Akt 15

Elf, znany jako Wilhelm Moreu, a bardziej jako "Mister Moreu" dla swoich klientów. Swoimi miętowymi oczami ogląda widok za swoim oknem, wzdychając ciężko i biorąc ponowny łyk wina. Ze swojego gabinetu, w swojej firmie, ma dobry widok na całe miasto, jakim jest Paryż- na wszelkie kręte uliczki, na odsłonięte kanały, na wszelkie mosty, czy budynki. I widząc je, zaciska mocniej swoją dłoń na swoim kieliszku, robiąc się jakby bardziej czerwonym ze złości.

Przeklęty kocur... przeklęta dziwka od Sorelów... jak oni śmiali go ot tak bezczelnie potraktować...?! Za kogo oni się uważają, za lepszych od niego, członka rodziny Moreu, elfickiej rodziny z samej Irlandii?! Jednakże, tamta kobieta dobrze zauważyła dobrze... sam nie jest wystarczająco silny, aby odebrać innej osoby życie, czy zrobić coś bardziej niezwykłego ze swoją mocą, prócz niegroźnych pułapek. Jasnowłosy pluje sobie w brodę niż gdy był młodszy, nie przykładał się do nauki- z góry wiedział, że dostanie w przyszłości ciepłą posadkę w jakiejś części rodzinnej firmy. I przez to, jedynie w czasie studiów oraz szkoły, zabawiał się, nie ucząc się wiele oraz nie ćwicząc magii. I teraz, konsekwencje jego działań powróciły do niego, gdy dał się jakimś dwóm oszustom, tracąc tyle pieniędzy... nawet, w tej cholernej Francji, nie może skorzystać z elfiego prawa i zwyczajnie obciąć pracownikom tyle z wypłaty, ile chciałby, ponieważ wszystkie zagraniczne firmy muszą dostosowywać swoje zasady do standardów francuskich, bez względu na wszystko.

Pijąc nerwowo swoje wino, wie, iż nie ma co liczyć na odzyskanie swoich pieniędzy przez tego kocura- sam nie jest pewien, ile prawdy jest w słowach tamtej czarnowłosej, ale jej pewny siebie ton oraz gotowość do zabicia go, były wystarczająco przekonujące do tego, że ten cały Bastian już jest skończony i nie ma co brać pieniędzy od trupa.

Co jednakże nie znaczy, iż zamierza poprzestać ze swoim planem... zamierza zabić swojego rywala biznesowego. Tego cholernego lisołaka... zwykły biedak ze wsi, który jakimś cudem zyskał pieniądze... i ktoś taki ma radzić sobie lepiej od niego? Nie ma opcji...! Mister Moreu zwyczajnie jest zazdrosny o tego osobnika, chociaż nie zdaje sobie z tego sprawy- choć elf miał lepszy start w życiu niż lisołak, który do wszystkiego dochodził sam, to nie jest aż tak dobry w biznesie jak sam lis i ma trudności z wieloma rzeczami... jest zazdrosny o talent oraz zdolności swojego rywala. I dlatego, tak bardzo chce go zabić... jeśli czegoś się nauczył, to tego, że zabijanie innych jest częścią biznesu, bardzo naturalną zresztą. A Wilhelm nie może znieść widoku lisołaka- ciągle spotyka go na jakiś spotkaniach towarzyskich, z tą jego ludzką żoną oraz bachorami mieszanej rasy... i ktoś taki miałby być LEPSZY od niego...? Po trupie elfa! Nie satysfakcjonowało go nawet to, że lisołak przestał mieszać się w te samy interesy, co Moreu... chorobliwa zazdrość elfa oraz duma nie pozwalały mu na to... chce więcej... chce krwi.

Tylko musi znaleźć kogoś, kto już wykona zlecenie. Kogoś, kto na pewno je wykona i go nie okradnie... elf chyba nigdy sobie tego nie wybaczy.

Sir, może pora odłożyć wino i skończyć wypisywać dokumenty na kolejną sprzedaż...?— nagle odzywa się sekretarka Aurelia, bardzo wysoka, ale wątła nimfa rzeczna. Mówi ona po angielsku do swojego szefa, jednak jej irytujący nacisk akcentu na to „sir", irytuje zielonookiego. Ugh, po cholerę brał stanowisko we Francji...?! Wszyscy ci Francuzi są jacyś tacy... niereformowalni...

— Jestem Mister, Aurelia, Mister!— poprawia ją Moreu, ponownie biorąc łyk wina.— I zadbaj lepiej o swoją pracę...! Masz mi przecież donieść jeszcze trzydzieści ra...

