Akt 18
Agnès wyobrażała sobie robienie demonicznej pracy jako coś wielkiego, groźnego. Mimo tego, co opowiadał jej Bastian, dalej sądziła, że wszelkie zadania będą w sobie miały nutę jakiejś wielkiej misji, czegoś może w rodzaju misji Jamesa Bonda, może nawet znowu coś związanego z ustawianiem jakiś bogaczy na ich miejsce...
Niestety, rzeczywistość bywa rozczarowująca.
Panna Foix układa i czyta kolejne papiery, próbując wydobyć jakikolwiek sens z tych wszystkich finansowych działań... podobnie Bastian, siedzący obok niej, chwytając się wręcz za włosy z powodu zawirowania, jakie ma w głowie. A przed tą dwójką, stoi ich klient- młody chłopak, niewiele starszy od samej czarnowłosej, cały nerwowo trzęsący się... przypomina małego pieska, który jest wystraszony większym zwierzęciem, ale stara się zgrywać chojraka. Wręcz przypomina kreskówkowego Chojraka, swoim sposobem poruszania się.
— I... i jak...? D... da się coś z tego z... zrobić...?— jąka się klient, nawet brzmiąc jak ludzka wersja wystraszonego pieska.
— No cóż... od razu tak nie uda nam ci się zrobić wspaniałej prezentacji... musisz dać nam czas... — zapewnia Bastian, uśmiechając się szeroko do chłopaka i puszczając mu przy tym oczko.— Zaraz sprawimy, że dostaniesz tę poradę w firmie...!
— N... no... d... d... dobrze...
Brązowooka nie jest taka pewna tego. Patrzy ona na tego trzęsącego się kolesia i zachodzi w głowę, jak ktoś tak niepewny może pracować korporacji- cały czas skubie swój garnitur, przygryza wargi, jest blady jak ściana, nawet nie wspominając o tym, iż wygląda, jakby miał zemdleć albo popłakać się... co zdążył zrobić, przy wzywaniu różowookiego. Chłopczyna popłakał się, przy wzywaniu demona i dlatego Chat-Rose wezwał dwudziestolatkę- aby ta pomogła opanować nieśmiałego do bólu chłopaka. Dlatego, marszczy ona brwi, słysząc wypowiedź swojego partnera...
— A na pewno chcesz, byśmy zrobili ci ten projekt...?— odzywa się czarnowłosa, wstając od stołu i podchodząc do młodzieńca. Ten tylko cofa się, gdzie białowłosy też wstaje, chcąc jej się wtrącić:
— An, może po prostu zajmiemy się...
— C... co masz na myśli...?— dopytuje się klient, robiąc się jeszcze bledszy. A czarnowłosa mówi do niego twardo, ale spokojnie:
— Na pewno chcesz tej pracy...? Aby pracować w korporacji i zajmować w niej wysokie stanowisko, trzeba mieć stalową psychikę, a nie każdy takową posiada... a nie warto jest poświęcać swoje zdrowie psychiczne dla kilku dodatkowych franków. Bo te franki prędko pójdą albo na psychiatrę, albo na pogrzeb.
— A... ale...
— An, nie sądzisz, że nasz klient wie dobrze, co sam chce...?— przerywa to kocur, chcąc już odsunąć pianistkę od chłopaka, lecz ta odsuwa się, aby dalej przemawiać do młodzieńca stanowczym tonem:
— Naprawdę, o ile nie jest to jakieś twoje marzenie albo nie potrzebujesz pilnie tej pracy... nie męcz się. Zadbaj o swoje zdrowie psychiczne i fizyczne. Uwierz mi, łatwo idzie znaleźć też dobrze płatną pracę, która nie zniszczy cię od środka, do tego stopnia, że nie będziesz mógł cieszyć się życiem. Uwierz mi, w korporacji zjedzą cię.
