Akt 10
— Jak to- uciekł ci...?!— nie dowierza Camille, słuchając relacji starszego brata.
Rodzeństwo ponownie się zebrało, aby omówić to, co dalej będzie z polowaniem na Mathieu. Jak na razie, dobrze nie jest, ponieważ Martin stracił ze szklaku domniemanego demona, również nie zdobywając żadnych informacji na jego temat. Jedyną dobrą wiadomością dla nich jest to, że Blanche oraz Agnès nie ucierpiały w żaden sposób.
— Zwyczajnie, kiedy byłem zdezorientowany, to wyczuł okazję i nawiał...! I chyba przeniósł się gdzieś, bym nie mógł go śledzić...!— stwierdza brązowowłosy, w duchu dalej przeklinając sam siebie, iż dał kocurowi uciec.— Zresztą... wydaje mi się, że Agnès również zobaczyła, jak on naprawdę wygląda...
— Świetnie, wiedziałam, że tak będzie...! Teraz, będzie ona wgłębiać się w to wszystko i łatwiej wystawiać temu demonowi do ataku...!— pesymistycznie przepowiada blondynka, cała poddenerwowana.— Gdybyśmy od razu dali jej wgląd w całą sytuację, byłoby lepiej...
— I tak czy siak, z pewnością drążyłaby sama w tej sytuacji... nic by to nie zmieniło...— przypomina Vincent, wpatrując się przez okno na ulicę. Po chwili milczenia, z trudem wydusza też z siebie kolejne słowa.— Zresztą, może nawet nie potrzebujemy pozbywać się tego demona...?
— Co?!
Zielonooki nie spogląda na zaskoczone rodzeństwo... zamiast tego, dalej analizuje wszystko, co się działo... jak na razie, nie widział powodów, dla których tak naprawdę Bastian miałby zostać zabity... początkowo spanikował, kiedy zrozumiał, że wokół jego przyjaciółki się kręci demon... ale... powoli nie widzi powodów, aby pozbywać się go... z relacji Martina, zachowania białowłosego oraz wszelkich innych wydarzeń... nie widzi sensu w tym. Nawet opis w książce wskazuje na to, iż Bastian jedynie chce pracować normalnie i jest tchórzliwy jak jasna cholera... i ktoś taki miałby być zagrożeniem...? Mylił się w swoich osądach...? Jego rodzeństwo jednak tak łatwo nie wierzy mu:
— Vincent, chyba zapomniałeś, że to nasza praca...
— I sam nam powiedziałeś o nim...!
— Wiem... wiem... ale... ale może tym razem jest inaczej...?— stara się ich przekonać blondyn, nerwowo przełykając ślinę i wreszcie spoglądając w ich stronę.— Może ten demon nie jest zagrożeniem dla nikogo...?
— No nie wiem, Vinc... jest powód, dla którego ktoś przed nami go opisał i napisał, że to najbardziej plugawy demon na Ziemi...— zaprzecza Camille, wskazując na wspomnianą książkę na stole, z wtórującym jej Martinem:
— Nie mówiąc o tym, że jego zachowanie może być tylko przykrywką dla niecnych celów... chociaż racja, coś jest... nietypowego w nim...
— W takim razie, może poobserwujmy go dłużej...? Ja również wydobędę więcej informacji od boga śmierci, może poznam wreszcie jego adres...— oferuje dwudziestolatek, nie do końca pewny tego, czy jego teza jest słuszna.
Znaczy, nie wydaje mu się, aby demon miał dobre zamiary... ale z drugiej strony, może zbyt pochopnie go oceniają...? Może on serio nie chce niczego złego...? Vincent wolałby, aby nekomata nie planował niczego złego... wtedy, jego rodzeństwo oraz przyjaciółka byliby mniej zagrożeni... woli, aby nikt nie musiał tutaj ucierpieć i żeby wszystko zostało rozwiązane pokojowo...
— Hm... niech będzie... Ale lepiej bądź gotowy na to, że jeśli demon zrobi coś nie tak, będzie zabity bez ostrzeżenia. Jasne?
— Jasne.