— Już przyniosłam raporty. Pięć minut temu.— przerywa mu nimfa, wskazując na stos kartek, leżących na biurku elfa, oznaczonych odpowiednio. Konfunduje to mężczyznę, który jeszcze bardziej się denerwuje:

— To skseruj wydruki...

— Już dowody osobiste nowych pracowników, wydruki utargów oraz podatek zostały wydrukowane. Dzisiejszego popołudnia zresztą.

— A mój minibarek...!

— Uzupełniony w całości.

Wywołuje to prawie jakiś atak wściekłości u jasnowłosego, któremu drga powieka, aż prawie tłucze kieliszek, odkładając go na swoje biurko.

— To idź i znajdź sobie jakieś zajęcie...!— wydziera się elf, uderzając też pięścią o biurko.— I zostaw mnie samego, do diabła...!

Aurelia jedynie cicho wychodzi z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Sama wzdycha ze zmęczenia, zastanawiając się poważnie, nad zmianą pracy. Pracuje u tego durnia już rok chyba jej to starczy. Nawet dobra wypłata nie jest argumentem, by tu zostać, bo ostatnio brakuje tej dobrej wypłaty. A psychiki nimfa już nie chce narażać, wystarczająco jej ona wysiadła po studiach z zarządzania, firma produkująca torebki nie musi jej wsadzać do psychiatryka. Już wystarczy tego, że to chyba ona bardziej przewodzi firmą niż jej szef, ponieważ to ona podejmuje oraz wykonuje najważniejsze decyzje, których Wilhelm podjąć nie może... czasami ma wrażenie niż to ona jest szefem tej cholernej firmy. Szkoda tylko, że nie widać tego w jej wypłacie.

Kiedy ona idzie do pokoju rekreacyjnego, by napić się herbaty i ochłonąć po tejże rozmowie ze swoim przełożonym, dwie inne osoby stoją przed samym budynkiem firmy, obmyślając plan... a raczej jedna osoba obmyśla go, a druga czeka, z wielkim niepokojem, na polecenia.

Agnès powtarza sobie w myślach, to co powiedział jej Bastian i czego sami się dowiedzieli z wszelkich ulotek, jakie rozdaje się po mieście... Wilhelm Moreu, elf z Irlandii, zarządca francuskiej części firmy „Pretty Ready", z bogatej rodziny... chciał zabić pół-lisa, pół-człowieka, który jest biznesmenem, z żoną-człowiekiem oraz dziećmi mieszanej krwi... normalnie, panna Foix by głęboko zachwycała się tymi wiadomościami, analizując je dokładnie... ale nie ma na to czasu, gdy życie domniemanego lisa wisi na włosku.

— To... mamy jakiś plan, czy jeszcze nie...?— pyta się Bastian, przełykając ślinę któryś już raz, mierząc wysoki budynek wzrokiem. O ile dobrze wie, budynek firmy stoi po ludzkiej części Paryża, by zmniejszyć płacone podatki za niego, czy coś... za dużo papierkowych spraw jak dla białowłosego. Zresztą, teraz ma ważniejsze rzeczy do przemyślenia.

Na przykład to, dlaczego rzeczywiście zgodził się z tą wariatką jeszcze wchodzić w drogę temu cholernemu elfowi.

— Myślę nad tym... raczej ot tak nie wejdziemy do niego?— upewnia się dwudziestolatka, marszcząc swoje oczy, z lekkich nerwów. Sama nie jest pewna, czy rzeczywiście jej plan się powiedzie, jakikolwiek będzie... ale nie ma zamiaru, ot tak, nic nie robić. Nie ma zamiaru być biernym.

Jeśli jest się biernym w życiu, to nigdy nic się nie osiąga.

— Nie... też nie włamiemy się... to magiczny budynek. Mają tam na drzwiach oraz oknach narysowane symbole przeciwko włamaniom... — tłumaczy jej różowooki, a uszka mu opadają. Jednakże, brązowooka dalej nie zaprzestaje z pytaniami:

— A może będziemy śledzić go, jak wyjdzie z tej firmy, aż do jego domu...?

— To też się nie uda. W gabinecie ma narysowany krąg, za pomocą którego może się po prostu teleportować do swojego domu.— studzi jej zapał białowłosy, by zacząć też ją przekonywać niepewnie.— Wiesz... może zostawmy już tę sprawę...? Nie sądzę... byśmy mogli wiele zdzia...