— A... a jaką... n... niby inną pracę mam znaleźć...?! Gdzie...?!— chce wiedzieć klient, brzmiąc jakby był na skraju załamania psychicznego- ma zaszklone oczy, cały już drży, a do tego jest czerwony ze stresu. A panna Foix przystaje przy swoim:
— Znajdziemy ci ją. Jesteśmy zawodowcami... hm, o co chodzi, Bastian...?
Demon prowadzi ją na bok, by mieli bardziej prywatną konwersację... i od razu wyrzuca z siebie swoje żale:
— Wiem, że chcesz dobrze... ale to nasz klient. Zadaniem demona, jest robić to, co klient chce, wziąć za to nagrodę i nie przejmować się, co będzie dalej...
— To może demony tak działają. Lecz nie ja.— przypomina mu brązowooka, składając ręce na klatce piersiowej.— Jeśli widzę, że coś może zostać zrobione inaczej, lepiej, to robię to. Nie bez powodu, jestem teraz z tobą tutaj, wiesz? A teraz chodź i pomóż mi znaleźć lepszą pracę dla tego kolesia, bo chyba zaraz on padnie ze stresu.
Różowooki tylko patrzy na nią, dość skonfundowany... normalnie, nie przejmuje się swoimi klientami, ani ich losem- robi, to co oni chcą, bierze pieniądze i tyle. Nigdy nie pomyślałby, aby inaczej spróbować robić cokolwiek... jak widać, panna Foix nie tylko jest szalona, ale też ma dobre oko i nawet dobre serce... chyba. Jednakże, postanawia posłuchać się jej i wykonać zadanie jej sposobem.
Skoro raz jej się udało, to może teraz też wyjdzie.
***
Vincent stoi, jak na szpilkach.
Zapewne, powinien skupić się na swojej pracy... jednakże, nie jest w stanie. Wczoraj, An była na zadaniu z tym całym Bastianem... tylko miała pomóc komuś znaleźć pracę... mimo to, blondyn całą noc nie spał, myśląc o tym, co się mogło tam dziać- czy demon próbował dowiedzieć się czegoś o prywatnym życiu Agnès? Albo rodziny Sorel? A może próbował coś zrobić czarnowłosej... pewnie, gdyby coś poważnego się stało, dwudziestolatka powiedziałaby mu to... albo wcale się nie odezwała...
Albo nic nie powiedziała, uznając, iż sama sobie poradzi z tym. Z nią, to też opcja...
— Poproszę dwie bagietki.
Zielonooki zostaje wyrwany ze swojego zamyślenia, aby spojrzeć z szokiem na starszą panią, która stoi przed nim... ach, no tak, dalej jest w swojej pracy, musi obsługiwać klientów. I po chwili szoku, prędko idzie po pieczywo dla staruszki, która czeka na niego... dalej roztargnionemu dwudziestolatkowi idzie to wolniej niż normalnie. Aż starsza pani zaczyna wzdychać z irytacją, gdy ślamazarnie dwudziestolatek podaje jej pieczywo, po czym też kasuje jej zakupy. Wypuszcza ciężko, powietrze, gdy już kobieta odchodzi, czując jak coś za ciężko idzie mu poruszanie się... ech, musi się ogarnąć...
— Vinc, wszystko w porządku...?— z letargu znowu coś go wyrywa... tym razem, to głos Irène, która staje obok niego, z lekko zmartwionym spojrzeniem. — Coś od rana jesteś jakiś taki... niemrawy. Jesteś pewien, że wyspałeś się...?
No tak, jego narzeczona nie ma pojęcia o tym wszystkim... o niczym nie ma pojęcia, gdy chodzi o świat magii, czy tym, co odwala Agnès... i zielonooki nie zamierza jej mówić o tym. Nie chce wciągać ją w te kłopoty. Dlatego, jedynie odwraca spojrzenie, próbując się wykręcić:
— Nie bardzo... jakoś... nie mogłem zasnąć w nocy... nie wiem czemu...