Lepiej, by nikt nie musiał zostać zabity...- myśli Vincent, ze zmartwieniem w swoim sercu... ma nadzieje, że jego decyzje są słuszne, ponieważ kolejnych strat chyba nie przeżyje...
***
Agnès nie może przestać myśleć o spotkaniu z białowłosym mężczyzną.
Kiedy musi słuchać historii klientki na temat jej prezentu urodzinowego dla siostry, czekając aż ta wreszcie zapłaci za wybrany naszyjnik, ciągle po głowie jej chodzi Bastian. A raczej, co widziała z nim... czy to, co ujrzała, było prawdą? Te różowe oczy, białe włosy, kocie cechy... naprawdę widziała to wszystko? To nie był wymysł jej umysłu? Szczerze, wolałaby żeby nie były to zwidy- nie stać ją na psychiatrię, jak i nie będzie co miała liczyć na dalsze życie społeczne, jeśli wyjdzie, że ma coś z głową... bo kto chciałby mieć do czynienia z czubkiem? Zresztą... jeśli nie byłyby to jakieś halucynacje i rzeczywiście prawda, to tyle ścieżek otworzyłoby się dla niej...! Kto wie, co jeszcze może istnieć, prócz kocich ludzi...? Tyle nowych rzeczy do zobaczenia, tyle nowych wrażeń do doświadczenia...!
Tyle opcji, by jakoś poprawić swoją sytuację życiową, przez niezbyt normalne ścieżki...
— ... och, i będzie równe pięćset...!— oświadcza bogata pani, wreszcie wykładając franki na ladę.— I proszę nie dawać rachunku, jeszcze mąż znów oszaleje, kiedy zobaczy cenę...! Mógłby zbić mnie jeszcze za to, heh...!
Przez takie niby żarciki na temat przemocy domowej, panna Foix czasami obawia się o swoje klientki, jak i wątpi w to, żeby małżeństwo było dobrym pomysłem.
Ostatecznie, klientka wychodzi, a brązowooka wzdycha ciężko, sprawdzając godzinę- ma jeszcze jakieś dwadzieścia minut do swojej przerwy. Widzi jak Nathalie chodzi po sklepie, zapewne czekający by zaczepić jakiegoś wchodzącego klienta i doradzić mu... i rzeczywiście, tak się dzieje- do środka wchodzi starszy pan, rozglądając nieco obojętnie i rudowłosa od razu zaczyna z nim rozmowę. Czarnowłosa uśmiecha się do siebie pod nosem, przypominając sobie, jak pierwszy raz spotkała pana Chat-Rose, gdy chamsko próbował on zdobyć torebkę z obniżką... się zadziało, odkąd go wtedy spotkała... ach, to życie bywa przewrotne...
Podczas tania przy kasie i kontemplowania nad własnym życiem, dostrzega ona kątem oka coś... a raczej, kogoś. Przy wejściu do butiku, niepewnie stoi pewna osoba... tą osobą jest nie kto inny, jak Bastian... dalej mający te swoje niezwykłe cechy wyglądu. Jego uszka są oklapnięte, kiedy rozgląda się on nieśmiało dookoła, jakby... obawiając się czegoś. Dwudziestolatka zauważa go, mrugając ze zdziwieniem... on... naprawdę tak wygląda...? Jeden raz zobaczyć coś takiego to nic, ale drugi...? Czyżby rzeczywiście to nie były jej zwidy...? Postanawia podejść do mężczyzny, by porozmawiać z nim na ten temat...
— Hej, Bastian...!— wita się brązowooka, uśmiechając się w stronę demona, który prawie podskakuje, słysząc ją... nie zwrócił wcześniej na nią uwagi, zajęty sprawdzaniem, czy ktoś może nie czai się na niego z nożem... szczęśliwie, Agnès takowego nie ma przy sobie.— Co tutaj robisz...? Wszystko w porządku z głową?
