Rozdział 6

2 tygodnie później

~Isabell~

Przygotowywałam się na misję. Wilkołaki jak zawsze zaczęły rozrabiać. Ubrałam czarne skórzane spodnie, białą bluzkę na z cienkimi ramiączkami i skórzaną kurtkę. Do tego dobrałam wysokie kozaki na szpilce i torebkę. Torebka nie jest mi za bardzo potrzebna ale idealnie dopełnia mój strój.

Wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni. Miałam nadzieję, że tam znajdę pozostałych i się nie myliłam. Zobaczyłam tego mieszańca. Miała całą bluzkę w kawie. Śmiać mi się chciało na ten widok. Po chwili jednak zobaczyłam jak Jace za nią wychodzi. Co ona mu zrobiła?

Weszłam do kuchni i zobaczyłam jak wszyscy się śmieją. Tylko Jess wyglądała jakby chciała kogoś zabić.

-Coś mnie ominęło?-spytałam.

-Wylałam na te wywłokę gorącą kawę-mruknęła.

-Maryse na nas czeka-warknął Jace opierając się o drzwi.

Patrzył na Jessicę z taką wrogością miałam wrażenie, że jej coś zrobi. Wyszliśmy z kuchni i poszliśmy w kierunku głównych drzwi. Czekała tam na nas moja matka. Ona także miała strój bardzo podobny do mojego. Wyszliśmy z instytutu i skierowaliśmy w stronę siedziby wilkołaków.

Kiedy tylko tam dotarliśmy wilkołaki od razu się na nas rzuciły. Cała sfora próbowała nas unieruchomić. Próbowaliśmy się bronić ale było ich za dużo.W końcu udało im się nas ogłuszyć. Zrozumiałam, że to była pułapka. Zamknęli nas w jakiejś celi.

-Daliśmy się podejść jak dzieci-oznajmił Jace.

-Mamo co teraz zrobimy?-spytał Alec.

-Nie wiem. Nie spodziewałam się tego-odpowiedziała moja matka.

-Oj Maryse, nic się nie zmieniłaś-usłyszeliśmy męski głos.

-Luke-wysyczała moja matka.

-Czego od nas chcecie?-spytałam.

-Chyba nie myśleliście, że dłużej będziemy znosić to co robicie. Naprawdę myśleliście, że możecie nas zabijać?-prychnął wilkołak.

-Wypuść nas-wykrzyczała Jess.

-Młoda i głupiutka. Nastraszycie mnie? Prędzej was zabiję niż wypuszczę-rzekł zastawiając nas.

-Mamy przechlapane-mruknął Alec.

-Nie mamy nawet jak wezwać pomocy-powiedziałam.

-Zabrali nam stele, więc nie napiszemy ognistej wiadomości. Nie mamy także telefonów, więc pozostaje nam czekać-rzekł Colin.

-Trzeba jakoś skontaktować się z Clary-oznajmił nagle Jace.

-Nie będę jej prosić o pomoc-warknęłam.

-Czyli wolisz zginąć?-spytał Alec z niechęcią.

-Powinna się domyśleć, że coś się stało. Musimy czekać-rzekła moja matka.

Oparłam się o ścianę celi. Jak ja się w to wpakowałam? Moje życie zależy od jakiegoś mieszańca. To jakiś koszmar.

~Clary~

Zbliżał się już wieczór a oni nadal nie wrócili. Zaczynam martwić się o Jace'a. Przez te 2 tygodnie zaczęliśmy się dogadywać i zbliżyliśmy się do siebie. Zależy mi na nim. To nie tak miało być. Już nawet nie przeszkadza mi to co robią pozostali. Za każdym razem Jace staje po mojej stroni. Czy ja się zakochałam? Nie wiem. Czemu to musi być takie trudne?

Postanowiłam coś zrobić. Nie mogę siedzieć i się zamartwiać. Nie ważne czy dostanę karę. Muszę wiedzieć czy nic mu nie jest.