— Przez ostatnie dni nie możesz spać. Co się dzieje...?— dalej naciska na odpowiedź szarooka, jednakże jej narzeczony nic nie mówi, dalej mając odwrócone spojrzenie... widząc to, panna Marbot jedynie kręci głową, poklepując Sorela po ramieniu.— Dobra, nie musisz mi mówić od razu... lecz powiedz mi... wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko...
Wiem doskonale. Ale nie chcę, byś musiała znosić konsekwencje tego.- w myślach wyznaje jej blondyn, lecz dalej milczy. Idzie zająć się czymś innym, widząc, że nie będzie mógł zająć się robieniem przy kasie... niestety, będzie musiał jakoś opanować swoje myśli i uczucia, ponieważ dobrze wie, że jego przyjaciółka nie zamierza rezygnować z nowo znalezionego sposobu na dodatkowy zarobek.
Żeby tylko nic sobie przy tym nie zrobiła...
***
Vincent niewiele się myli w tym, że Agnès nie rezygnuje z dalszego robienia zadań z demonem.
Jednak zdecydowanie nic złego się jej nie dzieje.
Nie, gdy wraz z Bastianem muszą pomagać podczas organizowania wesela.
— To, jeszcze raz... co konkretnie chce pan, bym zrobił...?— upewnia się Chat-Rose, rozmawiając z Panem Młodym, który zaraz się aktywuje, słysząc to:
— No jak to co?! Chcę, aby nikt przypadkiem nie zrujnował najlepszego dnia mojego życia...! Co jeśli ktoś coś powie i tak, i zacznie się wielka kłótnia? Albo moi świadkowie zrobią coś nie tak...?! Masz przypilnować każdego gościa, jesteś w stanie to zrobić, prawda...? Prawda?!
Na Szatana...- mentalnie przeraża się kocur, słuchając dalej z przerażeniem, musząc słuchać jak mężczyzna wymyśla coraz dziwniejsze rzeczy. Zazdrości Agnès, która siedzi z Panną Młodą, pomagając jej zrobić ostatnie poprawki w sukni ślubnej, o które poprosił Pan Młody, mając paranoję, że coś się z nią stało, od wczorajszego zakupu... gdy jednak kobiety wchodzą z powrotem do salonu, to widzą, iż Pan Młody dalej szaleje, wymyślając kolejne dyrdymały:
— I jak, i jak...?! Z sukienką wszystko w porządku?! Nic z nią nie będzie?! Kochanie, ta pani na pewno dobrze zajęła się suknią...?!
Panna Młoda jedynie przewraca oczami, o dziwo przyzwyczajona do tego.
— Tak, wszystko w porządku... nie musisz się martwić, ni...
Pan Młody robi się czerwony, by przerwać swojej ukochanej:
— Ale jesteś pewna, pewna tego...?! Nic nie może zrujnować nam tego dnia, kompletnie nic...! Możemy już nigdy nie powtórzyć tego, więc wolałbym, by było perfekcyjnie...! Aby...
Wszyscy przestają słuchać Pana Młodego, który robi dalej jakieś swojej wywody, nakręcając coraz bardziej samego siebie, nie zważając na innych obecnie w pomieszczeniu. Pan Chat-Rose i panna Foix patrzą na Panią Młodą z lekkim współczuciem, widząc jak jej przyszły mąż szaleje. Lecz ona jedynie wzdycha ciężko, łapiąc się za głowę.
— Wybaczcie mi to... Nick zazwyczaj jest normalny i nie robi nic tak strasznego... ale zawsze chciał ożenić się i przez to padło mu na głowę... naprawdę, on może zachowywać się normalnie, tylko się stresuje i ekscytuje za mocno...
— Tylko jest taki problem, proszę pani, iż nie ma już co poprawiać... nic już nie możemy tutaj dla państwa zrobić, prócz udawania, że coś robimy.— informuje ją Agnès, kątem oka obserwując uważnie drugiego z klientów, mówiącego by bardziej przekonać siebie niż innych.