— W takim razie, jak chcesz, to odejdź. Ja znajdę samodzielnie wejście.— oświadcza mu czarnowłosa, z pewnością siebie w głosie. W żaden sposób nie widać u niej niepokoju, czy strachu... wygląda na gotową. Ponownie wzbudzając w demonie poczucie podziwu.

Skąd ona to bierze?

— Nie no, ja cię wplątałem... to już pomogę.— zmienia zdanie nekomata, chociaż dalej nie wierzy w ich sukces.— Tylko, byśmy rzeczywiście potrzebowali jakiegoś sensownego planu...

— Nie martw się, koteczku, pracuję nad tym.— zapewnia go brązowooka, myśląc nad tym, jak się rzeczywiście dostać do środka... i nagle widzi coś, co zdecydowanie im pozwoli na to.— I chyba już to rozpracowałam. Tylko musisz skoczyć po coś szybko...

Sekretarka przy wejściu do firmy „Pretty Ready" jest dość znudzona- od paru godzin już nic się nie dzieje i jedynie odbiera telefony oraz układa pasjansa. W sumie, lepsze to niż słuchanie narzekań innych osób pracujących tu na wszystko... kiedy siedzi tak i się nudzi, niespodziewanie do środka wchodzi jakaś dwójka osób, której zupełnie nie kojarzy- jakiś białowłosy nekomata oraz czarnowłosa kobieta... oboje dość elegancko ubrani, ale na pewno nie drogo... kim oni są? Dostrzega ona również aparat w dłoniach kocura oraz notatnik z ołówkiem u czarnowłosej i wszystkie dzwony kościelne jej dzwonią.

— Jak rozumiem, państwo reporterzy?— z lekkim przekąsem, upewnia się sekretarka.

— Nawet bardziej niż reporterzy...!— mówi czarnowłosa, podniesionym tonem.— Umówiliśmy się z panem Moreu, aby porozmawiać o jego okrutnych praktykach...!

Biznesmen robiący okrutne rzeczy brzmi dość normalnie dla sekretarki... jednakże, musi się upewnić, że rozmawia z właściwymi osobami:

— A jaką firmę państwo reprezentują...?

— Żadną...! Jesteśmy wolnymi osobami, które reprezentują wolność słowa innych, pokazują kłamstwa innych, obnażają przebrzydłe techniki marketingu...!— plącze, trochę bezsensu, dalej ta reporterka, a jej partner unika kontaktu wzrokowego.— Na którym piętrze jest gabinet pana Moreu...?

— Czwartym... ale wpierw, muszę sprawdzić w... ejże! Dokąd wy biegniecie...?!

„Reporterzy" a raczej Bastian i Agnès, biegną w głąb budynku, słysząc jeszcze jak sekretarka wzywa ochronę na nich. Jednakże, nie zamierzają oni, ot tak, dać się złapać- wchodzą oni do windy, od razu wciskając numer na czwarte piętro. Ochrona też idzie na to piętro, by tam ich złapać, jak już windą wjadą tam. I docierają jako pierwsi na piętro, stając przed windą, gotowi od razu zaatakować tę dwójkę... lecz gdy drzwi windy się otwierają, nikogo tam nie ma. Ochrona oraz co bardziej ciekawscy pracownicy, zaglądają do środka, próbując zrozumieć, jak to się stało, iż uciekający tak nagle zniknęli, w budynku, gdzie nie można użyć magii.

Jednakże, można otworzyć górną klapkę od windy i skorzystać z awaryjnego wyjścia z windy.

Dwójka włamujących się, wychodzi na szóste piętro, dostając się tam za pomocą wentylacji, z wielkim trudem dla dwudziestolatki. Udaje im się dostać do łazienki, gdzie akurat nikogo nie ma. Bez żadnej przerwy na nabranie tchu, otwierają okno, aby skorzystać z dobrodziejstwa architektury- i zrobić wspinaczkę na niższe piętro. A raczej, demon ją robi- brązowooka trzyma się kurczowo jego pleców, gdyż sama nie miałaby siły, by zejść po gzymsach, czy innych takich. Chociaż jej serce wiele razy podskakuje, kiedy kocur robi jakiś nagły ruch, wyglądający, jakby nagle mieli oni spaść na ziemię... by coś osiągnąć, musiała mu zaufać w pełni.

I opłaciło się to.