Przebrałam się. Założyłam jasne jeansy, czarny sweter odsłaniający ramię, czarne trampki i kolczyki. Narysowałam sobie także kilka run.

Coraz bardziej zaczęło brakować mi szpilek, sukienek i całej mojej szafy. Tak bardzo chciałabym wrócić do domu ale nie mogę. Wybiegłam z instytutu i kompletnie nie wiedziałam dokąd mam iść. Postanowiłam użyć runy tropiącej.

Po 35 minutach znalazłam się na obrzeżach miasta. Nagle usłyszałam wycie. Trochę się wystraszyłam. Nigdy nie widziałam prawdziwego wilkołaka. Zaczęłam się trochę martwić. Mimo wszystko szłam dalej. Po chwili jednak wilkołaki mnie otoczyły.

-Nie zrobię wam krzywdy. Nie mam przy sobie broni. Chcę tylko porozmawiać z waszym przywódcą-oznajmiłam spokojnie.

Wilkołaki spojrzały na mnie jakby się nad czymś zastanawiały. W końcu jednak się zgodziły. Podążyłam za nimi. Byłam trochę zestresowana. Po chwili dotarliśmy do jakiejś posiadłości. To chyba była ich siedziba. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna. Od razu wiedziałam kto to jest.

-Kim jesteś?-zapytał.

-Narywam się Clary Fray. Szukam swoich "znajomych". Runa tropiąca doprowadziła mnie tutaj-powiedziałam zdenerwowana.

-Czym się tak denerwujesz?

-Dziś po raz pierwszy zobaczyłam jak wygląda prawdziwy wilkołak. Nie wiem czego mogę się spodziewać-rzekłam zirytowana.

Rozejrzałam się. Wszystkie wilkołaki jak i sam przywódca byli w szoku. Mężczyzna gestem ręki zaprosił mnie do środka. Niepewnie weszłam do środka i usiadłam na fotelu.

-Jak to jest, że nigdy nie widziałaś wilkołaka. Czy ty czasem nie jesteś nim w połowie?-zapytał podejrzliwie.

-Tam gdzie mieszkałam nie ma wilkołaków. Jestem pół krwi ale nie przemieniam się.

-Po co tu przyszłaś?-zapytał.

-Chciałabym aby pan ich uwolnił. Wiem, że tu są-powiedziałam.

-Myślisz, że jeśli tu przyjdziesz zrobię co zechcesz? Nie uwolnię ich. Zabijają nas dla zabawy. Gardzą nami. Niech poczują się tak jak my-warknął.

-Sami jesteście sobie winni-wyszeptałam.

-Słucham?

-Dobrze pan słyszał. Mieliście wybór i go dokonaliście. Sami wybraliście sobie takie życie-prychnęłam.

-Skąd o tym wiesz?

-Byłam wychowywana przez osobę, która doskonale o tym wiedziała. Mieliście wybór. Valentine Morgenstern stał po waszej stronie. Traktował was jak rodzinę i był w stanie wam zawsze pomóc. Był pana przyjacielem. To on panu pomagał po przemianie. Czyż nie? Zawsze stał po waszej stronie. Wilkołaki, wampiry, czarownicy. Liczyło się dla niego aby wszyscy żyli w zgodzie. A wy co zrobiliście? Wyrzekliście się go tak jakby to co dla was robił nie miało żadnego znaczenia. Niczym nie różnicie się od Nefilim. Robicie dokładnie to samo co oni. Sami chcieliście tak żyć. Co się zmieniło? Nic. Uwięziliście kilku Łowców. Tylko po co?-oburzyłam się.

Mój charakterek dał o sobie znać. Mężczyzna patrzył na mnie i nie wiedział co powiedzieć. Miałam tego nie mówić ale nie potrafiłam. Wyrzekli się mojego ojca. Skazali go na śmierć. A teraz zaczynają stawiać opór własnemu wyborowi.

