Akt 14
Agnès wzdycha ciężko, gdy przypadkiem kuje się igłą w palec. Prędko zabiera zranione miejsce z dala od tkaniny, by przypadkiem nie ubrudzić go krwią. Szyje ona sukienkę za parę franków dla jednej z sąsiadek i woli nie tracić zapłaty na pranie. Jej mama miała to zrobić, ale zasnęła na kanapie... czarnowłosa woli już nie męczyć swojej rodzicielki. Musi ona odpocząć... choroba nie daje tak łatwo za wygraną.
Dzisiaj jest niedziela i ma tylko zajęcia z Bastianem. Antoine rozchorował się, więc go czarnowłosa nie zobaczy teraz przez dłuższy czas. Trochę jej szkoda, jednakże nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Podobnie z palcem- bierze najbliższą chusteczkę, przyciskając ją do ukłutego palca wskazującego... chwilowo, robi jej się bardziej sucho w gardle, jak i jej dłonie się trzęsą, ale nie zwraca na to uwagi, odkładając chusteczkę na bok. Nim wraca do szycia, jeszcze spogląda przez okno swojego pokoju, na znaną sobie ulicę- żyje tu prawie trzynaście lat, widok tej ulicy już kompletnie zapisał jej się w pamięci... nawet łatwo kojarzy ludzi, którzy prawie codziennie przejeżdżają albo przechodzą przez ulicę, do różnych miejsc. Nawet kojarzy wszelkie bezdomne koty, które się tu kręcą... chociaż nie, jest coś innego...
Na jej parapet, wchodzi to coś "innego"- a jest to biały kot, chyba mieszaniec, nieco pobrudzony oraz wychudzony, lecz dalej sprawny. Siada on na nim, rozciągając się i ziewając, by przyjrzeć się brązowowłosej. Dwudziestolatka ma wrażenie, iż dostrzegła w kocim oku... różowy blask? Kocur delikatnie puka głową w szybę i panna Foix domyśla się, o co może tu chodzić. Otwiera ona okno, by zaraz na jej parapecie, biały kotek zmienił się... w Bastiana, uśmiechającego się szeroko.
— Bastian, co ty tu robisz...? Przecież masz później zajęcia...— chce wiedzieć brązowooka, uśmiechając się delikatnie na widok demona.
— Szczerze, liczyłem, że może uda mi się zacząć wcześniej.— wyznaje białowłosy, śmiejąc się delikatnie.— Nie mogłem się doczekać.
Nie jest to do końca prawda. Gdy się dzisiaj obudził, poczuł, iż nie chce mu się wychodzić gdziekolwiek dzisiaj. Nikita musiała zacząć wydzierać się jak zarzynana, aby podniósł się z łóżka i zaczął cokolwiek robić. Potem, kotka wpatrywała się w niego oceniająco, póki wreszcie nie ogarnął się i nie zjadł kilka szczurów przyniesionych przez nią. Catastrophe potem sam już wyszedł z domu, postanawiając wcześniej zajść do Agnès, licząc, że może słuchając jej muzyki, choć trochę się zmotywuje do działania... i tak, trafił akurat na czas, gdy ona ma też czas. I uznał, iż spróbuje z nią pogadać wcześniej, by szybciej skończyło się dalsze wypytywanie go o magiczny świat.
— Huh, to i tak trochę musisz poczekać... mam już jedno zajęcie.— odpowiada mu czarnowłosa, pokazując na sukienkę, na widok której aż się kocur wzdryga z obrzydzenia. Dobry Szatanie, ten wzór oraz kolory są koszmarne, aż prawie różowookiemu uszka opadają z żenady. Udaje mu się tego nie okazać swojej towarzyszce.— Więc wybacz...
— Nie ma problemu, mogę chwilkę poczekać... zresztą, jak popatrzę, to może się nauczę wreszcie szyć, heh... hm? Co to za spojrzenie?
