Akt 20
Agnès uśmiecha się szeroko, gdy żegna się z kolejną klientką...
Dobry Szatanie, ta praca jest NUDNA.
Przynajmniej ty jej nie robisz prawie codziennie.
Taki dialog wywiązuje się między czarnowłosą a białowłosym, gdy demon dalej opętuje dwudziestolatkę. Nie miała siły dzisiaj iść sama do pracy, więc wzięła ze sobą Bastiana... który żałuje, że zgodził się na to. Nigdy nie robił takiej pracy, raczej unikał tego i rozumie, iż dobrze robił- praca w butiku to jakiś wyrafinowany żart, dla wyższej klasy. Przychodzą niby bogate, dobrze wychowane kobiety oraz mężczyźni, a zachowują się jak buraki...! Przed chwilą przecież, obsłużona kobieta, nie potrafiła nawet spojrzeć, czy odpowiednio zwrócić się do Agnès, która pomagała jej z doborem butów. I takie osoby mają mieć najwięcej pieniędzy i trząść wszystkim? No bez przesady...! Aż się demonowi robi głupio, gdy podczas pierwszego spotkania z An, był niemiły dla niej... miał tylko zdobyć jedną torebkę, a nie wygłupiać się... gdyby teraz nie był w ciele panny Foix, to by pewnie serce mu się zrobiło cięższe, z powodu tego wspomnienia... z powodu tej... żenady, jaką było jego zachowanie...
Ta, teraz już wiesz, czemu nie da się mnie tak łatwo nastraszyć. Jak pracujesz tyle w takim miejscu, po prostu robisz się na wszystko obojętny.
Chyba sam Chat-Rose musi zacząć tu pracować, aby nabrać więcej pewności siebie... jak dają tu dobre pieniądze, to zdecydowanie by mógł zacząć tu robić.
Nie polecam. Gdybym ja nie miała długów, wybrałabym każdą inną pracę.
Ciągle zapomina, jak łatwo kobieta czyta jego myśli... to powinno raczej być w drugą stronę...! No ale, już różowooki zdążył przywyknąć do... bardzo ekscentrycznych rzeczy związanych z brązowooką. Chociaż, pewnie jak przywyknie do czegoś, to zaraz wyjdzie coś nowego o niej, co kompletnie wywróci wszystko do góry nogami...
Cóż, przynajmniej się nie nudzisz...!
Sam kocur nie jest pewien, czy nie wolałby nudy.
Za to, zdecydowanie dwudziestolatka dobrze się bawi, gdy może korzystać z dodatków, jakie ma od tego demona... widzi ona o wiele lepiej wszystko, nawet nie mówiąc, jak płynnie się porusza- nawet nie czuje, jakby nosiła obcasy... jest wręcz jej tak lekko... jeśli tak zawsze czuje się białowłosy, gdy chodzi, to nic dziwnego, że potrafi robić jakieś sztuczki akrobatyczne... ona sama by takowe robiła, gdyby czuła się lekka jak piórko...! Wręcz roznosi ją jakaś dziwna energia- chodzi po butiku, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenie Minoo. Ma ochotę rzucić wszystko i znów iść się wybiegać, poczuć powiew wiatru we włosach, móc się wyszaleć. Nigdy w życiu nie robiła nic z takim zapałem, zawsze była osłabiona albo zbyt zmęczona przez pracę albo anemię... nawet, jak była jeszcze nastolatką, to miała takowe problemy.
Imprezy licealne nie są tak wystrzałowe, jak amerykańskie filmy chciałyby, aby wszyscy wierzyli- chociaż młodzież ma alkohol i papierosy, to zdecydowanie nie ma rzucania się na stoły, pijackiego ping-ponga, czy niszczenia wszystkiego w zasięgu wzroku. Nie, o wiele bardziej wyraźnym widokiem są gówniarze śmiejący się jak prosiaki, czy robiący bardziej interesujące rzeczy, jak golenie całej głowy bez powodu... i to do tego jednorazowymi maszynkami do golenia twarzy oraz nożyczkami. Szczęśliwie, nie widać jeszcze krwi.