-Każdy kto dokonał tego wyboru teraz tego żałuje. Valentine był jednym Nefilim, który nas rozumiał. Jesteś młoda. Nie wiesz co się tam dokładnie wydarzyło. Ale nie można zaprzeczyć, że sporo na ten temat wiesz. Do tej pory spotykam przedstawicieli wszystkich ras, którzy obwiniają się o to co się stało. Masz rację sami wybraliśmy takie życie. Każdy kto kiedykolwiek go znał wie, że nie był potworem. Pomyśleć, że jego własna żona tak o nim mówi. Mimo, że masz rację to nie zmienia faktu, że mamy tak dalej żyć. Chcemy wszystko naprawić. Chcemy go pomścić. Po tylu latach od jego śmierci, w końcu od warzyliśmy się przeciwstawić-jego mina wyrażała smutek i poczucie winy.

-Skąd pewność, że on nie żyje?-wiedziałam, że muszę to powiedzieć. To także po części moje zadanie.

Dostałam kilka ważnych zadań od taty. Na razie mam się nie demaskować ale mam wzbudzić strach w Nefilim oraz nadzieję w pozostałych rasach. To co zrobili lata temu mogło by się zdawać niewybaczalne ale nie dla mojego ojca. Mam także dowiedzieć się kilku wiadomości. To oni mają domyśleć się kim jestem.

-Twierdzisz, że on przeżył?-spytał z nadzieją.

-Tego nie wiem. Ale jestem pewna jednego, że on nigdy nie poddałby się bez walki-powiedziałam z uśmiechem.

Wilkołak szybko wstał. Zaczął chodzić po pokoju i się nad czymś zastanawiać. Nagle zatrzymał się i spojrzał na mnie. Czułam się dziwnie. Nie dość, że pierwszy raz widzę wilkołaka to jeszcze zachowuje się nienormalnie. Choć może tylko mi się zdaje.

-On żyje-niemalże wykrzyczał.

-Słucham?-zdziwiło mnie to. Domyślił się tego szybciej niż myślałam.

-Zawsze był sprytny i inteligenty. Powiedział mi kiedyś, że zrobiłby wszystko aby jego dzieci były bezpieczne. Posiadłość Morgensternów spłonęła tak samo jak ciała jego i dzieci. A co jeśli to nie byli oni? Wszystko łączy się w całość. Upozorował własną śmierć aby chronić swoje dzieci. Jego rodzina była dla niego całym światem-oznajmił z radością.

-Skoro żyje to czemu przez tyle lat się nie pojawił?-spytałam. Musiałam jakoś zmienić temat aby nie zorientował się kim jestem. Jeszcze nie czas. Nie morze mnie jeszcze zdemaskować.

-Po tym co zrobiliśmy nie dziwię mu się. Chcieliśmy żeby odszedł, więc to zrobił.

-A więc jak uwolni ich pan?-spytałam z nadzieją.

-Uwolnię ich. Że też przez tyle lat byłem taki głupi i się tego wcześniej nie domyśliłem. Czemu zasugerowałaś, że on może żyć?

-A czemu nie? W końcu nie było żadnych dowodów na to, że zginął. Po za tym umiem szybko łączyć fakty-oznajmiłam.

-Szkoda, ze ja ich tak szybko nie potrafię łączyć. Choć zaprowadzę cię do nich.

Poszłam za mężczyzną. Zeszliśmy do piwnicy gdzie jak zauważyła znajdowały się cele. W jednej z nich zauważyłam Jace'a oraz pozostałych.

-Clary-powiedział Jace z radością podnosząc się z podłogi, na której siedział.

-Nareszcie-mruknął Alec.

Wilkołak już miał otwierać celę ale się powstrzymał. Spojrzał na panią Lightwood i się uśmiechnął.

-Już niedługo wszystko się zmieni-wyszeptał.

Maryse wstała i podeszła do krat.