To pytanie jest trudne dla różowookiego, ponieważ on sam nie wie, co właściwie tutaj robi... obawiał się siedzieć w domu, mając wrażenie, iż czeka tam jak świnia na zarżnięcie... woli być w ruchu, by nie dało się go tak łatwo dorwać... by Sorel'owie tak łatwo go nie dopadli... i udało mu się przybyć tutaj. Nie planował spotkać się z panną Foix... tak wyszło, że teraz się zobaczyli... i teraz, głupio byłoby ot tak zniknąć... szczególnie, iż ostatnim razem ich spotkanie zakończyło się gwałtownie.
— Tak... z głową wszystko okej, nic mi nie jest... a jak z tobą, moja... droga?— prędko odwraca kota ogonem białowłosy, nie chcąc mówić za wiele o sobie.— Też widziałem, że chyba słabiej ci było...
— E tam, nic wielkiego... wiesz, za około dwadzieścia minut mam dopiero przerwę, może pogadamy podczas niej...?— proponuje brązowooka, widząc, iż starszy pan zaraz będzie coś kupował.— Muszę się teraz zająć klientami...
Czy Chat-Rose wytrwa dwadzieścia minut...? Nie ma pojęcia... ale, przypomina sobie, jak ostatnio dobrze mu się siedziało z Agnès... miał to być jeden, ostatni raz, kiedy pozwoli sobie na chwilę wytchnąć i nie obawiać się zagrożenia... jednakże... to trochę uzależniające... móc na moment zapomnieć o wszelkich kłopotach, po prostu porozmawiać na spokojnie... chce więcej tego... tak bardzo chce być jeszcze bardziej spokojnym... dlatego, godzi się na to:
— Nie ma... problemu...
I, puszczając mu oczko, czarnowłosa wraca do pracy. Nekomata odchodzi od sklepu, by mieć pewność, że nikt go nie zaatakuje... jak na razie, ród Sorel nie wydaje się robić żadnych ruchów w stronę zaatakowania go... lecz kto wie, czy nie jest to cisza przed burzą. Nie wiadomo mu, co chodzi w głowie tym szaleńcom cholernym... i woli nawet tego nie wiedzieć.
Sama Agnès analizuje w swojej głowie ciągle rozmowę, którą przed chwilą odbyła... wszystko w niej, z pewnością, było realne- od słów, po osoby... te oczy mężczyzny, kiedy źrenice się zwężały nieco na jej widok... to ciągłe machanie ogonem... cała sylwetka, wraz z ogonem i uszkami, dawała cień... to się dzieje wszystko naprawdę... panna Foix nie dowierza sama... ale z drugiej strony... ma wrażenie, jakby było to coś normalnego... coś, co naturalnie przychodzi... oszalała, czy może nie? Jeszcze się okaże, kiedy porozmawia sobie na przerwie z Chat-Rose'm...
Młoda kobieta ma wrażenie, jakby musiała wieczność czekać, aż będzie mieć przerwę, gdzie dla Bastiana ten czas leci za szybko... w ogóle nie jest przygotowany na tę rozmowę... nawet dobrze nie pomyślał, kiedy zgadzał się na to... i teraz, musi coś powiedzieć... chociaż powoli robi się to coraz bardziej absurdalne, dalej obawia się tego, że wyjdzie na głupca... ale nie potrafi się on inaczej czuć... nie potrafi, nie odczuwać przerażenia...
Dwudziestolatka wychodzi na zaplecze, a stamtąd na dwór. Potrzebuje więcej świeżego powietrza... ma ze sobą torebeczkę, z lunch'em dla siebie... gdyby miała więcej pieniędzy, to by mogła chodzić do barów, czy restauracji na lunch, ale niefortunnie, nie ma ich... też tutaj ma się spotkać z różowookim... obecnie, Agnès nie dostrzega go, zatem siada na ławce- zaraz za pawilonem, są ulice miasta i w tej małej uliczce, wszyscy pracownicy pawilonu przychodzą palić, jeść, czy odpocząć. Szczęśliwie, brązowooka zazwyczaj przychodzi w to miejsce, zanim inni przyjdą na dziennego papieroska.
— Trochę brudne to miejsce...— uznaje Mathieu, prawie znikąd, pojawiając się przy młodej kobiecie, która prawie upuszcza swój dopiero co wyjęty termos.