Agnès ogląda to wszystko, marszcząc brwi, po czym spogląda niepewnie na Vincenta... który też jakby ma zwątpienie w oczach.
— To na pewno ta impreza, Vinc...?— upewnia się czarnowłosa, stając bliżej swojego przyjaciela. I też sam blondyn podchodzi do niej bliżej, czując się niepewnie najwyraźniej.
— Um... raczej tak...— potwierdza cichym głosem Sorel, chociaż ledwo da się usłyszeć go, przez muzykę w samym domu.
Po niepewności, wchodzą oni głębiej do samego mieszkania, trzymając się blisko siebie. Impreza została urządzona przez znajomego z klasy Vincenta i dostał blondyn zaproszenie, by też przyjść z kimś. A że nie ma za bardzo przyjaciół prócz brązowookiej, to przyszli razem. Raczej nie zdarzało się, aby ktoś ich zapraszał na spotkania, więc to ich pierwszy raz na takiej imprezie... zatem, nie wiedzą, co robić.
Panna Foix stara się jakoś wkręcić w towarzystwo- rozmawia z innymi, starając się w miarę odpowiedni sposób, dołączyć do konwersacji. Jej kumpel chodzi za nią jak cień, będąc cicho i tylko czasami bąkając coś, gdy już ktoś się do niego odezwie... czarnowłosa nawet nie próbuje wkręcić przyjaciela w rozmowę- wie, iż ma on trudność z tym i musi samemu się przełamać, aby coś powiedzieć. Zmuszanie go na siłę, nic nie da. A że zostaje wyciągnięta kolejna butelka wódki, to zdecydowanie się Vincent przełamie.
Agnès nie jest osobą, która lubi pić, jednakże w tej sytuacji, nie można odmówić. Zatem, pije jeden kieliszek... i natychmiastowo czuje ścisk w żołądku. Ugh, wódka smakuje okropnie... kręci jej się aż w głowie, gdy też już obowiązkowo pije kolejny kieliszek. Sama nawet nie wie, kiedy robi jej się tak źle, że aż wymiotuje do najbliższego śmietnika... nie mogąc nawet od niego wstać- jedynie opada na podłogę, żałośnie jęcząc i wręcz umierając z powodu alkoholu... pojęcia nawet nie ma, gdzie Vincent jest, chyba też go zmiotło przez wódkę...
A teraz... czuje się ona wręcz wolna od swojego słabego ciała.
I nie tylko ona ma podobne odczucia w tej chwili. Bastian, przez oczy Agnès, czuje się... pewnie- jakby nieważne, co miało się stać, ma sytuację pod kontrolą i zawsze sobie poradzi. Wręcz nie pamięta, kiedy ostatni raz naprawdę chodził tak wyprostowany, w taki szczery sposób, nie udając tego... nie przypomina sobie, by chodził z taką odwagą, by nie musiał zmuszać się do takiego chodu... to coś niezwykłego. Skąd dwudziestolatka bierze pokłady pewności siebie, aby móc chodzić i być w taki sposób? Wręcz demon rozumie, skąd ta brawura kobiety, przy robieniu wszystkiego- gdyby sam był aż tak pewien siebie, robiłby mnóstwo różnych rzeczy... zdecydowanie robiłby to samo, co sama panna Foix. Wręcz by sprzedał raz jeszcze swoją duszę, by móc zyskać takową stanowczość we własnych działaniach i osobie... bardzo chciałby mieć takową...
Mafia połowicznie pasuje do stereotypów, jakie są opisywane w jej przypadku- zdecydowanie są to organizacje, którą mogą trząść wieloma osobami oraz rzeczami, bez większej litości. Jednakże, nie są to też osoby, które posiadają do tego klasę, czy uznanie dla kogokolwiek, o nie, nie, nie, nie, to jak w życiu. Charakter każdej osoby, zależy już od niej samej, wszędzie spotkasz najróżniejsze osoby. I w przypadku nawet rosyjskiej mafii, jest to prawda...
— Bastien...! Czemu mnie nie słuchasz...? Przecież wiesz, że tego nie lubię...!