-O czym ty mówisz?-spytała szorstko.

-Dopiero teraz do mnie dotarło. Valentine żyje tak samo jak jego dzieci-oznajmił triumfalnie.

-Kłamiesz, spłonął-prychnęła.

-Nie był bym tego taki pewny. Nie ma żadnych dowodów na to, ze to były ciała jego i dzieci. Pamiętasz co ona nam kiedyś powiedział? Co powiedział nam wszystkim? Oddałby wszystko aby jego dzieci były bezpieczne. Więc czemu miałby nie upozorować własnej śmierci? Możesz przekazać kręgowi, że już niedługo czasy jego terroru się skończą. A Michael pożałuje tego co zrobił. Marys przejrzyj w końcu na oczy. Zawsze przestrzegałaś prawa a teraz? Spójrz co on z tobą zrobił. Jeśli to co myślę jest prawdą...wszystko się zmieni. Oboje doskonale wiemy, że dokonaliśmy złego wyboru. Nareszcie odzyskaliśmy nadzieję. Proszę cię bądź taka jak dawniej. Przestań kryć się za maską obojętności-oznajmił i otworzył celę.

Wszyscy powoli zaczęli wychodzić. Nie mogłam uwierzyć w to co się przed chwilą wydarzyło. Wystarczyło powiedzieć tak niewiele aby tak wiele się wydarzyło. Już niedługo wszystko wróci do normy. Tata odzyska wszystko co stracił. Odzyska krąg, dobre imię oraz wiarę. A mama jeszcze będzie go błagać o przebaczenie.

Wyszliśmy z posiadłości i skierowaliśmy się w stronę instytutu. Maryse wyglądała na nieobecną. Nie dziwię jej się. Może w końcu przejrzy na oczy i zrozumie jak wielką krzywdę wyrządza niewinnym. Pomyśleć, że tak wiele osób go odtrąciło za coś czego nie zrobił. Po 40 minutach dotarliśmy do instytutu.

-Clary musimy porozmawiać. W gabinecie-powiedziała.

Poszłyśmy do jej gabinetu. Usiadłam na krześle na przeciwko pani Lightwood. Czekałam na to co miała mi do powiedzenia.

-Nie zostaniesz ukarana. Chciałabym wiedzieć jak to zrobiłaś? Jak przekonałaś przywódcę aby nas uwolnił?

-To raczej oczywiste. Uświadomiłam mu, że nie wszystko jest takie jak się wydaje. W końcu wszystko ma jakieś swoje drugie dno, o którym zawsze warto pamiętać-oznajmiłam.

-Powinnaś już iść.

Wstałam i skierowałam się do wyjścia.

-Dziękuję-usłyszałam gdy wychodziłam.

Byłam w szoku po tym co usłyszałam. Pierwszy raz od kąt tu jestem była dla mnie taka miła. Gdyby znała prawdę...Skierowałam się do mojego pokoju. Przy drzwiach zauważyła stojącego Jace'a.

-Potrzebujesz czegoś?-spytałam.

-Tak. Twojego towarzystwa-odpowiedział z zadziornym uśmiechem.

-A wiec chodź-mruknęłam.

Weszliśmy do mojego pokoju. Byłam już zmęczona dlatego od razu rzuciłam się na łóżko. Kątem oka dostrzegłam jak Jace siada na fotelu i zaczyna mi się przyglądać. Miałam wrażenie jakby chciał o coś zapytać.

-Co powiesz na spacer?-spytał w końcu.

-Jest 22:40. Naprawdę chcesz iść teraz na spacer?

-Z tobą? Zawsze-oznajmił.

-Zgoda-mruknęłam.

Niechętnie wstałam i razem wyszliśmy z instytutu.




Przepraszam, że kończę w takim momencie ale nie mogłam się powstrzymać ;)

Jak myślicie co się wydarzy pod czas tego spaceru?

Czytasz komentuj ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top