Opłaciło, ponieważ obydwoje, dzięki otwartemu okno w gabinecie Aurelii, dostają do środka- gabinet Aurelii jest zaraz obok gabinetu Wilhelma i prowadzą do niego specjalne drzwi. Udaje się kotu wejść i niczego nie zwalić na podłogę... prócz panny Foix, która jak tylko są na pewnym gruncie, upada dramatycznie na ziemię, zipiąc ze stresu oraz trochę zimna.

— Nigdy... więcej... wody... — sapie czarnowłosa, a różowooki pomaga jej wstać.

— Będziesz musiała poczekać z tym... nie mamy teraz czasu na przerwę.— oświadcza jej mężczyzna, wskazując na drzwi... drzwi prowadzące do elfa.

Towarzysze patrzą się po sobie- wreszcie tutaj będąc, potwierdzi się nieco prawda o tym, jak bardzo albo nie bardzo chcieli robić to wszystko... w oczach Agnès dalej widać determinację, wręcz pasję, by zająć się jasnowłosym, gdzie Chat-Rose również jest gotowy... gotowy stać za kobietą i potakiwać jej grzecznie, obawiając się kolejnych sztuczek z jej strony.

Wchodzą oni bez pukania do środka, wywołując tym u elfa zawał... dosłownie- jak tylko Moreu widzi znowu kobietę, która prawie go zabiła, kieliszek z winem upada mu na podłogę, a on wstaje, chcąc już wrzasnąć po ochronę, ale nie może... czuje on nagły ucisk w swojej piersi, łapiąc się za nią... próbuje coś powiedzieć, ale brakuje mu tchu... nim zdąży chociażby ostatni raz rzucić przekleństwem, jak długi upada na podłogę. Agnès oraz Bastian oglądają to, z lekkim strachem, zasłaniając sobie usta dłońmi- nie oczekiwali takiego zwrotu zdarzeń i początkowo nie bardzo wiedzą, co mają zrobić. Do samego gabinetu wchodzi Aurelia, chcąca ostrzec szefa przed włamywaczami, którzy byli podobni do opisu demona oraz kobiety, którzy tak go zdenerwowali... by spotkać tą właśnie dwójkę, w gabinecie jej szefa, stojącą blisko jej nieprzytomnego pracodawcy. Sprawcy tego wszystkiego patrzą na nią, nieco jak cielęta w malowane wrota, aby prędko pianistka przejęła pałeczkę:

— Dzwoń po pogotowie, twój szef ma chyba jakiś zawał, czy coś!

I natychmiast samej podchodzi do elfa, by klęknąć przy nim i rozpocząć pierwszą pomoc. Nawet nie ma wahania u niej, gdy sprawdza puls oraz oddech, również rozpoczynając resuscytację krążeniowo-oddechową. Nimfa oraz demon, chociaż są w kompletnym szoku, prędko zostają zagonieni do roboty przez brązowooką:

— A co wy tak stoicie? Róbcie, co wam powiedziałam...! O ile chcecie tu martwego elfa...

Choć w szoku, to cała trójka wspólnymi siłami utrzymuje zielonookiego przy użyciu, aż nie przyjeżdża karetka. Dzięki zamieszaniu z zawałem elfa, zapomniano o domniemanych „włamywaczach"... a przynajmniej, Aurelia kazała ochronie zapomnieć o nich.

— Ech, pewnie nie będzie go przez długi czas... co wyście, w ogóle, chcieli od niego...?— nie rozumie nimfa, stojąc, po całym zamieszaniu, przed budynkiem firmy i paląc papierosa z dwójką nieznajomych.

— Upewnić się, iż nie będzie podskakiwał.— odpowiada jej Agnès, biorąc mocny wdech i prawie kaszląc od dymu papierosowego, którym się zaciąga.— Powiedzmy, iż też... chcieliśmy mu dać jasno do zrozumienia nasze cele...

— Mogłabyś mu przekazać od nas nasze informacje...?— prosi też Bastian, robiąc swoje kocie oczka.

Cóż, Aurelia i tak nie ma nic lepszego do roboty, więc przystaje na to...

***

Jakiś czas później, w innej części miasta, Pierre Jean siedzi dość naburmuszony w swoim domu- lisołak ogląda przez okno, jak jego córka bawi się lalkami Barbie z chowańcem swojego ojca, gargulcem Polnareff'em. A lis naburmuszony jest, gdyż z powodu tego elfiego dupka Wilhelma, nie może na spokojnie prowadzić swoich biznesów... a tak bardzo chciałby zarobić więcej... jego dzieci niedługo będą mogły pójść do szkół, a nie zamierza on wysyłać ich do szkół publicznych, chce im dać jak najlepszą edukację... niestety, bez odpowiednich pieniędzy, nie jest to możliwe...

