Akt 16

Paryskie katakumby są owiane dość złą sławą- znane jako miejsce pochówku tysiąca, nawet miliona ludzkich szczątków, tuż pod ulicami pięknego miasta, jakim jest Paryż, fascynuje oraz przeraża jednocześnie. Rodowity Paryżan, zapewne niewiele myśli na temat tego, zajęty swoimi sprawami, przyzwyczajony do historii na temat katakumb... za to osoby spoza Paryża, chcą zobaczyć te wszystkie korytarze, chcąc sprawdzić, jakie sekrety się tam kryją... a miejscowa młodzież schodzi tu, by palić papierosy lub blanty, w ukryciu, choć policja zdaje sobie sprawę z istnienia wszystkich miejsc, gdzie to się dzieje i robi naloty na nie.

Ale, dla pewnych delikatnie mówiąc, wyjątkowych osób, katakumby to idealne miejsce do spotkań. W tym, dla Marii, opierającej się o jedną ze ścian. Miejsce śmierci tysiąca osób... meh, nie straszy jej to. Widywała gorsze widoki, odkąd została dosłowną śmiercią... znacznie gorsze. I też, często tutaj spotyka się z innymi osobami, których również tutejsze widoki nie ruszają... wyciąga ona swoje podręczne lustereczko i błyszczyk, zaczynając poprawiać swój makijaż. Chociaż jest ciemno, to dla istoty jak ona, nie jest to problem- dalej doskonale wszystko widzi. W trakcie poprawiania swojego makijażu, słyszy ona kroki niedaleko siebie. Nie bardzo dba ona o to, kto to może być- nawet jeśli to ktoś jej nieznany, to co najgorszego się niby może jej stać? Jest dosłowną śmiercią, nic jej nie będzie złego.

Jednakże, nie jest to osoba jej nieznana- jest to Antonio, który właśnie przybył do katakumb i szuka jej. I znajduje ją, wzdychając z ulgą.

— Tu jesteś...! Myślałem, że jeszcze będę musiał wieczność cię szukać tutaj...!— cieszy się na jej widok Włoch, kładąc aż sobie dłoń na klacie. Marii to nawet nie wzrusza.

— Zawsze się mogłeś przenieść do mnie, wiesz o tym?— przypomina mu białowłosa, dalej malując się. Robi dzióbek do lusterka, po czym chowa błyszczyk, by wyjąć tusz do rzęs i poprawić go. Czerwonooki tylko przewraca na to oczami.

— Maria, wiesz, że jak jestem pijany, to mogę nie do końca dobrze przenosić się... nie przechodzę jak trzeba...!

— A powiedz mi, kiedy nie jesteś pijany... kiedyś, sam sobie łeb odetniesz kosą.— pyta się fioletowooka, wreszcie chowając i lusterko, i tusz. Auditore robi na to naburmuszoną minę, jednak nie odpowiada przyjaciółce, nie chcąc się wykłócać przegranej kłótni.

Staje on obok białowłose, również opierając się o ścianę i razem z nią, wyraźnie czekając na jeszcze jakąś osobę... albo osoby, kto wie. Śmierć ma swoje ścieżki, które nie obiera, a które nie zawsze się wszystkim podobają. Antonio przygląda się kątem oka Marii, nie mogąc znieść ciszy, jaka zapanowała pomiędzy nimi. Dlatego, postanawia się odezwać.

— Ej, Maria, a powiedz... ten twój były dalej próbuje powrócić w twoje łaski?— chce wiedzieć czarnowłosy. Kobieta wzdycha ciężko, słysząc o swoim ostatnim kochanku.

— Nie, już przestał... chyba pogodził się z tym, iż nie wybaczam zdrady.— odpowiada białowłosa, ściskając swoje dłonie w pięści. Ma przed oczami tamten widok... ugh, musi o tym zapomnieć. Nie ma co płakać nad takim frajerem, tak jej mówiła Agnès. I ma rację, oczywiście.— A co? Znowu chciałeś spróbować obić mu mordę?

