Rozdział 8
~Valentine~
Siedziałem w salonie czekając na mojego syna. Co on sobie wyobraża? Po chwili usłyszałem kroki.
-Możesz mi wyjaśnić gdzie byłeś?-spytałem widząc go.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem w oczach. Pewnie myślał, że się nie zorientuję.
-Ja...byłem na spacerze-wybełkotał.
-W środku nocy? Może od razu przyznaj się, że poszedłeś sprawdzić siostrę.
-Musiałem to było silniejsze. Dobrze zrobiłem, że tam poszedłem. Chociaż to obściskiwanie mogli sobie darować-mruknął.
-Słucham? Ona jest tam dopiero 3 tygodnie!-nie wierzę. Jonathan miał rację.
-Fajnie, że w końcu zrozumiałeś. Teraz tato to twój problem ja się w to już nie mieszam. A i jeszcze jedno. Clary wkręciła jakiegoś wilkołaka i ten się zorientował, że żyjemy. Więc pewnie niedługo cały świat cieni się dowie-oznajmił idąc do swojego pokoju.
Wcześniej nie sądziłem, że on może mieć rację. Może to jednak był zły pomysł? Może nie powinienem był jej w to mieszać? Wstałem i poszedłem do swojego gabinetu. Mimo, iż był środek nocy nie byłem zmęczony. Podszedłem do regału i wziąłem stary album. Otworzyłem go, moim oczom ukazało się zdjęcie Jocelyn. Tyle lat minęło a ja wciąż za nią tęsknię.
-Czemu mi to zrobiłaś?-spytałem sam siebie.
Nadal nie wiem gdzie popełniłem błąd? Co zrobiłem źle? Nie mogłem na to dłużej patrzeć zamknąłem album i wyszedłem.
~Maryse~
Całą noc nie mogłam spać. Ciągle mam w głowie jego słowa. Czy to możliwe? Czy Valentine naprawdę żyje? To wydaje się takie nierealne. Muszę to sprawdzić. Jeśli to prawda wolę nie myśleć co się stanie.
Z samego rana zostawiłam dzieciom kartkę, że udaję się do Idrisu. Weszłam przez portal znajdujący się w bibliotece i po chwili byłam na miejscu. Od razu skierowałam się do posiadłości Herondale. Tylko im mogłam to powiedzieć. Przynajmniej do póki Luke się jeszcze nie wygadał. Zapukałam i po chwili otworzyła mi jedna ze służących. Zaprowadziła mnie do gabinetu Celine i Stephena.
-Maryse jak miło cię widzieć-oznajmiła przytulając mnie.
-Co cię do nas sprowadza?-spytał Stephen.
-Nie wiem od czego zacząć. Bardzo...bardzo możliwe, że Valentine żyje-oznajmiłam.
Ich miny od razu się zmieniły. Byli w takim samym szoku jak ja. Patrzyli po sobie ze zdziwieniem i szokiem.
-Co?-nie dowierzała Celine.
-Stado Luke'a nas uwięziło. Kiedy nas wypuszczał...powiedział, że zdał sobie sprawę z tego, że Valentine upozorował własną śmierć aby chronić dzieci-powiedziałam próbując zachować spokój.
-To niemożliwe. Spłonął-Stephen westchnął i podszedł do okna.
-Im dłużej o tym myślę tym coraz bardziej w to wierzę. Jak Michael się o tym dowie...wolę nawet nie myśleć co się stanie-westchnęłam.
-Trzeba się dowiedzieć czy to prawda. Chociaż znając Luke'a...pewnie już rozeszły się plotki. Trzeba coś zrobić-rzekła Celine.
-Musimy czekać. Wilkołaki i reszta stworzeń się buntują. To może być tylko podstęp-mruknął Stephen. Widziałam jednak , że ucieszył się na tę wiadomość.
Oni dwaj zawsze byli przyjaciółmi. Stephen jako jeden z niewielu wierzył w niewinność Valentine'a.
Pożegnałam się z nimi i skierowałam się w stronę placu anioła. Ta cała sytuacja wydaje się być naprawdę podejrzana.
~Alec~
Dochodziła 11 a Jace nadal śpi. Postanowiłem iść go obudzić. Zapukałem do jego pokoju ale mi nie otworzył. Zacząłem walić w drzwi aby mnie usłyszał.
-Czego?-warknął gwałtownie otwierając drzwi.
-Wiesz, która jest godzina?-spytałem.
-Podobno szczęśliwi czasu nie liczą-mruknął i już chciał zamknął drzwi ale go powstrzymałem.
-Posłuchaj, Jess was widziała i się wściekła. Poszła do sali kiedy Clary trenowała. Lepiej do niej idź-wybełkotałem i poszedłem do biblioteki.
Co do tego mieszańca...to trochę głupio wyszło. Jessica za bardzo na nią naskoczyła. Ruda nam pomogła i w sumie dzięki niej żyjemy. Jess i moja siostra źle się zachowały. Jak by tak na to spojrzeć to trochę mi jej żal. Nie jest taka jak myślałem.
~Jace~
Kiedy Alec do mnie przyszedł i to powiedział wystraszyłem się. Szybko się ubrałem i poszedłem do niej. Kiedy mi nie otworzyła postanowiłem sam wejść. Zobaczyłem Clary siedziała na łóżku płacząc. Jej włosy były w kompletnym nieładzie. Trzymała w ręku zakrwawiony ręcznik. Szybko do niej podszedłem.
-Co się stało?-spytałem z troską.
Spojrzała na mnie a potem na swoją rękę. To wyglądało naprawdę fatalnie. Szybko wyjąłem stelę i zacząłem ją opatrywać.
-Masz gdzieś bandaże?-spytałem.
Nic nie odpowiedziała tylko wskazała na szufladę. Szybko wziąłem bandaż i owinąłem nim rękę dziewczyny.
-Powiesz mi co się stało?-ponowiłem pytanie.
-Trenowałam na sali chodzenie na linie. Kiedy nagle zauważyłam lecące w moją stronę 2 sztylety. Byłam zbyt skoncentrowana, a po za tym nie spodziewałam się ataku. Jeden sztylet przeciął linę a drugi trafił w moją rękę. Przez co spadłam. Nie rozumie co ja im takiego zrobiłam-wyszeptała szlochając.
-Już dobrze jestem tu-próbowałem ją uspokoić.
-Dziękuję, że tu jesteś.
Po chwili wtuliła się we mnie. Owinęła mnie w szczelnym uścisku.
Nie mogłem uwierzyć jak mogły tak postąpić. Więcej nie pozwolę jej skrzywdzić. Jak tak można? Ja wiem, że Jess się we mnie zakochała ale żeby posuwać się do czegoś takiego?
Czytasz zostaw po sobie ślad ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top