6
STEVE
Wleciałem do budynku jak piorun. Jeszcze jej mi tu brakowało. Wjechałem na odpowiednie piętro i wybiegłem z windy. Przy ścianie stała Natasha i... Jasmine. Akurat w tym monecie muszę ją spotykać? Dobra, nie ona teraz jest ważna tylko moja kuzynka.
-Gdzie ona jest?-podszedłem rozwścieczony do dziewczyn.
-W gabinecie Tonego-odpowiedziała czarna wdowa.
-Victoria!-krzyknąłem wkurzony po tym jak od nich odszedłem. Wparowałem do biura Starka. W tym momencie wszyscy zamarli.
-Steve!?-moja kuzynka szybko poderwała się z miejsca i spytała zaskoczona.
-Co ty znowu odwalasz!?
-No bo... Ja chciałam, cię odwiedzić...
-Przecież dobrze wiesz, że już tu nie pracuję. Przestań męczyć Thora! Nic z tego nie będzie. On jest z Jane.
Blondynka popatrzyła się speszona na mieszkańca Asgardu po czym przeniosła wzrok na mnie. Tym razem był on pełen wściekłości. Jej oczy się zaszkliły przez co wybiegła.
-Bracie-Thor wstał z miejsca i podszedł do mnie-Właśnie złamałeś jej serce.
-Lepiej, żeby nie miała nadziei, która może ją zgubić-stwierdziłem.
-A co jeśli tylko ta nadzieja pozwalała codziennie rano jej wstawać z łóżka..?
-Co ty pieprzysz Thor?
-Przepraszam. Jane pokazała mi zbyt dużo tych, waszych seriali.
-Steve-tym razem oderwał się Tony-Jeśli już skończyłeś... Jakbyś mógł-powiedział i wskazał ręką na drzwi.
-A tak. Przepraszam.
-Do zobaczenia bracie!
-Cześć-powiedziałem i wyszedłem.
Od czterdziestu minut szukam Victorii po całym Nowym Jorku. Nigdzie nie mogę jej znaleść! Szukałem chyba wszędzie. Z nią zawsze są kłopoty...
JASMINE
Siedziałam w kanciapie z kuzynką Kapitana i podawałam jej chusteczki.
-Nie martw się, wszystko będzie dobrze-próbowałam jakoś ją pocieszyć.
-Czemu Steve jest taki okrutny? Przecież wiem, że Thor jest zajęty, ale serce nie wybiera...-wyżalała mi się.
-Jest wiele innych, lepszych...
-Dlaczego wszyscy są tacy sami!-chyba się zdenerwowała moimi słowami-Mówicie, żebym zostawiła go w spokoju, że on jest z Jane, że nic z tego nie będzie, przecież jest tyle innych..! Myślicie tak samo! Wydaje wam się, że to tylko jakieś zaloty, zauroczenie, które minie jutro.
-A nie?-po moich słowach Victoria prychnęła lekceważąco.
-Właśnie nie! Ja naprawdę się w nim zakochałam, już od dłuższego czasu nie daje mi to spokoju. Wiesz jak to jest na każdym kroku myślec o jednej osobie? I do tego wiedzieć, że nie ma szans abyś z nią była-znowu wybuchła płaczem. Przyciągnęłam ją do siebie i przytuliłam. Głaskałam ją po plecach, żeby się trochę uspokoiła.
Teraz już widzę jak ma cieżko. Ona naprawdę się w nim zakochała. I to poważnie. Biedna. Nie chciałabym doświadczyć czegoś podobnego...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top