Akt 12
— Polecam również dobrać, do tych szpilek, pasującą torebkę...!— oferuje klientce Agnès, pokazując torebkę firmy Dior.— Zawsze warto dobierać buty i dodatki w tym samym kolorze, by lepiej pokazać kolor właściwego stroju. Estetycznie, na pewno pani pomoże w pani... spotkaniu, firmowym...!
Z jakiegoś powodu, klienci mają w zwyczaju dawać powody chęci zakupu danego produktu i pracownik jest skazany na słuchanie. Ale panna Foix wykorzystuje to na własne korzyści- by zachęcić klientów do kupna kolejnych rzeczy. Nie jest to łatwe. Klienci często bywają skąpi i trudno zachęcić ich do kupna kolejnej rzeczy... o ile, nie są to bogate, rozrzutne osoby, które dość łatwo wydają pieniądze. I szczęśliwie, ta klientka taka jest, z chęcią przyjmując propozycję i biorąc również torebkę.
Kolejna udana sprzedaż, dzisiaj idzie w miarę dobrze... nic wielkiego się nie dzieje, wszystko jest zwyczajne... chociaż dla panny Foix, nic już nie będzie zapewne zwyczajne. Nie, kiedy dowiedziała się tak wielu rzeczy o swoim przyjacielu... przyjaciołach... życiu... dalej wszelkie opowieści oraz słowa Vincenta krążą jej po głowie, kiedy kasuje bogatą paniusię za szpilki oraz torebkę. Zaczęła ona więcej dostrzegać niż wcześniej- w drodze do pracy, zobaczyła, jak ktoś ma żółte oczy, innej osobie spod płaszcza wystawał ogon i mogła przysiąc, iż jakiś wielki gad przelatywał po mieście... gdyby nie rozmawiała wcześniej z Bastianem oraz Vincentem, pewnie by uznała, iż chyba jest jedną nogą w grobie i dostaje jakiś niemożliwych wizji przed swoją rychłą śmiercią.
Jednak nie, jeszcze nie umiera i nie zamierza, ma za wiele powodów do życia.
Podczas kasowania kolejnego klienta, który szuka w swoim portfelu karty płatniczej, dostrzega ona kątem oka pewną osobę, która stoi za drzwiami butiku, z oddali tak oglądając wszelkie produkty tu dostępne... i kiedy mężczyzna dalej nie może odnaleźć własnej karty, panna Foix poznaje domniemaną osobę, która tam stoi, a która też powinna też coś jej wyjaśnić. Po prawie paru minutach, wreszcie klient wyciąga tą swoją kartę i płaci nią... pierwszy raz kartę płatniczą, Agnès widziała mając szesnaście lat i pracując w barze, gdzie jakiś gruba kobieta z Ameryki krzyczała na nią po angielsku, iż za wolno daje jej rachunek. Po tym, jak klient bierze swój zakup, czarnowłosa idzie do osoby stojącej przy drzwiach, aby porozmawiać z nią.
— Ładne oczy. Szkoda, że wcześniej ich nie zauważyłam.— mówi brązowooka, podchodząc do Marii, która wzdryga się, słysząc nagle głos swojej przyjaciółki.— Są niczym krokusy...
Białowłosa odwraca się w jej stronę, jakby zaskoczona tą wypowiedzią... niespodziewanie, Agnès może poczuć na własnej skórze zupełnie znikąd chłód, sama nie wie, skąd nawet... nigdy nie czuła się tak przy Marii... również, nagle skóra samej fioletowookiej jest jakaś... dziwnie szara...
— Ooo... to jednak je widzisz, takimi, jakie są...? Od kiedy...?— dziwi się Maria, unosząc jedną brew do góry i samej będąc zdziwioną... dotychczas, panna Foix nie dostrzegała niezwykłych oczu, czy innych dziwności shinigami... więc skąd się to nagle wzięło? To dziwne... bardzo dziwne... przez chwilę, nie bardzo wie, jak inaczej zareagować na to, ponieważ sądziła, iż cały czas An będzie ją uznawać za zwykłą kobietę...