Słysząc jego wypowiedź, panna Foix jest zaskoczona. Spodziewała się, iż demony będą w stanie robić tak prozaiczne rzeczy, jakie mogą robić ludzie... jedynie chyba Martin z jej znajomych nie umie szyć, ponieważ zawsze za bardzo dłonie mu się trzęsą przy tym. A szycie to jedna z podstawowych umiejętności do przetrwania! Dlatego, od razu rozpala się w niej determinacja, którą natychmiast okazuje:
— Jak nie umiesz, to wchodź tutaj, zaraz cię nauczę...! Jak to może być, nie umieć szyć? Tak być nie może, nie na mojej warcie, kochany!
Demon jest nieco zaskoczony tym, jednakże przystaje na to- niepewnie wchodzi do środka, by usiąść obok brązowookiej i zacząć uczyć się od niej szyć... nie planował, by robić coś takiego i nie bardzo wie, jak się zachować... szczęśliwie, nietrudno jest siedzieć oraz słuchać młodej kobiety, która zręcznie odkłada sukienkę, by wziąć nitkę oraz drugą igłę.
— To dość proste... widzisz tę dziurkę w igle? Przez nią musi przejść nitka... tylko... hm...— podczas wyjaśniania wszystkiego, dwudziestolatka sama ma problem, by zrobić to, o czym opowiada. Ma wrażenie, iż nie ma żadnej siły, ani czucia w swoich dłoniach obecnie, nawet też nie czując jakby miała jakąkolwiek ślinę w swoich ustach. Widząc, jak się ona męczy, mężczyzna postanawia jakoś pomóc... nieśmiało, ale próbuje.
— Em... może spróbuję...?— proponuje Chat-Rose i kobieta, po chwili przemyśleń, daje mu nitkę oraz igłę.
Spogląda on na igłę, a jego źrenice zwężają się u kota, by z idealną dokładnością, przewlec nitkę przez igłę. Agnès ogląda to z zafascynowaniem, widząc jak jej towarzysz dokładnie to robi, obserwuje jak jego oczy zmieniają się przy tym... to niezwykłe...! I jak tu nie być zainteresowanym w świecie magii, kiedy nawet coś takiego jak oczy jest niesamowite...?
— Dobra... i co dalej?— pyta się różowooki, spoglądając na igłę... znaczy... chyba wie, co dalej... czuje, jakby kiedyś coś takiego robił, ale nie pamięta, kiedy właściwie...
Do szwaczki nigdy nie waż się iść mi, chłopcze! Starej kurwie tej nigdy ufać, z rzeczą jakąkolwiek, nie można...!
Gdzie on właściwie słyszał te słowa...? Żyje już tyle lat, że nie potrafi wydobyć tego jednego wspomnienia...
— Patrz uważnie...— mówi czarnowłosa i biorąc znów sukienkę, by zszywać ją. Powoli ona szyje, a uszka się nekomacie lekko poruszają.
Dłonie kobiety dalej lekko się trzęsą, jednak z gracją oraz szybkością zszywa sukienkę, po drodze wyjaśniając, jak powinno się szyć. Bastian ogląda to, zapamiętując wszystko, dostrzegając, że jest zainteresowany tym... jak to? Jak może być tym zainteresowany...? Aż się sam dziwi. Jakby wracała jakaś chęć życia do niego... no dobra, to za dużo... po prostu jest bardziej zaciekawiony znów w świecie.
— Nieźle... często to robisz?
— Tak, sąsiedzi często dają trochę franków za naprawy krawieckie... nie muszą się zarabiać pracą, a moje usługi są tańsze niż krawca.— przyznaje czarnowłosa, na co mężczyzna mruga z podziwu.
— No, no... niania, nauczycielka gry na pianinie, ekspedientka w sklepie, krawiec... ile ty rzeczy możesz robić i zarabiać?— rozmyśla demon, pocierając swój podbródek, a panna Foix jakby się wzdryga.
— Wiele... i gotowe...! Sukienka skończona... i dalej jest wcześnie...!— zauważa Agnès, dość nagle, jakby chcąc zmienić temat.— Chcesz dzisiaj zacząć lekcję wcześniej, czy może pograć w...