— Chociaż pewnie i tak nic mu nie będzie pasować, z taką postawą...— dostrzega białowłosy, również kątem oka lustrując wyczyny swojego klienta. A klientka robi się czerwona, już jakby ze wstydu oraz nerwów, jakie odczuwa.
— Ech... przepraszam, w ogóle, ze wezwanie...— oświadcza cicho Panna Młoda, patrząc ze zmartwieniem na męża.— Myślałam, że jak ktoś z zewnątrz powie mu, że wszystko jest okej, to się opanuje... jak widać, nic mu nie pomoże... ech, chciałabym aby się uspokoił i po prostu cieszył tym dniem...
Widząc załamanie kobiety, dwudziestolatka myśli, jakby jej tu pomóc w tej sytuacji... dalej chce wykonać zadanie, ale widzi, iż chyba nie zrobią tego normalnie... Bastian przygląda się brązowookiej, zachodząc w głowę, czy znowu ona wpadnie z jakimś planem... patrzy, jak czarnowłosa puka w swój podbródek, wyraźnie rozważając wszystko... daje jej pole do popisu, gdyż jej ostatnie działania sprawiły się całkiem nieźle i okazały się łatwiejsze niż kocur oczekiwał... i tym razem, Agnès udaje się coś ustalić, pstrykając palcami.
— Bastian... a może ty byś go uspokoił?— proponuje An, odwracając spojrzenie w stronę demona, który marszczy na to brwi, nie rozumiejąc coś za bardzo.— Pewnie jest jakieś zaklęcie, czy symbol, by był trochę spokojniejszy... by się tak nie stresował...!
— Mogą... mogą to państwo zrobić...?— dopytuje się klientka, a kocur taki pewny nie jest:
— No... mógłbym... mógłbym coś zrobić... tylko, że... dawno nie robiłem żadnych magicznych symboli...
— I tak, to może być najlepszym wyjściem.— przekonuje go panna Foix, gdzie Panna Młoda ma wręcz nadzieję w oczach, wymieszaną z desperacją na twarzy.
Widząc, że nie może odmówić, różowooki postanawia spróbować skorzystać z bardziej zaawansowanej magii, jaką są symbole- i An wyprowadza Pana Młodego, by się przewietrzył na dworze, a jej znajomy pracuje nad symbolem... musi go odpowiednio zrobić, aby klient był nieco spokojniejszy, lecz też nie był jakby na haju... co się też może wydarzyć, gdy chodzi o specjalną magię.
***
— No, ta pracuje w hotelu jest nieco słaba, ale wypłata nie jest aż tak zła... już wolę sprzątać kible niż ponownie robić jako hostessa...— opowiada Camille, idąc ulicą wraz z Vincentem i Martinem. Starsi Sorelowie idą bardziej z przodu, prosto, a ich młodszy brat garbi się, krocząc niepewnie za nimi. Odstaje od nich, co nie jest dziwne.
Dalej za bardzo nerwy go szarpią, by chodził nawet jakkolwiek normalnie. Agnès znowu poszła robić jakieś zadanie z tym demonem i dalej nie dostał od niej żadnej wiadomości, co tylko jeszcze bardziej zamartwia blondyna... co się z nią dzieje teraz? Czy nic jej nie jest? Niby nie robi ona nic wielkiego... jednakże, zielonooki i tak ma ochotę pobiec do miejsca, gdzie ona może być i sprawdzić, czy wszystko jest okej... chyba to zaraz zrobi z nerwów...
— A co z tobą Vincent? Nie szukasz nowej pracy, czy bycie cukiernikiem jednak jest opłacalne?— pytanie siostry przywraca go do realnego świata, na co dwudziestolatek się wzdryga. Zbija go to z tropu:
— C-co...?