Nie na to ją przygotowywali w treningach na bycie bogiem śmierci.
— Od niedawna... a jak długo ty byłaś taka... nietypowa? Od kiedy masz takie fioletowe oczy? I taką skórę? Czym ty jesteś, również demonem, jak pan Chat-Rose?— zasypuje ją pytaniami czarnowłosa, by zaraz zobaczyć, jak parę osób z pawilonu przygląda jej się dziwnie... i białowłosa, również to dostrzega, postanawiając opanować sytuację:
— Śmiertelnicy nie widzą mnie, jedynie widzą ciebie, jak gadasz do powietrza...
— To chodź do środka, szybko...!— prędko wpada na pomysł brązowooka, wchodząc z powrotem do butiku, by zaraz stanąć przy telefonie służbowym i podnieść słuchawkę, udając, iż z kimś rozmawia.— Bonjour, butik "Magnolias dorés", w czym mogę pomóc...?
To sprytna dziewczyna.- myśli fioletowooka, początkowo dalej nieco zszokowana, ale prędko uśmiecha się, postanawiając posłuchać się rady przyjaciółki i stając naprzeciw niej.
— Dobrze rozegrane.— chwali ją Maria, nieco podziwiając szybkie myślenie, po raz kolejny. Jak widać, niektórzy ludzie zwyczajnie potrafią łapać okazje oraz zadbać o sobie. Przydałoby się to kretynom z jej pracy, którym brakuje piątej klepki.— Zawsze tak wszystko ogarniałaś, czy jakoś wypracowałaś to?
— Nie odpowiem na żadne pytanie na mój temat, póki ty mi pierwsza nie odpowiesz.— szepcze do niej panna Foix, z zaciętą miną.
Bogini śmierci jedynie przygryza wargę, myśląc o tym, co w sumie teraz... nie oczekiwała takiego zwrotu akcji, więc nie wie ona, co powinna teraz zrobić. Wolała utrzymać tę przyjaźń w nieco... inny sposób. Ale, skoro wyraźnie Agnès zdaje sobie sprawę z istnienia świata magii, to dalsze okłamywanie jej, raczej nie będzie mieć sensu. Jeszcze ten cały demon jej coś nagada... więc zwyczajnie, postanawia być szczera. Zresztą, z takim nastawieniem, dwudziestolatka dowiedziałaby się prędzej czy później, zatem nie ma co wymyślać za bardzo.
— Cóż... jestem taka nietypowa od dłuższego czasu. Odkąd powróciłam do żywych... bo żywa już na pewno nie jestem... czemu nie jesteś przerażona?— chce wiedzieć Maria, widząc z jak wielkim zainteresowaniem słucha się jej dwudziestolatka.— Właśnie ci powiedziałam, że jestem martwa, nie patrz się tak...!
— To co mam robić...? Krzyczeć z przerażenia? Mdleć? Podziękuję.— prycha brązowooka, wzruszając ramionami.— Wolę wiedzieć, jak możesz być żywa i jeszcze stać przede mną.
Bo czym Maria może być, skoro jest martwa a dalej stoi...? I jeszcze nikt jej nie widzi? Duchem? Kolejnym demonem... Vincent powiedział jej, że są bogami śmierci i odsyłają do Zaświatów... ale chce ona usłyszeć to od samej fioletowookiej... jeszcze ta chłodna, dziwna aura dookoła niej... co ona oznacza? Coraz więcej młoda kobieta widzi, co sprawia, że chce wiedzieć jeszcze więcej, chce poznawać... chociaż większość ludzi byłaby zapewne przerażona, ale nie Agnès... ona chce zrozumieć ten świat, ukrywający się przed nią... bo kto wie, jakie możliwości czekają na nią, gdy wejdzie w niego głębiej.
