalej ignorować, podobnie sam demon... nawet on dobrze wie, iż do niektórych facetów lepiej się nie odzywać. Dlatego, tylko pukają palcami, podczas gdy gość siedzący obok nich wyraźnie jest zirytowaną taką postawą:
— Mógłbyś chociaż odpowiedzieć... mam dla ciebie ciekawą ofertę pracy, więc lepiej, byś odpowiedział...
A chuj mnie obchodzi ta oferta?
Ta, może i jestem demonem, ale nie robię wszystkiego dla każdego... na pewno nie chcę nic robić dla niego...
I dobrze, kotek... masz więcej wartości niż ten śmierdziel, umyłby się chociaż...
Słysząc o tym, że ma wartość, Mathieu się wewnętrznie rumieni i uśmiecha z radości... niestety, nie ma zbyt wiele czasu, aby się cieszyć tym, gdy wyraźnie się mężczyzna zniecierpliwił, już nieco unosząc się:
— Spójrz chociaż na mnie, gdy mówię do ciebie...!
I chwyta koszulę An, aby odwrócić ją w swoją stronę... i natychmiastowo, źrenice jej się zwężają.
To jest on. Mężczyzna, którego ma ograć, dla swojego klienta... ma wygrać od niego specjalny medalion... a przynajmniej, ma medalion zabrać i upokorzyć mężczyznę... tak to jest ten ze zdjęć pokazanych jej i Chat-Rose'owi. Mężczyzna w średnim wieku, mniej więcej jej wzrostu, wraz z długą krzaczastą brodą i brązowymi oczami, krasnolud, z medalionem na szyi... Agnès sądzi, iż zaraz zemdleje, czując z bliska ten ohydny oddech brodacza, ma wręcz odruchy wymiotne.
Dobry Szatanie, zabij mnie, proszę... to najgorsza kara, jaka może być...
Jeśli demon mówi coś takiego, to znaczy, że jest bardzo źle.
Natychmiastowo, brązowooka zmienia nastawienie, aby załagodzić nerwy krasnoluda... gdyby nie zadanie, pewnie by skorzystała z mocy Bastiana, aby odsunąć od siebie tego dziwaka od razu... ale, musi przybrać dobrą minę do złej gry, jeśli chce swoich pieniędzy... i z tego powodu, robi minę zbitego psa.
— Proszę wybaczyć... zamyśliłem się... — przeprasza kobieta, trzepiąc swoimi obecnie różowymi oczami... mężczyzna ją puszcza, a ona dalej ma przepraszający ton.— To moja właściwa forma... a jaką robotę masz dla mnie...?
Spokojnie... na spokojnie to rozegra... Bastian tylko ogląda to z boku, czekając na to, aby zrobić coś... nie jest pewien, czy to dobry pomysł, tak sobie rozmawiać... ma bardzo złe myśli... wyczuwa, jak panna Foix oddycha wolniej, by go uspokoić, w tym też uspokoić samą siebie... cholernie nie podoba jej się towarzystwo tego krasnoluda... ale, pieniądz to pieniądz, a najważniejsze jest dla niej zdrowie matki... jakoś to przeżyje...
Brodacz tylko uśmiecha się, lekko oblizując usta... sprawia to, iż kocur oraz dwudziestolatka wspólnie drżą z obrzydzenia. Ale, na razie odsuwają to na bok, słuchając, co chce on odpowiedzieć. I jeszcze bardziej obrzydza ich:
— Ładne to ciałko... bym chętnie je zobaczył nieco lepiej... zresztą, nie tylko twoje... ej, panienka! Chcesz trochę zarobić?!
Rzuca on to do dziewczyny, która akurat grała na automatach, para wykonująca zadanie poznaje ją, jest tu prawie codziennie. Brązowowłosa odwraca się, wraz z kilkoma innymi kobietami, które są tutaj obecne... lecz to do brązowowłosej dalej odzywa się mężczyzna:
— Tak, do ciebie mówię...! Do ciebie, przy automacie...! Jak chcesz dalej grać, to mogę ci dać więcej kasy...! Oczywiście, nie za darmo...