— Nie, no co ty...— prostuje powoli czerwonooki, a pod wpływem niedowierzającego spojrzenia shinigami, dopowiada.— Chciałem tylko mu delikatnie zasugerować, aby spierdalał od ciebie...

— Nie musisz. Już sama zadbałam o to, by zawsze patrząc w lustro pamiętał, aby do mnie nie dzwonić.— wyjawia Mroczna Żniwiarka, wbijając spojrzenie w podłogę.— Nie potrzebuję nikogo do pomocy, w tej sprawie...

— Ale trochę fajnie jest czasem tak kogoś pobić...! Można tak świetnie stres rozładować...!

To już mówi trzeci głos, który słychać odbijający się echem po korytarzach, który byłby w stanie wystraszyć każdego, kto byłby w stanie go usłyszeć. Dwójka bogów śmierci odwraca się w stronę źródła tego głosu, którą jest osoba... niezbyt wyglądająca strasznie. Jest to bardzo niski mężczyzna, z rudymi włosami ułożonymi w irokeza i zielonymi oczami... ubrany do tego jak jakiś rockman. Chociaż większość osób byłaby zmieszana widokiem takiego osobnika, to Antonio oraz Maria nie są, ponieważ znają dobrze tego rudzielca.

— Nie wystarczy ci cały czas kucie wszystkiego, Joy...?— wita się Auditore z kumplem, który ledwo sięga mu irokezem do podbródka.— Chyba to powinno już całkiem rozładowywać stres.

— Gdyby moi współpracownicy nie byli takimi debilami, to może rzeczywiście, to by rozładowywało stres... ale nie!— narzeka zielonooki, uderzając o ścianę katakumb. Z sufitu przez to aż spada trochę kurzu, a uderzenie roznosi się echem po całym miejscu.— Wszyscy, do cholery, w dziale Kos mają jakieś porażenie mózgowe, bo nawet kawałka metalu nie umieją przytrzymać porządnie...

— Na pewno? Może wymagasz od nich za dużo...?— wysuwa tezę fioletowooka, na co od razu zostaje skrzyczana przez starszego kolegę:

— Ja wymagam za dużo?! Chyba gdzieś za bardzo uderzyłaś się w łeb, aby tak pomyśleć! Ja mam już tak niskie wymagania niż one trafiły na samo dno oceanu i kopią jeszcze niżej...! Gdybyś ty widziała, co się dzieje w moim sektorze, to byś złapała się za głowę, widząc ten skończony kretynizm! Moi współpracownicy są nawet głupsi niż Tonio po narkotykach!

— Ej! Co ja ci zrobiłem, chłopie?!— oburza się Włoch, nadymając policzki.

— Istniejesz.— rzuca krótko Joy, by zaraz się jeszcze rozejrzeć po korytarzu, w którym stoją.— A gdzie jest Deah...?

Właśnie, Deah... powód, dla którego wszyscy mieli się dzisiaj spotkać... bogowie śmierci rozglądają się za wspomnianym mężczyzną, zastanawiając się, gdzie on jest... co jest czymś normalnym. Deah ma w zwyczaju zapominać o pewnych sprawach lub gubić się, więc pewnie ma swoje problemy z dotarciem tutaj...

— A kto to wie...? Może być nawet w jakimś chińskim więzieniu, sądząc, że trafił do fabryki zabawek.— zauważa fioletowooka, chowając dłonie do kieszeni.

— Wiesz, jedno nie wyklucza drugiego... — stwierdza niziołek, pocierając podbródek.

— Co nie wyklucza czego, dzieci?

Cała trójka podskakuje, kiedy znikąd pojawia się przy nich jakiś staruszek- znany jako Pan Deah. Deah, jako Mroczny Żniwiarz, ma śmiertelnie bladą cerę, jakby utopił się, a do tego posiada szare włosy, obecnie całkiem schowane pod rybacką czapką... staruszek cały jest ubrany jak na ryby- krótka koszulka, spodenki khaki, kamizelka z wieloma kieszeniami. Na nosie ma też okulary w okrągłej oprawce, za którymi są fioletowe oczy, w podobnym kolorze, co oczy Marii. Staruszek marszczy brwi, wyraźnie nie rozumiejąc, iż wystraszył właśnie młodszych shinigami.