Przerywa jej nagły kaszel z salonu, kiedy Blanche budzi mocny atak kaszlu. Brązowooka prawie natychmiast wstaje, by iść do salonu i sprawdzić, co z jej matką. Białowłosy siedzi nieco niepewnie, czując się zagubiony początkowo w sytuacji... słyszy on, jak obie kobiety rozmawiają i uszka mu się nieznacznie unoszą. Czyżby pani Foix miała problemy ze zdrowiem i dlatego się młoda Foix zajmuje tyloma robotami...? Nie ma on całkowitej pewności, ale po wszystkim, czego się dowiedział na razie, wie, iż na pewno życie czarnowłosej nie jest proste... aż czuje on więcej podziwu dla niej niż nie tylko ma talent, łapie okazje jak może, a nawet w złej sytuacji życiowej, dalej idzie z uniesioną głową przez życie... cóż, nie jest ona pierwszą osobą, którą Bastian spotkał, mającą wolę silniejszą niż jego... Alfred, Kelly, Alison, Alex, nawet Mirtis, czy ten... cholerny Jack...
Szkoda, że demon nie może być tak silny oraz wytrzymały jak oni.
— Wybacz za to wyjście... musiałam pomóc mamie...— przeprasza go dwudziestolatka, znów wchodząc do pokoju, a kocur prędko ją uspokaja:
— Nic się nie stało... i wiesz, skoro jeszcze nie pora na grę... może wyjdziemy się przejść...? Mogę ci opowiedzieć wtedy coś o demonach i Piekle... jeśli chcesz, oczywiście...!
Wszystko to wyrzuca z siebie na szybko, nie myśląc głęboko nad swoimi słowami. Nie chce on jeszcze palnąć w tej wypowiedzi żadnej głupoty, więc mówi to najszybciej jak może. Szczęśliwie, młoda pianistka jest pozytywnie zaskoczona, otwierając szerzej oczy.
—Z wielką chęcią...! Tylko daj mi poprawić jeszcze włosy...
I po paru minutach, wychodzą oni na zewnątrz... a raczej Agnès wychodzi normalnie drzwiami, gdzie Chat-Rose wychodzi przez okno, którym przyszedł. Wcześniej też jeszcze kobieta zażywa specjalne witaminy oraz pije wodę, by nie zemdleć. Oczywiście, na ulicy jest tłoczno, gdyż sezon turystyczny dopiero wchodzi w swój szczyt i coraz więcej, i więcej osób zjeżdża do Paryża, by zobaczyć to słynne miasto, nawet jeśli sami Paryżanie uważają je za przejedzone, gdy chodzi o wycieczki, czy przyjazd. Jednak, są przyzwyczajeni też do takiej ilości ludzi, więc nie mają problemu z rozmową.
— To mów...! W Piekle nikt nie szyje, skoro szyć nie umiesz...? Czy używacie do tego magii...?— od razu dopytuje się dwudziestolatka, z błyskiem w oczach i Chat-Rose śmieje się na to.
— Ach, ludzie by chcieli używać magii do wszystkiego...! Ale to tak nie działa...! Nie każdy demon w Piekle posiada magię, by szyć, jak nie posiada nawet sprawnych rąk oraz oka, by to robić...! Akurat ja nie umiem tego, bo nikt mnie nie nauczył... chyba... w Piekle mamy krawców, jak i wy, którzy rzeczywiście używają magii, by naprawiać ubrania.
— Mhm... czyli... posiadacie zawody takie same jak ludzie...? Lekarzy, sprzedawców, artystów, policjantów...?— drąży temat brązowooka, mocno zaintrygowana tym. Czuje się ona w jakiejś fantastycznej noweli, gdzie jest główną bohaterką, odkrywającą świat magiczny i zapewne niedługo muszącą odnaleźć się w jakimś płomiennym miłosnym trójkącie, czy innej takiej rzeczy... oczywiście, brązowooką bardziej interesuje ta "fantastyczna" część wszystkiego niż jakieś trójkąty miłosne.