— Długa historia, jeśli mam ci dokładnie tłumaczyć wszystko... lecz w skrócie... jestem śmiercią. Znaczy, nie taką śmiercią, że Śmiercią... ale...— plącze się dalej białowłosa, która zastanawia się, czy nie zacząć obawiać się swojej znajomej. Seryjnie, panna Foix miewa spojrzenie jakiegoś szalonego naukowca.— Zbieram dusze zmarłych... i odprowadzam na drugą stronę...
— Do Nieba? Do Piekła? Może jeszcze gdzieś indziej? Powiedz mi, powiedz...!— prosi, podekscytowanym, cichym tonem, młoda kobieta, aż jej oczy się świecą.— Opowiedz mi...
Fioletowooka przygryza wargę, myśląc, jak odpowiedzieć na to... musi być ostrożna ze słowami, ponieważ nie ma powiedzieć wszystkiego na temat swojej pracy... dlatego, myśli przez chwilę. Widząc zakłopotanie przyjaciółki, panna Foix wykazuje się jednak zrozumieniem, uspokajając na chwilę swoją ciekawość... dobra, może nie może wiedzieć wszystkiego... czuje ona w sobie lekkie rozczarowanie na myśl o tym... lecz musi szanować to, że nie wszystko jest dla niej dostępne... przynajmniej, nie teraz.
— Okej, jak nie możesz mi nic powiedzieć, to okej... ale lepiej, byś nie próbowała mnie zabrać za wcześnie na drugą stronę. Gryzę!— ostrzega ją brązowooka, na pokaz, szczerząc zęby, co tylko wywołuje śmiech u bogini śmierci.
— Och, już widzę, jak odgryzasz mi dłoń. Jak przypominasz pieska z torebki!— żartuje sobie Maria, pukając czarnowłosą w jej nosek, co również wywołuje u dwudziestolatki uśmiech.— Zresztą, nie z takimi osobami sobie radziłam.
— Racja. Nieźle przywaliłaś swojemu byłemu, kiedy spotkałyśmy go przypadkiem na ulicy.— przypomina sobie Agnès i obie kobiety się śmieją, przypominając to sobie. Nathalie rzuca An dość dziwne spojrzenie z daleka, słysząc nagle jej głośniejszy śmiech i czarnowłosa się uspokaja.— Dostał, co miał dostać.
— Prawda. Nie mam pojęcia, gdzie głowę miałam, kiedy zaczęłam się z nim spotykać...
— Zapomnij o nim. Skoro już tu jesteś, to wreszcie może rozejrzysz się po sklepie, jak obiecywałaś mi?— proponuje brązowooka, poprawiając włosy.— Bo muszę wracać do pracy, nim Nat pomyśli, iż jakaś szalona jestem...
— Pewnie już tak myśli... no co? Każdy, kto spokojnie reaguje na wszystko, jak ty, na pewno nie masz nic dobrze z głową.— zauważa foletowooka, by zaraz uśmiechnąć się niewinnie na reprymendę od przyjaciółki:
— Powiedz to jeszcze raz, a zaraz ci wsadzę tę słuchawkę od telefonu w oko...!
I Agnès odkłada służbowy telefon, wracając do właściwej pracy, na razie zawiedziona, że nie dowiedziała się nic nowego, tak naprawdę. Maria przez jakiś czas zostaje w sklepie, jeszcze pomagając koleżance wypakowywać rzeczy, czy robić jakieś drobne czynności, póki sama nie musi wyjść. O dziwo, białowłosa nie czuje się aż tak dziwnie już, po wyznaniu prawdy... wręcz przeciwnie, czuje się zwyczajnie. Nawet, jeśli początkowo była zdziwiona... to szybko przyzwyczaiła się do tego... rozmyśla jednakże nad tym, co będzie dalej... o co będzie się jej pytać jeszcze An i jak jej odpowiedzieć na kolejne pytania... i co właściwie może powiedzieć...