— Tego, że możesz przychodzić i nie zachowywać się jak pieprzony ninja...!— woła rudzielec, mając szeroko otwarte oczy.— To, że jesteś stary, nie daje ci prawa do robienia wszystkiego...!

— Och, jak ja nie chciałem was wystraszyć... po prostu się pojawiłem.— przeprasza ich fioletowooki, poprawiając swoje okulary. Przybiera jednak zaraz nieco bardziej surowy ton.— Chociaż, skoro JA was wystraszyłem, to niech Śmierć ma was w opiece, jak spotkacie upiora...!

— Upiorów skaczących na nas zawsze się spodziewamy.— broni całej trójki Maria, podchodząc do szarowłosego.— Ale po tobie, byśmy się spodziewali raczej tego, że podejdziesz, przywitasz się i w ogóle...

— Tak, oczywiście... boidupki z was i tyle! Chyba muszę was jeszcze raz przeszkolić, dzieci... ale to po herbatce.— oświadcza staruszek i cała trójka tylko burczy pod nosami, wyraźnie nie mając ochoty teraz na reprymendy.

I zaczynają sobie chodzić przez katakumby, nie obawiając się tego, że się zgubią. Zawsze cieniem mogą przenieść się gdzie chcą, więc nie przeraża ich wizja chodzenia po omacku w tym miejscu. Bardziej młodych bogów śmierci przeraża wizja tego, że Deah teraz będzie robił im uwagi na temat tego, jak się zachowują... szczęśliwie, zapomina on o tym, zadając podopiecznym pytanie:

— Jak tam, w sumie, u was jest, dzieci? Dobrze się tam bawicie w świecie?

— Bawiłbym się wspaniale, gdybym nie pracował z idiotami.— prycha Joy, wyciągając papierosa i zapalając go. Nim zdąży się zaciągnąć, Deah zabiera mu papierosa i sprawia, iż ten znika w cieniu.— A co to miało być...?!

— Nie pal tutaj. To bardzo niemiłe.— oznajmia mu szarowłosy, zaraz też dodając z lekkim uśmiechem.— A co do współpracowników... cóż, nic na to się nie poradzi. Ja przez lata współpracowałem z mało normalnymi osobami i jakoś musiałem sobie poradzić... olej ich tam głupie gadanie i jakoś dasz sobie z nimi radę...

— Trudno ich olać, kiedy też od nich zależy produktywność całego działu... — dostrzega zielonooki, składając ręce na klacie, mocno niezadowolony z zabrania mu papierosa.

— To dokumentuj to, iż ty pracujesz dobrze, a reszta się leni. Wtedy, ty będziesz mógł uniknąć odpowiedzialności zbiorowej za ich głupotę. Nawet nie wiesz, jak często ratowało mi to zadek.— doradza mu fioletowooki, a Joy tylko przewraca oczami. Staruszek odwraca się w stronę Antonio oraz Marii, którzy mentalnie robili sobie notatki w głowach.— A jak z wami? Poznaliście kogoś nowego?

— A żebyś wiedział...!— chwali się czerwonooki, cały uśmiechnięty.— Poznałem Vincenta Sorela. Rozumiesz? Sorela poznałem i zakumplowaliśmy się...!

Słysząc nazwisko 'Sorel" chwilowo następuje milczenie ze strony Pana Deah, gdy ten zwiesza się. Wpatruje się on w podłogę, z nieco zaciśniętymi ustami, poprawiając okulary. Nie uchodzi to uwadze całej trójki, która spogląda po sobie, rozmyślając, czy przypadkiem teraz Antonio nie walnął gafy. Na szczęście, atmosfera ta nie trwa długo, kiedy bóg śmierci mu odpowiada:

— Ach, z Sorelem... no, no, znajomości sobie układasz... Sorelowie to dość interesująca rodzina, zatem radzę się przygotować na mocne wrażenia...!