Martin i Camille patrzą po sobie, aby zaraz przyjrzeć się mocniej swojemu młodszemu bratu, który rozumie, że nie odpowiedział dobrze... w sumie, chce im powiedzieć wszystko, by pomogli mu w razie co, jednakże nic nie mówi o tym... bo też wie, że ta dwójka mogłaby za szybko podejść do całej sprawy i coś sobie zrobić... cholera, w co się Vincent wkręcił...?
— A co z tobą...? Jakiś ostatnio przygaszony jesteś... upiór cię nawiedza, czy co?— zastanawia się brązowowłosy, gdy brat podchodzi do nich i idą równo.— A może opętany jesteś...?
— Nie wymyślaj głupot.— burczy do niego zielonooki, a blondynka tylko dopowiada:
— W takim razie, co ci? Może coś związanego z tym demonem Bastianem, czy jak mu tam...?
Cóż, jest to bliskie prawdy, lecz Vincent milczy na ten temat, dla Agnès... przyjaciele się nie zdradzają, nawet kiedy się martwią. Taką ma zasadę dwudziestolatek. Dlatego, ściemnia własnej rodzinie:
— Nie... po prostu... ostatnio nie wysypiam się... nie wiem czemu...
— Bo pewnie coś ci chodzi po głowie, sam nie wiesz nawet co... jakieś strachy, sekrety, ukryte gdzieś głęboko w twojej głowie...— uznaje niebieskooki, pukając palcem brata w czoło, na co ten się lekko oburza:
— A od kiedy to jesteś psychiatrą? Nie miałeś iść na germanistykę, czy jak?
— By łapać potwory, trzeba je najpierw zrozumieć... ich psychikę, sposób myślenia, ich...
— Chyba braciak samemu się nie wysypia, że pieprzy takie głupoty.— przerywa mu zielonooka, kręcąc głową i teraz to Martin się denerwuje:
— Ej! Jak chce się być dobrym łowcą, to trzeba znać się na takich rzeczach... przychodzi dzięki temu łatwiej polowanie i planowanie, i...
Już więcej najmłodszy Sorel nie słucha, gdy jego myśli ponownie zajmuje An i jej sprawy... niedługo wróci do domu i zadzwoni do przyjaciółki... jeśli nie odpowie, to wtedy będzie szukać jej po całym Paryżu, nieważne co. Nie zamierza pozwolić, by cokolwiek jej się stało...
Ale... czy nie byłoby wtedy za późno...? Wzdryga się on na tą myśl. Nie, nie może być nigdy za późno... musi przestać tak myśleć. W ogóle, musi się uspokoić, bo na niczym się nie skupia... a skupienie przyda mu się, w razie czego.
***
— Proszę...! Mirabel już wam nie będzie uciekać...!— oznajmia Bastian, podając czarnego kota starszemu państwu, którzy od razu biorą i tulą kociaka.— Pogadałem z nią i będzie chodzić tylko koło domu... też w piątek, macie wizytę u weterynarza, aby załatwił wam szczepienia dla niej.
— Dziękujemy wam...! Anioły, nie demony z was...— cieszy się staruszek, gdy jego kotka mruczy w jego ramionach. Żona mężczyzny się zgadza z nim:
— Dokładnie...! Może chcecie jeszcze herbatki...?
— Nie, już podziękujemy... musimy wracać do siebie... — delikatnie odmawia panna Foix i wychodzi z demonem, z mieszkania staruszków.
Ich zadaniem było odnaleźć zaginionego kota starszej pary, a także sprawić, by ten przestał im uciekać. Szczęśliwie, Bastian i Agnès byli zgodni w tym, aby odpowiednio zająć się tą sprawą- odnaleźli kota i wspólnie wyjaśnili mu, czemu uciekanie w miasto to zły pomysł. Jak i, być może, użyli magii aby przekonać weterynarza do wizytacji dla ich klientów.