— Ta... takie same. Szczerze, to chyba większość sposobu naszego życia, ukradliśmy od was, ludzi... jakoś okazaliście się być bardziej zorganizowani od nas i tak wyszło.— wyznaje różowooki, po czym śmieje się głośno.— W sumie, pamiętam jak chyba dwieście lub trzysta lat temu, Bezlebub, największy wynalazca oraz naukowiec Piekła, został pozwany przez diabelską część społeczeństwa o plagiat ludzkich wynalazków...! Chyba jakiś ludzki wynalazca został diabłem i tak się zdenerwował, iż do samego Lucyfera ruszył złożyć skargę...!
Słysząc tą anegdotkę, Agnès śmieje się... a jednak diabły nie takie straszne, jak je malują...! Aż nie może powstrzymać się od własnego komentarza:
— To może Edison był jakimś potomkiem Belzebuba?
Teraz to kocur się śmieje, słysząc to. Obydwoje śmieją się, przez kilka minut, dalej zmierzając ulicą. Wchodzą w mniej zatłoczoną drogę, gdzie jest mniej ludzi, a jakby więcej szczurów, tych cholernych szczurów... jednakże, nie zwracają oni uwagi na zwierzęta, dalej rozmawiając o znacznie bardziej interesujących sprawach niż szkodniki.
— Możliwe. Demoniczna arystokracja ma mnóstwo nieślubnych dzieci... aż się diabeł zastanawia, po co wprowadzili ten cały bałagan ze ślubem oraz rodami, skoro wszyscy oni mają przebieg większy niż samochody w Wyścigach Grand Prix.
— Wesołe to Piekło, muszę przyznać... spodziewałam się bardziej usłyszeć o jakiś opętaniach, czy satanistycznych rytuałach...
— Och, są dalej takie...! Znaczy, nie takie, jak myślisz...
Agnès tylko unosi jedną brew, przechylając lekko głowę na bok i wpatrując się w różowookiego.
— A skąd możesz wiedzieć, co myślę?— mówi brązowooka, nieco dziwnym tonem.— Czytasz w myślach...?
— Tak... znaczy, mogę to robić, ale nie czytam w niczyich myślach...!— stara się wybronić prędko, cały czerwony, nekomata, aż ogon mu się porusza nerwowo. Panna Foix tylko czeka na reakcję, czując się strasznie zaniepokojona, również będąc czerwona... nie wyobraża sobie tego, by ten mężczyzna znał jej dokładne myśli... toż byłoby to dla niej wstydliwe oraz żenujące...! Szczęśliwie, wyjaśnia się to.— Kompletnie zablokowałem w sobie tę umiejętność, iż tak powiem... mam nawet specjalny symbol, przeciwko temu...! Uwierz mi, po wysłuchaniu tysiąca historii na temat zdrad, czy małżeństwie między rodzeństwem, masz już dość...
I na dowód, odwraca się, by nieco ściągnąć z koszulę z szyi i odsłonić domniemany symbol na swoim karku- Agnès musi zmrużyć oczy... ale dostrzega, jakieś symbole, przypominające hieroglify, delikatnie błyszczące się. Czarnowłosa chce je dotknąć, ale rezygnuje z tego, pozwalając go znów zasłonić. Zamiast tego, zadaje pytanie:
— Kto ci zrobił ten symbol...? Czy sam go sobie nałożyłeś...? To jest... jak tatuaż...?
— To jest trochę jak tatuaż... oczywiście, użyto do tego specjalnych inkantacji i magii... i nie jest on stały... za parę lat, znów muszę zrobić ten symbol... i nałożył mi go jakiś egipski mag w zamian za pięć wielbłądów.
Brzmi to niecodziennie, ale nie tym się przejmuje... dalej woli ona wiedzieć więcej na temat samego czytania w myślach... gdyż im więcej wie, tym lepiej dla niej, by nie paść ofiarą takiej magii, skoro chce już korzystać ze świata magii.