Nie może powiedzieć za dużo... istnieje wiedza, zakazana dla wszystkich istot żywych... musi się spytać Antonio o radę... on się zadaje z ludźmi, więc wie, jak rozmawiać z nimi o świecie magicznym... z jej byłym było łatwiej, on był już magiczną istotą i wiedział, co potrzebował, a brązowooka... nie bardzo wie wszystko. Mroczna Żniwiarka postanawia pomyśleć nad tym więcej, kiedy już spotka Włocha. Na razie, musi zająć się swoją pracą. Zmierza po ulicach Paryża, które są pełne szczurów- gryzonie, większe lub mniejsze, ostatnio wręcz zainfekowały ulice całego miasta, pojawiając się wszędzie, nawet mają zostać wezwane specjalne służby, do usunięcia ich... samej białowłosej nie przeszkadzają, ale i tak zastanawia ją ta liczba szczurów... będzie musiała się spytać dziadka o to, on wie wszystko...
Może też będzie wiedział, czy kiedyś będzie miała jakiś związek, który nie skończy się katastrofą.
Kiedy dostaje się na ulice, gdzie ma do dojść do wypadku, w którym zginie... aż pięć osób, dostrzega kogoś znajomego- różowookiego Bastiana, który biegnie zręcznie przez ulice, wyraźnie uciekając przed jakąś wściekłą osobą... Maria kręci tylko głową na to. Ach, te demony, zawsze sprowadzają na siebie kłopoty... i pomyśleć, że od kogoś takiego Agnès dowiedziała się o świecie magii...
***
— Chędożony złodziej! Dlaczego nie robię interesów w ludzkich sklepach...!— krzyczy właściciel kantoru, kiedy domniemany złodziej wybiega z zabytkowym półmiskiem z jego sklepu, a z anim biegnie jeden z pracowników, próbując jeszcze odzyskać własność miejsca.
Jednakże, gorgon nie jest aż tak szybki jak sam złodziejaszek, który wbiega w jedną z uliczek, by zaraz dać pokaz swoim zdolnościom- jest w stanie wspiąć się po ścianach jednego z bloków, by wejść przez otwarte okno do jednego z mieszkań, skąd już gubi go wężowy człowiek, sycząc na złodzieja, wszystkimi wężowymi włosami.
Złodziejem jest nie kto inny, jak sam Bastian Mathieu Chat-Rose, który po wejściu do czyjegoś domu, natychmiast korzysta ze swoich mocy, by nikt go nie widział- wlazł komuś do kuchni, gdzie akurat ktoś ma najwyraźniej rocznicę ślubu i musi ostrożnie chodzić dookoła, aby nikt go nie dostrzegł albo nie szturchnął. Szczęśliwie, po chwili gimnastyka oraz skradania się, wychodzi z pomieszczenia, by wyjść na ulicę oknem po drugiej stronie mieszkania, by wyjść przez balkon. Będąc na ulicy, prędko zmierza do znanego sobie kantorku, gdzie sprzeda to... potem, musi wykonać jeszcze dla kogoś zadanie i da Argensonowi pieniądze... zadanie nie należy do najprzyjemniejszych- ma zabić jakiegoś biznesmena, by ten nie mieszał się w interesy jego klienta... demon nie zamierza jednak nikogo zabijać. Nastraszy jedynie daną osobę, by wycofała się z interesów i tyle. Nie ma co rozlewać krwi. Zresztą, i tak dostał pieniądze z góry, zatem ma wolną rękę, by robić, co chce... bo co mu zrobi jakiś elf? Naśle na niego swoich dwunastu kochanków? Da weneryka?