Chat-Rose tylko mentalnie błaga, aby ktoś go zabił w tej chwili.
Elizawieta Pavlov już specjalnie źle wymawia imię nekomaty, aby ten zwrócił na nią uwagę... rozpieszczona córeczka szefa mafii jest wręcz jak koszmar dla białowłosego. Gdyby wiedział, na co pisze się, nawiązując kontrakt z szefem mafii, aby być prywatnym ochroniarzem jego córki, nigdy by nie przystał na tą pracę... a tak... teraz ma... tą kobietę...
— No już... Bastien, spójrz na mnie...!— wręcz piszczy panna Pavlov, mocno już szturchając ramię swojego pracownika. Różowooki ma tylko być blisko dziewczyny i mieć pewność, że nikt nie chce jej zagrozić, dlatego patrzy, co się dzieje za oknem pokoju... nie może ot tak sobie gadać z nią, ani nic... lecz Elizawieta ma inne zdanie na ten temat, kiedy odciąga demona od okna, zmuszając go do spojrzenia na siebie.— Nudzi mi się, wiesz...? Bardzo się nudzi... co powiesz na to, byśmy się rozerwali trochę...?
Mówiąc to, jej dłonie schodzą z ramienia mężczyzny i idą w inne rejony... białowłosy otwiera szerzej oczy, czując jak dreszcz przebiega po jego plecach, gdy też nerwowo ogonek mu się porusza... chce coś powiedzieć, zaprotestować... ale paraliżuje go to wszystko... trzęsie się, nie wiedząc, co zrobić... chce odejść, lecz... za bardzo się boi... jest zbyt zmrożony, aby cokolwiek zrobić... dlatego, pozwala Elizawiecie robić, co chce... ma wrażenie, iż zaraz zwymiotuje, wręcz ściska go w żołądku od tego... ledwo powstrzymuje łzy.
Jest żałosny.
Lecz teraz, nie czuje się żałosny w żaden sposób. Czuje się świetnie, jakby nie musiał bać się niczego.
Jeszcze układają oni parę rzeczy i gadają z klientami, nawet pomijając przerwę pracowniczą, czując się zbyt pewnie siebie. Wręcz Minoo, a potem Nathalie, oglądając Agnès z szokiem- jak śmiało oraz energicznie porusza się ona, jak jest cały czas uśmiechnięta, dość szczerze... zupełnie, nie jak ona. Nawet pan Hariri przygląda jej się ze zmarszczonymi brwiami, zdziwiony tym.
Pianistka jednak nie zwraca na to uwagi, gdy wreszcie wychodzi z pracy... gdyby nie to, że musi sprawdzić, co z mamą, pewnie by jeszcze poszła sobie gdzieś pobiegać, poskakać, byleby tylko wykorzystać cały ten stan... jednakże, musi zachować najwięcej sił na wieczór, ponieważ dalej ma zadanie do wykonania... mimo to, dalej ma jeszcze czas, nim wróci do domu. By zobaczyła, co u Vincenta, no ale...
Bastian... nie miałbyś nic przeciw, jeśli byśmy zobaczyli się jeszcze z Vincentem? Znaczy, czy on by coś zauważył, że jest nie tak...?
Jest cisza mentalna ze strony nekomaty, lecz dwudziestolatka czuje, iż ten się zastanawia przez chwilę... bo samemu nie jest pewien, czy to dobry pomysł... co jak Sorel coś dostrzeże...? Będzie trudno wtedy jakkolwiek się ukryć z opętaniem... przed większością ludzi, stosowali iluzję, aby oczy nie wyglądały na różowe, jednak na Sorel może coś dostrzec...
Nie jestem pewien... możemy nie ukryć przed nim oczu, a co nas najbardziej zdradza...
Dziwnie to wręcz brzmi... jak w jakimś romansie trochę- gdzie dwójka zakazanych kochanków spotyka się i muszą ukrywać to przed innymi... oczywiście, sytuacja tutaj jest znacznie mniej romantyczna, by nie powiedzieć, iż wcale nie jest.
No, trochę to brzmi jak romans, nie da się ukryć.
Miło, iż demon zgadza się z nią w tym temacie.