I mówiąc to, wyciąga z kieszeni swojej marynarki plik banknotów. Wszyscy dookoła wracają do swoich zajęć, wyraźnie nie zamierzając się wtrącać w to, co się obecnie... nawet sama brązowowłosa nie chce uczestniczyć w tym cyrku. Prycha ona, odwracając się i dalej grając, jak gdyby nigdy nic, wyraźnie pokazując, iż odmawia. Początkowo, krasnolud otwiera tylko szerzej na to oczy, jakby nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje... ale zaraz robi się czerwony, gdy gwałtownie wstaje ze swojego siedzenia.
Agnès oraz Bastian dalej oglądają, jak ich cel podchodzi do brązowowłosej, aby pociągnąć ją za włosy. Kobieta piszczy, ale nikt nie zwraca na to uwagi. Brodacz próbuje ją pociągnąć do siebie, jednak kobieta się nie daje, z łokcia uderzając go w twarz, tak mocno, iż ją krasnolud puszcza, prawie upadając na twarz. Krew mu leci z nosa, gdy też brązowowłosa chce już odejść sobie, to zaraz mężczyzna podnosi krzyk:
— Głupia suka... za kogo się masz?! Ciesz się, że w ogóle chcę ci dać pieniądze!
I ponownie chwyta młodą kobietę, tym razem za nadgarstek... Mathieu czuje, jak tętno podskakuje pannie Foix, gdy też robi jej się bardziej gorąco... powieka jej też drga, kiedy też zaskakuje demona, swoimi kolejnymi słowami w myślach.
Potrzebuję magii. TERAZ.
Rzadko kiedy, da się u kogokolwiek wyczuć taką wściekłość oraz pewność w słowach... i białowłosy nie wie, co konkretnie chce zrobić teraz brązowooka, ale postanawia się jej posłuchać, wiedząc, że gdyby teraz miał swoje serce, biłoby ono bardzo mocno z niepokoju, jak i obgryzałby paznokcie.
Krasnolud chce już zaciągnąć kobietę gdzieś, jednak nie jest mu to dane. Nie, kiedy dostaje z buta prosto w twarz- Agnès wykonała kopniaka z pół-obrotu, a jej cios wylądował prosto na twarzy brodacza, sprawiając, iż jego nos jeszcze bardziej krwawi. Wykorzystując siłę kocura, sprawia, że mężczyzna nie tylko puszcza brązowowłosą, ale też zostaje odrzucony, twardo lądując na podłodze. Na to, już wszyscy w kasynie reagują- oglądają to, jak krasnolud zostaje kopnięty, wstając lub wydając okrzyki zaskoczenia. Sama brązowowłosa od razu ucieka z kasyna, już wiedząc, iż nic tam po niej. Za to czarnowłosa rozgląda się i już wie, że przesadziła- ochrona idzie w jej stronę, gdy też sam brodacz się lekko podnosi.
— P... pozbądźcie się tej demonicznej cholery...! Nie... złapcie ją! Już ja się nią zajmę...! Ugh!
Dalej nic nie mówi, kiedy ponownie zostaje kopnięty w twarz, co go teraz nokautuje. Przy tym, brązowooka zgarnia medalion, uważnie patrząc dookoła siebie... i wie, iż łatwo nie będzie teraz.
Uciekamy An...! Mamy wszystko, drzwi nie są zablokowane, mamy szanse...!
Nie... jeszcze nie... mamy przecież go upokorzyć... to czemu nie upokorzyć całej tej placówki...?!
Mathieu nie wie, co ma odpowiedzieć na to. Toż to jest szaleństwo...! Jej działania może przyniosły sukces... ale teraz, trzeba już uciekać, dopóki jest szansa. Lecz, nogi pianistki nigdzie nie chodzą, stoi ona w miejscu.
Potańczmy trochę, Bastian... potańczmy.
***
Vincent chciałby już spać.
Niestety, nie jest w stanie.