Idąc przez miasto, niezauważony, przechodzi przez jedno z osiedli na Auteuli... stąd, ma niedaleko do tego kantoru oraz swojego domu. A woli się przejść, by jakoś opanować swoje myśli, nim będzie musiał z kimś porozmawiać.
Nie obawia się aż tak bardzo już Sorel'ów, lecz dalej jest ostrożny... w końcu, nie ma pojęcia, ile wstawiennictwo panny Foix za nim naprawdę mu da... dlatego, musi być dalej uważny... bo chciałby jeszcze spotkać się naprawdę z Agnès... chciałby jeszcze pograć z nią na pianinie oraz porozmawiać z nią... przekonuje samego siebie, iż chce tego, ponieważ już nudzi mu się, a nie bo zależy mu na czymkolwiek... musi siebie do tego przekonać, aby nie wpaść w żadne kłopoty...
Przechodzi obok kawiarni "Silver Chariot", a raczej przez jej tyły, idąc na skróty, gdzie spotyka kogoś... o dziwo, znanego sobie. I to nawet dwie osoby, znane sobie, do pewnego stopnia.
Antonio oraz Vincenta.
— No nie wiem, czy jakim miał mieć ślub, byłbyś świadkiem... większość ludzi cię nie widzi, a moja narzeczona raczej nie chciałaby pijaka za mojego świadka...— mówi blondyn do Włocha, wyrzucając śmieci do sporego kubła.
— Nie jestem pijakiem...— burczy czarnowłosy, oparty o ścianę piekarni.
— Jak nie będę musiał upominać cię, byś nie pił w piekarni, to wtedy nie nazywaj siebie pijakiem.— oświadcza mu zielonooki, poprawiając swój strój roboczy, w trakcie wywalania śmieci. Mając jedynie koszulkę na krótki rękaw obecnie, da się zobaczyć, jaki muły ma... aż białowłosy czuje, jak uszka mu opadają, kiedy porównuje sam siebie z dwudziestolatkiem... kiedyś też był tak dobrze zbudowany... a teraz... wygląda bardziej nieszczęśliwie niż jakikolwiek kot w schronisku.
— Może jeszcze nazwiesz mnie alkoholikiem?— udaje oburzenie shinigami, ale uśmiecha się lekko, wyciągając piersiówkę ze swojej marynarki, co nie uchodzi uwadze młodemu mężczyźnie:
— I o tym mówię...! Pijaku jeden...
Jeszcze nie dostrzegli nekomaty... Chat-Rose stoi, mając wątpliwości, czy powinien iść dalej, czy może porozmawiać... znaczy... nie był od początku rozmowy... niegrzecznie byłoby tak się teraz wepchnąć... chce już sobie odejść, ale zostaje zauważony przez Auditore, który woła do niego:
— O, Bastian! Vincent ma teraz chwilę na rozmowę, zapoznajcie się wreszcie...!
Świetnie, dostrzeżono go... różowooki odwraca się w stronę mężczyzn, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć... Sorel uważnie taksuje go wzrokiem, dostrzegając niesiony przez kota półmiskiem, o który nie omieszkuje zapytać:
— Co tam masz? Wygląda na złote...
— Um... to? Och... stara pamiątka... wiesz, sporo lat żyję, uzbierało się wiele rzeczy...— kłamie, z lekka niezręcznie, Mathieu, odwracając spojrzenie.— Nie bardzo tego potrzebuję, więc idę to sprzedać...
Cały się lekko trzęsie, również wbijając po chwili wzrok w ziemię... wygląda tak... niepewnie... ta pozycja... ten ton głosu... Vincent zna zbyt dobrze to...
Sam kiedyś taki był. Więc nie pyta o więcej, słysząc dobrze, iż dzieje się coś złego w życiu kocura.
— Mógłbyś prowadzić wykłady na temat tego, co zobaczyłeś, zapewne widziałeś całą historię ludzką...!— uznaje bóg śmierci, biorąc spory łyk ze swojej piersiówki.