— Akurat ja się przyjaźnie z Sorelem, który nie poluje na nic, więc raczej na nic się przygotowywać nie muszę...

— Lepiej przygotuj się. Każdy Sorel, nieważne jakiej płci, czy wieku, prędzej czy później zacznie polować na wszystko, co potworne.— ostrzega go Deah, z błyskiem w oku.— Taki już jest ich los. To jest w ich krwi, w ich DNA.

— Nie wymyślaj, nonna. Vinc nie chce walczyć, to nie będzie. Nie widzę, żeby miało być inaczej...

— Oj, jeszcze zobaczysz, mój drogi... a co z tobą, Maria? Też poznałaś kogoś niezwykłego?

I tutaj następuje moment, na który białowłosa czekała. I o czym chciała porozmawiać właściwie ze staruszkiem, który jest wręcz dla niej jak dziadek. Odkąd tylko została Mroczną Żniwiarką, to Pan Deah szkolił ją i pomagał jej, i był dla niej. I do niego zawsze może udać się po radę... której potrzebuje teraz, bo ma nieco mętlik w głowie.

— Ta, poznałam... jakąś wariatkę.— wyznaje bogini śmierci.— Przejrzała ona cały świat magiczny i nawet dostrzegła, że ja jestem nadnaturalną... i jakby nigdy nic, dalej sobie żyje...

— E tam, zaraz wariatka... pewnie jest obrotnym człowiekiem... tacy się zdarzają częściej niż myślisz.— uznaje szarowłosy, uśmiechając się z przekąsem.— Ludzie, którzy dostrzegają świat magiczny i wykorzystują go na swoją korzyść, aby mieć jak najlepiej wśród innych ludzi... król Salomon to chyba najlepszy przykład tego. Chłop spotkał Asmodeusza i tak wszystko rozegrał niż demon za darmo mu całe miasto zbudował.

— Ona raczej nie będzie chciała zbudować miasta... — chociaż... z brązowooką to nigdy nie wiadomo. Po tym, co na razie Maria widziała, może się spodziewać wszystkiego po pannie Foix...

— Oj, nigdy nie wiesz, moja droga...! Ja spotykałem osoby, które były zwyczajne, a kończyłem porwany jako jeniec wojenny przez amerykańskich żołnierzy, zmuszony jeść zupę z kamieniami.— opowiada Deah i wszyscy marszczą brwi na to... widząc tą reakcję, fioletowooki objaśnia to.— Znaczy, to był bardzo twardy chlebek, pokruszony i wrzucony do zupy... ale miał teksturę oraz smak kamienia...

— Wolę nie wiedzieć, jakie ty jeszcze miałeś przygody... — mówi Joy, kręcąc głową, lecz zaprzecza mu Auditore:

— Ja bym się chętnie dowiedział...! Musiały one być genialne...!

— Oj, uwierzcie mi dzieciaki, nie wszystko w moim życiu było takie genialne... pamiętam jak byłem na turnieju organizowanym przez czarodziei... to dopiero było krwawe wydarzenie...

— A gdzie ostatnio wybyłeś? Znowu udałeś się do Grecji?— zmienia temat fioletowooka, widząc, iż powoli się staruszek sępi. To pytanie ożywia go, bo aż oczy mu się świecą, kiedy opowiada:

— Tak, zawsze mnie ciągnie tam... miło było znów pochodzić po wszystkich starożytnych budynkach, popatrzeć na widok z gór, napić się wina, spotkać się z kozami... wspaniałe miejsce. Musimy kiedyś się tam wszyscy razem wybrać na wakacje...!

— Nie mamy czasu na wakacje.— informuje go Joy, naburmuszony nieco.— W przeciwieństwie do ciebie, my nie mamy emerytury.

— Och, no tak, zapomniało mi się... ale i tak, musimy się tam wybrać razem, chociaż na chwilkę...!— upiera się szarowłosy, a wszyscy mu tylko potakują, nie zamierzając sprzeczać się z emerytem.