— A czemu nie chciałeś używać tej mocy...?— nie rozumie dwudziestolatka, marszcząc brwi.
— Bo nie zawsze mogłem ją kontrolować.— objaśnia Bastian, wzdrygając się mocno.— Wszelkie tego typu zdolności wymagają sporego skupienia oraz silnej woli... i jeśli nie potrafisz mentalnie się obronić... cóż, myśli innych mogą zacząć napływać do ciebie, wbrew twojej woli. Wolałem się nie męczyć z tym.
— Rozumiem... a może powróćmy do satanistycznych rytuałów, co ty na to...?
Ta, może jednak woli ona na razie nie zagłębiać się w to. I też Bastian czuje się wyraźnie luźniej, mogąc zmienić temat... czuje wstyd, iż ot tak wydał się oraz opowiedział o swojej porażce życiowej, jaką był brak kontroli nad własnymi zdolnościami... z trudem spogląda w oczy młodej kobiety, która też ma trudności z kontaktem wzrokowym.
— Ta... ludzie mogą wykonywać różne rytuały i wiesz... wzywać nas, demony, byśmy robili za wasz robotę... nazywamy to "kontrakt na życzenie". My robimy coś dla was, wy nam dajecie wynagrodzenie. Obecnie, to moja praca...— to ostatnie najbardziej interesuje pannę Foix, u której znów widać błysk w oku. I chce ona wiedzieć jeszcze więcej, podchodząc bliżej do nekomaty:
— A na czym to dokładnie polega...?
— Jak to na czym? Człowiek każe coś zrobić, na przykład, pomalować mu ściany w pokoju i dostaje za to jakieś wynagrodzenie, zależne od tego, co ustalił ze swoim kontrahentem. Może to być wszystko, na co tylko demon oraz kontrahentem wpadnie... ja głównie biorę pieniądze i rozwiązuję problemy ludzi za nich, iż tak powiem...— obojętnie rzuca białowłosy, otwierając szeroko oczy na uwagę pianistki:
— Na przykład, fałszujesz testament?
— Zdarzyło się...
— Wolno ci to robić...? Hm...?!
Mężczyzna nagle zbliża się do niej, wpatrując jej się głęboko w oczy z paniką, wcześniej też rozglądając się dookoła z paranoją, po czym szeptem odpowiada jej:
— Może szczegóły mojej pracy pozostawmy w cieniu, dobrze...? Dla twojego dobra...
Oczywiście, nie robi on nic przerażającego- nie zabija ludzi, ani nic takiego... jedynie kradnie oraz oszukuje. Ale, dalej jest to nielegalne i woli, by nie wyszło to jeszcze do Sorelów... dobrze wie, że żyje warunkowo i musi zachowywać się jak najlepiej, aby ci nie odcięli mu głowy w stylu Rewolucji Francuskiej. Odsuwa się od kobiety, nawet nie wyczuwając niebezpieczeństwa, które zbliża się w ich stronę, gdy obydwoje zostają sami w uliczce, bez żadnych turystów, czy zwykłych mieszkańców... nawet nie podejrzewają, iż czekają ich jakieś problemy.
— Niech ci będzie...— przystaje na to brązowooka, nieco zaskoczona.— Chyba masz dobrze płatnych tych klientów, skoro finansujesz jeszcze innych...
Ta... finansowanie innych... skąd Chat-Rose wpadł na to, nie wie... ale jakoś od wielu lat ma zwyczaj dawania pieniędzy na innych... bardziej udanych w życiu osób... czy żałuje tego? Nie. Przynajmniej oni coś mogą jeszcze zrobić z sobą.
Na tego demona już za późno, nic nie da się naprawić u niego w życiu.
— Ta, dobrze płacą... chociaż mają dziwne wymagania...
— Och, żebyś ty chociaż spełniał te wymagania!