Wybór, jak się okazuje, nie należy do nich, bo wręcz wzdrygają się ciężko, kiedy słyszą niedaleko siebie głos:
— An...! Stój...!
To Vincent Sorel...!
Wspólna myśl też sprawia, iż natychmiastowo panna Foix też działa- wyciąga z torebki firmowe okulary przeciwsłoneczne, które potłukły się i szef pozwolił jej zabrać je. Wkłada je, obracając się w stronę swojego przyjaciela, uśmiechając się naturalnie... no może nieco nienaturalnie. Przez Bastiana, jej uśmiech jest nieco szerszy, jakby bardziej szczerzy się... stara się ona zmniejszyć ten uśmieszek najbardziej jak może, aby Vinc nic nie dostrzegł. On sam tak stresował się o swoją przyjaciółkę, że postanowił przyjść do niej, w trakcie przerwy... wręcz przybiegł do niej, przez co sapie, cały spocony... w takim upale, to to bieganie za mądre nie było.
— Vinc, co ty tu robisz...?— chce wiedzieć brązowooka, poprawiając oczy... zielonooki spogląda na nią i marszy nos.
— Czemu masz pęknięte okulary?
— Ja pytałam pierwsza.
— No... przyszedłem cię odwiedzić... i przynieść bułkę...— tłumaczy się, nieco niesprawnie, blondyn. Po twarzy kobiety da się zobaczyć, iż wyraźnie ona nie wierzy w to, dlatego dwudziestolatek wzdycha ciężko.— Dobra, przyszedłem sprawdzić, czy jeszcze żyjesz.
— Przecież rano dzwoniłeś i ci powiedziałam, że jest okej.— przypomina mu czarnowłosa, poprawiając swoje okulary. W swojej głowie, słyszy jak Bastian przeklina ze stresu w różnych językach, na co dostaje delikatnego bólu głowy, ale nie przeszkadza to jej w rozmowie.— Myślałeś, że co, że przez osiem godzin nagle umrę, czy coś?
— Z tobą, to nigdy nie wiadomo, dobrze wiesz.— broni się Sorel, z naburmuszonymi policzkami. Podaje bułkę swojej przyjaciółce, rozglądając się nieco i zniżając głos.— A... dalej jeszcze robisz interesy z tym demonem...?
Mówiąc to, nieco zbliżył się do swojej przyjaciółki, na co kocur wydał mentalny pisk, od którego pianistkę jeszcze bardziej głowa boli.
Umrzemy! To koniec! Wszystko teraz wyjdzie!
Jak zamkniesz się i dasz mi dalej rozmawiać, to będzie okej.
Gdyby Mathieu miał możliwość, zapewne by teraz hiper-wentylował się albo zemdlał. No ale, jedynie już tylko nerwowo wyobraża sobie, jak go Vincent zabije gołymi rękoma... ma dość krwawe wyobrażenia, aż sama czarnowłosa znów się wzdryga, co nie umyka uwadze młodzieńca:
— Wszystko w porządku...?
Demonie, zamknij mordę, skupić się nie mogę...! Weź wyobraź sobie coś bardziej przyjemnego... nie wiem, królika, czy coś...!
Potrawka z królika.
Nerwowe myśli o królikach nie są wiele lepsze, gdyż są też wymieszane z dość krwawymi obrazami, na widok których, robi się Agnès niedobrze, ale udaje jej się jakoś coś wymówić:
— Praca mnie zmęczyła i tyle... i na razie nie robię żadnych biznesów z tym demonem, bo nie mamy zleceń.
Znaczy, zlecenia im lecą, ale odmawiają, gdyż skupiają się na jednym bardzo specyficznym zadaniu obecnie, lecz tego już Vincent nie musi wiedzieć... bo chciałby znać szczegóły, chciałby wiedzieć, jak je wykonują... a pewnie padłby na zawał, jakby się dowiedział. Nie, lepiej oszczędzić mu nerwów i niepotrzebnych kłótni...
Nie zapominaj o naszych nerwach.
Co racja, to racja.