I dlatego leży już chyba z godzinę, wtulony w Irène, próbując zmrużyć oko... nie potrafi. Ciągle po głowie mu chodzą wszelkie możliwe scenariusze, kiedy myśli o An... co się może z nią dalej dziać, jeśli wznowi współpracę z tym demonem...? Czy coś jednak złego się może stać...? Co jeśli coś się stanie, a on jej nie pomoże...? Ma wręcz trudności z oddychaniem, kiedy myśli na ten temat...
Musi się uspokoić... oszaleje od tego. A jak będzie szalony, nie będzie w stanie pomóc swojej przyjaciółce, gdy coś się już stanie... musi być skupiony... gotowy. Nie może zaprzątać sobie aż tak tym głowy... ostrożnie odchodzi od swojej narzeczonej, by usiąść na łóżku. Może się napije wody...? Nie uspokoi go to, ale może trochę ruchu zrobi jakąś różnicę...?
Słyszy on coś... marszczy brwi, słysząc za sobą jakiś dźwięk... odwraca się, aby spojrzeć na okno, widząc w nim... kota. Krzywi się, gdyż jest to dość brzydki kot, ten cały sfinks... co kot robi na posesji jego przyszłych teściów...? Nie bardzo rozumie... chce już zignorować drapiące zwierzę i wstać...
Vincent Sorel...
Podskakuje, słysząc ten głos w swojej głowie. Rozgląda się, zastanawiając się, czy już nie oszalał... ale, jego spojrzenie utrzymuje się na kocie... który ma różowe oczy... i ponownie słyszy ten głos.
Jestem wysłanniczką od Bastiana... on i Agnès Foix potrzebują twojej pomocy... teraz, szybko... poprowadzę cię...
***
An... proszę... uciekajmy...!
Zamknij się i użycz mi mocy...!
Agnęs ma dość już jęczenia demona... ma serdecznie dość jęczenia wszystkich mężczyzn, jakich spotkała... czemu zawsze to mężczyźni mają tyle do powiedzenia...? Świat byłby lepszy, gdyby wszyscy się zamknęli i dali osobom myślącym działać. Oczywiście, przez emocje zaczyna nienawidzić wszystkiego, co ją obecnie irytuje najbardziej, jednak nie zwraca na to uwagi. Zamiast tego, skupia się na tym, co ma zrobić.
Dwójka ochroniarzy idzie w jej stronę i przez Bastiana wyczuwa, iż są magiczni. Wszyscy goście z kasyna odchodząc pod ściany albo ukrywają się pod stołami lub za barem, tudzież zwyczajnie ewakuują się. Nikt nie chce już brać udziału w tym, co się dzieje.
Nikt, poza Agnès.
Cofa się ona, gdy dwójka mężczyzna coraz bardziej zbliża się do niej... trafia ona plecami o bar. Uśmiecha się szeroko, patrząc prosto w oczy obydwu ochroniarzy, czując kolejny zastrzyk energii... i już wie, iż czeka ją najbardziej szałowa noc życia. Mężczyźni oglądają jak kobieta skacze do góry, aby zrobić fikołka w powietrzu i na rękach, wylądować na barze. Zaraz potem, opada za sam bar, za nim też znikając.
Marszczą oni brwi, rozmyślając, co to za demoniczna sztuczka. Nim zdążą coś zaplanować, panna Foix atakuje jako pierwsza. Zakradając się od tyłu, uderza jednego ochroniarza szklaną butelką w głowę. Nie uderza go w żadne poważne miejsce na głowie, zatem mężczyzna zostaje tylko chwilowo oszołomiony. Kiedy odchodzi na bok, brązowooka spogląda na drugiego ochroniarza, który inaczej podchodzi do walki. Przekręca pierścionek na swoim palcu i zaraz wychodzi z niego coś- a jest to niebieska zjawa, która przybiera kształt podobny do niedźwiedzia... jest ona przezroczysta, lecz dalej ryczy ona niczym prawdziwy zwierz.