Dopiero teraz kocur oraz kobieta zdają sobie sprawę z obecności osoby trzeciej tutaj i odwracają się w jej stronę- a osobą tą, jest... nietypowy mężczyzna, dla pianistki przynajmniej. Ma on falowe, dość pięknie ułożone, pszenne włosy, a do tego opaloną cerę, ubrany jest w drogi garnitur... mając dziwnie, bardzo dziwnie, jasne miętowe oczy... oraz uszy, które posiadają ostre zakończenia. Dwudziestolatka nie od razu łapie, z jaką istotą ma do czynienia, póki Bastian nie mamrocze, z przerażenia:
— O cholera, to ten elf...
— Jak widzę, zamiast wykonać swoje zadanie, to wydajesz pieniądze ode mnie na jakieś dziwki!— krzyczy domniemany elf, aż mu powieka drga.— Stryj dobrze mi mówił, iż interesy z demonami to zły pomysł...! Trzeba było od początku się tym samemu zająć...
— Bastian, o co chodzi temu wytworowi Tolkiena...?— żąda odpowiedzi panna Foix, wyczuwając znaczące problemy... wielkie problemy. Odpowiedź Bastiana nie bardzo ją satysfakcjonuje:
— Mój kontrahent... słuchaj, elfie! Ja zrobiłem, co mi kazałeś- ten twój rywal ci w drogę nie wejdzie... to, że użyłem moich metod, nic nie znaczy...!
— Znaczy, bo miałeś go zabić...! Czego nie rozumiesz...?!— wykłóca się jeszcze jasnowłosy, robiąc się coraz bardziej wzbudzonym.— Dałem ci pieniądze, miałeś wykonać jedno zadanie, a ty ot tak mnie zignorowałeś...! Żądam oddania moich zmarnowanych pieniędzy na ciebie...!
Bastian nerwowo przełyka ślinę, gdy ogonek nerwowo mu się kręci... nie ma tych pieniędzy. Wszystko poszło na Argensona... nie ma jak oddać swojej zapłaty. Pianistka patrzy to na jednego mężczyznę, to na drugiego, czując jak poważna jest sytuacja, nawet jeśli nie rozumie jej w pełni. Staje bliżej białowłosego, w razie czego... jakby trzeba było pomóc mu.
— J... ja... nie mam ich...— wyznaje różowooki, trzęsąc się nieco.— Nie mam ci jak oddać tego... argh!
Agnès nawet nie ma pojęcia, co się wydarzyło- w jednej chwili mruga i nagle mężczyźni są już za nią. Elf trzyma Chat-Rose'a za gardło, wyraźnie jeszcze bardziej wściekły, o ile było to możliwe, przyciskając go do ściany jednego z budynków. Czarnowłosa nie ma pojęcia, kiedy to się stało wszystko, ale dalsze słowa elfa dają jej mocną podpowiedź i domyśla się ona:
— Myślałeś, że iluzja pozwoli ci uciec...? Nie ze mną te numery...! Jakbyś zapomniał, elfy również mają swoje sztuczki...
Wyraźnie chce on zrobić krzywdę nekomacie... pianistka ponownie czuje, jak jej serce bije mocniej, gdy rozpala się w niej determinacja. Nie zamierza dać zrobić krzywdy Bastianowi...! Demon w żaden sposób nie jest złą osobą i odmówił zabicia innej istoty... nie może z tego powodu zostać ukarany. Brązowooka może nie jest najbardziej sprawna fizycznie, lecz wie, jak trzeba sobie radzić w życiu. Wyciąga ze swoich włosów ostrzejszą spinkę, aby spróbować wbić ją w ramię elfa, chcąc go powstrzymać- i nie bardzo się to udaje, ponieważ zielonooki odwraca się w stronę kobiety, powstrzymując ją od zaatakowania, przez mocne ściśnięcie jej nadgarstka. Odwraca się kompletnie w jej stronę, puszczając szyję kocura, który natychmiast upada na ziemię, chcąc odczołgać się od sceny, ale jasnowłosy jedynie robi gest dłonią i niespodziewanie, kamienie pod mężczyzną robią się jakby... bardziej miękkie i kocur dostrzega, że droga pod nim robi się jak jakiś sypki piasek... zatapia się w nim. W panice, próbuje wydostać się z tej sytuacji, zapominając o swoich własnych mocach.