— Ożesz...! Nie strasz mnie tak!— żali się czarnowłosa, robiąc udawaną złą minkę, gdzie mężczyzna jedynie się uśmiecha lekko, siadając obok niej.— Prawie zawału dostałam...!
— Przepraszam... przynajmniej, nie wystraszyłem cię, jak piłaś...!— stara się rozjaśnić sytuację białowłosy i, ku jego radości, to pomaga:
— Dobra, tu masz rację... może chcesz też kawałek...?
Dwudziestolatka proponuje to nekomacie, wystawiając w jego stronę swoją kanapkę. Jest głodna, ale podzieli się, czemu nie...? Zresztą kto wie, czy sam Bastian jadł coś dzisiaj... kobieta coś czuje, iż chyba kocur nie jest tak bogaty, jak na początku mogłoby się wydawać... dopiero teraz dostrzega, że wcale nie ma on na sobie nic drogiego- jego strój to rzeczywiście garnitur, ale stary, trochę już zniszczony przez czas... czyżby taki był cały czas...? Mathieu, początkowo, panikuje wewnętrznie, nie wiedząc, co ma zrobić- byłoby niegrzecznie odmówić, lecz też niegrzecznie byłoby ot tak przyjąć ofertę... przypomina sobie jednak, jak w ostatnich tygodniach, żywił się głównie gołębiami oraz gryzoniami i chęć spróbowania czegoś normalnego zwycięża nad nim.
— O... okej...
I dostaje on połowę kanapki z serem i szynką... dość prosta rzecz, wręcz prozaiczna... jednak, białowłosy z apetytem zjada kanapkę, mając wrażenie, jakby pożerał danie w pięciogwiazdkowej restauracji. Nie uchodzi to uwadze panny Foix, która mruży oczy na widok tego, jak łapczywie jej towarzysz je.
— Em... Bastian...? Wszystko okej...? Coś dziwnie jesz...— pyta brązowooka, przenosząc spojrzenie na kocie uszka nekomaty, który nie dostrzega tego:
— Tak, jest okej... tylko... troszkę zgłodniałem...
— A to też jest okej?— mówiąc to, kobieta delikatnie głaska kocie uszko Chat-Rose'a, który momentalnie podskakuje, upuszczając niedojedzoną kanapkę na ziemię i samemu lądując obok niej. Cała sytuacja wyglądała jak z kreskówki, szczególnie niż Mathieu teraz stroszą się włosy oraz futerko na ogonie.
— Nie dotykaj! Nie wolno ich dotykać!— syczy na nią różowooki, a Agnès natychmiast zaczyna przepraszać, chociaż wewnątrz niej rośnie ekscytacja:
— Wybacz...! One... są... prawdziwe...
Bastian wzdycha, czując się już zmęczonym... nawet nie ma siły być wystraszony tym, że ta kobieta widzi to, że jest demonem... zwyczajnie brak mu sił na to... dlatego, zrezygnowany bierze swoją część kanapki, siadając ponownie przy podekscytowanej dwudziestolatce.
— Tak, są prawdziwe... proszę... nie krzycz, ani nie panikuj... nie chcę kłopotów...— prosi ją cicho białowłosy, nieco się kuląc, jakby nie chciał, by ktoś go dostrzegł... prędko jego pozycja zmienia się, kiedy słyszy odpowiedź dwudziestolatki.
— Ale czemu miałabym? Wyglądasz uroczo...!— komplementuje go czarnowłosa, aż jej się oczy wydają świecić.— A możesz też mruczeć, jak kot...?
To szokuje nieco Mathieu... ta kobieta się go nie boi...? Większość ludzi byłaby spanikowana, nagle widząc taki wybryk, w ich mniemaniu, natury... a Agnès jedynie chce wiedzieć więcej... jak widać, czytanie książek fantasy uodporniło ją na wszelkie dziwactwa... Bastian nie jest pewien, jak ma zareagować na to... dlatego, postanawia rozmawiać dalej, by nie musieć myśleć na ten temat.