Jak na razie, czarnowłosej bardzo podoba się ta cała demoniczna robota. Zdążyła z Bastianem zarobić sporo, nawet nie będzie musiała martwić się o czynsz w kolejnym miesiącu, a nawet może zrobić większe zakupy w tym... wręcz jest dla niej idealnie... warto było zacząć zajmować się tą robotą. Nawet, jeśli nie ma za bardzo czasu wolnego, to nie obchodzi jej to. Im szybciej zarobi większe liczby, tym szybciej będzie mogła wreszcie zacząć żyć na jakimś poziomie... a tego chce dla siebie i matki.
Chat-Rose odprowadza swoją wspólniczkę pod jej kamienicę, gdyż robi się ciemno... lato tak szybko przechodzi i noce nastają coraz szybciej... on sam dziwi się, jak bardzo ona przejęła się robieniem zadań i jak bardzo wymyślała sposoby na radzenie sobie z nimi... jakby jednocześnie chciała zarobić, lecz też, jakby chciała zrobić coś dobrego dla innych... ta kobieta coraz bardziej wprowadza go w dezorientacje, swoim zachowaniem. Z jednej strony, jest ona zdeterminowana do swoich celów, z drugiej jest dobrą osobą, z trzeciej natomiast potrafi być przekonywująca i manipulująca, z czwartej nawet trochę szalona... widać, że kocur musi wpadać na same wyjątkowe osoby, w swoim życiu, które zwyczajnie są dziwne. Jakaś klątwa od czasu stania się demonem, czy jak? Kto wie... ale ciekawi go, zdeterminowanie kobiety... potrzebuje ona pieniędzy... lecz po co? To bardzo kocur chciałby wiedzieć... nie może spytać się wprost, ot tak ulicy, powinien włożyć w to trochę taktu... którego brakuje mu.
— Em... może... może chcesz jeszcze... wiesz... gdzieś się przejść...?— oferuje białowłosy, by otrzymać dziwne spojrzenie od towarzyszki. Nieco go to peszy, więc prędko prostuje swoją wypowiedź.— Znaczy... wiesz, trochę kasy mamy, może chcesz jeszcze... napić się czegoś albo zjeść coś...? Też tak późno nie jest...
Panna Foix rozmyśla nad tym chwilę... nie powinna teraz wcale wydawać swoich pieniędzy, dalej ma ważne wydatki... lecz też, chciałaby trochę dowiedzieć się samej więcej na temat demonów... dlatego, postanawia przystać na propozycję, też czując, że przydałoby się jej coś zjeść:
— Może być... a gdzie proponujesz iść...?
Nie sądziłem nawet, że zajdę tak daleko, skąd mam wiedzieć?- przez sekundę, nekomata panikuje, lecz prędko widzi jakieś brasserie*, zatem postanawia skierować się tam z dwudziestolatką:
— Chodźmy tam, napijemy się trochę wina i coś zjemy... trochę umieram z głodu.
I się Agnès zgadza na to... zna to brasserie, jest niedaleko jej ulicy. Dlatego, też bez problemu obydwoje wchodzą tam, dostając stolik... pora na kolejki we wszelkich gastronomicznych miejscach się skończyła, zatem można na spokojnie zjeść. Kobieta od razu zamawia sobie gulasz wołowy, gdzie jej towarzysz zastanawia się, jaką rybę dla siebie wziąć przez dłuższą chwilę... przynajmniej, przy doborze wina nie ma problemu- biorą te, z najmniejszymi procentami. I bez trudu dają zamówienie kelnerce.
— Jak widzę, koty bardzo lubią ryby, co?— stwierdza brązowooka, gdy już kelnerka odchodzi od nich.
— Nie wszystkie... ja po prostu je lubię. Są smaczne.— odpowiada jej Chat-Rose, machając nerwowo ogonkiem.— Koty mają różnorodne gusta. Jedne wolą bardziej wołowinę, inne kurczaka, jeszcze inne ryby... i ja się zaliczam do fanów ryby. Osobiście, nie przepadam za wieprzowiną, jest dla mnie za tłusta...