I dalej rozmawiają z Deah'em, wyraźnie cieszącym się z towarzystwa młodszych osób. Chociaż cała trójka widzi staruszka jako dziadka, to nikt tak naprawdę nie ma pojęcia... o czymkolwiek, związanym z nim. Wiedzą oni, iż jest on jednym z najstarszych istniejących bogów śmierci obecnie i około dwieście lat temu, został on zwolniony ze swojej służby, oddał swoją Kosę Śmierci i zaczął mieszkać na Ziemi, dostając wieczną emeryturę, dopóki nie uzna, że jednak pójdzie do Nieba. Młodzi nie znają jego historii życia sprzed i po śmierci, wiedzą jedynie o pewnych jego osiągnięciach... gdyż on sam niewiele pamięta. Jednakże, nie przeszkadza im to- nawet odpowiada im posiadanie takiej przyjaznej figury, która nie porównuje ich z sobą, jak to staruszkowie lubią często robić. Daje im za to rady jak żyć, które chcą i mogą się przydać.

Kiedy przechodzą przez katakumby, widzą chodzące wszędzie szczury. Maria marszczy brwi, dostrzegając te gryzonie. I dalej zastanawia ją, o co chodzi z nimi.

— Ile tych szczurów już tu jest? Skąd się one biorą?— głośno rozmyśla białowłosa, gdy cała grupa gryzoni przechodzi obok jej adidasów. Krzywi się na to.

Ponownie następuje cisza ze strony fioletowookiego, który spogląda na zwierzątka, jakby dopiero je zauważył. Staje, spoglądając na całą hordę gryzoni. Mruga kilkanaście razy, w pewnej chwili, wydaje się Antonio, iż staruszek miał białe całkiem oczy... lecz szybko zapomina o tym, jak Deah odzywa się, dość poważnie:

— Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem aż tyle szczurów... lecz to nie jest dobry znak...

— Niby czemu? Szczury przecież nic złego nie robią, istnieją sobie.— nie bardzo rozumie Auditore, drapiąc się po głowie.

— Prawda. Szczury, kiedy po prostu żyją swoim życiem, nie robią nic złego... ale spójrzcie na nie- wydają się one wszystkie iść wręcz w marszu, w określonym kierunku... jakby szukały czegoś... albo kogoś. Ja bym się przypatrywał im... ponieważ tyle szczurów oznacza, że coś tu jest zgniłego albo chorego w tym mieście... coś złego, oznajmiającego swoje przybycie przy pomocy niewinnych zwierząt...

Cała ta przemowa sprawia, iż młodzi bogowie śmierci robią się jakby bardziej spięci- rudzielec wydaje się już wyciągać z rękawa swojej kurtki sztylet, czerwonooki przełyka głośno ślinę, fioletowooka ostrożnie rozgląda się dookoła... nie brzmi to na dobrą wiadomość. I ta odpowiedź nie bardzo satysfakcjonuje kobiety. Jeśli rzeczywiście, tyle szczurów oznacza jakiś poważny problem, a nie zwykłe bałaganiarstwo Paryżan... to znaczy, że miasto może być zagrożone. Agnès może być zagrożona... cholernie nie podoba się to Mrocznej Żniwiarce... powinna pogadać z czarnowłosą na ten temat, skoro pcha się ona, aby poznawać demony...

Czekaj, czemu tak jej zależy, aby ostrzec An...? Och, no oczywiście, przecież są przyjaciółkami... tak, to jest powód, rzecz jasna... przez parę sekund, Maria jest nieco zdezorientowana własnymi przemyśleniami. Jaki miałaby mieć inny powód, aby ostrzec pannę Foix niż ich przyjaźń...? Ech, musi się ogarnąć, nim oszaleje ona...

— A chociaż to zło da się odstraszyć alkoholem? Znaczy, podobno spirytus leczy...— przerywa ciszę Antonio i dosłownie wszyscy czują żenadę, słysząc jego wypowiedź.

— Tonio, mój drogi... — odzywa się pierwszy emeryt, kręcąc głową z politowaniem.— Jaki idiota z oślej łąki ci to powiedział? Tylko nie mów, iż sam to wymyśliłeś...