Bastian piszczy, ale dwudziestolatka zachowuje zimną krew. Co to dla niej...! Niedźwiedź rzuca się na nią, ale ona uskakuje na bok, unikając łapy bestii. Jednakże, zaraz musi zrobić kolejny i kolejny uskok, aby nie zostać zgniecioną pod łapą tego dosłownego upiora. W tym samym czasie, drugi z mężczyzn wreszcie wstaje, przy pomocy swojego współpracownika. I przy tym, wspólnie korzystają ze swojej magii- kątem oka, dostrzega An, że w jej stronę leci srebrny łańcuch, kiedy niedźwiedź ponownie chce ją zaatakować. Prędko rozumie, iż chcą ją oni tak zapędzić w pułapkę, aby zmusić ją do wpadnięcia w łańcuch. Rozumiejąc to, brązowooka nie pozwala, aby ten plan udał się- zamiast uniknąć ataku, skacze ona znów wysoko, prawie aż do sufitu, przeskakując zjawę.
Łańcuch przechodzi przez upiora, aby polecieć znowu w jej stronę. Prycha ona na to, łańcucha też unikając, gdy ten zbliża się do niej. Czego nie przewiduje, to tego, że srebro owija się dookoła jej jednego nadgarstka. Syczy na to, mając wrażenie, iż metal wpija się w jej skórę. Niedźwiedź obraca się do niej, a łańcuch próbuje samoistnie owinąć się dookoła jej drugiego nadgarstka. Spogląda ona na wszystko opcje i ponownie działa.
Skacze ona do przodu, na co łańcuch automatycznie podąża za nią... pędzi w stronę niedźwiedzia, na co zjawa jest zdziwiona i nic nie robi, ale to nie w jej stronę zmierza dwudziestolatka- zmierza w stronę ochroniarzy. W trakcie skoku, robi obrót, aby łańcuch wyskoczył do przodu. Zawsze on podąża za jej wolnym nadgarstkiem, więc robiąc odpowiedni obrót, jest w stanie skorzystać z siły wyrzutu łańcucha do przodu, aby zbliżyć się do dwójki mężczyzn, którzy orientują się za późno w jej planie.
Skacze ona najpierw na tego od łańcucha i pozwala, aby srebro owinęło się dookoła jej drugiego nadgarstka, gdy też owija łańcuch dookoła szyi mężczyzny. Staje za nim, nie chcąc pozwolić, aby typ z niedźwiedziem zaatakował. Dusi ochroniarza, ale nie tak, by go zabić- dusi go, aby oszołomić go, aby wycofał własny czar. Wie, iż zrobi to, aby ocalić swoje życie. Oddycha ona ciężko, czując jak cała jest spocona od tego wysiłku, bardziej nawet niż normalnie. Serce jej podskakuje w klatce piersiowej, a włosy ma przylepione do czoła.
Cholera, An, zabijesz go...!
Spokojnie... jeszcze chwila...
An... jesteś zbyt zmęczona... musisz zaprzestać walki i uciekać...! Twoje ciało...
MILCZ!
Łańcuchy znikają, tak jak czarnowłosa przewidziała. I chwyta ona w pasie mężczyznę, rzucając nim w jego współpracownika. Jeszcze stojący ochroniarz unika tego, spoglądając z irytacją na kobietę. Słychać jak jego kolega ciężko uderza o krzesła, z jękiem bólu, wyraźnie nie mogąc już dłużej być w tej walce. Za to jego towarzysz wyciąga coś, czego się kobieta nie spodziewała- pistolet, którym bez ostrzeżenia strzela w nią. Gdyby nie nadludzka reakcja od Mathieu, by dostała kilka kulek w brzuch. Szczęśliwie, opada ona na ziemię, unikając tego ostrzału. Zaraz potem, znika z oczu mężczyźnie, który rozgląda się za nią, z wyciągniętą bronią. Jego upiorny niedźwiedź znika. Większość klientów zdążyła już wyjść, nie chcąc przypadkiem oberwać... szef i współpracownik też powoli wstają. Ochroniarz nie zamierza jednak samemu ciągnąć tej walki- wolną dłoń, ociera ponownie swój pierścień, wzywając w ten sposób posiłki... ktoś powinien zaraz jeszcze dojść tutaj...