Vincent sam nie jest pewien, czy wierzy w to... zna bardzo dobrze An, więc jej zachowanie jest jakieś... dziwne. Pewnie osoba stojąca z boku, nie zauważyłaby u niej nic dziwnego, żadnych zmian... lecz on, zauważa drobne detale. Inny uśmiech, nerwowe ruchy, bardziej rozluźniona postawa... coś jest na rzeczy... i zdecydowanie nie jest to zmęczenie zwykłą pracą... jednakże, nawet nie podejrzewa, iż może chodzić o opętanie... a bardziej nie dopuszcza go do siebie do myśli. Nie chce sobie wyobrażać, że jego przyjaciółka mogłaby być marionetką dla jakiegoś demona... jednakże, musi uspokoić swoją paranoję.
— A nosisz krzyżyk ode mnie...?— upewnia się zielonooki, a nim kobieta zdąży go okłamać, to od razu też wysuwa prośbę.— I możesz mi go pokazać? Po prostu chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna...
Trochę dziwne, że aż tak się martwi o ciebie... co ty, jakaś jego kochanka?
Fuj...! Nienormalny jesteś? Ja miałabym być z Vincentem...? Ohydne.
Powstrzymuje się brązowooka, aby nie zrobić obrzydzonej ekspresji... jednakże, widzi, iż jest w kropce- z pewnością, jeśli pokaże Sorelowi, że nie ma krzyżyka na szyi, to ten wywęszy, że coś jest nie tak. Może i jest nierozgarnięty, ale niegłupi, połączy ze sobą wszystkie kropki. Jak powie, że go zapomniała założyć, to też Vincent będzie coś podejrzewał, ponieważ nie będzie to pasować do niej... czuje ona ciężar w piersiach, iż nie może powiedzieć zielonookiemu prawdy... ale musi to zrobić dla mamy... dla siebie... po tym zadaniu, już zawsze będzie szczera z Vincentem. Nigdy go nie okłamie, przenigdy.
Sam Bastian dziwi się, iż kobieta przewiduje kilkanaście scenariuszy i znajduje prędko rozwiązania... widział procesy myślowe wielu osób i jej myśli zdecydowanie są szybkie. Że się ona połapuje w nich. I połapuje się ona w nich tak szybko, że znajduje rozwiązanie dla swojego problemu, jakby w ułamek sekundy.
Bastian, użyj mocy i zrób coś, szybko... rzuć śmietnikiem, teraz...!
I udaje ona, że wkłada dłoń pod koszulkę, aby wyciągnąć swój krzyżyk, za to demon od razu robi, jak mu nakazano- magią, wręcz rzuca jednym ze śmietników w górę i ląduje on z trzaskiem na chodniku, strasząc kilka gołębi. Sorel odwraca spojrzenie w stronę miejsca hałasu, prawie podskakując i wykorzystuje to panna Foix- wyciąga krzyżyk i wkłada jego końce w swoją koszulkę, by wydawało się, że ma go na szyi. Gdy się blondyn odwraca widzi, że kobieta trzyma przy nim krzyżyk. Jak go tylko zielonooki zobaczy, to czarnowłosa chowa go pod koszulkę... szczęśliwie, jej koszulka jest dość spora i włożona w spodnie, więc nie wypadnie jej ten łańcuszek.
Jakim cudem, to się udało nam?
Ze mną, wszystko się udaje.
Heh, nieco pysznie to brzmi...
Słuchaj, jak się zna swoje możliwości, to się nie jest pysznym. Po prostu, jest się mądrym.
Różowooki jest pod takim wrażeniem, iż się nie sprzecza.
— A ty nie musisz już wracać do pracy...?— mówi brązowooka, aby spławić już kumpla. Ten otwiera szerzej oczy, cofając się.
— Kurde... chyba rzeczywiście muszę...— przyznaje młodzieniec, łapiąc się za głowę i coraz bardziej się cofając się.— To zgadamy się później...! Dzwoń, jakby coś się działo...! I pozdrów mamę...!
— Nie martw się o to, ja o wszystkim pamiętam!