— Jak widzę, jesteś łasa na jego kasę.— syczy na kobietę elf, mocniej ściskając jej nadgarstek, aż ta upuszcza swoją spinkę. Teraz to ona zostaje przyciśnięta do ściany, gdy Chat-Rose próbuje się wydostać ze swojej pułapki. Panna Foix oddycha głęboko, próbując być dalej spokojna, gdy elf przygląda się jej, z góry i prycha.— Jak na prostytutkę, aż tak ładna nie jest... nie bierzesz za dużo, co...? Może nawet mi dasz?
Zbliża swoją twarz do twarzy czarnowłosej, która przestaje czuć krążenie w swojej dłoni, jak i czuje ból w swoim ramieniu, również przyciśniętym przez drugą dłoń zielonookiego. Przygląda się ona jemu- jemu zachowaniu, jego tonowi głosu, jego spojrzeniu na nią... trzęsie się ona, starając się jakkolwiek kalkulować swoją sytuację... i nagle, przestaje się bać tego elfa. Jej wyraz twarzy z przerażonej, robi się znudzony. Zaskakuje to samego elfa, który nieco odsuwa się, ale dalej samemu nie pokazuje szoku. Okazuje go dopiero wtedy, gdy czarnowłosa się odzywa:
— Niegroźne topienie się w kamieniu i przyciśnięcie kobiety do ściany... teraz widzę, czemu potrzebowałeś zamówić zabójcę na zlecenie, toż to jest żałosne zachowanie.
Jej słowa szokują obu mężczyzn- białowłosy, wyskakując ze swojej pułapki na stały grunt, aż unosi wyżej uszka, a elf otwiera szerzej oczy, rozluźniając nieco uścisk na kobiecie. Jest on skonfundowany tymi słowami, ale zaraz bardziej się wścieka:
— Coś ty powiedziałaś, kurwo?! Za kogo ty się ma...
— To pytanie zadają tylko ci, którzy nie mają żadnej władzy. Czyli pasuje to do ciebie.— przerywa mu dwudziestolatka, dostrzegając, iż jej gadanie działania. Odzywa się ona wciąż, obojętnie, jakby protekcjonalnie.— Krzyczeniem i straszeniem ludzi zdobywasz co chcesz, ale nie masz wystarczająco mocy, by komuś samemu zabić... zaatakowałeś mnie i grozisz mi jedynie dlatego, bo sądzisz, iż jestem słabsza od ciebie... nic bardziej mylnego.
I elf dostaje prosto w swoje krocze, kolanem brązowookiej. Może nie było to najmocniejsze uderzenie, jednakże wystarczające, aby jasnowłosy syknął z bólu i mogła go ona zabrać swoją dłoń i odsunąć go od siebie. Demon jest zaskoczony, mrugając cały czas, nie dowierzając w to, co się dzieje. A nim się elf tym razem obejrzy, kobieta wyciąga drugą, ostrą spinkę, kompletnie rozpuszczając swoje czarne włosy i zbliżając ostry koniec do jego szyj.
— Słuchaj mnie uważnie, ostro-uchy.— szepcze do niego pianistka i teraz to elf trzęsie się, przełykając ślinę, oglądając jak blisko spinka jest przy jego delikatnej szyi.— Nie jesteś pierwszym kolesiem, z małym chujem, który myśli, iż mu się uda mi coś zrobić. Nie po to działam jako pomoc dla Sorelów, by jakiś elf z wielkim ego wchodził mi w drogę. Jeśli nie chcesz skończyć jako ofiara Sorelów, jak ten demon, lepiej nie testuj mojej cierpliwości.
Na potwierdzenie jej słów, kobieta delikatnie dotyka spinką jego szyję... nie dotyka żadnej ważnej części, lecz to wystarczające, aby kompletnie wywołać atak paniki u elfa, który cofa się, prawie się przewracając.