— Nie wymyślaj Tonio, aż taki stary chyba ten kocur nie jest.— prosi zielonooki, kiwając głową przecząco.
— No... to prawda. Stary jak na demona nie jestem... poza tym, wszystkiego nie widziałem...!— prostuje różowooki, robiąc się pewniejszym.— Nie widziałem całej I wojny światowej... czy całej drugiej... widziałem może najlepiej Rewolucję Francuską... czy kolonizację Stanów... ale wszystkiego nie widziałem...! Nawet wszystkiego nie pamiętam...! Wiem tyle, co wy!
— Właśnie, więc nic tu nie wymyślaj, Anton.— mówi Vincent, pakując ostatni worek do kontenera, na co chwali go Mroczny Żniwiarz:
— No, to może napijesz się, za dobrze wykonaną pracę...?
— Ech, Tonio... miewasz czasem albo najlepsze pomysły, albo najgorsze...— stwierdza, z politowaniem Sorel, co przywołuje wspomnienia u nekomaty.
— Żebyś ty wiedział... kiedyś chciał byśmy wypili naraz wódkę z musztardą albo tym no... sosem sojowym... chłopie, język mi prawie spaliło...!
— Chciałem znaleźć lek na kaca...!— tłumaczy się Włoch, a Vincent dalej drąży temat:
— A wiesz, jaki jest najlepszy lek na kaca? Nie być pijakiem i tyle. Spójrz na mnie- nie piję i jestem szczęśliwy.
— Proste? Proste.— wieńczy to białowłosy, śmiejąc się wraz z dwudziestolatkiem, na widok miny naburmuszonego boga śmierci.
Kto by się spodziewał, iż nagle się demon zaśmieje... a sądził, iż cały dzień spędzi na zamartwianiu się, czy pustym patrzeniu w ścianę... miło tak sobie znikąd pogadać... chciałby robić to częściej... ale nie bardzo ma jak- przecież nie będzie nachodził Antonio, czy Vincenta podczas ich praca, szczególnie, iż tak dobrze drugiego nie zna... ale zawsze może pomarzyć...
— Jak tacy porządni jesteście, to skończcie też może fajki jarać, hm...?— stara się jakoś wybronić czerwonooki, składając ręce na klacie.
I niezbyt się to mu udaje.
— Chłopie, myślisz, że ja mam pieniądze na takie luksusy?— rzuca blondyn, lekko przy tym się wzdrygając.
— I myślisz, że mam czas kupować to?— dodaje Mathieu, z nieco napiętym tonem.
— Dobre, kocie.— i mówiąc to, zielonooki podnosi dłoń.
Demon już chce się skulić, obawiając się ataku... lecz prędko rozumie, iż to przyjacielski gest... że młody mężczyzna chce z nim przybić piątkę... niepewnie, białowłosy robi to, również nieśmiało się uśmiechając. Sam Vincent nie widzi w tym demonie demona nawet- widzi w nim osobę, która nie jest przyzwyczajona do kontaktów społecznych... co jego przodkowie zrobili temu demonowi, iż tak się on zachowuje...? Kto go tak nastraszył...?
Za to, wewnątrz siebie, Antonio się cieszy- choć uwagi są niemiłe, to cieszy go to, że jego kumple powoli się dogadują... nawet, jeśli mają nazywać go pijakiem. Zadowala go to, że powoli jego krąg przyjaciół się rozszerza... bo chyba tego mu najbardziej brakowało od tylu lat... większej ilości przyjaciół, z którymi mógłby rozmawiać, cieszyć się, nawzajem sobie pomagać...
Antonio jest, po prostu, społeczną osobą... nic dodać, nic ująć. I liczy, że jego aktywna natura wspomoże jego przyjaciół, w jakikolwiek sposób.
***
Ten rozdział jest krótszy, bo kolejne będą zawierały sporo akcji.
~FunPolishFox
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top