— Mogę... i wiesz... nie jestem tak jakby człowiekiem... nie przeraża cię to, ani nic...?— dopytuje się różowooki, dalej jedząc kanapkę, nie robiąc sobie nic z tego, że była ona na ziemi. Pianistka również postanawia się tym nie przejmować, uśmiechając się szelmowsko.
— A czy to ważne, czym jesteś...? Zresztą, czemu mam się bać? Jakbyś miał mi coś zrobić, pewnie już byś to zrobił.— zauważa, ze stoickim spokojem, brązowooka dalej jedząc też swoją kanapkę.— Zresztą, czym niby miałbyś być, bym się ciebie bała...?
Cała rozmowa wydaje się być wręcz absurdalna... ale nie dla młodej kobiety... nie dla niej. Jest ona zaintrygowana mężczyzną i tym, co on wie... świat, który zna z książek stoi przed nią otworem... musi się dowiedzieć na jego temat jak najwięcej, zwyczajnie musi!
— Em... jestem demonem...? Kocim, ale demonem...!— wyznaje Chat-Rose, sądząc, iż to spłoszy ostatecznie od niego pannę Foix... a ta jedynie dalej przygląda mu się, z nieukrywaną ciekawością, na którą on wzdycha.— Dalej cię to nie rusza...?
— Nie. Biblia sama opowiada przecież o tym, jak Asmodeusz, król Piekła, potrafił nawet okazać współczucie człowiekowi... demony mogą tak, skoro i ty spytałeś się, co ze mną jest... i skoro nawet potrafiłeś rozmawiać ze mną normalnie... mylę się...?
— Heh... nie, nie mylisz... są demony, które są przyjazne wobec ludzi i nic im nie robią... ale są też takie, które jedynie marzą, by dopaść w swoje szpony każdego śmiertelnika, w tym Asmodeusz taki jest...— przestrzega ją nekomata, czując się coraz bardziej zagubiony w tym, co tu się dzieje. Nie jest pewien, czy trafił na kogoś odważnego, czy zwyczajnie oszalałego. Aż nie omieszka spytać się o to.— Powiedz mi, czy wszystko u ciebie w porządku z głową...?
— Oczywiście, że tak...! Znaczy, lekarze jedynie mówią, że fizycznie jestem chora, jednak psychicznie wszystko na porządku dziennym...!— prostuje go Agnès, zadowolona sama z siebie.— Pierwszy raz spotykasz się z czymś takim...?
— No... tak jakby... większość osób raczej nie jest zachwycona, widząc demona...
— Ja tam jestem zainteresowana... nigdy wcześniej nie spotkałam demona, więc oczekuj, iż zadam ci sporo pytań...!— ostrzega go brązowooka, gdzie sam różowooki wątpi w to:
— Raczej nie sądzę, byśmy mieli na to wystarczająco dużo czasu...
— Niby czemu?
Chat-Rose myśli przez chwilę nad tym... i dochodzi do wniosku, że może jednak to dobrze, iż kobieta wie, kim jest... może dogada się jakoś z Sorel'ami, skoro zna się z nimi...? Może przekona ich, by nie zabijali kocura...? To dość błahe marzenie... ale może do spełnienia...? Może kobiecie uda się to...? Panna Foix wydaje się być rozgarnięta i przekonywująca... zresztą, białowłosy lepszych opcji nie ma, prócz ucieczki z kraju, choć nawet może i to nie pomóc.
— Widzisz... twoi znajomi, Sorel'owie... nie bardzo lubią moją obecność... czy w ogóle, moje istnienie...— objaśnia powoli nekomata, ale ponownie się zadziwia, gdy kobieta sama sobie wszystko układa:
— Niech zgadnę, ta rodzina od wieków ma jakiś problem do ciebie...? Chcą ci coś zrobić...? Hm...?
Skąd ona to wie...?!- nie rozumie mentalnie demon, otwierając szerzej oczy oraz lekko otwierając usta. A Foix teraz wyjaśnia się:
— Wiesz... może wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, iż demony nie istnieją... ale nie znaczy to, że nie wiem pewnych rzeczy...
— To... pogadasz z nimi, by mi nic nie robili...? Proszę...?