— D... dobra! Nie jestem durniem, zostawię was...! Sam załatwię moje sprawy...!— obiecuje zielonooki, by następnie wybiec z uliczki, najszybciej jak tylko jego nogi mogą.
Bastian otwiera szeroko usta, dalej nie mogąc uwierzyć w to, co widział... ta śmiertelna kobieta ot tak wystraszyła elfiego biznesmena...? Jak ona to zrobiła...?! On sam był tak przerażony, iż chciał użyć iluzji i uciec... a ona sama odgoniła atakującego...! Niesamowite...! Jednakże, sama pianistka bierze głębszy wdech, upadając na ziemię, siadając na niej ciężko- czuje ona zmęczenie. Sama obawiała się, iż nie udaje jej się to... często używa subtelnego gadania, by uciec z kłopotów... ale teraz, nie była pewna, czy użycie nazwiska Sorel przyda jej się... i przydało się... cholera, musi ona wziąć swoje witaminy, jest strasznie wymęczona... ale dalej nie skończyła. Odzywa się do swojego towarzysza:
— Bastian... powiedz mi... kim jest mężczyzna, którego ten elf chce zabić...? Nie mogę pozwolić, by ten elf coś znowu wymyślił... powiedz mi wszystko... co wiesz.
To prawda. Ten elf podniósł jej ciśnienie i wie ona dobrze, iż musi ona zająć się nim, zanim jego duma znów uderzy w niego, i skrzywdzi on kogoś... czuje ona, że jeśli pozwoli na to, to będzie żałować wszystkiego w swoim życiu... a swojego życia żałować nie może. Chat-Rose jest strasznie zdezorientowany i zamiast dać odpowiedź, samemu teraz zadaje pytania:
— Jak... jak ty... to go spławiłaś...?
Czarnowłosa tylko wzrusza ramionami, dając jasną dla siebie wypowiedź:
— Kiedy jest się kobietą jak ja, trzeba umieć radzić sobie z narwanymi mężczyznami. To jak... zamierzasz mi pomóc zająć się tym elfem, czy sama mam się tym zająć...?
Bastian spogląda uważnie na dwudziestolatkę, która po wzięciu witamin oraz paru wdechów, staje prosto, mając determinację na twarzy. Mężczyzna nie ma pojęcia, co teraz czuje- czy to podziw, czy strach, czy nawet admirację dla tej kobiety... nieważne, co się z nią dzieje, ona dalej pnie przed siebie, nie daje sobą pomiatać... chociaż nie posiada mocy, jest zwykłym człowiekiem, jest bardziej silna mentalnie niż wiele magicznych istot... Bastian pamięta ostatni raz, gdy spotkał osobę, taką jak ona... nie skończyło się to dobrze... z drugiej strony, dalej pamięta, z kim ona ma kontakt... dlatego, wstaje powoli, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić.
— Zajmę się nim z tobą... w końcu, to ja narobiłem z nim bałaganu...
I ta dwójka podaje sobie dłonie, wspólnie wracając do mieszkania panny Foix- by razem, zrobić coś dobrego dla innych, chociaż oboje planowali inaczej, by ich niedziela przeszła.
Dzwony Notre Dame dzwonią głośno, gdy wychodzą oni znów na ruchliwe ulice, przygotowując się do dość nietypowej dla nich akcji, ale takie życie. Agnès nie jest aż tak pewna, co zrobić, by odpowiednio zająć się tym elfem... jednak czuje ona, iż musi zrobić odpowiednią rzecz i ocalić inną osobę przed nim. Słucha ona uważnie, co Bastian wie o demonie, by wykorzystać tą wiedzę później. A kocur zwyczajnie wręcz obawia się jej bardziej niż swojego poprzedniego pracodawcy... czym ona jeszcze go zaskoczy...? Oby niczym groźnym dla niego, ma dość kłopotów w swoim życiu.
A szczury wszystko obserwują...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top