— Znając jego nawyki, pewnie chce tak usprawiedliwić ciągłe picie.— ogłasza zielonooki, z lekką irytacją, a Włoch się broni:

— Ej...! Ale to prawda...! Czytałem to w jednej książce...!

— Już się nie tłumacz, Antoś, nie tłumacz się...

I tak przechodzą przez katakumby, starając się nie myśleć o tym dość niepokojącym ostrzeżeniu... teoretycznie, wcale nie powinni się nim przejmować, ponieważ nie należą do świata żywych. Oni jedynie tutaj pracują, ale nie są częścią tego świata. Nawet zapewne nic im się stanie, jeśli byłoby to coś bardzo poważnego- shinigami są odporni na mnóstwo rzeczy i jakaś choroba, atak, czy magia ot tak nic im nie zrobi... ba, zupełnie nic im nie zrobi. Mogą oglądać koniec świata i nic im się nie stanie.

Mimo to... Antonio oraz Maria już myślą o tym, kiedy spotkać się ze swoimi śmiertelnymi przyjaciółmi i ustrzec ich przed zagrożeniem. Maria liczy, iż jej przyjaciółka słysząc o tym, ochroni się przed niebezpieczeństwem. Za to Antonio już widzi oczyma wyobraźni, jak informuje o tym Vincenta i jego rodzina zabiera się za to... albo sam blondyn coś z tym robi. Czarnowłosy kłamałby mówiąc, iż nie chciałby zobaczyć Vincenta w akcji... pewnie Sorel byłby jak jakiś bohater z gry lub filmu, byłby epicki...!

Po jakimś czasie, wszyscy się oni rozdzielają, odchodząc w swoje strony. Kiedy wychodzą z katakumb, już nastała noc nad Paryżem... czas, w którym idealnie zbija się wszelkie podejrzane, czy sekretne interesy, robi niezbyt przyjemne czynności, czy zwyczajnie popełnia przestępstwa, kiedy wszyscy już śpią, a ciemność ukrywa wszystko...

Cała grupa szczurów biegnie przez katakumby Paryża, do jednego, cudacznego miejsca tam- do pokoju, ukrytego wśród ciemnych, kamiennych korytarzy, będących grobowcem dla miliona ludzkich szczątków. Pokój wydaje się być zadbany, wręcz przypomina gabinet. W kącie pokoju stoi lustro, przykryte prześcieradłem, a na biurku jest staromodny telefon, równie stary co kości zgromadzone pod ziemią zapewne.

W pokoju jest pewien mężczyzna, który ogląda, jak szczury wchodzą przez szparę w ścianie i podchodzą do niego, popiskując jak typowy gryzoń. A on tylko potakuje na to, wydając się rozumieć, co te wszystkie gryzonie mówią... po wysłuchaniu ich pisków, szczury odchodzą, jakby dalej zamierzając chodzić po ulicach, szukając tego, co mają odnaleźć dla mężczyzny. Kiedy tylko dowie się czegoś nowego, zapisuje to w swoim dzienniku. W tym dzienniku, ma wiele informacji, na temat mnóstwa osób, ma zapisane wiele nazwisk. Niedawno, zapisał tam nowe nazwisko.

Chat-Rose.

Obecnie, ma cały obraz sytuacji demona- gdzie mieszka, z kim się spotyka, co robi w życiu, z kim mieszka. Wie, gdzie on chodzi, o jakich porach, z jakimi osobami. Wie wszystko, co chciała wiedzieć jego zleceniodawczyni... na którą zresztą czeka. Kobieta ma niedługo przyjechać do Paryża z Moskwy, po skończeniu tam pewnych spraw. Chciała ona dowiedzieć się wszystkiego na temat tego kocura i mężczyzna dostarczył jej wszystkie informacje. Jak kobieta przyjdzie do Paryża, ubiją ostatecznie interesy, dostanie on swoje wynagrodzenie i umowa się skończy na tym.

Jednakże, jeszcze musi poczekać na to. Musi dalej obserwować demona, dopóki jego pracodawczyni nie przyleci. A robi się dość ciekawie w jego życiu... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top