Niespodziewanie, słyszy on domowy telefon. Z roztargnieniem, lisołak podchodzi do niego, aby odebrać.

— Tak?— nieco gburowatym tonem odzywa się lis, by zaraz jego oczy otworzyły się szerzej, kiedy poznaje głos demona, znanego sobie jako Bastian:

— Możesz już czuć się bezpieczny. Moreu już nie będzie cię zadręczał.

I białowłosy natychmiast się rozłącza. Pierre nie bardzo wie, co ma powiedzieć na ten temat... ale jeszcze trochę poczeka, zanim powróci w pełni z biznesem... lecz na pewno postara się ponownie wzbogacić...

***

W jednym ze szpitali w Paryżu, Wilhelm budzi się. Początkowo, dostaje drgawek, gdy przypomina sobie, co się wydarzyło... tak pamięta dobrze, co się stało... siedział na spokojnie w swoim gabinecie, szukając jakiś innych zabójców na zlecenie, kiedy nagle weszła ta cała kobieta oraz nekomata... i wtedy też elf dostał zawału...

Nie dowierza w to, co się wydarzyło, lecz wie, iż jest to prawda. Czuje on wściekłość w swoim sercu, myśląc o całej sprawie... by zaraz przerazić się, nie na żarty, gdy ogarnia, jak czasowo zgrane to wszystko było... dosłownie dostał zawału, gdy zobaczył jak Agnęs wchodzi do jego gabinetu... czyżby ta kobieta miała za swoim rękawem coś więcej niż tylko Sorelów...? Na wszelkie bóstwa, oby nie...! Ale, wszystko by wskazywało na to... nie no, nie ma innej opcji... a przynajmniej, przerażony nie na żarty elf takiej nie widzi...

Ugh, już lepiej zostawię tego cholernego lisa... on nie jest warty mojego życia...!- uznaje mentalnie Moreu, czując jak potrzebuje wakacji... tak, wyjazd nad morze, na Lazurowe Brzegi, pomoże mu... Aurelia się wszystkim zajmie w biurze...

***

Słońce już kompletnie zdążyło usunąć się z nieba, gdy dwójka naszych bohaterów idzie ulicami miasta do mieszkania czarnowłosej. Bastian dalej nie dowierza, jakim cudem udało mu się uniknąć kłopotów z tamtym elfem... i jeszcze dostać pomoc od panny Foix. Ona radzi sobie lepiej w życiu niż on. Jak ta kobieta to robi...? Nie ma on bladego pojęcia... i nie czuje się na siłach, by próbować dociekać. Po prostu, cieszy się, iż wszystkie jego sprawy zostały rozwiązane, bez większych problemów... tylko, że teraz musi jakoś spłacić dług wdzięczności wobec brązowookiej... różowooki przełyka ślinę, kątem oka spoglądając na dwudziestolatkę... skąd się biorą takie osoby jak ona, właściwie? Los widzi, iż świat się sypie, zatem sam dosypuje do ludności bardziej uzdolnione jednostki, by załatać wszystko? Żeby on to wiedział...

— Em... Agnès... czemu, w sumie, pomogłaś Moreu...? Wiesz, udzieliłaś pierwszej pomocy i w ogóle...?— pyta się białowłosy, nie chcąc chodzić tak w ciszy... jak i chcąc bardziej zrozumieć tę niezwykłą osobę, jaką jest młoda kobieta.— Mogłaś przecież... wiesz... zostawić go i mieć z głowy całą sprawę...

Sama Agnès patrzy na ulice, którymi idą... jeszcze nie tak dawno, były one dla niej zwyczajne, normalne, nawet nudne... ale ostatnio, zaczęła bardziej nad nimi rozmyślać... co te znajome, zwyczajne ulice kryją w sobie...? Jaki świat leży po... innej stronie... magicznej stronie... jak może ona poznać ten świat. Bo chce ona go poznać... dowiedzieć się wszystkiego na jego temat... i wykorzystać go, jeśli to tylko możliwe dla niej...

I biletem do tego, jest dla niej właśnie demon, który wyraźnie jest pod wrażeniem wszystkiego, co ona robi... ona sama nie widzi nic wielkiego, w tym, co robi. Jako kobieta, musi umieć sobie radzić, nieważne co... inaczej, zostałaby zjedzona, zdeptana i obdarta z wszelkiej godności, a godność oraz honor to jedna z tych rzeczy, których nigdy ona niczym nie zastąpi...