I pianistka macha przyjacielowi, dopóki ten nie odbiega, znikając jej z linii wzroku. Wtedy, wyciąga krzyżyk spod bluzki, wkładając go znów do kieszeni spodni... wypuszcza ciężko powietrze, od razu zabierając się za jedzenie bułki... sama nie wie, co teraz bardziej ona czuje. Czuje ona dalej ciężar w klatce piersiowej oraz gulę w gardle, że kłamie tak Vincenta... wie, ile znaczy ona dla niego, wie co on przeżył w życiu... dlatego, nie mówi mu prawdy... z drugiej strony... gdzieś w niej, jest strach, że coś jednak się stanie i jeszcze bardziej zrani swojego przyjaciela... i nie tylko jego... że zrani mamę, Martina, Camille... szczególnie mamę... przecież, jeśli coś by się nagle stało pianistce, kto by się zajął nią? Kto by jej pomógł...? Na to, brązowooka chce płakać, lecz nie robi tego...
Nie, nie może tak myśleć. Musi dalej działać. Jeśli teraz zwątpi we wszystko, to rzeczywiście będzie mieć kłopoty, a tego nie chce. Dlatego, odsuwa od siebie te myśli, skupiając się na czymś innym- na głodzie. Jest strasznie głodna, a ta bułka jej nie wystarcza... chyba pożre wszystko, co będzie w lodówce, jak wróci do domu. Aż zapomina o Bastianie, który jest co najmniej zdezorientowany jej emocjami.
Na serio... co jest między tobą a Vincentem, że tak się martwicie o siebie...?
Kocur tak dawno nie nawiązał z nikim głębokiej więzi, nie licząc Antonio, iż zapomniał jak działają interakcje między innymi osobami... nie mówiąc o tym, jak słabo nawet interakcje on czasami rozumie, gdy nie są one czysto biznesowe.
Jest on dla mnie jak brat... znamy się od dzieciaka i zawsze się trzymaliśmy.
Słysząc to, od razu demon myśli o swoim życiu... ktoś martwi się o niego...? Nikita na pewno... Antonio też... lecz poza nimi, to kto...? Zresztą, oni by sobie poradzili bez niego- są samowystarczalni, nawet nie wiadomo, czy im naprawdę aż tak zależy... Bastian nie wierzy w to... dlatego, od razu uznaje, że nie ma nikogo, kto by zamartwiał się nim. Dostrzega to, rzecz jasna, Agnès... która czuje żal wobec tego nekomaty. Nie mieć nikogo... to straszne. Nie wyobraża sobie tego. Dlatego, postanawia wysunąć kolejną propozycję wobec mężczyzny.
Ej, nie smuć się... zawsze możesz być moim przyjacielem... Vincenta też... i wielu innych. Nie musisz być samotny.
Kocur nie musi być samotny...? Chciałby wierzyć, że to możliwe... kilka razy spróbował w to uwierzyć i nie kończyło się to dobrze... ale dwudziestolatka dalej stara się rozwiać jego wątpliwości.
Może być ciężko, lecz kiedy tak w życiu nie bywa...? Po tym zadaniu, powinniśmy razem pójść na imprezę, czy coś.
To miłe... Tonio doradzał mu, by spróbował się przełamać... czy białowłosy będzie w stanie to zrobić...?
Nie wie. Nie ma pojęcia. Szczególnie teraz, mając to całe zadanie na głowie... dalej ma wobec niego złe przeczucia, chociaż z panną Foix jest bardziej odważny. Też rozważa nad tym, co usłyszał w myślach swojej współpracowniczki- jak boi się, ze zrani swoich bliskich, jakby coś jej się nagle stało... nie boi się o samą siebie, a o innych... czy i tak samo czułaby, gdyby zaprzyjaźniła się w pełni z demonem...? Nie chce on ranić ot tak jej... znaczy... kurczę, sam nie ma pojęcia już, co myśleć... wszystko jest jakieś takie chaotyczne... wie jedno- gdyby był na miejscu An, nie chciałby robić tego zadania... nie tylko ze względu na swoje bezpieczeństwo, lecz też ze względu na swoich bliskich.
I przez te rozmyślania, coraz bardziej ma wątpliwości, co do wszystkiego, co się dzieje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top