Ja jestem skazana na jedzenie wieprzowiny.- cierpko mówi sobie pianistka, lecz mówi co innego:
— A potrzebujesz właściwie jeść...? Znaczy, trochę mnie zastanawiasz... niby demony są magiczne, a dalej muszą jeść...?
— Cóż... nie muszę jeść... i niektóre demony też nie. Są takie demony, które muszą to robić, gdyż jedynie stały się wieczne, ale nie nieśmiertelne. Inne demony nie muszą jeść, a potrzebują ciągle wchodzić innym do łóżka, by żyć...!
— Sukkuby, jak domyślam się...?
— Dokładnie, dokładnie...
Przez chwilę, siedzą w ciszy, nie wiedząc, co dalej powiedzieć... w trakcie ciszy, dostają swoje wino i w ciszy je piją. Obydwoje chcieli skorzystać z tego spotkania, aby popytać o pewne rzeczy, a spostrzegli się, iż trochę to wszystko wygląda jak randka... i mentalnie, ta dwójka próbuje przekonać siebie, że to randka nie jest... i też na żywo, panna Foix próbuje przekonać swojego towarzysza o tym:
— Jakby co, nie martw się, zapłacę za siebie... w końcu... to tylko spotkanie, nie żadna randka, prawda...?
— Oczywiście, że tak...! To tylko drobny wypad, nic więcej...
Czyżby...? Bastian sam nie wie... ma mieszane uczucia, już do wszystkiego... aż prawie zapomina, po co chciał tu przyjść, gdy za bardzo wpatruje się w kobietę... której nie podoba się to:
— Em, Bastian...? Halo...?
Kocur prawie podskakuje na swoim krześle, musząc sobie przypomnieć, co tu robi... i prędko się wytłumaczyć:
— Wybacz... po prostu... mnie zastanawiało... na co tak zbierasz pieniądze...? Bardzo byłaś cięta, gdy chciałem zrezygnować z jakieś zlecenia...
Ponownie obydwoje cichną, gdy ta wypowiedź pada, do tego, atmosfera się robi cięższa... czarnowłosa przygryza wargę, wpatrując się w wino, w swoim kieliszku... czuje, jak jej serce robi się cięższe, gdy myśli o swoich powodach... kocur nic nie mówi, odwracając spojrzenie od swojej partnerki biznesowej... nie pogania jej z odpowiedzią, której nawet nie oczekuje dostać... za to, alkohol lekko działa na samą Agnès, która robi się bardziej otwarta niż normalnie. Skoro już pracuje z tym demonem, to może mu powiedzieć, o co chodzi... nie jest on zły i nie wykorzysta tych informacji przeciw niej, nie, nie ma on na to psychiki. Trzyma ona mocno swoją spódnicę, by wyznać prawdę:
— Cóż... ja i moja mama... mamy długi... mama... ona... ma, a raczej miała... raka płuc w zaawansowanym stopniu... by ją wyleczyć, potrzebna była szybka reakcja, a mama nie miała ubezpieczenia... nim byśmy doczekali się chociażby prześwietlenia czegokolwiek, by mama zmarła... dlatego, zaciągnęłam pożyczkę na leczenie... mama wraca do siebie, miała chemioterapię i niedługo będzie mogła przejść operację usunięcia guza z jej płuca... jednak... raty przybywają, mieszkanie też trzeba opłacać, wszelkie leki... rozumiesz...?
Trochę zatyka Bastiana, który nie bardzo wie, co powiedzieć... cholera, to się nazywa mieć niefart w życiu... i trochę wszystko teraz on rozumie- dlaczego kobieta robi tyle rzeczy naraz... wręcz to godne podziwu dla niego. Będąc w ciężkiej sytuacji życiowej, nie poddaje się ona, dalej łapiąc wszelkie możliwe okazje, by jakkolwiek przeżyć... gdyby była demonem, pewnie prędko dostałaby się do wysokiej klasy, by dobrze pasowała do całego Piekła. Aż się kocur czuje przy niej gorszy, gdy tak o tym myśli... co on osiągnął w życiu? W sumie, prawie nic...
