Rozdział 7

~Clary~

Szliśmy w kierunku parku. Dziwiło mnie to, w końcu on boi się kaczek.

-Nie boisz się, że dopadną nas kaczki?-spytałam z uśmiechem.

-Nawet bestie muszą kiedyś spać-zaśmiałam się na jego słowa.

Dalej szliśmy w ciszy. Księżyc idealnie oświetlał nam drogę. W końcu przystanęliśmy na małym moście. Byłam naprawdę ciekawa dlaczego mnie tu zabrał i to w środku nocy. Nie powiem wszystko wyglądało pięknie. Księżyc odbijający się w tafli wody, zapach kwiatów i gwiazdy. Spojrzałam na nie. Uwielbiałam ten widok ale co tu się dziwić w końcu gwiazda to symbol mojego rodu. Odwróciłam się w stronę Jace'a. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak w szybkim tempie znalazł się obok mnie. Położył ręce na mojej szyi i mnie pocałował. Nie wiedziałam co zrobić.

Pocałunek był delikatny tak jakby obawiał się, że zrobi mi krzywdę. Kiedy pierwszy szok minął niepewnie odwzajemniłam pocałunek. Nigdy wcześniej się nie całowałam więc to dla mnie było coś nowego. Po chwili oderwaliśmy się od siebie. Oparł swoje czoło o moje tak, że patrzyliśmy sobie w oczy. Miałam wrażenie, że tonę w jego złotych tęczówkach. W jego oczach dostrzegłam niepewność i smutek. Zdziwiło mnie to trochę.

-Nigdy się nie całowałaś-to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.

-Zabijacie takich jak ja, musiałam żyć w ukryciu-wyszeptałam.

Nic nie odpowiedział. Położył swoje dłonie na mojej tali przyciągając mnie do siebie. Położyłam jedną dłoń na jego policzku a drugą na klatce piersiowej. Czułam i słyszałam jak szybko bije jego serce.

-Zależy mi na tobie-powiedział.

-Mi na tobie też-wyszeptałam.

Pochylił się i znowu mnie pocałował. Ten pocałunek był zupełnie inny niż poprzedni. Ten był pełen namiętności, pożądania...i miłości?

Kiedy oderwaliśmy się od siebie nie mogliśmy się przestać uśmiechać. Nagle coś dostrzegłam. Tak jakby ktoś stał za drzewem. Nie wiedziałam kto to może być. Po chwili dostrzegłam białe włosy. Czy to Jonathan? Dobrze, że Jace stoi tyłem i go nie widzi. Akurat teraz musiał mu się włączyć instynkt nadopiekuńczości.

-Jestem zmęczona. Możemy już wracać?

-Jasne-oznajmił i złapał mnie za rękę.

Wracaliśmy śmiejąc się i rozmawiając. Był środek nocy ale nam to nie przeszkadzało. Miałam tylko nadzieję, że Jonathan wrócił do domu. Tylko co mu strzeliło do głowy aby mnie śledzić?

Doszliśmy w końcu do instytutu. Mieliśmy świetny humor ale woleliśmy być cicho. Bardzo wolno zaczęliśmy się kierować do mojego pokoju. Kiedy już tam dotarliśmy Jace oparł się o drzwi i przyciągnął mnie do siebie. Złączyła nasze usta w kolejnym pocałunku. Czułam się niesamowicie. W końcu jednak musieliśmy się od siebie oderwać aby zaczerpnąć powietrza.

-Dobranoc-wyszeptał mi do ucha.

-Dobranoc-powiedziałam cicho i jeszcze raz go pocałowałam. Nie trwało to jednak długo. Odsunęłam się i weszłam do swojego pokoju. Wchodząc dostrzegłam na jego twarzy ogromny uśmiech. Zamknęłam drzwi i od razu zorientowałam się, że nie jestem sama. Cieszyłam się, że narysowałam runy na ściany pokoju. Miałam pewność, że nikt nic nie usłyszy.

-Musiałeś?-spytałam z wyrzutem odwracając się w jego stronę.

-Wiedziałem, że tak będzie. Ile ty go znasz? 3 tygodnie! Nie sądzisz, że to trochę za mało-oburzył się.

-Jon, mam 17 lat. Mam prawo się zakochać-zakryłam usta dłonią gdy zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam.

-Nie chcę żebyś cierpiała-oznajmił przytulając mnie.

-Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej ale nie możesz ciągle mnie tak pilnować. Dam sobie radę sama. Więc takie akcje jak dzisiaj odpadają. Tata w ogóle wie, że tu jesteś?

-Nie wie i raczej się nie dowie. Po prostu musiałem sprawdzić czy nic ci nie jest. Zawsze będziesz moją małą siostrzyczką-oznajmił gładząc mój policzek.

-Postaraj się o mnie nie martwić-rzekłam.

-No dobrze ale i tak będę miał was na oku-mruknął.

-O nie. Nie będziesz mnie śledził. Nie pozwalam. No chyba, że chcesz abym ja potem robiła dokładnie to samo. A jak pewnie wiesz mój charakterek lubi dać o sobie znać-zaśmiał się na moje słowa.

-Może lepiej skończmy ten temat. Powiedz jak ci idzie z naszym planem?

-Świetnie. Stary znajomy taty, który jest przywódcą sfory zorientował się, że żyjemy. Powiedział o tym pani Lightwood. Pewnie za niedługo zawiadomi krąg-oznajmiłam z uśmiechem siadając na łóżku.

-To jakiś postęp. Pewnie niedługo zwołają naradę. A jeśli nie to będziesz musiała coś wymyślić-powiedział z uśmiechem.

-Jak coś to będę się z wami kontaktować-mruknęłam.

-Ja może lepiej już pójdę. Jak się tata dowie będę miał przechlapane. Tylko uważaj na siebie-powiedział i rozpłynął się w powietrzu.

Mogłam się domyśleć, że zabierze sobie jeden pierścień. Ta jego nadopiekuńczość coraz mniej mi się podoba. Dobrze, że nie wkurzał się o te pocałunki. Mimo, że nie miałam sił postanowiła wziąć szybki prysznic. Spojrzałam jeszcze na zegarek, wskazywał 00:46. To był niesamowity dzień.


Czytasz zostaw po sobie ślad ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top