Nie może on jednak zobaczyć tego, kiedy wreszcie Agnès atakuje- tak jak wcześniej brodaczowi, daje mu kopniaka z pół-obrotu, na co mężczyzna opada. Pistolet wypada z jego dłoń i chwyta go czarnowłosa, w głowie dostając od razy szybki poradnik od kocura, jak się nim posługiwać. I korzysta z tego- strzela w nogi swojego oponenta, pozbawiając go możliwości ruchu. Zaraz potem, strzela też w nogi drugiego ochroniarza, który się podniósł- strzela, aby już nic nie mógł zrobić. Chce też już strzelić profilaktycznie w tego zwyrodnialca, ale nigdzie nie widzi go... pewnie musiał uciec, w trakcie samej walki.
Oczywiście, nie jest to koniec walczenia dla niej- do sali wbiegają kolejni ochroniarze, a trzej, wszyscy z wyciągniętymi spluwami, czy też gotowymi, magicznymi artefaktami. Kobieta od razu celuje w nich pistoletem, chcąc strzelić... jednakże, nic nie leci. Mruga ona, nie rozumiejąc tego początkowo... ale, kiedy musi znowu uniknąć kilkunastu strzałów, pojmuje, co się stało.
Cholera jasna...! Nie ma amunicji...!
Agnès! Musisz uciekać, natychmiast...! Twoje ciało... za dużo adrenaliny... nie wytrzymujesz, dziewczyno...!
Nie mów mi nawet tego...! Dobrze wiem, co mam robić...!
Nawet we własnej głowie, powoli brzmi na spanikowaną... czuje ona, jak ma trudności z oddychaniem, a jej palce drętwieją... ma suchość w ustach, kiedy musi się schować za barem, aby nie zostać zastrzeloną. Kręci jej się w głowie i robi jej się gorąco już nie z gniewu, lecz z wyraźnej paniki.
Nie teraz... wszystko, tylko nie teraz...!
Bastian samemu ma ochotę panikować, lecz widzi, iż nie może tego zrobić... musi pomóc pozbierać się An, która ma główną kontrolę nad ciałem... jeśli jest w stanie.
Do drzwi...! Mamy jeszcze czas...! Teraz, już...!
Ale... walka...
Zapomnij o tym...! Jeśli chcesz jeszcze coś zrobić dla swojej matki, musimy biec...!
I już kocur zaskakuje dwudziestolatkę- bierze kontrolę nad ciałem. Wyskakuje zza baru, korzystając z ogólnego chaosu, aby pobiec w stronę wyjścia. Korzysta ze swoich mocy, aby nikt go nie dostrzegł... nie ma teraz czasu na walkę, wie dobrze o tym- czuje, jak całe to ciało go piekielnie boli... nie jest w stanie wydusić z siebie więcej energii, aby cokolwiek więcej zrobić. Pozostaje wykorzystać pozostałą energię na ucieczkę... szczególnie, gdy widzi przez Nikitę, iż pomoc jest w drodze do nich...
Jaka pomoc...?! Bastian, coś ty zrobił...?!
Upewniam się, iż twoja matka nie zapłacze za tobą...!
Te słowa jeszcze bardziej zaskakują kobietę, ale i tak nie chce ona uciekać. W półkroku, staje ona, starając się odzyskać kontrolę nad własnym ciałem... nie może teraz uciec... nie... nie może! Już za bardzo wbiła się w to... jak teraz ucieknie... o czym będzie to świadczyć...?
Nie... muszę to dokończyć...
Czy ty chcesz umrzeć...?!
Może chcę?! Jaki masz ty niby w tym interes, demonie?!
Przez mentalną bitwę, żadne z nich nie działa w sposób skoordynowany, co wykorzystują ich przeciwnicy- z całej siły, czarnowłosa zostaje uderzona w głowę, opadając prosto na podłogę ogłuszona... od razu zatapia się w ciemności z Bastianem, kiedy zmierzają się z podłogą... żadne z nich nie jest już w stanie kontrolować swoich myśli, czy obrazów w głowie... i gdy An traci przytomność, chodzi jej po głowie wiele myśli...
Co się stało...?
Czy na pewno wszystko wyszło jak trzeba...?
Co się stanie...?
Mamo... wybacz, jeśli nie wrócę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top