— Okej, ale za to ty opowiesz mi wszystko, co będę chciała!
— Uczciwie.
Niedługo potem, Agnès wraca do butiku, by dalej pracować, a Chat-Rose odchodzi, wykonywać zadania od własnych klientów... ma dopiero może z dziesięć tysięcy dla Argensona, a potrzebuje jeszcze więcej... cholera, jak w takim tempie będzie zbierał pieniądze, to będzie musiał wejść w nielegalny biznes, by zdobyć kasę... a tego się obawia... sama dwudziestolatka ma większy bajzel w głowie niż wcześniej- chociaż dalej jest podekscytowana spotkaniem, to też ma wiele pytań... zgadywała z rodziną Sorel... ale powoli coraz bardziej staje się dla niej jasne to, że jej przyjaciel wiele ukrywa przed nią. I będzie trzeba go przesłuchać intensywnie, aby zobaczyć, ile dokładnie ukrył.
***
Vincent zastanawia się, czemu jego życie musi się zawsze robić skomplikowane.
Chodzi po swoim osiedlu, myśląc nad wszystkim... powiedział Irène, że musi przemyśleć parę spraw i wróci niedługo do domu. Jego narzeczona zrozumiała bez wyjaśnień potrzebę swojego partnera i sama udała się do domu. A Sorel czerpie świeżego powietrza, próbując uspokoić natłok myśli.
Wszystko było, w miarę, poukładane- praca, jego rodzeństwo, znajomości, wszystko. A teraz, nie jest pewien, czy się wszystko utrzyma w całości... przez tego cholernego, demonicznego kota. Nie ma on pewności, co do jego zamiarów i obawia się, że oszczędzając go, może doprowadzić do kłopotów... z drugiej strony, czy nie lepiej zostawić go samemu sobie, nie narażając się przy tym na dalsze problemy...? Ech, blondyn sam nie wie... co on, tak naprawdę, wie? Niewiele, specjalnie mądry to on też nie jest, mimo wszystko. Chociaż w tej sprawie wolałby wiedzieć cokolwiek...
— Siema, Vinc...
Blisko zielonookiego słychać znajomy głos i młodzieniec odwraca się w jego stronę. I napotyka on Antonio, z którym się umówił na spotkanie. W końcu, ma on dla swojego rodzeństwa dowiedzieć się więcej na temat Chat-Rose'a, a Auditore to kopalnia wiedzy w tym zakresie. Wyjątkowo, czerwonooki nie wydaje się być taki radosny, jak zwykle. Sam ma bardziej poważne spojrzenie, jasne wskazujące na to, iż również ma sprawę do Vincenta... gdyż ma takową. O ile Sorel działa przeciwko Bastianowi, bóg śmierci chce działać na korzyść demona... dlatego, przybył tutaj.
— Siema... co u ciebie?— blondyn woli nie zaczynać od poważnych tematów, woli zacząć to powoli.
— Jest... dobrze... w miarę.— przyznaje shinigami, ale zaraz zmienia on zdanie.— Chociaż nie, nie jest do końca dobrze, stary.
— A dlaczego nie jest...?— chce wiedzieć dwudziestolatek, chociaż potrafi bardzo dobrze wyobrazić sobie odpowiedź.
— Cóż... Bastian się nieco wystraszył, kiedy zrozumiał, że jesteś Sorel'em... heh...
— Nie dziwię się, ale chyba nie oczekiwałeś, że będzie inaczej...?
— No właśnie, oczekiwałem, że będzie inaczej.— Włoch przyznaje to, już bardziej rozczarowanym tonem.— Bastian nie jest groźnym demonem, a ty nie jesteś aktywnym egzorcystą, więc myślałem, iż być może do konfliktu nie dojdzie...