— Nie wierzę w to, żeby śmierć, czy przemoc były rozwiązaniem... chyba każda wojna, jaką przeżyłeś zapewne, powinna ci to powiedzieć.— objaśnia mu brązowooka, bez cienia wahania w głosie.— Wierzę za to, że nawet irytujący komar ma prawo żyć... bo nawet taki irytujący komar, może wykonać odpowiednią rzecz, zapylając rośliny dla reszty osób... zwłaszcza komar, uświadomiony o swojej pozycji...

Rany, jak na tak młodą osobę, dwudziestolatka mówi poważnie... Bastian zdecydowanie nie chce być w niełaskach tej kobiety... kto wie, co ona by mu mogła zrobić... nieświadomy on jest tego, że Agnès już ma wobec niego plany. I to takie, jakich by się nie spodziewał.

— A często masz takie problemy z klientami, Bastian...?— zastanawia się czarnowłosa, powstrzymując się od sprytnego uśmieszku. Jej towarzysz tylko wzrusza ramionami.

— Zdarzają się nieco szaleni. A co? Chciałabyś zostać moim adwokatem?

— Wiesz, właśnie o tym myślałam... daj mi dokończyć!— dodaje brązowooka, widząc jak nekomata marszczy brwi.— Jak zauważyłeś, chwytam się wielu zajęć... z powodów osobistych, potrzebuję pieniędzy... więc, czy byłaby możliwość, iż... mogłabym ci pomagać z tymi całymi demonicznymi zadaniami...? Albo chociaż pomagać z tymi nienormalnymi klientami...? Mam więcej talentów, prócz gadania, wymyślania, grania oraz szycia...! A chyba pomoc by się zawsze przydała, prawda...?

I wpatruje się ona wyczekująco w stronę swojego towarzysza, który odwraca spojrzenie oraz przygryza wargę... nie chce odmówić, ale z drugiej strony, woli nie brać dodatkowej osoby do swojej pracy... lecz, co jeśli się nie zgodzi...? Co jeśli coś mu się stanie...? A pianistka dalej go przekonuje:

— No weź... zaufaj mi! Wiem, co robię... i jeśli nie zadania od wezwań, to na pewno jest coś innego, co mogłabym robić w... demonicznym świecie. Na pewno coś takiego jest...!

I robi słodkie oczka. Zdaje sobie ona sprawę z tego, że to niskie zagranie, ale jak nigdy potrzebuje pieniędzy... by ona i mama miały wreszcie spokój... może by mogły znaleźć lepsze mieszkanie... by nareszcie mogły odetchnąć z ulgą... tylko tego ona chce oraz pragnie... nic więcej...

— Em... pomyślę nad tym... dobra...?— daje neutralną odpowiedź białowłosy, drapiąc się po głowie. Wzdycha delikatnie z ulgą, gdy panna Foix potakuje na to, zadowolona przynajmniej tym.

Rozstają się pod kamienicą czarnowłosej, która bierze głębszy wdech, chwiejnie wchodząc na górę... dzisiaj miała strasznie zakręcony dzień... i męczący. Jednakże wie, iż chce więcej... znacznie więcej! I nic jej nie powstrzyma przed tym. Świat magii będzie musiał ją zaakceptować oraz przyjąć do siebie, czy tego chce, czy nie. Bo ona, łatwo sobie spokoju nie da, o nie... weźmie, co będzie chciała oraz dowie, co się, co chce. I nikt jej nie powstrzyma, zupełnie nikt.

Mathieu tymczasem, myśli nad tym, czy na pewno dalej powinien zadawać się z tą pianistką... obawia się, czy znowu nie natrafił na kogoś, kto prawie doprowadzi go do śmierci... z drugiej strony... może jej pomoc rzeczywiście by mu się przydała...? Mając dodatkową osobę do zadań, nie musiałby aż tyle robić... dałby jej te bardziej nudne rzeczy i miałby spokój... poza tym, widząc żałosny stan mieszkania oraz matki Agnès, czuje wobec niej... litość? Współczucie? Żal? Cokolwiek to jest, to czuje on, że chce dopomóc osobie, która chwyta się wszystkiego, by wspomóc swój dom.

Osobie, mającej plan na życie.

***

Nie wiem, czy tak się powinno prowadzić romanse... czy tak się prowadzi romanse?
Powiedzcie mi, jak na razie książka się podoba i czy tak się pisze romans, bo serio nie wiem, lol.
~FunPolishFox

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top