— Rozumiem...— tylko tyle odpowiada jej mężczyzna. Nie chce jej mówić nic więcej- żadnych pocieszeń, czy zapewnień... wie, że to nie pomoże, pewnie jedynie zdenerwuje czarnowłosą... i widzi, że wybrał dobrą odpowiedź, gdy ta delikatnie potrząsa głową.
— Może zmieńmy temat... jedzenie nam przychodzi, jak widzę...
I dostają swoje potrawy, które jedzą w ciszy... całe to spotkanie idzie nieco inaczej niż sobie zaplanowali... ale przynajmniej jedzenie dobre. Nic nie mówią do siebie, jedząc cicho... wymieniają się co jakiś czas ukradkowymi spojrzeniami, które zaraz odwracają... żadne z nich nie wie, co teraz powiedzieć... a przynajmniej, dopóki na wierzchu dłoni demona, nie pojawia się symbol, oznaczający, że ktoś go wezwał.
Wtedy, bez słów, ta dwójka odchodzi ze swojego stolika, kierując się do łazienki, szczęśliwie pustej... i tam, brązowooka chwyta nadgarstek mężczyzny, by wspólnie przenieśli się, w otoczeniu różowych płomieni, do osoby wzywającej... wzdychają z ulgą, mogąc wyrwać się z tak niezręcznej sytuacji... by trafić do znacznie mniej przyjaznego miejsca.
A trafiają oni chyba, do jakiejś piwnicy... na ścianach wiszą pistolety oraz inne bronie palne... nie mówiąc o słabym oświetleniu, wraz z mnóstwem miejsc oznaczonych na mapie Paryża, wiszącej na ścianie... od razu panna Foix staje bliżej swojego towarzysza, już się tak pewnie nie czując... on sam chwyta jej dłoni, zdecydowanie się nie czując pewnie tutaj... wręcz uszka mu opadają, gdy nerwowo macha ogonkiem. A osoba wzywająca też przyjaźnie nie wygląda- jakiś mężczyzna, patrzący wilkiem na nich, z pistoletem u boku. To dobra sytuacja nie jest...
— No, wreszcie coś! Nie mam wiele czasu, więc postawię sprawę jasno...! Wasza dwójka, musi wygrać z powrotem moje pieniądze w kasynie tego chuja jednego...! Niby był moim wspólnikiem, a oszukał mnie, więc ja rozwalę mu jego "szczęście" w grach...! A zapłacę wam sowicie...
Bastian już chce odmówić... nie ma zamiaru znowu babrać się w czymś nielegalnym... chce coś zrobić spokojniejszego, nawet za mniejsze pieniądze... jednakże, Agnès już zdecydowała, co ona chce zrobić. I nie zamierza się wycofać z tego, gdy słyszy o sowitej zapłacie.
— Jasne. Powiedz tylko nam konkrety...
Demon patrzy na nią zszokowany, a ona patrzy na niego, z pewnością siebie- nie ma zamiaru się wycofać... chce pieniędzy i ich potrzebuje... ale... czy na pewno chodzi tylko o to...?
Na to liczy sam Chat-Rose... bo nie ma zamiaru nadstawić karku za nic innego, gdy boi się odmówić kobiecie i słucha, jak ta targuje się z klientem... oby tylko tego nie żałował.
***
*brasserie to typ baru we Francji, który jest połączeniem pubu i restauracji- można na spokojnie zjeść tam coś, lecz też można się napić czegoś alkoholowego. Posiada profesjonalizm restauracji, a także w menu są bardzo tradycyjne dania francuskie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top