Bastian nie jest groźny?- powtarza sobie w myślach Vincent. Osądy Mrocznych Żniwiarzy są, a raczej powinny być, z reguły bardziej trafne niż osądy zwykłych ludzi- w końcu, to ich zadaniem jest zsyłanie dusz do Piekła albo Nieba... zatem, czyżby teza zielonookiego, że kocur nie jest niebezpieczny się sprawdzała...? Pewności dalej nie ma, dlatego postanawia drążyć temat:
— Rozumiem, ale powinieneś sobie zdawać sprawę, iż zawsze mogę być aktywny w polowaniach na demony... zwłaszcza, jeśli jakiegoś nie znam dobrze i jedynie słyszałem, że to jeden z bardziej plugawych...
— A kto ci naopowiadał takich bzdur o Bastianie? Jak on się własnego cienia boi!— słysząc coś takiego, czarnowłosy nie może powstrzymać się od śmiechu, mając przed oczami obraz swojego roztrzęsionego kumpla. Prawda, demon pracuje często jako komornik albo robi wredne żarty, ale nie potrafiłby muchy skrzywdzić, za bardzo się boi... cholera, ile to razy kocur błagał Antona, by ten go ukrył, ponieważ się obawiał czegoś.— Nie wiem, skąd masz takie informacje, ale mogę zapewnić, że Bastian to bardzo delikatny demon, nic złego nigdy nie chce...
— Czyli mówisz, że... nie jest zagrożeniem dla Agnès...?— upewnia się Vincent, a Włoch łączy prędko kropki w jedną całość.
— Ooo, widzę, jak to jest... stary, mogłeś tak od razu...
— Ale... ale co...?— nie pojmuje blondyn, a czerwonooki obejmuje go ramieniem.
— No jak to co? Zależy ci na tej An!— ogłasza mu czarnowłosy, uśmiechając się szeroko.— Gdybyś od razu powiedział, to bym od razu zapewnił, że Bastian jest nieszkodliwy! Twoja przyjaciółka jest całkiem bezpieczna z nim...! Możesz spać spokojnie...!
Antonio wydaje się być przekonany o swojej racji... to sprawia, iż Sorel się rzeczywiście uspokaja... skoro nie ma się czym martwić, to może powiadomić rodzeństwo, aby przerwali polowanie, ponieważ nie ma na co polować... ale, postanawia się upewnić, jeden, ostatni raz:
— Dobra... zaufam ci... ale jeśli cokolwiek stanie się An, to wyrwę temu kocurowi ogon i wsadzę mu w paszczę, by się nim udławił, żebyś nie był zdziwiony...
— Nie będę zdziwiony, bo coś takiego się nie wydarzy...!— dalej upiera się Auditore, by zaraz też zaproponować coś.— Dawaj stary, choć ze mną raz na kieliszka i zapoznasz się z Bastianem...! Jak poznasz go, to zobaczysz, że wcale nie taki diabeł straszny jak go ubierają...!
— A nie rysują...?— Vincent marszczy brwi, gdzie się bóg śmierci poprawia na szybko:
— Jeden pies...! Ale co powiesz na to?
Sorel myśli nad tym... może to dobry pomysł, aby poznać demona...? By głębiej zapoznać się z nim i wiedzieć lepiej, co robić...? Z pewnością jego rodzeństwo i tak powie mu, by to zrobił, zatem większego wyboru nie ma i tak czy siak.
Po tym, jak się zielonooki zgadza, obaj mężczyźni idą w swoje strony, ze swoimi nerwami... szczególnie zestresowany jest Antonio... cholera, nie przypuszczał, że sprawa będzie tak poważna... chciał jedynie poznać ze sobą swoich przyjaciół. Prawdą jest, iż nie żadnemu nie może do końca obiecać niczego- nie może w pełni zapewnić bezpieczeństwa Bastianowi, ani mieć pewności, że kocur czegoś nie odwali, co nie spodoba się Vincentowi... gra na dwa ognie tutaj i zaczyna się dopiero teraz obawiać, iż to wszystko skończy się bardzo źle. Wyciąga ze swojej marynarki piersiówkę pełną wina, z której pije zachłannie- musi się napić. Jak się napije, zbędne myśli odchodzą i chociaż nie musi się niczym przejmować, może działać...
Chociaż tutaj, nie ma co działać. Tutaj, trzeba czekać na cud, by żadna ze stron się nie pozabijała...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top